Doświadczenie w działaniu na tak dużą skalę mam zerowe, ale się podzielę przemyśleniami:
Masz miesiąc na ogarnięcie tematu i
przećwiczenie wszystkiego w praniu. Najdalej tydzień na wszystkie ważne zakupy sprzętu terenowego - szczęściem akurat dzieją się posezonowe wietrzenia magazynów. Temperatury i warunki w październiku odpowiadają z grubsza marcowym. Osobiście sezon otwieram zaraz po dniu wagarowicza: zdarzają się przymrozki, można się zaziębić, w lasach gdzieniegdzie jeszcze leży śnieg. Zdarzyła się też śnieżyca (30 marca) - można tego nie przeżyć w samym t-shircie.
Nie wiesz co zabrać - dziś pooglądaj widea ludzi, którzy podróżują, porób notatki z ich listami, jutro poczytaj cudze notatki, pojutrze zacznij kupować, to może dojedzie w piątek. W sobotę rano idź w krzaki i testuj i ucz się korzystać. Rób notatki w terenie - szczególnie dot. tego z czego w żadnym wypadku nie chcesz zrezygnować w marcu.
Komfort termiczny śpiwora możesz podnieść bardzo prosto, przykrywając go kocem ratunkowym albo kawałkiem tyveku (jak dobrze go dotniesz, to może też robić za kilt, w razie deszczu jak znalazł). Koc ratunkowy może też robić za groundcloth.
Objętość zajmowaną przez graty możesz oszacować na oko, ale z ciężarem jest gorzej. Może Ci się przydać jakaś kuchenna waga.
Kup se na początek jakieś porządne, lekkie
buty przeznaczone do regularnego uprawiania turystyki górskiej - po 1000-1500km przedreptanych będą nadal wygodne. Weź śpiwór, namiot czy co tam masz, najlepiej cały planowany ekwipunek, wodę i szamę, do tego parę kilo balastu i idź piechotą w najbliższe miejsce przeznaczone do biwakowania i pobiwakuj ze dwa tygodnie. Albo chociaż ze dwa weekendy. Przenocuj, nagotuj sobie, zobacz jak najlepiej ogarnąć temat wody. Przedreptaj ze trzydzieści kilosów w ciągu dnia - na początek... Prześpij komfortowo jakiś poważny przymrozek - wtedy będziesz na właściwym tropie jak chodzi o sprzęt. W każdym wypadku
unikaj jak ognia zakupów na ostatnią chwilę. Skończysz z niesprawnym złomem, którego nie umiesz używać i przede wszystkim - z palącym problemem do rozwiązania. Nie zdążysz - to nie zdążysz. Lepiej tydzień się spóźnić z wyprawą, niż żeby w ogóle potrwała tydzień.
Ćwicz. Jak chcesz połazić po stepie, to tak, ćwicz wyczynowe chodzenie.
Nie oszczędzaj na
kompasie i foliowanych, porządnych mapach. Wyjdą taniej od GPSa. Kompas nie musi być duży ani drogi, ale musisz mu ufać w sposób absolutny, niezależnie od okoliczności. Silva robi dobre, jakby coś, są też dostępne cywilnie wyglądające kompasy z demobilu. Lusterko mają, przydaje się.
20kg na garbie - może zejdź
do 10 kg plus żarcie i woda? To jest realna waga, którą jestem osobiście gotów dźwigać codziennie, dzień w dzień, w niezbyt trudnym terenie. W górach raczej mniej. Najlepiej jak się zmieścisz w
nieduży plecak (maks 35-40L), najlepiej jak będzie już nieco zciorany. Sam korzystam z takiego szkolnego, 30l, ale warto zostawić kilka litrów wolnego: dojdzie cała rolka srajtaśmy, jakiś polar z przypadku, szama na kilka dni i wylądujesz idąc 200km z ciężką reklamówką w łapie. Jak się rozleci, będzie go łatwo zastąpić. Choćby nawet workiem na kartofle związanym skarpetami, z wodoszczelnością ogarniętą przy pomocy worka na śmieci albo kawałka folii.
