Miejsce kolo Pampeluny znalazłem jednak aktualnie jest tam w pełni płatne miejsce dla pielgrzymów. Sponsorów nie szukałem, postanowiłem sie przespać gdzies na szlaku. Jedzenia mialem jeszcze sporo, wody prawie 1,5l no i w plecaku tkwiły dwie 1,5l Sangrie. Jedyne czego nie mialem to mapa z przebiegiem trasy. Jakiś czas później okazało się, ze Pampeluna i okoliczne miejscówkę leżą w wielkiej niecce powyżej której wieje niemiłosiernie. Widok był obledny tyle, ze zaczelo się robic późno. Zejście z góry zajęło mi więcej czasu niż się spodziewałem . Na samym dole znalazłem przyczepę z plandeka

. Rano bez ciśnień wysuszylem śpiwór i ubranie i ruszyłem dalej. Po drodze dopadl mnie poznany wczesniej Brazylijczyk. Kiedy uslyszal gdzie spalem zaproponował mi nocleg w oddalonej o 14km miejscowości. Bylo wcześnie, ale dzien przerwy był mi absolutnie potrzebny. Następnego dnia dotarłem do miasta przypominającego wielkością Pampelune. Estella jest urzekająco pięknym miastem, jednak kiedy dodac do tego ostatni dzien Fiesty, robi się już niemal cudownie. Wszyscy mieszkańcy, począwszy od małego szkraba a na starszym panu z piekarni skończywszy, ubrani są w nienagannie białe stroje okraszone czerwona chustą zawiązana na szyji i czerwona szarfa przewiązaną w pasie. Wszelkie zasady zostają zawieszone, ludzie chodzą popijając wino wprost z butelek. A w całym mieście swoje stoły rozkladaja restauratorzy. Okolo 18 miasto zostaje poblokowane potężnymi drewnianymi ( wszystkie witryny zabezpiecza sie jak w czasie marszu niepodległości w Warszawie) blokadami i na ulice wypuszcza się stado byków. Jeden pogania 150 ucieka. No widok niezapomniany. Zastanawiałem się w caly czas czy jedynym powodem dla jakiego wstaje sie w Auberge o 4,30 jest potrzeba złapania taniego miejsca w następnej miejscowości. Odpowiedz przyszla sama następnego dnia. Rano ruszyłem z Estelli i juz na samym poczatku dpotkala mnie mila niespodzianka. Tuz za miastem, obok wielkiej winiarni i klasztoru znajduje sie kranik z winem, ot takim darmowym. Normalnie jest czynny od 8-20. Tym razem dokonywano przeglądu i o ile normalnie tankować bidonow nie można o tyle teraz w ramach testu zatankowalem 2l butelkę. Wino o 6 rano to kiepski pomysł zatem zostawiłem siebie na później. Doszedłem do rozwidlenia szlaku i w ciagu 4h zyskałem 3-4km. Droga przez caly dzień ciągnęła sie polami, wzgorzami i winnicami, termometry po drodze pokazywały +44 w cieniu. Znalazłem sobie przytulne miejsce w rowie i pozdrawiamy przez wszystkich przechodzących, schłodziłem sie w cieniu przez godzinę. Na miejsce dotarłem okolo 19, koszmarny dzien. Po kilku dniach mam okazje obserwować kolejne grupy ludzi na drodze. Nagminne pozbywanie sie ubrań i wyposażenia, odkladanie kijkow w specjalnych miejscach, odciążanie. Ponieważ to w czym wyszedłem konczy swój żywot, przegrzebuje wszystko skrupulatnie. Najweselsza jest chyba historia ze wszelkiego rodzaju kijkami. "Kijkowcow" dziele na tych bardziej i mniej wkurzających. Pierwsi, przebierający dlugimi kijami zaczynają je ciągnąć za sobą w którymś momencie, a kiedy dojrzeją już do tego, ze ten dzwiek przeszkadza również im, porzucają sprzęt. Pierwsze w kosz idą zawsze kije z Dechatlona, nie dość że składają sie same, skracając długość to jeszcze wagowo są dalekie od doskonalosci. A "pielgrzym" sprzęt porównuje bezustannie. W kolejności w kosz lecą kije drewniane, skarpety, koszulki spodnie i buty. Ludzie pozbywają sie również karimat, samopompek, kuchenek, butów i ubrań . Z plecakiem ktos przesadził, widac miał dwa

