Bory.. Bory..
: 19 kwie 2012, 19:11
Wypada mi w końcu napisać pierwszą relację z wyprawy, więc piszę 
18.04.2012, środa. Budzik. Telefon. 6 rano. Kawa. Pet.
Szybkie sprawdzenie szpeju. Nóż jest, telefon jest, kasa na bilet jest, reszta pewno już w plecaku. Co ma być to będzie. Ruszam na peron. Biegiem oczywiście, trzeba jeszcze kupić bilety. Ja po jednej stronie dworca, kumple po drugiej. Telefon przy uchu „Apo.. jak się nazywa ta mieścina do której jedziemy??”, „Męcikał” odpowiadam, „Jak???!!”. Ale udało się. W trójkę wsiadamy w Gdyni Gł. w śliczny nowoczesny, mały pociąg. W Gdańsku Osowa dosiada się do nas czwarty kompan i możemy już ruszać na Kościerzynę. Dojazd, szybki pet i biegiem na drugi pociąg. Jeszcze trochę i będziemy już u celu podróży.


Dojechaliśmy. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, wioskowe kundliska spokoju nie dają. Kurs na sklep. Woda i kilogram mąki. No i piwsko, bo przecież chłopy bez tego żyć nie mogą
W końcu ruszamy! Ja z Tabakiem na przedzie, nasze dwa pierwiosnki za nami. To będzie ich pierwszy taki wypad
Humory dopisują, podśpiewujemy pod nosem i maszerujemy przed siebie na znaną już mi i Tabakowi miejscówkę - „za cyplem”
Po drodze mijamy piękne krajobrazy Borów Tucholskich oraz śliczną Brdę, która tym razem leniwie snuła się wśród lasów.


Widać sporo drzew powalonych przez bobry, stan Brdy stosunkowo niski. Zagrożenie pożarowe ponoć średnie.. cóż.. trzeba rozbić się nieopodal wody. Chmiel i Krawiec (pierwiosnki) po drewno, Tabak rozkłada sprzęt wędkarski, ja przygotowuję obozowisko. Czas na pierwszy posiłek. Tabak już zdążył wtrynić pół konserwy, reszta przebiera nóżkami, więc nie ma co - grzejemy wodę (...) Woda zagrzana, kasza wrzucona, ptaszki śpiewają, słonko świeci. Poszła nam pokrywka na garnku, kasza do wywalenia, lecimy z drugą turą – tym razem już bez sensacji. Konserwa wkrojona, wszystko zagrzane. Dorzucamy cebulę, wszyscy pałaszują. Smaczne, bo jesteśmy głodni


Tabak na ryby, ja z Krawcem robimy ciacho na podpłomyki, Chmiel bezkarimatowiec znosi korę na posłanie. Poczytał Grylsa przed wyjazdem
Temperatura znośna, bo 10st. Ciasto wymemłane, ryb brak. Szkoda straszna, bo liczyłam chociażby na małą rybeczkę, ale ni ma
Trą się czy co?
Mały rekonesans okolicy. Śmiechy chichy, taplanie się w przyrzecznych bagienkach i noszenie kolejnych kłód drewna ("Chłopy, ma być nodia i kropka!"). W Borach całkiem dobrze z drewnem tym razem. Wszystko już przygotowane na nocne przetrwanie. Ach! Jeszcze sok z brzozy! Pierwiosnki patrzą, dziwują się, próbują. Przed nimi i tak najgorsze - zimna noc! Więc przystępujemy z Tabakiem do podnoszenia morale - otwieramy piwko (każdy po 1 na głowę) i pieczemy podpłomyki.
Zmierzcha, temperatura spada, wilki wyją
Chmiel przebiera się w termoaktywne popierdółki, Krawiec buduje zaporę przeciwwiatrową z alumaty. Z Tabakiem zastanawiamy się czy jest sens rozwieszać plandekę. Deszcz? Nie zanosi się. Ochrona od wiatru ciągnącego od Brdy? Eeeee.. Zostawiamy plandekę, układamy się do snu. Krawiec i Chmiel śpią, jak aniołki, ja z Tabakiem pilnujemy ognia. Jeszcze nanocna herbatka z marmoladą zamiast cukru 





