Tak się składa, że rozszerzenie naczyń w tym przypadku miało sens i cel. Każdy wie jak trudno rozgrzać przemarznięte łapy. W tym przypadku eliminując mechanizm obronny dodatkowo 'ogrzewaliśmy je od środka', mając do dyspozycji ognisko, które grzało jak szalone, ciepłe napoje (od razu zacząłem częstować herbatką), dogrzewanie butlą tętnic udowych (chyba najefektywniejszy sposób rozgrzewania czymś ciepłym), sensowną izolację od zimna (ekrany, maty, ubrania odpowiednie do temp.), aktywność ruchową i zaplecze w postaci co najmniej jednego wypoczętego i gotowego podjąć odpowiednie działania gościa w nocy (mnie) i jednego rano (puchal, jeśli i ja bym po nocy podupadł). Nie było sytuacji, w której ktoś 'chlał' żeby się rozgrzać i siedział z dala od ognia, nie ruszał się i olewał izolację. Kiedy Armat wysunął się za daleko od ognia i trochę przechłodził, to sie przeniósł na moje miejsce, gdzie było zdecydowanie cieplej, rozgrzewał, a my z Jacą już załatwialiśmy dodatkowe drewno, jeśli trzeba by mu poświęcić więcej uwagi i ogarnąć więcej ciepła. Jednak sam po 5minutach grzania ogarnął się i dołączył do nas, żeby się rozruszać. Nie 'waliliśmy gogi' jako główny punkt programu, bo nie mamy dupy zamiast głowy. Dokładnie wiedzieliśmy co nam grozi i jak mamy temu przeciwdziałać. Wiedzieliśmy też, że z samego rana mamy 3,5km do punktu ewakuacji, gdzie czekać będzie na nas rozgrzane auto.
Gdyby nie ta cała masa czynników, gdybyśmy mieli następnego dnia ruszać dalej w drogę, to spokojnie ze wszystkich naszych rzeczy dało by radę skonstruować dwa posłania, w których każdy wyspał by się po 6h w komforcie, nawet nawalony jak szpadel, podczas gdy pozostałe osoby dbałyby o ogień. Ja nie spałem, bo po co mam marnować czas, skoro i tak na krótko wyskoczyłem. Armat i Jaca, tak to sobie założyli.
Przed zwinięciem obozu, też zjedliśmy porządny posiłek na ciepło.
Sam byłem przy resuscytacji gościa który wpadł w hipotermię przy 14*C, więc rozumiem jak bardzo zabójczy potrafi być alkohol nie tylko podczas ujemnych temperatur. Wiem też, jak bardzo wychładza organizm, nawet w małych ilościach, jeśli nie jesteśmy odpowiednio zabezpieczeni przed zimnem (z własnego doświadczenia). Do picia trzeba mieć łeb i bynajmniej nie mówię tutaj o tzw. mocnej głowie. Trzeba wiedzieć kiedy można, ile można i czy w ogóle można, co można i kiedy należy przestać. Niektórzy nie wiedzą nawet jak pić kiedy są w cywilizacji, dlatego nadal odradzam ludziom picie na wypadach, a zwłaszcza zimowych. Jeśli jednak jestem w gronie ludzi, którzy nie zalewają pały jak pospolici kretyni w klubie, to nie zamierzam nikomu w tym przeszkadzać, bo wiem, że krzywdy sobie nie zrobią. W dodatku byłem tam i widziałem, że tak jak i ja troszczyłem się o nich, tak i oni troszczyli się o mnie. Nikt nie był pozostawiony sam sobie.
Nie byliście świadkami brawurowego obozu bandy idiotów, którzy cieszą się, że położyli swoje życie na szali i jakoś z tego wyszli, a niektóre wasze uwagi niestety na to zakrawają.