. Zatem jesli wasze rzeczy na tym etapie wyglądają juz koszmarnie spokojnie ubierzecie i zaopatrzycie sie od nowa.
W Vianie znalazłem nocleg z pysznym żarciem i absolutnie bez pospiechu ruszyłem rano dalej w kierunku Logorno. Postanowiłem sobie zrobić przerwę. Zasiadłem wiec przed drzwiami Auberge o 11. Okolo 12 udalo mi się zostawić plecak wewnątrz. O 13 wszedłem do środka i zajmując lóżko najbliżej gniazdka, poszedlem w miasto. Jak to się dzieje, ze przyciąga takich gości. Otóż po chwili niemal, zaczął po miescie chodzić ze mną Jesus. Koleś z Bilbao , jesli zrozumiałem dobrze, o mocno Baskijskich korzeniach. Byl juz zdrowo "uspawany" kiedy zaczął mi opowiadać jak ETA z walczących o niepodległość ludzi, zmieniła sie w przekupną organizację "zleceniobiorców". To ciekawe, od 60 lat ETA wzywana byla na zasadzie poruszenia narodowego, na każde wezwanie ludności. Teraz, w kraju, nikt nie chce o nich słyszeć. Później byla krotka pogadanka o tym jak leczy ludzi na szlaku wywarem z opiatów, później zaś zasnal

. Następna noc spędziłem bodaj w Logorno. Miasto jest stolica regionu i jak na stolice przystalo, również i tu odbywala sie fiesta, co prawda byków nie było, za to koncerty i zabawy w barach trwaly jeszcze rano kiedy wychodziłem z miasta. Kolejny dzien to marsz w koszmarnie upalnym słońcu, pomiędzy kolejnymi rżyskami zalanymi obornikiem. Tego dnia doszedłem do oddalonej o 30km Najery. Male miasto, cztery kościoły, Auberge komunal, zatem śpię ale z jedzenia nici. W szafce z rzeczami pozostawionymi przez ludzi znalazłem kostki bulionowe, przecier pomidorowy, makaron i zasmażkę. To była chyba najlepsza pomidorowa jaka jadlem

. Jadlem?! Po prawdzie to ja ugotowałem i rzeczywiście uszczknąłem, zapach był na tyle obłędny, że amatorów znalazło się wielu. Tak obłędny, że po chwili znalazł się słoik pomidorów bez skory, większy garnek, więcej amatorów. Wieczorem postanowiłem sprawdzić poprawność koncepcji wyruszania o 5 rano. Z reszta, śpiąc w auberge donativo ciężko spać dluzej niż do 5 rano. Spakowalem sie zatem kompletnie wieczorem i w "stroju roboczym" padłem. Ruch w 90 osobowej sali zaczął się o 4. Z poczatku nieśmiało i cicho, później jednak ignorując wszelkie, opisane w wielu językach, prośby, tłum ruszył. Wyszedłem jako jeden z pierwszych tylko po to by w zupełnych ciemnościach stanąć jak "pałka". Pierwszy pojawił sie Niemiec z czołówką i do brzasku szedłem wraz z nim. Dzien upłynął pomiędzy kolejnymi winnicami. Piękne, wielkie i soczyste kiście winogron kusza, jednak co jakiś czas zawsze znajduje sie ktos kto tego dobra pilnuje. Okolo 12:30 doszedłem do Granon, a ponieważ moje nowe buty na kamienistej drodze dają mi ostro w kość postanowiłem się tu zatrzymać. To niewielka miejscowość, kilka ulic, jeden sklep i 9 barów

