Opowieści ogniskowe

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
rob30
Posty: 247
Rejestracja: 02 sty 2010, 23:18
Lokalizacja: Sosnowiec/Spojené kr
Płeć:

Post autor: rob30 »

O [...]! Prawdziwe zdania, dawno takich nie czytałem.

p.s.
mam namiot 8-)
Awatar użytkownika
yaktra
Posty: 823
Rejestracja: 05 kwie 2010, 18:57
Lokalizacja: z krainy szaraka
Tytuł użytkownika: tropiciel/ fotograf
Płeć:
Kontakt:

Post autor: yaktra »

Zastanawiam się czy tłumacz trzymał się sztywno tekstu/ czy jest orginalny.
Tekst bardzo fajny i owszem.
Preferuję jednak nasz język który jest tak bogaty, że odzwierciedla duszę autora dając czytającemu dawkę która pobudzi jego wyobraźnie do maksimum.

I tak z polskich autorów dla dzieci i młodzieży;
"Dwułape mordy ścięły już na swym bezleśnym koczowisku szeleszczący szuwar"
Nasza wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Już wiemy, że dwułape to ludzie
szeleszczący szuwar to zboże
nazwy pór roku zwie również orginalnie
pora zimna, pora sytej paszczęki, pora pożółkłych liści itd.

Z klasyki;
"Ile tam walk stoczono, ilu ludzi legło, nikt nie zliczył, nikt nie spamiętał. Orły, jastrzębie i kruki jedne widziały"...

"Człek prawem ścigan chronił się w dzikie stepy, orężny pasterz trzód strzegł, rycerz przygód tam szukał, łotrzyk łupu"...

I tak od siebie dodam sloganu złapawszy.
Nie sztuka Waszmościowie inne słowy cytować. Po cóż szukać autorów po obcych krainach czy za miedzą kiedy w swym rodzie mamy tęgie pióra, szlacheckie.
Wolę ja czytać Sienkiewicza czy Mickiewicza bo to sławne głowy z kraju naszego, z Rzeczypospolitej...
:-P
chylić czoła należy i tym co tęgi dowcip mają choć zdaje się, że ślimaczy...
:shock:
Okiem naszych obiektywów http://yaktrafotografia.jimdo.com/
Awatar użytkownika
zdybi
Posty: 435
Rejestracja: 01 lut 2009, 22:46
Lokalizacja: zachpom
Gadu Gadu: 9522989
Płeć:
Kontakt:

Post autor: zdybi »

yaktra pisze:Nie sztuka Waszmościowie inne słowy cytować. Po cóż szukać autorów po obcych krainach czy za miedzą kiedy w swym rodzie mamy tęgie pióra, szlacheckie.
Wolę ja czytać Sienkiewicza czy Mickiewicza bo to sławne głowy z kraju naszego, z Rzeczypospolitej...
Ja także czuję się Polakiem, wierz mi - do krwi i kości...nie w tym rzecz.
Jeśli ktoś pisze tak, że otwiera moją wyobraźnię,przywraca wspomnienia (ależ to zabrzmiało arogancko i egoistycznie) to z chęcią owego pisarza poczytam (posłucham)
Yaktra, dajmy szansę...
Edyta
Mam nadzieję, że Hakas nie obrazi się, że w jego wątku zmieniam temat.
http://lukaszzdyb.blogspot.com
http://mybushcraft.blogspot.com
"Bo życie przecież po to jest,żeby pożyć"
Awatar użytkownika
yaktra
Posty: 823
Rejestracja: 05 kwie 2010, 18:57
Lokalizacja: z krainy szaraka
Tytuł użytkownika: tropiciel/ fotograf
Płeć:
Kontakt:

Post autor: yaktra »

zdybi pisze:Ja także czuję się Polakiem,
Tak samo jak ja, jedynie nie chciałem tego zbyt mocno podkreślać aby mnie kto nie posądził, że należę do tych;
radio ma ryja :shock:
:mrgreen:
Okiem naszych obiektywów http://yaktrafotografia.jimdo.com/
Awatar użytkownika
Gryf
Posty: 1091
Rejestracja: 19 wrz 2007, 07:53
Lokalizacja: Wrocław
Płeć:
Kontakt:

"Gra w wędrowca o lekkim sercu"

Post autor: Gryf »

"Gra w wędrowca o lekkim sercu"

W tych słowach wg. mnie zawarta jest kwintesencja wędrowania, pielgrzymowania i bycia w drodze w naturalnym środowisku - nie czytałem niczego lepszego.
Być może jeszcze w tym lub przyszłym roku wydawnictwo Ruthenus z Krosna wyda w całości książkę Karpackie gry, prawdopodobnie pod zmienionym tytułem, tak aby dla polskiego czytelnika tytuł był bardziej trafiający.

Życzę miłej i przyjemnej lektury.