Butelki PET na wodę dadzą radę.
Odzież: jedna-dwie zmiany bielizny, czysta (czy raczej "czystsza") zmiana odzieży wierzchniej trzymana osobno w szczelnym worku, w którą wskoczysz po prysznicu albo przed wejściem do miasta, plus dodatkowe dwie pary skarpet, bo te się najszybciej brudzą i zużywają, najtrudniej dopierają itd. Niekoniecznie trzeba mieć drogie ciuchy, ważne, żeby szybko schły i łatwo się prały. Jak coś się rozleci poza możliwościami załatania - w miarę możliwości ogarniasz nowe. Obowiązkowo deszczak, poncho albo coś w tym rodzaju. Nie zielone/szare/czarne, bo Cię jakiś ślepawy snajper bez świateł rozjedzie.
Poncho można rozbić jak namiot, ale nie ochroni Cię ono przed robakami, silny wiatr może je zerwać. Namiot, jeżeli w ogóle, to jakiś wielce lekki i mocno spartański. Od lat nie spałem w namiocie, jestem zielony w tym temacie.
Zadbaj o
coś na robaki (np. preparaty z permetryną w składzie można zastosować przed wyprawą i np. po trzech miesiącach kupić w jakimś myśliwskim sklepie i zapsikać wszystko jeszcze raz). Malarone - w Indiach na wszelką wszelkość nie zaszkodzi.
Pałka: ???
Jak przyciągasz kłopoty, to to jest problem do rozwiązania, nie to, jak z nich wybrnąć.
Kostur - jak najbardziej polecam, szczególnie poza miastem. Szczególnie lekki, bambusowy, trzeba tylko zabezpieczyć roboczy koniec przed tarciem i wilgocią (np. końcówką od kijka trekkingowego albo laski).
Gaz owszem, w kieszeni spodni albo w kaburze przy pasku i nigdzie indziej. Rozbroi większość sytuacji, pomoże też w przypadku konfrontacji z agresywnym zwierzęciem, które zdybie Cię w momencie jak będziesz bez plecaka.
Latarka - wynalazki z czipem (błyskające, regulowane itp.) radzę mocno poużywać, niezależnie od marki elektronika to ich najsłabszy punkt.
Zamiast ton ładowarek możesz zabrać sprzęt na jeden typ baterii (paluszki albo guzikowe) albo np. tylko graty ładowane przez USB, w takim układzie może się sprawdzić ładowarka USB na paluszki, która kosztuje grosze, jest mała i bardzo lekka. I komplet akumulatorków. Jak Ci będzie za lekko, to jeszcze jeden komplet oraz zapas baterii, do tego ekspresowa ładowarka sieciowa i kłopot z głowy.
Kuchnia: żeby gotować na drewnie na dobrą sprawę nie potrzeba kuchenki. Drewno nie zawsze jest dostępne. Palnika na gaz nie ma sensu targać po Kazachstanie, Esbitu tak samo nie dostaniesz, zostaje dykta (palnik waży kilka - kilkanaście gram) albo benzyna (więc kilogramowa breżniewka, z lżejszych svea 123 albo borde bomb). Co jest lepsze - sam sobie odpowiedz, wytwórz albo zakup i przede wszystkim zacznij używać i opanuj potrzebne skille.
Łap odrobinę inspiracji:
http://zenbackpacking.net/
Wystarczy jeden litrowy, góra półtoralitrowy gar, duży blaszany (ew. emaliowany, tylko smażyć w nim się nie da) kubek albo miska z marketu, do tego jakaś składana łyżka. Kubkom blaszanym moim zdaniem trzeba uciąć ucho i kupić dziwkę. Ogarnij w każdym razie technikę na tyle, żeby ryż z soczewicą, porcja obiadowa, Ci się za bardzo nie przypalał i jakoś smakował, wszystko inne jest od tego prostsze.
Woda - Sawyer mini albo lifestraw, chyba, że zdzierżysz przez pół roku wodę filtrowaną przez skarpetę i sterylizowaną jodyną, to szapoba.
