Poza systemem
: 31 maja 2011, 09:14
[center]POZA SYSTEMEM część 1[/center]
Mam na imię Stanisław. Stuknęła mi sześćdziesiątka, jakiś czas temu. Nie owijając w bawełnę, mam już 62 lata. Jak na dziadka, wpadłem na dość nietypowy pomysł. Otóż po odchowaniu dzieci, zapewnieniu sobie bytu na skromnym lecz znośnym poziomie, wpadłem na pomysł, by przeżyć coś odmiennego od dotychczasowych doświadczeń, mianowicie oderwać się na jakiś czas od cywilizacji.
Mam bardzo krytyczny stosunek do tego, co nazywamy współczesnym społeczeństwem. Długo mógłbym się rozwodzić nad absurdami, w jakie popadło już dawno temu, ale wyszłoby na to, że jestem starym prykiem, który nie rozumie Nowego Ładu. Więc dość marudzenia.
Żona po usłyszeniu mojej decyzji, załamała ręce i stwierdziła:
- Mogłeś nie czytać tylu książek tego Pałkiewicza.
Strzał jak kulą w płot. Pałkiewicz w żadnym razie nie miał w mojej decyzji udziału. To podróżnik, szukający ambitnych wyzwań, kontaktu z innymi kulturami, wreszcie prawdziwy, może jeden z ostatnich, łowca przygód niczym z kart dawnych awanturniczych powieści. Ja pragnę jedynie pobyć z dala od zgiełku i codziennych małych problemów. Zresztą myśl taka obijała mi się w głowie od dziesięcioleci, a wtedy jeszcze nie znałem nazwiska naszego, jak to się teraz mówi, explorera. Po skończeniu trzydziestki troski przeciętnego człowieka stawały mi się coraz bardziej obce, choć przecież sam tkwiłem w krzątaninie, pracując na to, by utrzymać rodzinę.
Zawsze jednak hołdowałem minimalizmowi.
Po prostu w wieku dojrzałym pomyślałem, by na kilka miesięcy ten minimalizm posunąć poza granice akceptowane przez większość.
Gdzie zatem osiąść, by w czasie trwania tego swoistego eksperymentu nikt nie zawracał mi, hmmm, głowy? Wyobraziłem sobie jedną z bezludnych norweskich wysepek. Surowa natura, ale też mniej dzikiej i niebezpiecznej zwierzyny. Zresztą czy można sobie wyobrazić miejsce lepsze do samotnego pobytu niż wyspa? Rozważałem długo taki plan, niestety rozbił się on o finanse oraz kwestie organizacyjne. Nie uważam, bym potrafił zapewnić sobie wystarczającą ilość pożywienia bez możliwości otrzymywania go ze źródeł tradycyjnych, czyli np. hipermarketu. Tu na usta czytelnika powinien wystąpić uśmiech. Cóż, to jest właśnie dla człowieka miejsce zdobywania jadła- sklep. Zastąpił on pokolenia temu dziewiczą puszczę, a w wielu przypadkach i pole.
Pobyt na wyspie zakończyłby się zażartą walką o przetrwanie, tymczasem w założeniu miało to być odosobnienie kontemplacyjne, chciałem mieć czas na czytanie, na spacery, nie mieć za to w zasięgu wzroku i słuchu innych mediów.
Czy w Polsce to jest w ogóle możliwe? Zaszyć się w lesie, zbudować szałas i w nim mieszkać? W ciągu kilku miesięcy z pewnością znalazłby mnie albo leśniczy, albo przypadkowy grzybiarz lub co gorsza wielbiciel militariów. Więc może pobyt w jaskini? Gdzie jednak znaleźć taką spokojną, nie odwiedzaną przez pijaczków, studentów, turystów, grotołazów... Żyjemy w gęsto zaludnionym kraju. Już moje marzenia zaczynały się rozwiewać, kiedy jeden z moich kolegów, poznany jeszcze w czasach szkolnych, podsunął mi pewien pomysł:
- Jedź na wieś.
