Jak Michał z Puchalem Wisłą płynęli
: 03 lip 2011, 16:48
Ustaliliśmy z Puchalem szybki plan na weekend, co by popływać sobie canoe. Prognozy pogody nie rokowały najlepiej, ale mimo to wcieliliśmy plan w życie. Będzie szaro, mokro ale płyniemy.
Zaczynamy.
Dzięki uprzejmości Puchalowego Teścia, mamy podwózkę do Dębówki vis a vis Nadbrzeży, praktycznie nad sam brzeg, i nie musimy martwić się nad powrotem po samochód.
Na miejscu dwóch wędkarzy bacznie, acz ukradkiem, obserwuje nasze poczynania. Ładujemy sprzęt, krótka instrukcja machania pagajem, i ruszamy na wodę. A wędkarze, jak to wędkarze, wnet się ożywili: "Panie! gdzie, ja tam żyłkę mam". Wydostajemy się z przelewów i przed nami otwiera się przestrzeń. Z przedniego siedzenia canoe wygląda to niesamowicie. Mając przed sobą ok 60cm zwężającego się pływała, a dookoła szeroką rzekę, człowiek czuje się malutki. Od startu deszcz siąpi, ale w porywach wiatru jest, że tak powiem, mało ciekawie. Mam na sobie kurtkę p-deszcz, Puchal poncho. Jakoś to przeżyjemy, wszak dzisiejszy odcinek jest krótki, i naszym celem jest wyspa. Duuża wyspa. Założymy obóz, rozpalimy ognisko i rozgrzejemy się ciepłą strawą. Co tam, że pada, damy radę.
Obóz.
Na miejsce obozu wybraliśmy ogromną wyspę. Teraz przy niskim stanie wody jest ogromna, bo większa jej część to piaszczyste plaże. Zazwyczaj z wody wystaje tylko wyższa, zadrzewiona, porośnięta łęgiem wierzbowo-topolowym, którą wybraliśmy ze względu na opał, osłonę od wiatru i deszczu. Trochę się narobiliśmy przenosząc graty, i Canoe na wyznaczone miejsce. Rozbiliśmy schronienia, ja plandekę 2x3 na lince, Wojtek płócienny, traperski namiot z wykorzystaniem pływadła. Wojtek zorientował się, że nie zabrał karimaty, więc rozłożył sobie NRC-tkę i praktycznie wszystkie pokrowce, i worki co miał. Zebraliśmy drewno na opał, o dziwo w miarę suche, wygrzebane z plątaniny masy osadzonej przez wysoką wodę na drzewach. Z hubką było gorzej, bo o korę brzozową tam trudno, ale poradziliśmy sobie rozcierając/ogrzewając w dłoniach "włóknistą strukturę wiślanego pochodzenia"
. Rozpałką były zastrugane szczapki wierzbowe. A deszcz i wiatr nie ułatwiały sprawy, zamiast pod wieczór ucichnąć to jeszcze się nasiliło. Na kolację była fasola z puszki, z kiełbasą i cebulą, doprawiona na ostro papryką. Pycha. Znudzeni nie ustającym deszczem, lekko podsuszeni przy ognisku poszliśmy spać.
Ranne manewry.
Przebudziłem się koło czwartej, deszcz rozpadał się na dobre, o wietrze nie wspominając. Myśląc o tym, co czeka nas na wodzie starałem się ponownie zasnąć. Około siódmej obudziły mnie odgłosy rąbania. Puchal krząta się przy ognisku. Jak to dobrze, ze schował na rano kilka suchych szczapek. Ale przecież jest dopiero siódma. Szybko się wyjaśniło, jak zobaczyłem, że wiesza nad ogniskiem mokre ciuchy.
W nocy go trochę podmyło, a brak karimaty spotęgował sprawę. Sprawdzam u siebie i podobna sprawa, z tym, że woda była pomiędzy ponchem a karimatą, więc zbytnio nie zmoczyłem śpiwora. Mamy naukę na przyszłość. A deszcz oczywiście pada dalej, a jakże. Śniadanko w postaci jajecznicy z masełkiem, cebulką i kiełbaską poprawiło nam humory. Spakowaliśmy mokre graty, i po przeniesieniu sprzętu na drugą stronę wyspy ruszyliśmy dalej.
Płyniemy.
Trzeba zweryfikować plan, bo w takich warunkach jak były rano, możemy bezpiecznie nie dopłynąć do pierwotnego celu. Decydujemy się na ujście Świdra, aby dotrzeć do mostu drogowego, ale woda w nim niska, kamienie i powalone drzewa uniemożliwiają holowanie, a na dodatek jak by przestaje padać. Płyniemy dalej. Cel - Romantyczna. Aura sprzyja, ni to wieje, ni to mży, a machanie pagajem rozgrzewa