. Auberge teoretycznie mieści 30 osób, weszło 65, w tym 40 Włochów. Słyszeliście o Anglikach biegających nago po rynku w Krakowie? Nienawidzę Włochów!!! Włosi w tej większej, niechlubnej części zachowują sie podobnie. Ponieważ staram się zachowywać w miare dokładną relacje należy dodac cos o zdrowiu. Schudlem masakrycznie, w tej chwili padło jakies 27kg, flora w ramionach plecaka zostawia ślady na skórze ramion, pomimo dbania o czystość stop dorobiłem sie grzybicy paznokci. Rzeczywiście brzmi troche jak koszmar, jednak ostatnia przypadłość z tego co zauważyłem jest całkiem normalna rzeczą na tym trakcie. Co ciekawe, zauważyłem to dopiero w Hiszpanii. Przypomniał mi sie "eremita" z Taize. Oj tam oj tam.... Kolejny dzien to Belorado. Szlo sie milo, po nocnej ulewie zostalo jeszcze troche chmur, wiec do 12 bez ciśnień zrobiłem 20km. Tak krucho jeszcze nie było. Zero kasy, zero upraw nadających sie do żarcia, karmniki malych lokalnych marketów zazwyczaj zamknięte w podwórkach, jednym słowem lipa. Lokalni eurosceptycy z żebractwa zrobili istne zawody, zawody w których nie przebierają w środkach, a w każdym razie konkurencją być dla nich nie mogłem. Sytuacja w której bylem zmusiła mnie do ominięcia Burgos. Zatrzymałem się dopiero w malej miejscowości Tardajos, robiąc tym samym pierwszy rekord w Hiszpanii, 63km. W Tardajos spotkałem znajoma Ukrainkę i czwórkę studentów z Polski. Młodzież niestety była zbyt szybka, zatem grzecznie podziękowałem i ruszyłem juz swoim tempem. Po ostatnim odcinku, pozwoliłem sobie na Male lenistwo i tego dnia zakończyłem po 20 km, a ponieważ nic nie dzieje sie bez przyczyny i juz po chwili raczyłem sie zimnym winem wraz z nowo poznanym Polakiem. Razem szliśmy tylko przez chwile, nie mniej zostawił takie mile wspomnienie. Ponieważ z jednego dnia laby, zrobiły sie nagle dwa pełne dni, postanowiłem nadgonić i po kolejnych 2 dniach mialem za sobą cos okolo 110km. Poznałem właśnie człowieka który od 10 lat przemierza drogę z Santiago do Saint... Wszyscy go znają, wszędzie może liczyć na jedzenie i picie. W sumie, jesli sie zastanowić, wziac pod uwagę Andreasa, mnie i podobnych ludzi, Camino nakarmi z pewnością ubierze i wyposaży we wszystko co niezbędne. Hmmm, to nie tylko droga ktora sie pokonuje. Tu walczy sie ze słabościami lękami itd... . Spotkałem głęboko wierząca kobietę ktora starala sie tłumaczyć wszystko co ja i mnie spotkalo, imieniem Boga. Cos w tym pewnie jest, gdyż wiele osób konczy Camino po przejściu pierwszych 2-4 etapów. Pęcherze, urazy kostek, problemy z kolanami.
Cóż peleton juz ruszył z Leon, a mnie nawet nie można zaliczyć do maruderów. Dzis będzie wolne.
Hiszpania, przynajmniej ta ktora widzę, oblepiona jest Włochami. Turyści wszelkiej maści, pielgrzymi i "pielgrzymi", stanowią tu najbardziej liczna grupę. Drugie miejsce maja egzekwo Niemcy i reszta świata, trzecia to francuzi. Ci ostatni separują sie od wszystkich wczesniej wymienionych. Zaraz za Leon, włączył mi sie szwedacz, a ze najzwyczajniej w świecie po prostu mi sie nie chciało iść dalej zacząłem szukac miejsca na noc i tak trafiłem do Virgen del Camino. O ile we Francji jest przedstawicielem miasta jest mer, o tyle w Hiszpanii spotkałem się z określeniem właściciel miasta lub wioski. Ponieważ na alberge nie było mnie stać absolutnie, znalazłem rzeczonego właściciela i grzecznie zapytałem o możliwość noclegu. Pani zadzwoniła w kilka miejsc, zapakowała mnie do samochodu i kilka minut później udostępniła miejsce w sali katechetycznej. Dwie godziny później kościół otworzyła starsza pani. Na poczatku patrzyła na mnie podejrzliwie, jednak po krótkiej chwili, upewniwszy sie wczesniej co do moich intencji, zaczęliśmy rozmawiać o "pielgrzymach". Byłem głodny, ale nie musiałem pytać o jedzenie. Dostałem od niej wielka kanapke z obłędnie pyszna jajecznica, butelkę wina i dwa zamrożone placki z tuńczykiem. Godzinę później pojawiła sie kolejna kobieta. Ta z kolei wyszła na spacer z psem. Po krótkiej rozmowie, okazało się, że pochodzi z Bułgarii i idąc do Santiago tu właśnie spotkała swojego męża. Zniknęła na dłużej, jednak po jakimś czasie wróciła przynosząc mi chleb, dwa penta mojej ulubionej tutejszej białej kiełbasy, dwie paczki papierosów i kolejna butelkę wina. Poszedlem spać i szczerze mówiąc wyspalem sie jak nigdy. Nigdy bowiem nie obudziłem sie tak pogryziony
[ Dodano: 2016-09-05, 15:22 ]
Dotarlem do Hospital de Ortega, mijając po drodze masę niepoprawnych politycznie figur św. Jakuba bezlitośnie tlukacych "niewiernych". W niektórych kościołach, tych ostatnich zaslania sie kwiatami tak, aby przelewu krwi widac nie bylo. Takie troche z Torquemady

