Trochę fotek z ostatniego wypadu w Tatry. Bywam w nich rzadko, ponieważ cały ich
urok jak dla mnie niestety zabijają potężne tłumy turystów. Na całe szczęście zimowe wyjścia
cieszą się znacznie mniejszą popularnością. Jako cel wycieczki wybrałem Tatry Zachodnie,
po części z powodu mniejszej popularności tego rejonu, a po części ze względu na ukształtowanie
terenu, i względnie bezpieczny przebieg planowanej trasy pod kątem zagrożenia lawinowego.
Pogoda zapowiadała się rewelacyjnie, także pobudka o 4 rano i jazda:)
Start z Siwej Polany, trochę narciarzy na parkingu, ale dalej już pusto.
Przede mną jedynie parka starszych turystów, którzy jak się później okazało mieli
dokładnie taką samą trasę jak ja.
Słońce zaczyna powoli wyłaniać się zza horyzontu. Godzina 6:40

Chochołowski potok sobie szumi, tłumów brak, jest dossskonale

Niekończąca się Dolina Chochołowska, idzie się dość przyjemnie,
powrót za to dłużył mi się niemiłosiernie.
Z Doliny Chochołowskiej odbijam w szlak na Trzydniowiański Wierch, zaczyna się dość strome podejście.
Szlak prowadzi żlebem Krowieniec który bardzo niepozornie wygląda ale z moich informacji wynikało
że zdażają się w nim lawiny, jest również stosowna tablica przed, także trzymam się raczej linii lasu,
i daje "pozor"
Warstwa śniegu, pod nim lód + strome podejście - czas się uzbroić w raki. Niestety sposób
w jaki poprowadziłem paski się zdecydowanie nie sprawdził. Raki poprawiałem w czasie tego
wypadu tyle razy że chyba z godzinę na to zmarnowałem.
Po mojej lewej zaczyna wyłaniać się pasmo Ornaku
Docieram do piętra kosodrzewiny, powoli zaczyna być coraz więcej widać. Pogoda jest idealna.
Nie ma wiatru, nie ma ludzi, cisza absolutna. Słońce praży na maxa, pysk strzaskało mi okrutnie

Przede mną Starorobociański w pełnej krasie.
Za plecami Kominiarski Wierch
Po prawej Polana Chochołowska
Siedząc sobie w kosówce i napawając się ciszą i majestatem otoczenia posiliłem się nieco i ruszyłem dalej.
Przede mną zaczyna być widać Trzydniowiański Wierch, na którym to w zależności od warunków miałem
zdecydować czy iść dalej czy wracać.
Miejscami śnieg był dość mocno męczący i szybko wysysał siły.
Pasmo Ornaku, kilkaset metrów za sobą spostrzegam dwójkę turystów idących za mną.
Prawie na Trzydniowiańskim

Na szczycie podziwiam widoczki, delektuję się herbatą z termosu, i stwierdzam że idę dalej na Kończystą.
W międzyczasie dociera dwójka turystów których widziałem wcześniej. Okazuję się że to młoda parka
ze śląska. Mają dokładnie ten sam cel.
Tabliczki na szczycie ktoś zupełnie poprzestawiał, wskazują kompletnie zły kierunek.
Ruszam dalej, po prawej stronie dzisiejszy cel Kończysta, po lewej Starorobociański, nad wejściem
na który się zastanawiam, z tej perspektywy wygląda mniej przytłaczająco niż wcześniej

Na prawo od Kończystej Jarząbczy Wierch
Kontynuuje podejście, słońce daje na full.
Ślązacy napierają a ja setny raz poprawiam raki.
Ze szczytu schodzi dwójka gości bez raków, bez czekana itd. No cóż ..... no comment
Panowie schodzą po takim nachyleniu jak widać na zdjęciu, po zmarzniętym śniegu, najbliższy przystanek
dno doliny 700m niżej.
Prawie na szczycie

I na szczycie. Pierwsze co ujrzałem to Raczkowa Czuba vel Jakubina do której to akurat mam spory sentyment.
Starorobociański kusi, ale stwierdzam że starczy mi na dziś, na górze zaczyna mocno wiać z południa.
Slovensko to je pekne

Stamtąd przyszedłem
Na szczyt docierają ślązacy, także załapuję się na fotkę. Stoję tak krzywo ze względu na wiatr:)
Chwilę pałętam się jeszcze po okolicach szczytu.
Schodzę w kierunku z którego przyszedłem do szlaku prowadzącego do doliny Jarząbczej. Tu ostatni rzut
okiem za plecy na Kończystą
Po drodze w okolicach Trzydniowiańskiego spotykam "turystkę"

kolan, kompletnie przemoczonych adidasach i w sweterku z oczkami tej wielkości że raczej wiatr
nie ma z nim problemu:) i rozbrajająco oznajmia że dobrze że kogoś spotkała bo właściwie to nie
wie gdzie jest

Zakopanego

wracać 150-200m

Po powrocie do rzeczywistości:) zaczynam schodzić do doliny garbem porośniętym kosodrzewiną.
Po drodze n-ty raz spotykam znajomą parkę ślązaków i załapuję się na frankfurterki które upichcili
na bluecie.
Zbliżając się do dna doliny, siadam sobie jeszcze na pniaku, i podziwiam otoczenie, bo aż się
nie chce schodzić z tych gór.
Ostanie zdjęcie gdzieś już przy końcu Doliny Jarząbczej. Dalej już monotonny niechcący się skończyć
szlak przez Chochołowską. Na dodatek na koniec daje o sobie znać dawna kontuzja kolana i ostatnie
kilka km idę z zaciśniętymi z bólu zębami, ale warto było tak czy owak

Ps. Na następny dzień w niedziele z ciekawości wszedłem na stronę tygodnika podhalańskiego żeby
zobaczyć czy czasem nie było jakiegoś wypadku (miałem na myśli "turystkę" i chłopaków bez sprzętu).
W tym rejonie nic się nie stało natomiast 3 osoby zginęły w lawinie w Dolinie Pańszczycy,
także jeśli kogoś zachęciła ta relacja do takiego wyjścia niech dobrze to przemyśli.
Nie chciałbym mieć nikogo na sumieniu.
Borem Lasem
xGh0st