

W piątek 10 sierpnia, po południu wyruszyłem z Bielska aby w Katowicach odczekać 2.5h na pociąg do Częstochowy w którym czekał już Kubush.
Około 23:00 byliśmy w Poraju, zrobiło się strasznie zimno. Po drodze w kierunku Biskupic pędzili porozpinani ludzie na swoich rowerach, zapewne do strażnicy nieopodal która sygnalizowała pożar przystanku kilkanaście metrów od dworca...
Po lewej widać światła Olsztyna, piękne widoki mimo późnej pory, zaczyna kropić :/
Po 40 minutach od startu z dworca Poraju zaczyna się ulewa, postanawiamy zamelinować się w pobliskim lesie, co z tego że od głównej drogi dzieli nas 200 metrów a od ścieżki 30, ważne aby nie przemoczyło nas za bardzo.
W nocy padało dość konkretnie, Kubush zawitał pod moim tarpem o 2:00 mówiąc że jego plandeka przemokła i śpi w kałuży. Mój tarp na szczęście jest w stanie pomieścić nawet 3 osoby, niestety nie wytrzymał wiele dłużej, choć nie przemokł totalnie, to do rana odczuć można było na twarzy "kapanie" wody z przesiąkającego tarpa. Noc była chłodna ale mój super profesjonalny alpinistyczny śpiwór z Tesco za 35zł dał radę po raz kolejny!
Rano nieco połamani ruszyliśmy w stronę złotego potoku z planem zjedzenia śniadania, dalsze plany i kierunek wyprawy nie był jeszcze znany.



Po dotarciu do Złotego potoku, zaczęło padać. Postanowiliśmy przejąć kontrolę nad miejscowym przystankiem, rozłożyliśmy swoje noże, kuchenki, w pobliskim sklepiku zaopatrzyliśmy się w bułki, serek topiony i pomidora.


Najlepsze śniadanie na wypadzie jakie kiedykolwiek jadłem, zresztą Kubush twierdził to samo. Po zjedzeniu śniadania pogoda się poprawiła. Ruszamy w stronę Koniecpola, po drodze mijamy zagrodę dzików.



W końcu mam możliwość przyjrzenia się temu zwierzęciu które jeszcze rok temu budziło we mnie strach niczym chupacabra. Jedziemy przez wsie w których nawet krowy dziwnie się na nas patrzą, nie dziwie się - jedziemy drogą wzdłuż torów ciągle driftując na rozłożonym na niej gnoju, błocie i piasku. Właściwie to mijamy tylko kilka domów przez kilkanaście kilometrów.



W Koniecpolu trafiamy na Biedronkę w której kupujemy kolację, "napoje" na wieczór i jedziemy dalej, zahaczamy o pobliski zabytkowy pałacyk po czym kierujemy się w stronę słynnej Włoszczowej. Trafiamy na jakiś stary młyn, za Krasocinem zatrzymujemy się na odpoczynek, po czym dochodzimy do wniosku że trzeba szukać miejsca na nocleg, Kubush wypatrzył wspinając się na szczyt kamieniołomu lasy na Płn.Wschód od nas, jedziemy.



Po drodze Kubush łapie gumę, na szybko pompowanie i jazda dalej, dętkę załata się na miejscówce.
Docieramy do niewielkiego lasu w którym każde dosłownie drzewo ustawione jest w rządku a na ziemi mech nasiąknięty wodą która aż tryska z pod butów. Szukamy dalej... Po dłuższym czasie w końcu znajdujemy miejsce w niewielkim młodniku sosen i brzozy, do dyspozycji mamy szerokości liczone w dziesiątkach centymetrów ale nie ma co wybrzydzać, idą chmury trzeba się rozbijać. Oczywiście zanim już rozłożyliśmy swoje tarpy nieco nas zmoczyło po czym gdy obozowisko było gotowe deszcz ustał. Po kolacji znów zaczęło padać, mimo że widać gwiazdy to leje centralnie na naszą miejscówkę :/ Tym razem deszcz nie był wielki, padało do 3:00 ale nie przynosząc większych szkód, no chyba że na zdrowiu. Kubush coraz bardziej przeziębiony




Wstajemy dopiero koło 10:00, plan jest taki aby jechać na Kielce w których znajdę aptekę i kupię maść na bolące kolano, po drodze tradycyjnie zatrzymujemy się na śniadanie, tym razem już na bogato... 2 Bułki, większy serek topiony i pomidor.



