Słów kilka o tym jak było:
Piątek. Zgodnie z planem było biesiadowanie przy ognisku. Króciutka przechadzka po okolicy. Spotkanie z miejscowym gangiem motocyklowym

. I wykopki celem pozyskania ziemniaczanego wkładu do ogniska. Przy ognisku towarzyszyła nam rodzina Lisa w trzyosobowym składzie (pozdrawiam serdecznie) . Duch puszczy pokazał swoje obalające oblicze

.
Sobota. Mimo nie do końca dobrego stanu psycho-fizycznego pewnej części łazików wyruszyliśmy po godzinie 12. Trasa wiodła wśród typowych podlasko-kresowych widoków czyli pola i łąki a na około las. Zapachy unoszące się nad świeżo skoszonymi polami nie do opisania. Czasem miałem wrażenie ,że cofnąłem się w czasie. Drewniane chatki, chylące się ku ziemi płoty i brukowana droga. Mimo usilnego wypatrywania żubrów nie udało się spotkać ,ale sarny to i owszem. Pod koniec wędrówki wśród pól zastała nas burza. Deszczu było niewiele ale grzmiało i błyskało solidnie. W miejscu noclegowym (wieża widokowa Pierekał) byliśmy przed godziną 19. Szybko zmorzył nas sen. Komarów było bardzo dużo i nie umilały nam snu. Noc była bardzo ciepła. Tego dnia przeszliśmy ok. 30 km. Szliśmy ok 5 h.
Niedziela. Przebudziłem się dość wcześnie i co raz zerkałem na otaczającą polanę czy przypadkiem jakiś stwór się nie wyłonił. Nie było nam jednak dane zobaczyć jakichś mieszkańców pobliskiego lasu (a w okolicy tej są i wilki i rysie i żubry o innych stworach nawet nie wspomnę). W drogę ruszyliśmy około godz. 9 w kierunku naszej wschodniej granicy. Szło sie dużo przyjemniej i łatwiej niż dnia poprzedniego. Początkowo trasa wiodła leśnymi duktami. Mijaliśmy parę prawie opuszczonych wiosek. Gdzie nie gdzie tylko stały wypasione bryki na numerach rejestracyjnych z drugiego końca polski czy ze stolycy. Zapas wody uzupełniliśmy właśnie w jednej z takich wioseczek z przydrożnej studni. Woda była zimna i wyśmienita. Dłuższy postój zrobiliśmy w miejscowości Kruszyniany. Ze zwiedzania meczetu (4 zł od osoby) zrezygnowaliśmy na rzecz dodatkowego piwa w jednym z zajazdów. W trakcie raczenia się szlachetnym płynem dogoniła nas burza od której uciekaliśmy już od jakiegoś czasu. Następnie był zalew Ozierany. Mieliśmy wielką nadzieję na kąpiel lecz brzegi były niedostępne ze względu na trzciny i pokrzywy a każda wolna od roślin miejscówka zajęta była przez wędkarza. Później był marsz terenami przygranicznymi w kierunku Krynek. Na parkingu przy szosie spotkaliśmy przesympatycznego Pana który zaproponował podwózkę do Krynek. Stary harcerz i emerytowany wojskowy (również pozdrawiam). Dowiedzieliśmy się od niego gdzie można spotkać wilki w okolicy. Dalej z Krynek do Szudziałowa cisnęliśmy asfaltem. A następnie w zapadających ciemnościach do miejsca z którego wyruszyliśmy.(księżyc był niesamowity). Na miejsce dotarliśmy ok godz. 21. Tego dnia zrobiliśmy jakieś 60-65 km. Marszu było jakieś 9 h.
zdjecia
edit. Jak bym coś pokręcił to poprawcie mnie