więc jest dobrze.
Bojka.
Tak sobie płyniemy, rzeka szeroko rozlana, w oddali ledwie widać bojkę wyznaczającą tor wodny. Gdy już wyraźnie było ją widać, postanowienie. Bierzemy ją z prawej. Bojka coraz bliżej, machamy dzielnie, napęd…, steruj…, dawaj, dawaj…., ostro…, orzesz k%#$@! Wisła w najszerszym miejscu całego spływu, jedna mizerna bojka na środku, ale Reconowcy to fachowcy – sruuu w sam jej środek.
Dobrze, że była z plastiku i skosiliśmy ją dziobem. Dalej parę razy omijaliśmy wielkie konary w nurcie, a im bliżej celu było ich coraz więcej. Na szczęście nie było już akcji w stylu: "taranowanie niszczycielem u-bota".
Siła rzeki.
Mijając kolejne zawady i walcząc z prądami, zmuszającymi, do, jak by nie patrzeć, płynięcia zygzakiem, zobaczyliśmy w oddali cel. Dopiero zbliżywszy się, zdaliśmy sobie sprawę, że to nie koniec walki. Najgorsze przed nami. Miejsce do lądowania, mały skrawek płaskiego, piaszczystego brzegu ukryte po wewnętrznej stronie zakrętu otoczone wysokimi skarpami. Silny nurt gna nas raz to w kierunku burt, raz na rzekę. Jak by tego było mało, miejsce lądowania usiane jest wystającymi z wody konarami, zostawiając między nimi niezbyt szeroki przesmyk. Z Daleka było słychać, jak woda się tam kotłowała. Główny nurt, przy plażyczce, wsteczne prądy, próbujemy wycyrklować w przestrzeń między konarami. Machamy z całych sił, ale ustawia nas bokiem. Raz bujnęło, drugi i lądujemy tyłem dociśnięci do skarpy. Na szczęście obyło się bez wywrotki. Chwila manewrów i jesteśmy bezpiecznie na brzegu. Oboje przyznajemy, że było ostro.
Mokrzy ale zadowoleni wcinamy cukierki i wracamy do domu.
Dzięki Puchalsw za wyprawę. Pozdrawiam wytrzepując zewsząd piasek
Zdjęć mało, aura nie sprzyjała, a to nie są tanie rzeczy
:
https://picasaweb.google.com/1120101007 ... directlink
Zaczynamy.
Dzięki uprzejmości Puchalowego Teścia, mamy podwózkę do Dębówki vis a vis Nadbrzeży, praktycznie nad sam brzeg, i nie musimy martwić się nad powrotem po samochód.
Na miejscu dwóch wędkarzy bacznie, acz ukradkiem, obserwuje nasze poczynania. Ładujemy sprzęt, krótka instrukcja machania pagajem, i ruszamy na wodę. A wędkarze, jak to wędkarze, wnet się ożywili: "Panie! gdzie, ja tam żyłkę mam". Wydostajemy się z przelewów i przed nami otwiera się przestrzeń. Z przedniego siedzenia canoe wygląda to niesamowicie. Mając przed sobą ok 60cm zwężającego się pływała, a dookoła szeroką rzekę, człowiek czuje się malutki. Od startu deszcz siąpi, ale w porywach wiatru jest, że tak powiem, mało ciekawie. Mam na sobie kurtkę p-deszcz, Puchal poncho. Jakoś to przeżyjemy, wszak dzisiejszy odcinek jest krótki, i naszym celem jest wyspa. Duuża wyspa. Założymy obóz, rozpalimy ognisko i rozgrzejemy się ciepłą strawą. Co tam, że pada, damy radę.
Obóz.
Na miejsce obozu wybraliśmy ogromną wyspę. Teraz przy niskim stanie wody jest ogromna, bo większa jej część to piaszczyste plaże. Zazwyczaj z wody wystaje tylko wyższa, zadrzewiona, porośnięta łęgiem wierzbowo-topolowym, którą wybraliśmy ze względu na opał, osłonę od wiatru i deszczu. Trochę się narobiliśmy przenosząc graty, i Canoe na wyznaczone miejsce. Rozbiliśmy schronienia, ja plandekę 2x3 na lince, Wojtek płócienny, traperski namiot z wykorzystaniem pływadła. Wojtek zorientował się, że nie zabrał karimaty, więc rozłożył sobie NRC-tkę i praktycznie wszystkie pokrowce, i worki co miał. Zebraliśmy drewno na opał, o dziwo w miarę suche, wygrzebane z plątaniny masy osadzonej przez wysoką wodę na drzewach. Z hubką było gorzej, bo o korę brzozową tam trudno, ale poradziliśmy sobie rozcierając/ogrzewając w dłoniach "włóknistą strukturę wiślanego pochodzenia"