Zaprotestowałem, nie chciałem wejść między ludzi, poza tym społeczności wiejskie są hermetyczne i w sumie ludzie wcale nie lepsi od miastowych. Nie dał się jednak zbić z tropu, a przygotował mocne argumenty:
- Posłuchaj, mój syn kilka lat temu kupił kawałek ziemi na Jurze. Postawił domek letniskowy, taką chatkę. Planował jeździć tam na urlopy, no niestety jego życie zawodowe potoczyło się tak, że musiał wyjechać do stolicy, tam wziął kredyt, kupił mieszkanie. Domek stoi zupełnie ostatnio nie wykorzystywany. Porzuć myśli o zamieszkaniu na wyspie Robinsona czy w saharyjskiej oazie. Śmiej się jak chcesz, ale powiem ci, że to jest skrajne zadupie, do innych najbliższych zabudowań z kilometr, jeśli nie liczyć opuszczonego przed laty przysiółka, który składa się z kilku zrujnowanych chat. Teren urozmaicony, nie uświadczysz płaskiego fragmentu, w okolicy oprócz pól liczne obrośnięte dookoła drzewami grupy skał, nawet ponoć jakieś ruiny tam są. Do najbliższego miasteczka pięć kilometrów. Domek nie stoi przy drodze, od szosy prowadzi do niego polna droga. Śmiem przypuszczać, że nikt, zupełnie nikt nie przechodzi w pobliżu. Chyba że złodzieje, tylko że tam nie ma co kraść. Turystów nie spotkasz, sporo szlaków na Jurze, lecz nie w okolicy tej działki. Wzmożony ruch to pewnie panuje w czasie żniw, ale przecież nikt pod chałupę kombajnem nie podjedzie, o ile pamiętam, teren nie jest duży lecz ogrodzony niskim płotem.
- Wiesz, to może nie jest taki zły pomysł...
- Stasiek, to jest doskonały pomysł. W Polsce jest jeszcze sporo dziur zabitych deskami, gdzie nawet psy szczekają nie tą stroną co trzeba... Zadzwonię do syna, ale jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko, a pewnie nawet się ucieszy, że ktoś tam trochę uporządkuje teren, popilnuje. Tylko od razu mówię, nie licz na wygodę. Jest tylko zimna woda. Brakuje prądu, ogrzewania...
- To bardzo dobrze. Wygodę to mam w domu, nie tego szukam.
- A kiedy chcesz wyruszyć?
- Rozpocznę pobyt, oczywiście jak upewnisz się, że mogę tam pomieszkać, we wrześniu.
- To za dwa tygodnie. Wspominałeś o kilku miesiącach?
- Pół roku.
- No tak. Hmm. Co na to żona?
- Uznała mnie za starego wariata.
- To może ja się nie wypowiem. Nie bierzesz telefonu? Radia?
- Nic z tych rzeczy. Komórki i tak nie naładowałbym. Wiem, zastanawiasz się, co będzie, jeżeli poczuję się źle. Cóż. Niezbadane są boskie wyroki. Pogotowie i tak jechałoby tam ze dwie godziny, znając nasze standardy. Na wszelki wypadek zrobię sobie badania lekarskie, czy nie ma przeciwwskazań. Czuję się zdrowo i młodo, także nie ma co snuć tragicznych scenariuszy. Jeśli chodzi o ekwipunek, to zabiorę dość dużo rzeczy, mam już orientacyjny spis. Zrobimy ze trzy kursy i zostawimy wszystko na miejscu. Będę miał jeszcze do ciebie taką prośbę, żebyś w ciągu tego półrocznego okresu trzy albo cztery razy dowiózł mi dodatkowy prowiant, oczywiście zostawię ci pieniądze. Poza tym mówiłeś, że w odległości pięciu kilometrów jest miasteczko, więc może będę tam czasem zaglądał. Ze względu na żonę skorzystam z pocztowego telefonu żeby powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Możesz liczyć na wszelką pomoc z mojej strony.
- Wdzięczny ci jestem bardzo. Uprzedź syna, a ja przygotuję wszystko, co będzie mi potrzebne.
Ciąg dalszy nastąpi w niedzielę.
