Niestety dopiero teraz udało mi się dorwać do komputera.
Wczoraj pojechałem tak żeby zdążyć przed oficjalnym rozpoczęciem imprezy. Nie pchałem się na siłę samochodem pod sam zamek, tylko zaparkowałem w odległości kilkunastu minut tuptania do celu. Na miejscu zaczęliśmy od obejrzenia sobie kowala (szwagier wyraził opinię, że przy tak skromnym warsztacie rzemieślnik specjalizuje się co najwyżej w gwoździach

) Później było kilka kramów z imitacjami średniowiecznych przedmiotów ozdobnych i użytkowych (zdarzały się drewniane miecze, pseudo kusze dla dzieci, plastikowe hełmy). Na jednym z tych stoisk były krzesiwa. Po moim pytaniu czy aby na pewno stal została dobrze nawęglona dostałem jedno z nich do wypróbowania.
Efekt:
- zafuczana żona szt. 1
- przypalona nowa (syntetyk) bluzka żony szt. 1
- uśmiech szwagierki na widok powyższego gratis
- zakupione krzesiwo za 30,- szt. 1 + kawałek krzemienia gratis

Następne było stoisko z łukami. Wybór od takich dziecięcych łuków ze "ślepymi" strzałami po całkiem fajnie wyglądające długie łuki. Z oczywistych względów na jarmarku średniowiecznym brakło łuków bloczkowych.
Następnie jakieś filcowe kapelusze w tym też z piórkiem a'la Robin Hood i klimatyczne lniane nakrycia głowy które wyglądały jak ruskie czepki kąpielowe (sorry nie znam się)

Dalej stoisko powroźnika z maszynami do plecenia powrozów i towarem. Na przeciwko powroźnika ustawiona atrakcja - labirynt (jak w wesołym miasteczku). Bliżej centrum zlokalizowane obiekty gastronomiczne (lody, gofry, frytki, pociski - kulki ziemniaczane na głębokim oleju, kołocze vel kołacze, stoisko z winem "średniowiecznym" - 50,- flaszka), batut do skakania dla dzieciaków. Dalej był bursztyniarz, bartnik (oblookałem sobie ule), płatnerz (miał samie miecze, szable), dziegciarz i na końcu garncarz. Obok budy garncarza wykopany był dołek ~40 cm średnicy z okopconym odwróconym garnkiem w środku. Przypuszczam, że mógł służyć do wypalania z gliny za pomocą węgla drzewnego medalionów. W starej fosie u podnóża zamku zorganizowano strzelnicę łuczniczą (dystans ~15m). Na zamku (3,-) otwarte mikro muzeum. Idąc w górę po schodach wieży na poszczególnych piętrach można zaliczyć widok:
- kominka
- krzywych luster i starej kanapy
- łóżka pokrytego skórami (wymiary średniowieczne czyli na ludków 1,50m wzrostu) i kibelka gdzie siedząc przy przejmującym przeciągu od dołu można poczytać Gazetę Rycerską (Frozen Throne)
- zupełnie nie pasującej do klimatu wystawy klocków lego (mimo faktu , że to lego z rycerzami)
Na pozostałościach po dziedzińcu była studnia oraz zaparkowany mikro trebusz i wóz drewniany.
Za zamkiem ulokowano grillownię ze specjałami typu chleb ze smalcem oraz krupniok, karczek, goloneczka, kukurydza i standardowa śląska kiełbasa z rusztu. Obok znajdował się dystrybutor piwa. Posiliłem się goloneczką zagryzaną kiszonym ogórem (czosnkowym bardzo) i kilkoma łykami piwa (coby goloneczka w gardle nie stawała)
Następnie popatrzyłem na test dużego trebusza.

Ze względów bezpieczeństwa organizatorzy ograniczyli zasięg do jakichś ~200m. Pomysł był dobry bo pół kilometra dalej w polu pracował kombajn. Odlane z betonu "kuleczki" lądowały spokojnie w trzcinowisku.
Ze względu na fakt, że dużo poszczególnych punktów programu było realizowanych równolegle, nie załapałem się na koncert grupy muzycznej grającej rzewne kawałki z "tamtych lat". Oglądaliśmy przez chwilę pojedynki rycerskie gdzie zakuci faceci (full metal jacket) okładali się głównie po tarczach mieczami ( wcześniej były podobno młoty i topory ). Zwiedziliśmy też obóz rycerski. Ze względu na zachowanie porządku przed wejściem stały na bramce 3 dziewoje (jedna nawet hoża). Wpuszczanie zamienne: ktoś wychodzi - następny wchodzi. Opłata za wejście: co łaska. Na terenie obozu porozstawiane płócienne namioty. Masa sprzętu imitującego sprzęt z epoki. Tuż za bramą moją uwagę zwrócił gość w odpowiednim stroju próbujący rozpalić bezskutecznie ognisko przy pomocy zwykłej zapalniczki. Ogólnie obóz był wielonarodowy. Byli italiańce i nawet gość, żywcem wyjęty z jakiejś tatarskiej ordy.
Ok. godziny 14-15 zaczęło się robić tłoczno. W chwili gdy wśród gęstego tłumu pojawili się ludzie jeżdżący(!) na rowerach i motorowerach zdecydowałem, że kończymy imprezę. Tuż przed 16 ruszyliśmy do samochodu przebijając się pod prąd przez tłum ludzi, którzy szli lub jechali dwuśladami w kierunku zamku. Wyjeżdżając z doraźnego miejsca parkingowego, prawie udało mi się zakopać samochód w pryzmie piachu bo jakiś mało inteligenty człeczyna zastawił mi wyjazd. Później 30 min w korku (dalej ludzie pchali się samochodami pod zamek gdzie miejsc parkingowych już nie było) i długa prosta w kierunku A4.
Z dodatkowych "atrakcji" były QUADY (na szczęście nie przy samym zamku) i kucyki pod siodło dla dzieciaków.
Ogólnie cieszę się, że pojawiłem się tam na tyle wcześnie żeby coś zobaczyć a później umknąć w miarę sprawnie.