Wyprawowy jadłospis.
Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw
Kolejna kwestia, którą chciałbym pruszyć a która mnie nurtuje. Mam na myśli obiadowo-kolacyjny posiłek. Zwróćcie uwagę, że jedzenie, które wsuwamy późnym popołudniem lub wieczorem nie jest wykorzystywane w 100 %. Wolałbym taką wieczorną chochlę przerzucić jako działkę śniadaniową a to co jadamy na śniadanie wsuwamy na kolację. Będę musiał sprwdzić ten wariant w trakcie najbliższego wypadu.
Zaletą takiego sposobu odżywiania się jest to, że możemy np. kaszę czy ryż, zostawić na noc do rana, na namaczanie aby skrócić czas obróbki naszego posiłku jednocześnie oszczędzając gaz.
Zaletą takiego sposobu odżywiania się jest to, że możemy np. kaszę czy ryż, zostawić na noc do rana, na namaczanie aby skrócić czas obróbki naszego posiłku jednocześnie oszczędzając gaz.
Niby ok. Gryfie, ale dochodzi do tego aspekt psychologiczny. Rano szybka przekąska, pakowanie się i dalej w drogę, czy też do innych zajęc. Natomiast nic tak nie podnosi morale, jak syta kolacyjka na spokojnie, gdy już mamy rozłożone obozowisko, przygotowane legowisko, jesteśmy zmęczeni po całym dniu...
Sądzisz, Gryfie że przyjemnie będzie ruszać rano po baardzo obfitym śniadaniu? Po obiedzie tej samej wagi zaleca się sjestę a nie wysiłek.
Wymyśliłem coś innego: Robię sobie obfitą obiadokolację po południu, potem jeszcze sjesta, spokojne sprzątanie i ruszam w drogę - przed zmrokiem przechodzę jeszcze kilka kilometrów. A na noclegu już nie muszę gotować. I zasypiam kilka godzin po posiłku.
Wymyśliłem coś innego: Robię sobie obfitą obiadokolację po południu, potem jeszcze sjesta, spokojne sprzątanie i ruszam w drogę - przed zmrokiem przechodzę jeszcze kilka kilometrów. A na noclegu już nie muszę gotować. I zasypiam kilka godzin po posiłku.
Nie wycinaj lasów bo i ty możesz zostać partyzantem.
Interesujące ale dostrzegam poważne minusy.bogdan pisze:Wymyśliłem coś innego: Robię sobie obfitą obiadokolację po południu, potem jeszcze sjesta, spokojne sprzątanie i ruszam w drogę - przed zmrokiem przechodzę jeszcze kilka kilometrów. A na noclegu już nie muszę gotować. I zasypiam kilka godzin po posiłku.
- Z postoju musisz szarpać wodę na poranne śniadanko i higienę, ponieważ czas wykorzystany na postój może być stracony na docieranie do następnego źródła wody.
- Długi posiłek wraz z odpoczynkiem rozleniwia. Oj, i to jak!
Chińczycy powiadają tak: Śniadanie jadasz cesarskie, obiad jak chłop a kolację jak żebrak.
Nie musisz wsuwać tyle aby Cię wzdęło, poza tym na noc jak już wspominałem nie warto się napychać bo rano nas „przyciśnie” a nocą nie wykorzystamy energii zawartej w wieczornym posiłku.bogdan pisze:Sądzisz, Gryfie że przyjemnie będzie ruszać rano po baardzo obfitym śniadaniu? Po obiedzie tej samej wagi zaleca się sjestę a nie wysiłek.
Erwinie, szybka przekąska, czyli małe śniadanko? Krokiem się nie ruszę zanim nie wciągnę właściwego śniadania.erwinw pisze:Niby ok. Gryfie, ale dochodzi do tego aspekt psychologiczny. Rano szybka przekąska,
Wieczorem najczęściej to mam siły na rozstawienie namiotu i... zgonerwinw pisze:Natomiast nic tak nie podnosi morale, jak syta kolacyjka na spokojnie, gdy już mamy rozłożone obozowisko, przygotowane legowisko, jesteśmy zmęczeni po całym dniu...

Toteż ja nie robię śniadania na miejscu noclegu. Nocleg to nocleg - nie potrzebuję do niego wody. Rano szybko zwijam namiot, żeby mnie nie znalazł leśniczy-ranny ptaszek i bez jedzenia ruszam dalej. Przy pierwszym strumyku robię sobie toaletę poranną. Słońce wtedy przyjemnie grzeje. A śniadanie robię albo przy strumyku albo dociągam do najbliższego sklepu. Preferuję chodzenie z lekkim plecakiem i jedzenie kupuję tylko na najbliższy posiłek. Noszę ze sobą tylko jeden posiłek - rezerwowy na wypadek, gdyby któryś sklep się zwinął.Gryf pisze: Interesujące ale dostrzegam poważne minusy.
