Zacznijmy od początku - jako że moja rodzina nie jest zbyt przekonana do mojego łażenia i szwędania się po lesie bo "niebezpiecznie", bo "zbiry różne chodzą", bo "Ty masz kulawe szczęście" (to ostatnie to akurat fakt, kiedyś dostałem po gębie w lesie) z nieskrywaną przyjemnością plątam się jednak w okolicach drzewostanów które sprawiają mi zdecydowaną przyjemność. Pory generalnie są różne - sami zapewne dobrze wiecie o czym piszę, jednak wczoraj wpadłem na jakże normalny pomysł w okolicach godziny 23 - zbieram się i ruszam napić się herbaty. Jak pomyślałem tak wcieliłem plan w życie, aby w okolicach 24 był w okolicach leśnych.
Sprzęt który mi towarzyszył to krzesiwko, plandeka budowlana (pogoda sympatyczna), stalowy kubek i kuchenka z puszki, herbata i 1,5 l wody - głownie na dogaszenie miejsca urzędowania.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć - jakością nie powalają ponieważ zrobiłem je starym telefonem, latarki używałem również z niego, dzięki czemu kilka zdjęć jakimś cudem rozładowało praktycznie naładowaną baterię, na zdjęciu widać zresztą jakieś paski itp.
Jakiegoś rewelacyjnego wyglądu "mój obóz" nie miał, (te jednorazówki są oczywiście moje jako poddupniki - nie brałem karimaty) ważne że plan jaki sobie spontanicznie założyłem wykonany. Po herbacie pozbyłem się żaru z kuchenki, dołożyłem kilka suchych gałązek i w świetle mini ogniska poskładałem co moje. Następnie zabezpieczyłem mini palenisko, przywróciłem miejsce do pierwotnego stanu - ostatnie spojrzenie na najbliższą okolicę i ruszyłem w drogę powrotną, żeby w okolicach 2:30 położyć się już w swoim wyrku.
1. Ostatni widok na wszelakie zabudowania.

2. Tył obozu.

3. Coś się zaczyna dziać.

4. Może mi się jednak tylko wydaje.

5. Poddupniki i ogólny chaos.

6. Ostatnie minuty w sympatycznym miejscu.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.