Twarz moja płonie napięciem, braciszku: najważniejszym i najtrudniejszym jest opisać tę grę. Nieodzowne. Bez jej zrozumienia będą twoje drogi czystym tłuczeniem się po świecie, a dalsze czytanie prawdziwym marnowaniem czasu. Opisać grę wędrowca o lekkim sercu, z lekkimi trzewikami i lekkim tobołkiem. Tłumoczkiem. Najpiękniejszą grę.

Dobrze jest rozpocząć już w młodości. Nie w dzieciństwie, kiedy nogi bolą i jedynym wspomnieniem z podróży jest kiosk z lodami. Ale w młodości. W czasie, kiedy dusza jest otwarta i pragnąca. Świat przechodzi przez nią jak światło letnie przez witraż w kościele: kolorowo i olśniewająco. Trwale. Na zawsze. Dusza zdolna jest do zachwytu, a kolana są jeszcze elastyczne. Ciało jest koniem, a dusza jeźdźcem i w słonecznym wichrze nad nimi dotąd niezwyciężenie powiewa chorągiew lekkomyślności!

Czasem widuję takich wędrowców. Młodych i pięknych. Jasnogrzywe, szczupłe dziewczyny. Obok nich kołyszą się młodzieńcy, podobni do norweskiego króla z IX wieku, Haralda I Pięknowłosego. Beztroscy, z plecioną torbą na ramieniu. Nie mają w niej prawie niczego. Pod pachą koc i na nogach sandały. Bądź zazdrosny o ich lekkość. Idą. Dokąd? Gdzie będą spać i co będą jeść? Lekkie dusze! To są prawdziwi wędrowcy.

Lecz nie tylko oni. Również inni wędrowcy chodzą po ziemi. Tysiące lat. Ludzie różnie ich nazywają w różnych czasach i w różnych częściach świata. Łazęgi, pątnicy, włóczęgi, prorocy, powsinogi, wycieczkowicze, tułacze, letnicy, podróżni, wędrowcy, wałkonie, wędrowni kaznodzieje, mnisi, podróżnicy, wędrowni młynarczycy, piesi turyści, włóczykije, traperzy.

Idą z jednego miejsca na drugie. Ci najskuteczniejsi nie mają swego domu, reszta rezygnuje z niego po jakimś czasie pielgrzymowania. Niektórzy ludzie podziwiają, drudzy gardzą nimi. Są też tacy, co sprzeciwiają się marnej fatydze, żal jest im podróżujących i ich zmęczonych nóg, pokaleczonych przez upałami popękane kamienie. Siedzą w domach, śpią w gorące popołudnia, piją herbatę czy kawę gryząc arachidowe chrupki. Dlaczego nie? Również to jest piękne. Tylko, że za mało ciekawe, mój aksamitny braciszku! Konieczne jest najpierw całymi dniami włóczyć się po świecie, im dłużej tym lepiej. Dopiero, wówczas uzyskasz głębię i sens piękna cichych popołudni, pełnego wypoczynku, gdy pękanie słoneczników jest jedynym znakiem czasu. Pielgrzym, który kiedyś wyszedł z miasta Tars mówił, że dobrze jest znać wszystko, wypróbować i trzymać się tego najlepszego. Nigdzie nie można więcej zaznawać niż w podróżach, bez domu. Poznanie jest sensem podróży.

Wydawałoby się, iż nie możliwe jest swobodne podróżowanie, minął czas wędrowców, przytulnych scholarów, tułaczy, wędrownych młynarczyków i zakonników i że zarosły drogi ku stogom, wzdłuż młynówek, do ogrodów klasztornych. Tęsknota za wolną włóczęgą przez kraj pozostała wszak i pokazało się coś innego, nowego, pięknego i groźnego. Turystyka.

Samo słowo "turystyka" mało znaczy. Pochodzi od słowa "tour", co po francusku znaczy droga dookoła czegoś, obejście, opłynięcie okrążenie. Przechadzka i spacer, przejażdżka i wycieczka. Znaczy również wieżę, zwłaszcza szachową, obrót, koło, obieg, obwód, objętość, zakres, obrys, sztuczkę, szereg, tokarkę, drzwi obrotowe, wyczyn, nadwyrężenie. Ma więc wiele znaczeń, wiele jest również „ turystyk” i turystów”. Długi szereg, zaczynający od tych, na których już leży duch ciężaru, mamony i niewoli, a kończąc na lekkonogich ptaszynach.


Tych pierwszych nie żałuj. Swoje piętno hańby sami jeszcze płacą: swoją niezdolność zaopiekowania się samym sobą sprzedali biurom turystycznym. Nieszczęśnicy! Karę odpokutowują zaraz, jak to ma być. Latają w metalowych pudłach i sekundy popędzają ich od hotelu do lotniska. Inni podróżują w pływających skrzyniach, mniej zamożni nabawiają się odparzeń w rozpalonych skwarem autokarach. Jedno jest im wspólne: wracają do domu ze swoich podróży bardzo nieodświeżeni, z uczuciem, jakby zmieszali łagodne śniadanie, obiad i kolację w jednym kotle i powstałą bryję wypili jednym haustem.