- Z postoju musisz szarpać wodę na poranne śniadanko i higienę, ponieważ czas wykorzystany na postój może być stracony na docieranie do następnego źródła wody.
- Długi posiłek wraz z odpoczynkiem rozleniwia. Oj, i to jak!
Nie wycinaj lasów bo i ty możesz zostać partyzantem.
- wolfshadow
- Posty: 1050
- Rejestracja: 17 kwie 2008, 07:30
- Lokalizacja: Jaworzno
- Tytuł użytkownika: tuptuś leśny
- Płeć:
- Kontakt:
Wolfie tak to właśnie widzę, niuans polega na tym aby kolację jadać na śniadanie a śniadanie na kolację. Żywienie w trakcie zimowych wypraw rządzi się trochę innymi prawami m.inn dochodzi jeszcze gorący napój w termosie. Przez cały rok w trakcie wypraw jadamy ciepłe posiłki. A przekąski jak najbardziej np. musli, batony i czekolada.wolfshadow pisze:A może rozbijesz posiłek na raty? 2 główne rano i wieczorem (w zimie raczej ciepłe)
...czy Pasztet Mazowiecki z papierem toaletowymbogdan pisze:Można by tu mówić o "fałszowaniu" mięsa jak kiedyś się fałszowało mąkę lub chrzciło piwo.

- Fredi
- Posty: 1015
- Rejestracja: 07 kwie 2008, 09:42
- Lokalizacja: Skierniewice
- Tytuł użytkownika: Fredne Zło..
- Płeć:
Dla mnie zasadniczo nie ma dużych różnic w posiłkach zimowych i letnich.
I latem i zimą, lubię wypić gorącą herbatę lub zjeść gorącą zupkę wieczorem.
Rano - obowiązkowa herbata na rozgrzewkę lub jakiś gorący kubek do chleba.
I generalnie zimą trochę bardziej tłuste, a przegryzki słodsze.
U siebie zauważyłem, że mój organizm przez lata nauczony, że rano po wstaniu zjada śniadanie i dopiero wychodzi z domu - na wyjeździe zachowuje się tak samo.
Owszem, mogę zjeść śniadanie, powiedzmy godzinę czy dwie po pobudce, spakowaniu się i ruszeniu w drogę, ale i tak w pierwszych krokach marszu coś małego muszę pomemłać, choćba kawałek suchej kiełbasy i łyk letniej herbaty z termosu
.
I latem i zimą, lubię wypić gorącą herbatę lub zjeść gorącą zupkę wieczorem.
Rano - obowiązkowa herbata na rozgrzewkę lub jakiś gorący kubek do chleba.
I generalnie zimą trochę bardziej tłuste, a przegryzki słodsze.
U siebie zauważyłem, że mój organizm przez lata nauczony, że rano po wstaniu zjada śniadanie i dopiero wychodzi z domu - na wyjeździe zachowuje się tak samo.
Owszem, mogę zjeść śniadanie, powiedzmy godzinę czy dwie po pobudce, spakowaniu się i ruszeniu w drogę, ale i tak w pierwszych krokach marszu coś małego muszę pomemłać, choćba kawałek suchej kiełbasy i łyk letniej herbaty z termosu

"Nie sztuką jest umrzeć, znacznie trudniej jest żyć."
- zdybi
- Posty: 435
- Rejestracja: 01 lut 2009, 22:46
- Lokalizacja: zachpom
- Gadu Gadu: 9522989
- Płeć:
- Kontakt:
Ja mam to samo.Jem gdy tylko otworzę oczy.Nie dużo,ale coś zjeść muszę.Inaczej po jakimś czasie coś mnie mdli.Jest tylko jeden wyjątek.Gdy jestem na wyprawie wędkarskiej, jak wstanę,łapię wędkę i idę łowić.Szkoda mi poranka.Ratuje się jednak jakąś czekoladą w międzyczasie.Są ludzie(mój ojciec),którzy nie mogą patrzeć rano na jedzenie.Ale często też,zastępują je papierosami lub kawą. :-/U siebie zauważyłem, że mój organizm przez lata nauczony, że rano po wstaniu zjada śniadanie i dopiero wychodzi z domu - na wyjeździe zachowuje się tak samo.
http://lukaszzdyb.blogspot.com
http://mybushcraft.blogspot.com
"Bo życie przecież po to jest,żeby pożyć"
http://mybushcraft.blogspot.com
"Bo życie przecież po to jest,żeby pożyć"
Stwierdzenie nie dokońca prawdziwe ponieważ:Fredi pisze:Gryf: może niezauważyłeś, ale nie rozmawiamy o zorganizowanych koloniach
a Ty mu odpowiedziałeś:Frunan pisze:A dlaczego nikt nie robi obozów stacjonarnych?
