Na majóweczkę, zupełnie przez przypadek, wybraliśmy się z lubą do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. Mieliśmy mieć 4 dni, okazało się, że mamy około 24h ze względu na pracę, ale i tak warto było pojechać. Nie będę rozpisywał się nad urokliwością tego miejsca, bo właściwie większość czasu spędziliśmy w okolicach rezerwatu 'Węże', także nie mam pełnego obrazu - mogę jednak powiedzieć, iż jak najbardziej warto się wybrać w te okolice. Wróćmy jednak do tematu.
Jako, że na stronie jakichś grotołazów znalazłem ciekawe miejsce, stosunkowo niedaleko Łodzi (~100km), to na szybko druknąłem mapkę rzeczonego terenu (ze strony parku niestety - geoportal miał jakąś zwiechę - potem mocno się to na nas odbiło

). Zapamiętałem trasę do polanki na której to można zostawić autko, którą opisali panowie 'jaskiniowcy', zebrałem sprzęt i wyruszyliśmy. O dziwo, trafiliśmy bezbłędnie. Troszkę ludzi się kręciło - wszak majówka, ale widać było, że po zmroku znikną jak sen jaki złoty, więc można było się rzucić na glebę zupełnie wszędzie.

Darowaliśmy sobie więc szukanie miejscówek i wyruszyliśmy ku pierwszej atrakcji, czyli jaskini Stalagmitowej. Niestety, wejście okazało się zaspawane. Tutaj warto wspomnieć o ciekawej rzeczy - ludziska, którzy dysponują tym terenem, wpadli kiedyś na pomysł, aby udostępnić te wszystkie atrakcje jakie można tam zobaczyć szerszej publice. Pomontowali więc drabinki, oświetlenie, zrobili wiaty i... duupa. Cały plan z jakiegoś powodu nie wypalił, więc mądrzy panowie uznali, że teraz trzeba jakoś zabezpieczyć teren - wszak ktoś może spaść ze skorodowanej drabinki za parę lat i winą obarczy się tych, którzy je tam wstawili - wejścia do większości jaskiń zaspawano. Dzielni złomiarze co prawda otworzyli już kilka, ale sporo ciekawych nadal jest niedostępna. :-/ (koniec dygresji)
Ruszyliśmy zatem dalej - na szczycie góry Zelce, odnaleźliśmy studnię, będącą początkiem jaskini Zanokcica. Bez liny niestety, niezbyt mądrym jest się tam pakować - niewiele do zobaczenia, a dno usiane ponoć sporą warstwą tłuczonego szkła - można niemile się zaskoczyć jeśli człowiek się ześlizgnie. Na górze chwilę posiedzieliśmy, poprześladowaliśmy jaszczurkę i ruszyliśmy dalej - zupełnie bez planu. Nie dalej jak 500m, wypatrzyłem coś ciekawego - jak się okazało, jedną z ciekawszych jaskiń na tamtym terenie - jaskinię 'za kratą'. Rozpoczyna się szczeliną (dość wysoką), przykrytą betonową płytą (pewnie po to, aby łatwiej zamontować 'tytułową' kratę). Na szczęście, tutaj kolekcjonerzy metalowych części wykonali kawał dobrej roboty i można sobie wejść bez żadnego problemu. Szczelina kończy się studnią, w które zamontowano drabinkę - niestety, nie udało mi się wypatrzeć, czy jest to drabinka prowadząca na półkę, czy też na samo dno jaskini, ale z moim marnym światełkiem nie odważyłem się pchać dalej (ew. nie jestem na tyle głupi by to zrobić). Wrócimy tam ze sprzętem, bo jest co oglądać - jaskinia jest 3 poziomowa wg wiki i całkiem spora. Po wyjściu, uznaliśmy iż czas obejrzeć północną stronę Warty. Niestety, marna mapka sprawiła, iż do mostu dotarliśmy za późno, przez co nawet nie rzuciłem okiem na to co dzieje się w lesie na drugim brzegu - most wypadał przy wiosce, a zaczynało się robić późno. Po krótkiej przerwie na popas, wróciliśmy na górę Zelce i wykorzystaliśmy miejsce po ognisku na przygotowanie papu (ofc fasoloza, kiełbasoza i cebuloza + duże ilości pieprzu cayenne