Ranne manewry.
Przebudziłem się koło czwartej, deszcz rozpadał się na dobre, o wietrze nie wspominając. Myśląc o tym, co czeka nas na wodzie starałem się ponownie zasnąć. Około siódmej obudziły mnie odgłosy rąbania. Puchal krząta się przy ognisku. Jak to dobrze, ze schował na rano kilka suchych szczapek. Ale przecież jest dopiero siódma. Szybko się wyjaśniło, jak zobaczyłem, że wiesza nad ogniskiem mokre ciuchy.

Płyniemy.
Trzeba zweryfikować plan, bo w takich warunkach jak były rano, możemy bezpiecznie nie dopłynąć do pierwotnego celu. Decydujemy się na ujście Świdra, aby dotrzeć do mostu drogowego, ale woda w nim niska, kamienie i powalone drzewa uniemożliwiają holowanie, a na dodatek jak by przestaje padać. Płyniemy dalej. Cel - Romantyczna. Aura sprzyja, ni to wieje, ni to mży, a machanie pagajem rozgrzewa

Bojka.
Tak sobie płyniemy, rzeka szeroko rozlana, w oddali ledwie widać bojkę wyznaczającą tor wodny. Gdy już wyraźnie było ją widać, postanowienie. Bierzemy ją z prawej. Bojka coraz bliżej, machamy dzielnie, napęd…, steruj…, dawaj, dawaj…., ostro…, orzesz k%#$@! Wisła w najszerszym miejscu całego spływu, jedna mizerna bojka na środku, ale Reconowcy to fachowcy – sruuu w sam jej środek.

Siła rzeki.
Mijając kolejne zawady i walcząc z prądami, zmuszającymi, do, jak by nie patrzeć, płynięcia zygzakiem, zobaczyliśmy w oddali cel. Dopiero zbliżywszy się, zdaliśmy sobie sprawę, że to nie koniec walki. Najgorsze przed nami. Miejsce do lądowania, mały skrawek płaskiego, piaszczystego brzegu ukryte po wewnętrznej stronie zakrętu otoczone wysokimi skarpami. Silny nurt gna nas raz to w kierunku burt, raz na rzekę. Jak by tego było mało, miejsce lądowania usiane jest wystającymi z wody konarami, zostawiając między nimi niezbyt szeroki przesmyk. Z Daleka było słychać, jak woda się tam kotłowała. Główny nurt, przy plażyczce, wsteczne prądy, próbujemy wycyrklować w przestrzeń między konarami. Machamy z całych sił, ale ustawia nas bokiem. Raz bujnęło, drugi i lądujemy tyłem dociśnięci do skarpy. Na szczęście obyło się bez wywrotki. Chwila manewrów i jesteśmy bezpiecznie na brzegu. Oboje przyznajemy, że było ostro.
Mokrzy ale zadowoleni wcinamy cukierki i wracamy do domu.
Dzięki Puchalsw za wyprawę. Pozdrawiam wytrzepując zewsząd piasek

Zdjęć mało, aura nie sprzyjała, a to nie są tanie rzeczy

https://picasaweb.google.com/1120101007 ... directlink