Błąd do kwadratu.Fredi pisze:na stacjonarnych nikt nie wymyśla strategii żywienia. co najwyżej wspólną kolację
Też nie do końca zgodne z prawdą stwierdzenie ponieważ nikt nikogo nie zmusza do odbywania wycieczek z grupą ani z treści rozmowy nie wynika, że nie można podróżować samodzielnie.Fredi pisze:tylko o wycieczkach kilkuosobowych,
Nie rozumiem dlaczego napisałeś, że:
Zalecam wnikliwą lekturę strony Klubu Karpackiego gdzie m.in. można dowiedzieć się o zaletach żywienia zbiorowego w trakcie długich karpackich wypraw.Fredi pisze:gdzie każdy martwi się o swój garnuszek.
Poza tym jadąc społem na górski wypad nie preferuję przygotowywania totalnie indywidualnych posiłków, choćby z racji oszczędności czasu, czy wspólnoty grupy.
- Fredi
- Posty: 1015
- Rejestracja: 07 kwie 2008, 09:42
- Lokalizacja: Skierniewice
- Tytuł użytkownika: Fredne Zło..
- Płeć:
Po pierwsze trzeba zapytać Frunana co miał na mysli pisząc "obóz stacjonarny", z kontekstu wynika iż właśnie grupę składającą się z kilku do kilkunastu osób.
Pisząc o wycieczkach kilkuosobowych miałem na myśli "maks. kilkuosobowych".
Nie musisz rozumieć sensu martwienia się o własny garnuszek, co ja doskonale rozumiem patrząc na Twoje życie.
Ale w skrócie chodzi o to aby każdy był zadowolony.
A gdy rusza gdzieś wycieczka kilkuosobowa (niezorganizowana), to nie ma problemu z wymyślaniem posiłków pasujących każdemu, o dogodnej dla wszystkich porze itd itp.
Jeden nie jada słodyczy, inny mięsa itp. W takich wypadkach dużo przyjemniej i skuteczniej podróżuje się gdy każdy sam sobie gotuje i nosi na garbach swoje żarcie.
Bo niezadowolenie z jedzenia może być przyczyną konfliktów.
Pisząc o wycieczkach kilkuosobowych miałem na myśli "maks. kilkuosobowych".
Nie musisz rozumieć sensu martwienia się o własny garnuszek, co ja doskonale rozumiem patrząc na Twoje życie.
Ale w skrócie chodzi o to aby każdy był zadowolony.
A gdy rusza gdzieś wycieczka kilkuosobowa (niezorganizowana), to nie ma problemu z wymyślaniem posiłków pasujących każdemu, o dogodnej dla wszystkich porze itd itp.
Jeden nie jada słodyczy, inny mięsa itp. W takich wypadkach dużo przyjemniej i skuteczniej podróżuje się gdy każdy sam sobie gotuje i nosi na garbach swoje żarcie.
Bo niezadowolenie z jedzenia może być przyczyną konfliktów.
"Nie sztuką jest umrzeć, znacznie trudniej jest żyć."
Wiesz dam Ci dwa przykłady.slaq pisze:Też wolę swoje własne żarcie fajnie jest gdy każdy po swojemu coś tam ugniecie, doprawi, upiecze i przypali można poznać smaki i gusta biesiadników.
- w pięciosobowej grupie jeden żre osobno. Pozostała czwórka gotuje wspólnie i wspólnie zwija namioty. Pozostały robi wszystko samodzielnie aby się wykazać. Za każdym razem podczas pakowania się rozbijania i zwijania namiotów, przygotowywania posiłków, śmigania po wodę odstaje od reszty. Czekamy na niego 15-20 minut, aż skończy się grzebać i założy worek na garba aby dalej ruszyć w drogę. Tak samo jest wieczorem. Kiedy my jesteśmy już w śpiworach gość jeszcze buszuję koło ognicha i włażąc do namiotu hałasuje budząc innych.
- Jadąc z ludkami w góry, których nie znam i nie mających obycia w górach wolę p;okazać im współdziałanie aby tym sposobem zaoszczędzić czas wcześnie wychodząc i kładąc się w kimono.