). W trakcie jedzenia, burzowe chmury straszące nas od dłuższego czasu wymusiły na nas szybką ewakuację do pobliskiej wiaty, gdzie natknęliśmy się na parkę w średnim wieku, która niezbyt wiele robiła sobie z naszej obecności i nadal wymieniała niezwykle głębokie czułości (if you know what I mean

). Postanowiliśmy, że jednak wolimy trochę zmoknąć, niż przeszkadzać, zwłaszcza, że deszcz ustawał. Jednak po kolejnych 30-40 minutach na miejscówce, pogoda zrobiła się na tyle paskudna, że woleliśmy nie gniewać Peruna swoją obecnością na górze, zwłaszcza, że wyjątkowo nie wziąłem ze sobą plandeki. Po parunastu minutach byliśmy już w aucie - mało wygodnie na nocleg (Yariska nie jest duża), tęskno do miękkiej trawki, ale rano mieliśmy w planie dopaść gacki w rezerwacie Szachownica, więc nie chcieliśmy ryzykować totalnego przemoczenia. O poranku umyliśmy ząbki, wszamaliśmy śniadanko i wyruszyliśmy autkiem w okolice w/w miejsca. Trafiliśmy bardziej dzięki temu, iż grotołazy dość dokładnie opisali swój wypad, niż po mapie. W drodze wypatrzyliśmy dwa zajączki, które chyżo przed nami zwiewały - jednak udało się im cyknąć jakąś marną fotkę, po prześledzeniu toru ich ucieczki (na szczęście zawróciły ku przestrzeni). Krótki rekonesans rezerwatu ujawnił kilka mniejszych grot i jedną wielką, która z drugiej strony wzniesienia wychodzi na zewnątrz grotą niewiele mniejszą. Do tego ma całą masę odbić gdzie ukrywały się przed nami nietoperki. Kolejny raz stwierdziłem, że brak dobrej latarki jest przekleństwem - jeden nietoper latał sobie koło mnie dość długo zanim go zauważyłem, potem przysiadł, posiedział i zanim udało się cyknąć fotkę - zniknął w ciemnym korytarzu prowadzącym do sąsiedniego pomieszczenia. Byłem tam wcześniej i wiedziałem, że próby szukania spełzną na niczym i tylko zestresujemy zwierzaki - latarka świeciła na 5m bardzo słabym światłem (kiedyś byłem z niej bardzo zadowolony, widać dioda zaczyna niedomagać, bo już na zlocie działała bardzo kiepsko - baterie miała świeże, więc tutaj winy się nie doszukuję). Szybki rzut oka na zegarek i okazuje się, że czas uciekać. Smutek i żal, ale się zbieramy. Na górze znajdujemy wreszcie mistyczny niebieski szlak, którego to nie mogliśmy odnaleźć dzień wcześniej, oglądamy studnię prowadzącą do jednego z odbić Szachownicy I i ruszamy do autka. W wiejskim sklepiku, już po dojściu do auta, zostaję jeszcze zatrzymany przez miłą panią po zakupie wody, dostaję paragonik "bo przecież nie wiem, czy pan nie jest z urzędu skarbowego" i jedziemy.
Teren polecam jak najbardziej - ładnie, miło i w dni które nie są ustawowo wolne, pewnie w miarę odludnie. Dla 'jaskiniowców' jest to kolejny punkt programu, którego nie powinno się odpuścić - może mało spektakularnie, może nie jest to 300m pod ziemią, ale czemu nie dostrzegać piękna na naszym podwórku?

Na pewno jeszcze tam wrócimy, jednak tym razem ze sprzętem, aby nie musieć ze wzg. bezpieczeństwa odmawiać sobie przyjemności.
Fotek niewiele, ale mam nadzieję iż się spodobają - większość robiona prze Margolę, część przeze mnie. Wybaczcie to moje rozpasanie w pisaniu, ale jakoś tak mnie natchnęło.
https://picasaweb.google.com/1105802914 ... directlink