Rob, Kalyk i ja swoją wędrówkę rozpoczeliśmy od Camden Town
http://www.google.co.uk/search?rlz=1C1SKPL_enGB437PL446&ix=sea&q=camden+town&um=1&ie=UTF-8&hl=en&tbm=isch&source=og&sa=N&tab=wi&ei=AtFUT4bJIsr3sgbwhp3fCw&biw=1366&bih=667&sei=ldFUT9d-i4yzBtqx3JIM Gdy już wydostaliśmy się z głównej ulicy i wyswobodziliśmy od dziwnych, zmakeupowanych mężczyzn zachęcających do piercingu i innych, doskonale znanym współczesnemu mieszkańcowi tamtej dżungli, form upiększania udalim się na krótkie zakupy, pogapili się na skórzane wyroby i wypróbowali hamaczki

Głodni wrażeń wyruszyliśmy do City of London, lecz zdegustowani burżujstwem i brakiem jakiejkolwiek naturalnie rosłej roślinki jak i składnika do ogniska przemieściliśmy się


na 'drugą strone barykady' pod St Paul's Cathedral


pojedli, popili, potańczyli i ruszyli pooglądać "best fireworks ever'...

Godzina 23, dzielnica niewiadomogdzie. Weszliśmy do autobusu i tu nastała chwila grozy, jedyna w moim barwnym (hehe) życiu, gdzie sytuacja sparaliżowała mój szybki system reagowania w sytuacjach kryzysowych, czyli 75 czarnych i my w pomieszczeniu zamkniętym


(...) Oskarżeni o 'white selfish' z ulgą wysiedliśmy.
Z chęcią zamieściłabym zdjęcie, tego nade ciekawego zjawiska ale nie chciałam stracić ukochanego aparaciku ani zębów.
Gdyby tylko Rob nie mieszkał na jakiejś wsi (2 godziny od centrum ;p) to spotkania byłyby częstsze i owocniejsze, lecz cóż, następny wypad dopiero w wakacji, przypuszczam
