Poranek, mróz miejskie ulice puste. Cieszę się, bo zaraz wskoczę do pociągu i będę mógł kontynuować przerwany sen. Na dworcu też pustki, wchodzę do pociągu – a tam pełno ludzi.Gdzieniegdzie jedno wolne siedzenie koło rozespanego pasażera. W końcu zatrzymałem się w koratrzu przy drzwiach, pociąg ruszył a mnie przyszła do głowy myśl, że człowiek jest bardzo nudnym stworzeniem. Po godzinnej jeździe wysiadłem w Dziadówkach. Na tej maleńkiej stacji wysiadło nas tylko dwoje, ja i jakiś mężczyzna, który obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Pociąg odjechał, a z nim ostoja cywilizacji - zostało pole, świst wiatru przeciskającego się między przewodami trakcyjnymi, gołe pola zimowe.
Po drodze do lasu trzeba było pokonać kilka kilometrów malowniczymi wsiami, z gierkowskimi domkami, zapachem obornika… przypomniało mi się dzieciństwo.
Przy wejściu w las spotkałem łasiczkę, była biała i malutka, bardzo finezyjny zwierzak. Oczywiście o zrobieniu zdjęcia nie było mowy.
Wyżyna miechowska to pagórki z mocnymi wąwozami, które trzeba stosunkowo często pokonywać, jeśli taką trasę wyznaczy ci kompas.

Dzień był pochmurny, zawiewał chłodny wiatr, nie było słońca. Samotne wędrowanie pozwalało mi chłonąć atmosferę lasu, a ta była smutna, z resztą każdy liściasty las zimą to nostalgiczny widok. Marsz przebiegał bezproblemowo, na leśnych duktach tu i ówdzie spotykałem świeże ślady, co jest raczej rzadkim doświadczeniem zimą, przynajmniej dla mnie. Nagle, całkiem nie daleko, około 200 – 300 metrów na prawo pada strzał. Petarda, albo broń większego kalibru. Zaraz potem kolejne dwa zaraz po sobie, a więc to broń. Kucnąłem odruchowo, nasłuchując ewentualnych rykoszetów. (kiedyś byłęm w podobnej sytuacji, wtedy pocisk albo śruciny darły liście gdzieś niedaleko). Chwila oczekiwania. Nic. Pierwszy moment dość nieprzyjemny. Kłusownicy, albo myśliwi. Jeśli myśliwi, to ok, nie walą w powietrze, gorzej jak ci drudzy, tam już nie ma pewności, jakie mają nawyki obchodzenia się z bronią. Jako że jestem przygotowany na taką ewentualność, uruchomiłem plan B – wyciągłem z plecaka dziadkowego stena, przeładował żem i dawaj serią żeby wiedzieli z kim mają do czynienia

Niestety, kolejny punkt marszu miał być właśnie tam, skąd dochodziły strzały. Tak więc trzeba było szybko przebudować trasę. Za asfaltową drogą, na bocznym parkingu leśnym zapakowane ok. 12 samochodów. Jestem już pewny, że to polowanie. Trochę lipa, rezygnować z wyjścia i wracać? Kolejny pociąg dopiero popołudniu. Tak czy siak, udałem się na bardzo fajne miejsce idealne na trainspotting, jeśli kogoś fascynują te klimaty. Jest to północne wyjcie tunelu.

Podczas gdy jadłem kanapkę, przejechały tędy dwa pociągi, niestety ani jednego nie udało mi się sfotografować.
Po krótkiej przerwie wracam na parking myśliwych, zdaje się, że wszystkie ślady prowadzą to tej części lasu, z której przyszedłem. Chwila namysłu, i decyduje się kontynuować marsz. Lasy na wschód od tunelu są osobliwie przygnębiające, jest w nich coś ciężkiego, jakaś niewymowna, i ledwo uchwytna, ale za do dobrze odczuwalna nostalgia.
Kolejny punkt trasy, to Linia Hutniczo Siarkowa, bardzo fajna sprawa, też oczywiście dla fanów trainspottingu. Po drodze spotkałem drwali przy ognisku, zapytałem o drogę, i poszedłem dalej. To spotkanie przekonało mnie, że w tej części lasu polowania nie będzie, skoro prowadzi się prace.

Tory LHS, bardzo dobre miejsce widokowe, tory biegną wzdłuż sztucznego wąwozu. Dobra widoczność i klimatyczne miejsce. Zatrzymałem się na kawkę. Niestety, podczas mojego postoju nie przejechał tamtędy żaden pociąg. A szkoda.
Dalej bardzo ciekawy las, albo jest to jakiś rezerwat ścisły, albo na tym terenie nikt nie prowadzi gospodarki leśnej.

Wokół pełno starych drzew, na ziemi cała masa powalonych konarów, lub całych olbrzymów. Co chwilę trzeba było kicać przez powalone pnie. Można się było poczuć jak w lesie pierwotnym, masa budulca i paliwa.
Po jakimś czasie dotarłem do końca lasu. Wiatr nasilił się i zaczął sypać mały śnieg. Założyłem okulary ochronne z praktikera, bardzo dobry patent chroniący przed zacinającym śniegiem. Chodzenie po śniegu i w większej części na azymut dało mi w kość, więc zdecydowałem, że w drodze powrotnej zjem zupkę przy LHS, może coś przejedzie. Po drodze spotykałem bardzo dużo saren, wręcz całe stada.
Już miałem sobie klapnąć przy torach, gdy nagle słyszę jakieś krzyki. Coś jak doping na stadionie. Nagonka po prawej stronie. Nici z zupki. Znów znalazłem się w pobliżu polowania. Drwalę się zawinęli, przyszli myśliwi. Zdecydowałem, że przetnę tory. Cały czas słyszę nagonkę po prawej i znów pada strzał po lewej. Całkiem niedaleko. No nie. Tym razem znalazłem się pomiędzy polowaniem a nagonką. Po prostu super.
Oświetlając się laserem wróciłem do torów, i tam poszedłem w kierunku nagonki. Śnieg ciął, na otwartym terenie wiatr dawał się we znaki. Po jakimś czasie wszedłem do lasu, z pewną taką nieśmiałością, i poprzedzony promieniem laserowym przemykałem pomiędzy drzewami…
Przy wyjściu z lasu spotkałem się z nagonką. Spojrzeli na mnie z 300 metrów, zawiesili wzrok na jakiś czas, a potem poszli w swoją stronę. Na leśnej dróżce stały samochody myśliwych, ktoś tam chodził ze sztucerem, ktoś przejeżdżał. Przeszedłem koło nich. Nie wiedziałem, czy mnie opieprzą, że im rujnuję polowanie, czy co… ale, nawet nie zareagowali, może to przez militarne ciuchy myśleli, że jestem jednym z nich, nie wiem. Zapytałem tylko na koniec, gdzie teraz jest polowanie, okazało się, że było tam, skąd właśnie wyszedłem. Na koniec upragniona zupka i dreptanie w miejscu, przemoczone palce u stóp zaczęły szczypać od mrozu.
Stacja tunel.

Czekając na pociąg chodziłem w tą i z powrotem jak kot z pęcherzem, żeby wyprodukować trochę ciepła.
Lasy Miechowskie są piękne, choć nostalgiczne. Wyjście udało się, można wracać na kolejny tydzień do okrutnego biura.
Trasa
http://www.wandermap.net/route/1950720
Pozdrowienia.