Bez wątpienia ale obóz stacjonarny to nie obóz wędrowny. Poza tym obóz stacjonarny jak napisał Frunan i jak podsuwa nam zdrowy rozsądek i logika to obóz stały, nie premieszczający się. Jak np. obóz harcerski.Fredi pisze:Po pierwsze trzeba zapytać Frunana co miał na mysli pisząc "obóz stacjonarny", z kontekstu wynika iż właśnie grupę składającą się z kilku do kilkunastu osób.
No coż! Trudno żeby było inaczej.Fredi pisze:Pisząc o wycieczkach kilkuosobowych miałem na myśli "maks. kilkuosobowych".
Nie muszę się martwić ponieważ kiedy jadę sam potrafię dać sobie wyśmienicie radę, a kiedy w grupie to troszczymy się społem o siebie.Fredi pisze:Nie musisz rozumieć sensu martwienia się o własny garnuszek, co ja doskonale rozumiem patrząc na Twoje życie.
Fredi, a co Ty wiesz o moim życiu. Nie wiesz nic a próbujesz knuć jakieś daleko idące wnioski mające niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Zgadzam się, pod warunkiem, że ekipa posiada taki sam lub podobny zestaw produktów.Fredi pisze:A gdy rusza gdzieś wycieczka kilkuosobowa (niezorganizowana), to nie ma problemu z wymyślaniem posiłków pasujących każdemu, o dogodnej dla wszystkich porze itd itp.
Jeśli wchodzisz między wrony musisz krakać tak jak one albo gotujesz sobie sam. W przypadku wegetarian też gotują sobie sami. Z reguły dobieram sobie taką ekipę, która potrafi wspoółpracować, dostosować się albo odrazu podejmuje moje propozycje.Fredi pisze:Jeden nie jada słodyczy, inny mięsa itp. W takich wypadkach dużo przyjemniej i skuteczniej podróżuje się gdy każdy sam sobie gotuje i nosi na garbach swoje żarcie.
Nie jadam osobno, nie śpię w namiocie , guzdram się zawsze przy pakowaniu. Jesli ktoś robi sobie wszystko sam to uważam też, że ma do tego prawo. Może zwyczajne nie lubi pracować w grupie. I nie uważam iż takie zachowanie świadczy o tym by się tam ktoś miał wykazywać. A wieczorami problem jest tego typu, że nie ma kto dokładać więc jakiś szalony samotny kucharzyna byłby nawet wskazany co by do pieca dorzucał zaciekle 

- Fredi
- Posty: 1015
- Rejestracja: 07 kwie 2008, 09:42
- Lokalizacja: Skierniewice
- Tytuł użytkownika: Fredne Zło..
- Płeć:
albo wręcz przeciwnie - ten jeden czeka na resztę.Gryf pisze: [...]
- w pięciosobowej grupie jeden żre osobno. [...]
nie rozważaliśmy rzeczy oczywistej, tylko o ilu osobowym obozie stacjonarnym myślał kolega Frunan.Gryf pisze: Bez wątpienia ale obóz stacjonarny to nie obóz wędrowny. Poza tym obóz stacjonarny jak napisał Frunan i jak podsuwa nam zdrowy rozsądek i logika to obóz stały, nie premieszczający się. Jak np. obóz harcerski.
Fredi pisze:Pisząc o wycieczkach kilkuosobowych miałem na myśli "maks. kilkuosobowych".
to czemu w poprzednim poście wytknąłeś mi błąd?Gryf pisze: No coż! Trudno żeby było inaczej.
Fredi pisze:A gdy rusza gdzieś wycieczka kilkuosobowa (niezorganizowana), to nie ma problemu z wymyślaniem posiłków pasujących każdemu, o dogodnej dla wszystkich porze itd itp.
odwróciłeś kota ogonem, ale niech Ci będzie.....a co kiedy w grupie 4 osobowej każdy wziął co innego i to w przewagach produktów nieuzupełniających się, bo tak lubi....wtedy zaczynają się schody....oczywiście wszystkie schody są do przejścia, ale moga się pojawić problemy związane z kasą i rozliczeniami jeśli jeden wymyślił, że żywi się tylko zupkami, a drugi ma same konserwy - przelicznik jest 4-ro, 5-cio krotny.Gryf pisze: Zgadzam się, pod warunkiem, że ekipa posiada taki sam lub podobny zestaw produktów.
Fredi pisze:Jeden nie jada słodyczy, inny mięsa itp. W takich wypadkach dużo przyjemniej i skuteczniej podróżuje się gdy każdy sam sobie gotuje i nosi na garbach swoje żarcie.
i do tego właśnie dąże...Gryf pisze: Jeśli wchodzisz między wrony musisz krakać tak jak one albo gotujesz sobie sam.