Gdzie jedziemy? Kolana bolą coraz bardziej, nie jedziemy do Kielc. Szatański plan zawiódł nas na dworzec w Wolicy. Po drodze mijamy zamek w Chęcinach, piękne tereny Gór Świętokrzyskich, mijamy też górę o nazwie Miedzianka przy której jest jakieś muzeum górnictwa.





Cz.2
W Bukownie dopada nas deszcz, przeczekujemy pod przejściem podziemnym na dworcu po czym ruszamy po zakupy na kolację. Dalej wycieczka wiedzie przez spalone przez ostatni pożar tereny leśne, docieramy na miejsce. Na razie nie pada.



Rozbijamy swoje tarpy, zaczyna się deszcz, ale postanawiamy upiec zakupione w Biedronce piersi z kurczaka, kukurydzę. Siedzimy mimo deszczu, ognisko coraz lepiej się pali, ciepło miło i ciekawe rozmowy w miłym towarzystwie. Zjadamy kolację i idziemy spać, znów nie mając konkretnych planów na ten dzień.



Rano, chciało by się napisać ale nie, jest prawie południe... Wygrzebujemy się ze swoich śpiworów po czym tracimy kolejną godzinę na błąkamy się po obozowisku bez sensu, dochodząc do wniosku że trzeba by się zwijać. Tak więc robimy.



Dziś lecimy w stronę Dulowej, plan zakłada przejechanie przez puszczę i pstryknięcie fotki zamku w Rudnie, tak też się staje. Puszczą Dulowską jedziemy praktycznie cały czas drogą rowerową mijając piękny las który ciągle się zmieniał. Po wspinaczce z obciążonymi rowerami na zamek Tenczyn, ruszamy w kierunku sklepu w celu kupienia czegoś do picia. Zatrzymujemy się w Alwerni po czym dochodzę do wniosku że nie tylko kolano coraz bardziej odmawia posłuszeństwa, to w naszą stronę nadchodzą kolejne deszczowe chmury. Zdecydowaliśmy się zakończyć wycieczkę, i dojechać rowerami do Pszczyny.






Cała droga z Alwerni do Pszczyny została pokonana międzynarodową ścieżką rowerową która ciągnie się od Krakowa przez Pszczynę do Wiednia. Znów mijamy piękne tereny, tym razem jest już mniej podjazdów ale kolano boli coraz bardziej. We wsi Gromiec nieco zgłodnieliśmy, po czym tym razem postanowiliśmy zjeść konkretny i pełnowartościowy posiłek nie licząc się z pieniędzmi. Zakupiliśmy więc po 2 kajzerki, serek i pomidora.
Wszystko wszamaliśmy na jedynym w okolicy moście który pomógł przeprawić się przez Wisłę.
Dalsza część wycieczki prowadziła przez Oświęcim, po drodze mijaliśmy obie części obozu po czym w końcu dotarliśmy do Pszczyny. Ja jednak postanowiłem do domu wracać pociągiem, kubush dalej do Zabrza rowerem.






Cały wypad jak najbardziej udany, i jeden z najlepszych jakie w życiu przeżyłem, nie chodzi tylko o widoki ale i o towarzystwo. Było super, trochę szkoda że cała wycieczka skończyła się dzień wcześniej ale jak się okazało cała noc i następny dzień były deszczowe i super zimne, więc akurat nie szczególnie jest mi przykro że postanowiliśmy wracać! Zwiedziliśmy jednak kawałek Polski, przeżywając jednak fajną przygodę, zwiedzając ciekawe miejsca. Łącznie w 4 dni przejechaliśmy ponad 250km
Cała trasa (Mapa+gpx) i więcej fotek na: Blogu