. W rzeczonej miejscowosci, dzieki uprzejmosci "darczyńców" zatrzymałem sie w auberge kawalerów maltańskich. Mile, fajne i przyjemne jest to, ze w tych najtańszych miejscach po kilku godzinach ludzie zaczynają sie scalać w jedna huczącą masę. Dzieje się to, mam wrażenie, niezależnie od potrzeb i chęci. Wspólne gotowanie, rozmowy, poszukiwania niezbędnych rzeczy, to wszystko jednoczy tych ludzi. Auberge w Hospital jest jakies wyjątkowe. Tu wszyscy znajdują cos dla siebie. Ja znalazłem księdza który zaczął mnie przekonywać, ze praca hospitalieros jest właśnie dla takich ludzi jak ja. Na odchodne dostalem list polecajacy i adres miejsca. Zatem ide

. To czwarty miesiąc mojej drogi. Warto wiec zatem opisać moje spostrzeżenia.
Wbrew pozorom znajomość angielskiego wystarcza w zupełności na calej trasie, owszem hiszpański ułatwia życie, ale i bez niego da sie przeżyć. Co należy miec?! Buty, co najmniej 2pary. Jesli nie chcecie dźwigać, uważajcie na to w czym idziecie, kolejna pare kupicie za małe pieniadze w Hiszpanii. Czy brać namiot? Tak! Dwójka wazy tyle co nic, a chroni przed wężami, pająkami innym robactwem i wilgocią. Kije, hm.... gdyby nie to, ze pare razy ległem w błocie, rzekl bym, że są niepotrzebne. Plecak 65 litrów jest aż za duży, za to daje komfort posiadania przestrzeni na pasze i inne znaleziska. Duzy plecak posiada również duży pokrowiec który bezwzględnie należy zawsze zakladac jako ochronę przed robactwem. Niezależnie od zasobności portfela, inwestujcie w buty, jesli zamierzacie iść z psem pomyślcie o butach również dla niego. Widziałem wiele psów na tarasie i uważam, że zabieranie kanapie w w taka droge to wyjątkowe barbarzyństwo.
Wracają do drogi. Wolontariuszem nie zostalem, bowiem skład zmieniał się po 19 sierpnia. Tego dnia doszedłem do Rabanal de Camino. Doszedłem znajdując po drodze 10€

. Opchany paelia, opity lokalnym winem poszedlem spać.
Następnego dnia zaczęły się góry. Pół dnia pod gore 1600m, tylko po to by zejść z drugiej strony do Ponferrady. Na szlaku zaczelo być tłoczno. To juz nie są pojedyncze osoby, to cale zorganizowane wycieczki których bagaże przewożone są z miejsca na miejsce specjalnymi samochodami. Część Auberge wyraźnie zabezpiecza się przed taka turystyka nie przyjmując takich "pielgrzymów". Z Ponderady przez Villafranca del Bierzo (tu polem chyba najlepsze wino), pokonując 1500m gore normal od zera dotarlem do O Cebriero. Tu Camino zamienia się juz w przemysł turystyczny i tak już niestety będzie do konca. Ostatnim miejscem donativo przed Santiago jest Samos. Mala miejscowość położona w jednej z Gaicyjskich dolin. I tu pomimo wczesnej pory postanowiłem spędzić kolejna noc. Powoli konczy sie moja przygoda, do konca zostalo 120km. Czas chyba zatem na jakies podsumowanie. Jestem świecie przekonany, że Maciek cala ta drogę zrobił. Ba, ze zrobil ja ruszając bez pieniędzy. Wszystkim którzy w to wątpili, doszukując sie jakiś mało istotnych elementów, powiem iż jest to możliwe. Nie jest łatwo, ale można to zrobić. Ta droga każdemu daje co innego, jednemu spokój, innemu szczęście. Każdy dostaje dokladnie tyle ile potrzebuje, wystarczy wyjść z domu i być człowiekiem. W wątku pojawilo sie pytanie o ilość pieniędzy którą Maciek przyjął. Otóż odpowiedz jest prosta, dostal dokladnie tyle ile bylo mu potrzebne w danej chwili. Nic mniej nic więcej. Camino karmi, żywi, ubiera, dotuje, ale zawsze w ilościach niezbędnych do przeżycia. Przez te 4 miesiące nigdy nie bylem glodny, nie przypominam sobie również czasów bym nie miał się gdzie podziać, ogarnac w ciagu tygodnia. Pomijając jakies pojedyncze chwile cala drogę wspominam z bannem na pysku.
Do Santiago dotarlem 4 wrzesnia późnym wieczorem. Dzisiaj t.j 5 odebrałem swoja Compostellke. Zatem na tym juz chyba koniec relacji.
Pozdrawiam.