Ranek. Pierwiosnki wyspane, Tabak nie koniecznie. Zjarał się nieco w nocy przy ognisku i teraz piecze. Da rade, to stary kompan wypadowy
Głodni! Krawiec (kucharz!) wyciąga gotowy specjał, który przyrządził w domu. No pycha!
Myjemy gary, oporządzamy miejscówkę. Ktoś zostawił trochę puszek, trzeba to sprzątnąć. Gasimy ognisko wytwarzając pełno pary i zastanawiamy się, jak to było z tym Tupolewem. Z okrzykiem "Smoleńsk k**!" ruszamy w drogę powrotną.





Lasy, lasy i jeszcze raz lasy. Dziś już słonko nam nie świeci. Zanosi się na deszcz i nieco kropi. Znów kurs na sklep. Specjal czarny i dojadanie konserw z chlebem. Pociąg. Powrót. Szkoda, znów miasto. Ale kolejne wypady już niebawem!

Może przy odrobinie cierpliwości zamieszczę resztę fotek z tego wyjazdu i z poprzednich na Picassie, ale… jeszcze nie teraz

18.04.2012, środa. Budzik. Telefon. 6 rano. Kawa. Pet.
Szybkie sprawdzenie szpeju. Nóż jest, telefon jest, kasa na bilet jest, reszta pewno już w plecaku. Co ma być to będzie. Ruszam na peron. Biegiem oczywiście, trzeba jeszcze kupić bilety. Ja po jednej stronie dworca, kumple po drugiej. Telefon przy uchu „Apo.. jak się nazywa ta mieścina do której jedziemy??”, „Męcikał” odpowiadam, „Jak???!!”. Ale udało się. W trójkę wsiadamy w Gdyni Gł. w śliczny nowoczesny, mały pociąg. W Gdańsku Osowa dosiada się do nas czwarty kompan i możemy już ruszać na Kościerzynę. Dojazd, szybki pet i biegiem na drugi pociąg. Jeszcze trochę i będziemy już u celu podróży.


Dojechaliśmy. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, wioskowe kundliska spokoju nie dają. Kurs na sklep. Woda i kilogram mąki. No i piwsko, bo przecież chłopy bez tego żyć nie mogą





Widać sporo drzew powalonych przez bobry, stan Brdy stosunkowo niski. Zagrożenie pożarowe ponoć średnie.. cóż.. trzeba rozbić się nieopodal wody. Chmiel i Krawiec (pierwiosnki) po drewno, Tabak rozkłada sprzęt wędkarski, ja przygotowuję obozowisko. Czas na pierwszy posiłek. Tabak już zdążył wtrynić pół konserwy, reszta przebiera nóżkami, więc nie ma co - grzejemy wodę (...) Woda zagrzana, kasza wrzucona, ptaszki śpiewają, słonko świeci. Poszła nam pokrywka na garnku, kasza do wywalenia, lecimy z drugą turą – tym razem już bez sensacji. Konserwa wkrojona, wszystko zagrzane. Dorzucamy cebulę, wszyscy pałaszują. Smaczne, bo jesteśmy głodni



Tabak na ryby, ja z Krawcem robimy ciacho na podpłomyki, Chmiel bezkarimatowiec znosi korę na posłanie. Poczytał Grylsa przed wyjazdem



Zmierzcha, temperatura spada, wilki wyją







Ranek. Pierwiosnki wyspane, Tabak nie koniecznie. Zjarał się nieco w nocy przy ognisku i teraz piecze. Da rade, to stary kompan wypadowy







Lasy, lasy i jeszcze raz lasy. Dziś już słonko nam nie świeci. Zanosi się na deszcz i nieco kropi. Znów kurs na sklep. Specjal czarny i dojadanie konserw z chlebem. Pociąg. Powrót. Szkoda, znów miasto. Ale kolejne wypady już niebawem!

Może przy odrobinie cierpliwości zamieszczę resztę fotek z tego wyjazdu i z poprzednich na Picassie, ale… jeszcze nie teraz