Cały tekst będzie podzielony na sześć części.
Mam na imię Stanisław. Stuknęła mi sześćdziesiątka, jakiś czas temu. Nie owijając w bawełnę, mam już 62 lata. Jak na dziadka, wpadłem na dość nietypowy pomysł. Otóż po odchowaniu dzieci, zapewnieniu sobie bytu na skromnym lecz znośnym poziomie, wpadłem na pomysł, by przeżyć coś odmiennego od dotychczasowych doświadczeń, mianowicie oderwać się na jakiś czas od cywilizacji.
Mam bardzo krytyczny stosunek do tego, co nazywamy współczesnym społeczeństwem. Długo mógłbym się rozwodzić nad absurdami, w jakie popadło już dawno temu, ale wyszłoby na to, że jestem starym prykiem, który nie rozumie Nowego Ładu. Więc dość marudzenia.
Żona po usłyszeniu mojej decyzji, załamała ręce i stwierdziła:
- Mogłeś nie czytać tylu książek tego Pałkiewicza.
Strzał jak kulą w płot. Pałkiewicz w żadnym razie nie miał w mojej decyzji udziału. To podróżnik, szukający ambitnych wyzwań, kontaktu z innymi kulturami, wreszcie prawdziwy, może jeden z ostatnich, łowca przygód niczym z kart dawnych awanturniczych powieści. Ja pragnę jedynie pobyć z dala od zgiełku i codziennych małych problemów. Zresztą myśl taka obijała mi się w głowie od dziesięcioleci, a wtedy jeszcze nie znałem nazwiska naszego, jak to się teraz mówi, explorera. Po skończeniu trzydziestki troski przeciętnego człowieka stawały mi się coraz bardziej obce, choć przecież sam tkwiłem w krzątaninie, pracując na to, by utrzymać rodzinę.
Zawsze jednak hołdowałem minimalizmowi.
Po prostu w wieku dojrzałym pomyślałem, by na kilka miesięcy ten minimalizm posunąć poza granice akceptowane przez większość.
Gdzie zatem osiąść, by w czasie trwania tego swoistego eksperymentu nikt nie zawracał mi, hmmm, głowy? Wyobraziłem sobie jedną z bezludnych norweskich wysepek. Surowa natura, ale też mniej dzikiej i niebezpiecznej zwierzyny. Zresztą czy można sobie wyobrazić miejsce lepsze do samotnego pobytu niż wyspa? Rozważałem długo taki plan, niestety rozbił się on o finanse oraz kwestie organizacyjne. Nie uważam, bym potrafił zapewnić sobie wystarczającą ilość pożywienia bez możliwości otrzymywania go ze źródeł tradycyjnych, czyli np. hipermarketu. Tu na usta czytelnika powinien wystąpić uśmiech. Cóż, to jest właśnie dla człowieka miejsce zdobywania jadła- sklep. Zastąpił on pokolenia temu dziewiczą puszczę, a w wielu przypadkach i pole.
Pobyt na wyspie zakończyłby się zażartą walką o przetrwanie, tymczasem w założeniu miało to być odosobnienie kontemplacyjne, chciałem mieć czas na czytanie, na spacery, nie mieć za to w zasięgu wzroku i słuchu innych mediów.
Czy w Polsce to jest w ogóle możliwe? Zaszyć się w lesie, zbudować szałas i w nim mieszkać? W ciągu kilku miesięcy z pewnością znalazłby mnie albo leśniczy, albo przypadkowy grzybiarz lub co gorsza wielbiciel militariów. Więc może pobyt w jaskini? Gdzie jednak znaleźć taką spokojną, nie odwiedzaną przez pijaczków, studentów, turystów, grotołazów... Żyjemy w gęsto zaludnionym kraju. Już moje marzenia zaczynały się rozwiewać, kiedy jeden z moich kolegów, poznany jeszcze w czasach szkolnych, podsunął mi pewien pomysł:
- Jedź na wieś.
