Wczoraj późnym wieczorem odwoziłem przyszłego szwagra do domu na wiosce. W pewnym miejscu powiedział żebym uważał bo już kilka razy przebiegały mu tu przez drogę dziki. Zwolniłem nieco i jechałem dalej. Jakieś 300 metrów dalej jadąc po ostrym zakręcie mignęła nam na poboczu sarna. Stała przy samej drodze. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie to że na całe szczęście nie zdecydowała się wskoczyć nam przed maskę. Wracając kilka minut później w tym samym miejscu znowu ją minąłem. Wydało mi się to dziwne, nie nawet nie drgnęła. To samo miejsce, ta sama poza. Zatrzymałem się i wycofałem samochód. Po chwili 3 metry od mojego okna stała sarna. Wyszedłem z samochodu, a ona nadal nie reagowała. Zobaczyłem że jest pod nią nieco krwi. Ktoś ją potrącił, ale chyba nie stało się jej nic poważnego. Była w szoku, nie reagowała na nic co się wokół niej dzieje, ale nadal stała. Pomyślałem, że pewnie dojdzie do siebie i w końcu ucieknie. Odjechałem.
Gdy wróciłem do domu żałowałem że nie miałem przy sobie aparatu. Po krótkiej zastanowieniu postanowiłem zabrać aparat i pojechać sprawdzić czy nic jej nie jest. Zabrałem po drodze kolegę nie mówiąc mu o co dokładnie chodzi.
Gdy dotarliśmy na miejsce sarna już leżała na śniegu. Nie było za zimno, ale padał deszcz. Była cała przemoczona i wyglądała znacznie gorzej. Czasami miała jeszcze otwarte oczy, ale wydawało się że niedługo zdechnie. Było już około 12 w nocy, więc telefon do leśniczego nie wchodził w rachubę. Policji również postanowiliśmy nie wzywać. Pewnie powiedzieli by że zawracamy im tylko d..pe. Karetki nie spieszą się z przyjazdem do umierających ludzi, więc kto by się przejął umierającą sarną. Przecież tyle ich ginie na drogach. Górek powiedział że ma pusty garaż. Zdecydowaliśmy że zabierzemy ją ze sobą.
Wydawało się że nie wiele jej to już nie pomoże, ale lepiej żeby poleżała w ciepłym, niż przemoczona czekała na śmierć, lub może na kolejny przejeżdżający samochód.
W taki oto sposób VW Passat kombi przeobraził się w zwierzęcy ambulans

Pod domem okazało się że klucze do garażu zostały przypadkiem zabrane i są 70 km od nas. Drugi zestaw miał być w samochodzie, który znajdował się w Osinie, jakieś 10 km od Nowogardu. Pojechaliśmy po nie. Niestety los nam nie sprzyjał i kluczy nie było. Wróciliśmy do Nowogardu.
Po długiej debacie zdecydowaliśmy się przenieść dogorywającą sarnę do suszarni w piwnicy. Starając się nie robić zbyt dużego hałasu przenieśliśmy nieprzytomną, ale wciąż oddychającą sarnę zawiniętą w prześcieradło (nic innego nie mieliśmy pod ręką) do piwnicy. Opatuliliśmy ją w to prześcieradło i zostawiliśmy w ciemności w spokoju. Było już grubo po pierwszej.
Co jakiś czas sprawdzaliśmy jak się uratowany zwierzak ma. Niemal całą noc przespała na prześcieradle.
Rano, po nieprzespanej nocy pojechałem do Szczecina na zajęcia na uczelni. W momencie gdy piszę te słowa siedzę u kolegi w akademiku i czekam na pociąg powrotny. Niedawno dzwonił kolega i mówił, że sarna się ocknęła i stoi o własnych siłach w suszarni, ale jest nieco "zadżumiona".
Teraz pozostało nam tylko czekać na to czy jej się poprawi i myśleć co zrobić z nią dalej. Najprawdopodobniej skontaktujemy się z nadleśnictwem, ale obawiamy się nieco że zostaniemy skrytykowani za zabranie jej z szosy. Moim zdaniem gdyby została tam to albo zimno przyspieszyło by "zgon" (gdy była na dworze było z nią coraz gorzej), albo ktoś by ją dobił klnąc przy tym na rozbitą lampę i pęknięty zderzak.
Piszcie co o sądzicie o tym co zrobiliśmy, a ja postaram się aktualizować opis wydarzeń.
Na koniec zdjęcie, które zrobiłem zanim ją zabraliśmy.