Przyprawy - np. sól. Ważniejsza od srajtaśmy.
Toaleta - jeżeli ma wyjść w praniu, to to może być za późno. Wielką popularnością cieszył się na forum wątek o sraniu w terenie i wcześniej o syndromie szeryfa.
Jeżeli zamierzasz
filmować na poważnie - obczaj sprzęt używany przez Strouda, chwalił np. najnowsze GoPro (w przeciwieństwie do starszych). Byle jaką kamerkę dostaniesz nawet w formie breloczka.
Istnieje fotograficzny
sprzęt na paluszki. Są kompakty, lustrzanki, w zupełnie beznadziejnych przypadkach gripy, co komu potrzeba. Latarki, gadżety, [...]. Nie masz kamery - to ogarnij coś, co Ci się sprawdzi, na dpreview jest wyszukiwarka, nagrywanie w rozdzielczości HD i wyższej i zasilanie na baterie ma ponad 60 różnych modeli, z których najtańsze można trafić poniżej 200 zł.
Do
fotografowania - jak najmniej akcesoriów. Najlepsi fotografowie (Cartier-Bresson, Salgado) musieli być imbecylami, bo w ogóle nie korzystali z akcesoriów, tylko aparat i obiektyw, ew. Salgado przez jakiś czas używał jakiegoś jednego filtra. Więc aparat, do tego jeden filtr albo wcale, daszek od czapki zamiast osłony p-deszcz. i p-slonecz., pokrowiec z folii bąbelkowej albo pianki i taśmy klejącej (tu wrzuć w Alle "gaffa", to są te właściwe taśmy), mistrzowska technika (pisałem o ćwiczeniu...), porządny sprzęt i będzie git.
Co do zasady: im mniej zdjęć zrobisz, tym mniej zjesz prądu, szybciej obrobisz, łatwiej wybierzesz najlepsze i szybciej będziesz mógł wybyć na następną wędrówkę. Szkoda czasu na pstrykanie, liczą się tylko absolutnie spektakularne/esencjonalne widoki i osobiste pamiątki - spotkani ludzie, wymienione spojrzenia. Zapachów się nie da sfotografować, ale można próbować. Popularne atrakcje znajdziesz w necie, nie trzeba się fatygować z ich fotografowaniem.
Jakby tak, wiesz, jedno zdjęcie dziennie? Jedno na daną krainę geograficzną? Albo tylko pod warunkiem, że to teraz będzie znacząco lepsze, niż poprzednie? Dla mnie sprawa z fotografią jest ze wszystkich najprostsza: bierzesz to, co już masz. Jak masz telefon z wifi - korzystaj z hotspotów, wrzucaj zdjęcia na bieżąco. Strach wyciągać w tłoku - to nie wyciągaj
Scyzoryk - ścriorany Huntsman wyniesie Cię w granicach 50 zł. To najmniejszy scyzoryk, w którym są nożyczki i piłka do drewna. Jeżeli nie potrzebujesz piły, to wszystkie pozostałe problemy rozwiąże choćby Victorinox Classic albo Leatherman Style. Jeżeli masz problemy związane z brakiem poczucia bezpieczeństwa albo rozhukanym ego, to maczeta przy pasie albo taktyczny folder w kaburze na piersi na pewno wzbudzą zaufanie ludzi. Z nożem jest tak jak z odzieżą - w 100% kwestia gustu albo wyznawanej filozofii.
10 rzeczy około, inaczej:
nie marznąć, nie moknąć, nie przegrzać się
móc wypić nawet wodę z kałuży, nie rozchorować się od tego
móc dobrze się wyspać i wypocząć niezależnie od pogody i odległości od cywilizacji
móc zjeść jeden duży posiłek dziennie
znaleźć sposób, żeby czasem w dziczy poczuć się jak w domu
nie gubić się za często
spotkać ciekawych ludzi
przywieźć dużo ciekawych wspomnień
i może ewentualnie kilka dobrych zdjęć