Zaprotestowałem, nie chciałem wejść między ludzi, poza tym społeczności wiejskie są hermetyczne i w sumie ludzie wcale nie lepsi od miastowych. Nie dał się jednak zbić z tropu, a przygotował mocne argumenty:
- Posłuchaj, mój syn kilka lat temu kupił kawałek ziemi na Jurze. Postawił domek letniskowy, taką chatkę. Planował jeździć tam na urlopy, no niestety jego życie zawodowe potoczyło się tak, że musiał wyjechać do stolicy, tam wziął kredyt, kupił mieszkanie. Domek stoi zupełnie ostatnio nie wykorzystywany. Porzuć myśli o zamieszkaniu na wyspie Robinsona czy w saharyjskiej oazie. Śmiej się jak chcesz, ale powiem ci, że to jest skrajne zadupie, do innych najbliższych zabudowań z kilometr, jeśli nie liczyć opuszczonego przed laty przysiółka, który składa się z kilku zrujnowanych chat. Teren urozmaicony, nie uświadczysz płaskiego fragmentu, w okolicy oprócz pól liczne obrośnięte dookoła drzewami grupy skał, nawet ponoć jakieś ruiny tam są. Do najbliższego miasteczka pięć kilometrów. Domek nie stoi przy drodze, od szosy prowadzi do niego polna droga. Śmiem przypuszczać, że nikt, zupełnie nikt nie przechodzi w pobliżu. Chyba że złodzieje, tylko że tam nie ma co kraść. Turystów nie spotkasz, sporo szlaków na Jurze, lecz nie w okolicy tej działki. Wzmożony ruch to pewnie panuje w czasie żniw, ale przecież nikt pod chałupę kombajnem nie podjedzie, o ile pamiętam, teren nie jest duży lecz ogrodzony niskim płotem.
- Wiesz, to może nie jest taki zły pomysł...
- Stasiek, to jest doskonały pomysł. W Polsce jest jeszcze sporo dziur zabitych deskami, gdzie nawet psy szczekają nie tą stroną co trzeba... Zadzwonię do syna, ale jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko, a pewnie nawet się ucieszy, że ktoś tam trochę uporządkuje teren, popilnuje. Tylko od razu mówię, nie licz na wygodę. Jest tylko zimna woda. Brakuje prądu, ogrzewania...
- To bardzo dobrze. Wygodę to mam w domu, nie tego szukam.
- A kiedy chcesz wyruszyć?
- Rozpocznę pobyt, oczywiście jak upewnisz się, że mogę tam pomieszkać, we wrześniu.
- To za dwa tygodnie. Wspominałeś o kilku miesiącach?
- Pół roku.
- No tak. Hmm. Co na to żona?
- Uznała mnie za starego wariata.
- To może ja się nie wypowiem. Nie bierzesz telefonu? Radia?
- Nic z tych rzeczy. Komórki i tak nie naładowałbym. Wiem, zastanawiasz się, co będzie, jeżeli poczuję się źle. Cóż. Niezbadane są boskie wyroki. Pogotowie i tak jechałoby tam ze dwie godziny, znając nasze standardy. Na wszelki wypadek zrobię sobie badania lekarskie, czy nie ma przeciwwskazań. Czuję się zdrowo i młodo, także nie ma co snuć tragicznych scenariuszy. Jeśli chodzi o ekwipunek, to zabiorę dość dużo rzeczy, mam już orientacyjny spis. Zrobimy ze trzy kursy i zostawimy wszystko na miejscu. Będę miał jeszcze do ciebie taką prośbę, żebyś w ciągu tego półrocznego okresu trzy albo cztery razy dowiózł mi dodatkowy prowiant, oczywiście zostawię ci pieniądze. Poza tym mówiłeś, że w odległości pięciu kilometrów jest miasteczko, więc może będę tam czasem zaglądał. Ze względu na żonę skorzystam z pocztowego telefonu żeby powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Możesz liczyć na wszelką pomoc z mojej strony.
- Wdzięczny ci jestem bardzo. Uprzedź syna, a ja przygotuję wszystko, co będzie mi potrzebne.
Ciąg dalszy nastąpi w niedzielę.
Cały tekst będzie podzielony na sześć części.