"Nie sztuką jest umrzeć, znacznie trudniej jest żyć."
Trochę już chodzę po świecie i z niejedną kompanią odbywałem różne wycieczki i powiem tak Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził.
Ostatnie spostrzeżenia ze spływów kajakowych wspólne śniadania i kolacje
- wstaje dużo wcześniej od reszty ekipy ale przecież nie będę co dzień robił im śniadania (kilkanaście osób) robię śniadanie dla siebie o odpowiadającej mi porze.
Śniadanie grupy to "walka" o lepsze kąski zwłaszcza kanapki z mięsem kiełbasą pasztetem. Dlaczego mam się rozpychać przy stole albo jeść to czego nie lubię. Walka o żarcie ma jeszcze tę wadę że zazwyczaj każdy zjada dużo więcej niż zjadłby normalnie typowe atawistyczne zachowanie odziedziczone po praprzodkach.
Zazwyczaj pływam sam, jeśli mam dobrego załoganta (zawsze przed rozpoczęciem spływu mówię czego oczekuję od załoganta) to jemy śniadanie razem i razem zwijamy się szybko na wodę. Mamy bardzo duuużo czasu na płyniecie i nie musimy się rano kotłować z resztą ekipy.
Trasy mamy tak zaplanowane by wylądować na kolejnym biwaku około trzeciej czwartej gdzie mamy zamówione gotowe obiady (telefonicznie z wody da się dograć czas co do pięciu minut)
Kolacje to przeważnie ognisko albo duży gril kiełbaska piwko tu spokojnie można działać ze wszystkimi, jednak w przypadku kanapek działam samodzielnie.
System ten sprawdzał mi się na różnego rodzaju wyjazdach czy na rowerach czy w wycieczkach górskich.
W grupkach do 4 osób wszystko robimy wspólnie grupa do sześciu osób jest podzielona na dwie trzyosobowe podgrupy realizujące samodzielnie aprowizację. Wynika to z pojemności kochera dla trzech wystarczy dla sześciu trzeba albo duży kocioł albo dwa kochery.
Jeśli jestem sam to nie mam ze sobą kłopotów
Ostatnie spostrzeżenia ze spływów kajakowych wspólne śniadania i kolacje
- wstaje dużo wcześniej od reszty ekipy ale przecież nie będę co dzień robił im śniadania (kilkanaście osób) robię śniadanie dla siebie o odpowiadającej mi porze.
Śniadanie grupy to "walka" o lepsze kąski zwłaszcza kanapki z mięsem kiełbasą pasztetem. Dlaczego mam się rozpychać przy stole albo jeść to czego nie lubię. Walka o żarcie ma jeszcze tę wadę że zazwyczaj każdy zjada dużo więcej niż zjadłby normalnie typowe atawistyczne zachowanie odziedziczone po praprzodkach.
Zazwyczaj pływam sam, jeśli mam dobrego załoganta (zawsze przed rozpoczęciem spływu mówię czego oczekuję od załoganta) to jemy śniadanie razem i razem zwijamy się szybko na wodę. Mamy bardzo duuużo czasu na płyniecie i nie musimy się rano kotłować z resztą ekipy.
Trasy mamy tak zaplanowane by wylądować na kolejnym biwaku około trzeciej czwartej gdzie mamy zamówione gotowe obiady (telefonicznie z wody da się dograć czas co do pięciu minut)
Kolacje to przeważnie ognisko albo duży gril kiełbaska piwko tu spokojnie można działać ze wszystkimi, jednak w przypadku kanapek działam samodzielnie.
System ten sprawdzał mi się na różnego rodzaju wyjazdach czy na rowerach czy w wycieczkach górskich.
W grupkach do 4 osób wszystko robimy wspólnie grupa do sześciu osób jest podzielona na dwie trzyosobowe podgrupy realizujące samodzielnie aprowizację. Wynika to z pojemności kochera dla trzech wystarczy dla sześciu trzeba albo duży kocioł albo dwa kochery.
Jeśli jestem sam to nie mam ze sobą kłopotów

..., czyli biwak/obóz np zastępu, co nie zmienia postaci rzeczy.Frunan pisze:Chodziło mi o taki obóz, że wybieramy miejsce, robimy szałas, miejsce na ognisko, destylatornie (albo coś podobnego), w okół mamy opanowany teren i wiemy co gdzie jest... Nie podróżujemy tylko ulepszamy nasz obóz, albo zbieramy materiały. Tak myślę, że ok. 4-7 osób.