Co to kurka balanska ma być! Ja się pytam!
My tam w tajdze zadki odmrażamy,
Jaca się zakochał, i o mało Pani ze Straży Pogranicza się nie oświadczył,
AP włosy zdredziały tak, że mi w samochodzie kołtun blond zostawił, z którego nie wiem jak się Żonie wytłumaczę, a ja żeby zeżreć słoik smalcu, chleb piłą do drewna musiałem ciąć... A Wy tutaj sobie wieczorki poetyckie urządzacie?
Normalnie nie ma sprawiedliwości na tym forum!
Ponieważ
AP już wiele napisał o wypadzie, ja tylko dodam parę uwag:
Parking dla auta: Dotarliśmy w piątek około 22:30. Trasa z Wawy to około 300km, ale należy brać poprawkę na drogi nieco niższej jakości, niż średnia krajowa (a jaka ta jest, każdy wie).Samochód zaparkowaliśmy na terenie Gospodarstwa Agroturystycznego (
ADRES ) niedaleko wejścia na Zielony szlak, na granicy Puszczy Romnickiej. Gospodarz zgodził się za niewielką opłatą przechować naszą brykę. I dobrze bo tam nie ma gdzie zostawić samochód. Alternatywą jest porzucenie wozu w Gołdapi, ale to 7km od miejsca startu.
Kiedy już odcięliśmy naszą cywilizacyjna pępowinę, w postaci samochodu, w otaczających ciemnościach ruszyliśmy w las. Ewentualne parkowanie samochodu, sugeruję wcześniej uzgodnić telefonicznie. Nam się udało, ale był mały problem w związku z naszym późnym przybyciem.
Straż Graniczna:
Za radą Jacy, przed wyjazdem w południe zadzwoniłem do Straży Granicznej w Gołdapi, i zgłosiłem nasz przyjazd (adres:
http://www.warmaz.strazgraniczna.pl/ind ... &Itemid=49).
I to był strzał w dziesiątkę. Miły pan po drugiej stronie poprosił mnie o dane uczestników, wypytał o cel wycieczki, trasę, i zasady pobytu (gdzie śpimy). Następnie oddzwonił, podziękował i zaprosił. Okazało się później że telefon do SG bardzo się nam przydał. Na następny dzień napotkaliśmy patrol SG w pobliżu wsi Hajnówek (Czarnowo). Odbyliśmy przednią i miłą rozmowę z patrolem, a Jaca cały czas durno uśmiechał się do Pani oficer.
Nie ma co się dziwić skrupulatności SG, skoro granica miejscami przebiega w odległości 500-800 metrów szlaku. A zboczenie z trasy w celu rozbicia obozu, może się zakończyć nieciekawie dla uczestników.
Miejscowi: oprócz właściciela agroturystyki, załogi z ciągnika zrzucającego siano dla zwierząt w lesie, i grupy podpitych weekendowych turystów wiezionych na wozach drabiniastych, nie widzieliśmy nikogo na szlakach. Nawet SG, patrzyła się na nas podejrzanie, po co my w taką dzicz przyjechaliśmy. Przechodząc przez Hajnówek, tylko jeden burek na nas szczekał. Oprócz dymu w kominach, nie widziałem śladów bytności ludzi. TAM PO PROSTU NIE MA LUDZI!
Dzicz: na zdjęciach wycieczka może się wydawać monotonna. Ale to trzeba samemu spróbować. Żadnych odgłosów cywilizacji (jakieś strzały od ruskiej strony

), żadnej łuny w nocy na niebie, od pobliskiej aglomeracji (bo takiej nie ma!). Czasami tylko odgłos piły spalinowej skądś do nas docierał. Ba! Teraz zdałem sobie sprawę, że słupów telegraficznych wzdłuż dróg nie widziałem!
Las: robi wrażenie. Jego rozległość, różnorodność, i dzikość. Wprawdzie poprzecinany drogami, uczęszczanymi przez SG, ale można się tam schować. W odległości 200m od drogi byliśmy już schowani. Należy zwrócić uwagę, na to że teren jest bardzo urozmaicony. Wzgórza morenowe, sprawiają że czasami trzeba kawałek się wdrapywać, ale można też schować się za górką, i nikt nawet ognia nie zauważy.
Mimo mrozów, widzieliśmy doskonale że lasy te są mocno podmokłe. Czasami były to żółte cieki, czasami smród bagnisk, a czasami obumierające drzewa oblane dokoła zamarzniętą wodą.
