Spacerek rozpoczął się późno, bo ze względu na rozkład jazdy pociągów oraz uzupełnianie w Tesco zapasów niezbędnych do przetrwania w surowych puszczańskich warunkach dopiero około 8:30 weszliśmy do lasu.
[center]

Las o tej porze roku jest piękny (jak zawsze zresztą), szło się nam fajnie.
Pokonywaliśmy przeróżne przeszkody...
[center]

...górki...
[center]

...rozdroża.
[center]

Po przejściu dwóch - trzech kilometrów nadszedł czas na śniadanie.
[center]

[center]

[center]

[center]

Królowała testowa żurawina zalana Luksusową, oraz....
[center]

...Taaak... Bogusiowy smalczyk!!!! Kosztowany też testowo ze wspomnianą wyżej żurawiną z prądem.
[center]

Było ciepło, temperatura oscylowała w okolicach chłodniczych możliwości dobrej radzieckiej lodówki Mińsk, czyli coś około 2-3 stopni C na plusie.
Były jak zwykle: ogień, zaduma, pogaduchy, śmiech.
[center]

Swoją robotę zrobił też piwny grzaniec.
[center]

Pitu pitu...
[center]

...gadu gadu...
[center]

Rzut oczyma na mapę Puszczy, decyzja o trasie...
[center]

...i marsz!
[center]

Po jakimś czasie dotarliśmy nad zamarznięte jeziorko
[center]

i oczywiście kierowani rozsądkiem weszliśmy na lód poślizgać się.
[center]

Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej.
Szliśmy łatwym pięknym lasem...
[center]

Mniej łatwym gęstym...
[center]

Idąc na przełaj trafialiśmy na leśne dróżki.
[center]

Na miejsca odwiedzane przez myśliwych.
[center]

Oraz na samych myśliwych, których dało się słyszeć wcześniej.
[center]

Dzikowi się nie udało.
[center]

Po krótkiej rozmowie z myśliwymi i prośbie aby uważali na nas, leśnych ludków ruszyliśmy dalej.
[center]

Po jakimś czasie natrafiliśmy na coś w rodzaju "HALT! MINEN!"
[center]

Kierowani nadal tą samą rozwagą, która wprowadziła nas na lód poszliśmy dalej sprawdzić jak bardzo jest tam niebezpiecznie.
[center]

Okazało się tam bardzo statycznie. Żywej duszy, mnóstwo drewna.
No może była jakaś żywa dusza - jakiś gość szalał z piłą pośród ściętych drzew ale ani on na nas, ani my na niego nie zwracaliśmy uwagi.
[center]

[center]

[center]

Podreptaliśmy dalej.
[center]

Znów trafiliśmy na myśliwskie miejscówki
[center]

[center]

[center]

Po wypróbowaniu ambonek i stwierdzeniu iż konstruktor i wykonawca to tandeciarz ruszyliśmy dalej.
Teren zrobił się trudny do marszu. Przeszliśmy już około 8 kilometrów i zmęczenie dawało się we znaki.
[center]

Najwyższy był więc już czas na na dłuższy postój i obiad.
Rozbiliśmy się w zaciszu lasu, spośród wielu wyszukanych dań królowała fasolka po bretońsku oraz jej imitacje.
Był też winny grzaniec. Na gorąco, przepyszny z pomarańczą!
Nie mogło też zabraknąć kiełbadronów. Jak mówi stare indiańskie przysłowie - nie ma dymu bez kiełby.
[center]

[center]

[center]

[center]

[center]

[center]

[center]

Spędzilismy tam około godziny, może dwóch, nikt nie zerkał na zegarek. Zaczęło się ściemniać. Oraz żeby nie było łatwiej wracać również padać.
Deszcz nie był intensywny ale mimo wszystko mokry.

Wracaliśmy już po ciemku. Zmęczeni ale mimo wszystko zadowoleni z wypadu!
Zrobiliśmy w sumie około 17 kilometrów lasem. Jak na mój wysportowany organizm zdecydowanie za dużo.

Udział w akcji wzięli:
[center]Boguś Wolf Rajmund

[center]Piotr Śmiechu Cziko

[center]Grzegorz Czapkogubiący Grigor

[center]oraz Adam Morda Marshall

Darz Bór!