Zwierzyna: dużo tylko jej nie widać Wiemy że była, po ilości tropów (po pewnym czasie ślady wilka już ignorowaliśmy), rozmiarach racic dzików, i innej rogacizny. Ale tylko raz z daleka udało nam się zobaczyć sarnę. W tej ciszy, takie miastowe chłopaki jak my dawali o sobie znać z tak dużej odległości, że wszelaki zwierz pierzchał od razu..
Jak wyglądał nasz dzień:
- pobudka o 8:00
- do 11:00 zajmowało nam: wygrzebywanie się ze śpiworów, rozpalanie ognia, grzanie wody (o tym zaraz napiszę), marne próby rozmrożenia zamarzniętej żywności, przeżuwanie...
- 11:00 - 12:00 zwijanie obozu, i start w dalszą wędrówkę
- po upływie 3-4 godzin (nie robiliśmy jakiś dramatycznie długich postojów - może 3 po 5 minut), zaczynaliśmy myśleć o znalezieniu miejsca na obóz.
- 16:00 - 18:00 - rozbijanie obozu. Z reguły dzieliliśmy się zadaniami. W ten sposób do zapadnięcia ciemności mieliśmy rozpalone ognisko, przygotowany opał na cały wieczór, rozpiętego tarpa i rozwinięte bivibagi.
- 18:00 znowu walka z zagotowaniem wody, przygotowaniem posiłku, termosów na noc (różnie z tym było), i ogniskowym gadaniem o d... Maryni.
... natłok zajęć, powodował że około 21:00 przypominaliśmy zombiaki, i zakopywaliśmy się w śpiworach.
Sprzęt:
- piła do drewna z Castoramy, toporek GB Mini Hatchet, nieocenione. Dzięki nim mogliśmy szybko przygotować naprawdę dużą ilość opału. A wierzcie mi. Tego szło bardzo dużo.
Dodatkowo piła świetnie przydawała się do kopania w śniegu i wycinania bloków śnieżnych z miejsca na ognisko (wszędzie pokrywa śniegu miała śśrednio 0.5-1m śniegu)
- menażki i kubki - w tych temperaturach wytapianie śniegu nad ogniskiem w otwartej menażce to mordęga. Czajnik lepiej się sprawdzał. ale na 3 osoby 1litrowa Trangia nie dawała rady. Z drugiej strony wytapianie wody ze śniegu to straszna harówka
- bivibag twoim przyjacielem. Wiatr nawiewał sporo śniegu pod tarpa. Mój bivi świetnie ochronił mi śpiwór przed zamoczeniem.
- spanie - jedna płachta 3x3 wystarczyła na 3 osoby.
- odzież - odzieży hightekowej u uczestników nie stwierdzono. Przed mrozem chroniły nas kożuszki, kurtki kontraktowe, grube swetry i polary. Dodatkowo nie było nikomu żal takowej położyć na gałęziach świerkowych i umościć sobie ciepłe siedzisko przy ognisku. O pardom! Ja miałem majtki od NIKE!
Żarcie
- generalnie jedliśmy bardzo: niezdrowo, kalorycznie, niestrawnie, i niemodnie. Smalce, domowe konserwy, żeberka i wędzone boczki królowały.
AP tylko się wygłupiał z jakimiś zupkami z Winiar Jedyny problem z takim jedzeniem, to to, że wszystko zamarza na kość. I znowu trzeba ognia aby przeprowadzić proste czynności...
- woda ze śniegu. Mysich kup nie stwierdzono, oprócz tego cała masa syfu lądowała na dnie menażki. Herbata smakowała rewelacyjnie, sensacji żołądkowych brak

. W pobliżu wsi Hajnówek znajduje się oznaczony punkt czerpania wody (strumień)
Jak już wspomniałem wyżej: gotowanie wody ze śniegu w tych warunkach to mordęga. Myślę że zainteresuję się składanym hobo stove, albo inną samoróbką, którą będę mógł schować do plecaka. Sądzę że
AP i Jaca zgodzą się ze mną że to dobry pomysł.
No a tak w ogóle.. to wyło ZAJEFAJNIE! Ja tam jeszcze wrócę!
Foto sztory:
Poranna sielanka. Zwróćcie uwagę na głębokość, na jaką trzeba wykopać dół na ognisko:
Śniadanie:
No cóż. Polak potrafi:
Zimno nam jednak nie było:
Miejscami było groźnie:
No i ten las:
Zimowy biwak:
Jacy i AP kompletnie odbiło, i najgorsze instynkty zaczeły brać górę:
Kuchnia:
AP siadła psycha, i powiedział, wyciąga śpiwór, i idzie spać.
Jaca się nie przejął.
Rytuał:
... i relaks:
Reszta tutaj:
http://picasaweb.google.com/bialoleczan ... aTajga2011#[/i]