Więcej odważni brzuchacze-turyści wsiadają do własnych, najczęściej zaopatrzonych w wybuchowe i śmierdzące silniki maszyn. Duch ciężaru siedzi potem na nich od początku aż do końca. Góry świecą nad nimi w słońcu, lasy na stokach przelewają się w pachnących wiatrach jak morskie łąki, ale nadaremnie wabią, gdyż asfalt przywiązuje ich i ściąga ku ziemi. To nie są prawdziwi wędrowcy, oni podporządkowali się materii.

Panowie z grubymi łydkami i kudłatymi podkolanówkami należą już do królewskiej klasy turystów. Ciężkich wędrowców. Z olbrzymimi plecakami-grzbietołamaczami i przechodzą przez przyrodę, nierzadko górzystą, solidnie i ubezpieczeniowo. Mieszkają w domkach letniskowych, a ci bardziej odważni i śmiali w namiotach stałych campingów. Lubią towarzystwo sobie równych, rozbrzmiewają i dźwięczą w przyrodzie, łowią odznaki turystyczne, plakietki, dyplomy, odznaczenia. Są solą turystycznej ziemi. Utrzymują wędrowniczą świadomość, sumują kilometry na ściśle zaplanowanych trasach, ich liczby dokądś nonsensowo zgłaszają, a lasy zamalowują tysiącami kolorowych prostokątów, im gęściej, tym lepiej. Ci z najbardziej włochatymi podkolanówkami są posiadaczami klas sprawności, a nawet mistrzami sportu turystycznego!

Następni, to wodniacy, rowerzyści, alpiniści, taternicy. Wspaniali wędrowcy, tylko, że nie mogą iść wszędzie. Duch wprawdzie mocno i swobodnie wieje, lecz ciało jest przymocowane do wód łódkami, do dróg rowerami, a do skał linami. Nie jest im lekko, wiem to, należałem kiedyś do nich. Podróżnicze, przyrodoznawcze i wysokogórskie ekspedycje nie są już dziś wędrowaniem.. Tony żelastwa, obowiązków, jedzenia i odpowiedzialności uniemożliwiają radość i lekkość. Wielu gatunków turystów nie wymieniłem! A jednak dotychczas są aktualne słowa Ireneusza Smyrneńczyka, iż „Bóg na pewno nie jest tak ubogi, aby każdemu pielgrzymowi nie mógł nadać jego własnej duszy”. Znaleźć własną koncepcję, sens i radość.

I dlatego, braciszku, będę pisał o tych najlżejszych wędrowcach. O szlachcie, często zubożałej i dzikiej, między turystami. O ptakach wędrownych między wędrowcami.. O tych, którzy jeszcze dzisiaj zdolni są wybrać się w podróż w nieznane góry i lasy z tym, co uniosą, nie obawiając się jak skończy się dzień i jakie będą następne. Wędrują w słońcu i deszczu, bądź w samotności, bądź w towarzystwie, lekko, bez zmartwień. Ubóstwo jest największą swobodą. W ten sposób podają sobie ręce z dawnymi braćmi z towarzystwa świętego Franciszka z Asyżu, którzy w upalnym włoskim słońcu chodzili z czystą myślą, o żebraczym kiju i z powrozem wokół bioder. Jest to prastare wabienie. Już przed tysiącami lat ludzie wybierali się wobec tego wabienia, na pustynie, do najuboższych do najbardziej wolnych krajów. Staroegipski papirus mówi o tym, co ich tam oczekiwało: „Pątnik kroczy pustynią, chleb i wodę niesie sobie na ramieniu, jak osioł swoje brzemię. Kręgi jego pleców są zgięte, a jego napojem jest zwykła woda”.

U nas nie można chodzić na pustynię, a ci o których będę pisał, chodzą do lasów i w góry. Wędrówka, włóczęga, tułaczka, taka podróż może mieć także inne imię. Gromada chłopców i dziewcząt. Większość krain przechodzą tylko raz. Trudno powiedzieć, czy jest to dobre lub złe, lecz nie rozmywa im tego pierwszego, najostrzejszego wrażenia i nie doznają zawodu, kiedy wrócą. Dokąd dojdą, tam się położą, gdzie im się podoba, tam zatrzymują się. Co znajdą, to zjedzą, namiotów w większości nie noszą. Wielu ludzi gubiłaby taka niepewność egzystencjalna, ale im przynosi korzyść. Niepewność bowiem zachowuje elastyczność duchową i pogodę. Nie znają dnia ani godziny, mało cierpią z powodu chorób, jeśli zmokną, wysuszą się; to jest proste. Są zdani na własne siły i ich dumą jest równowaga między wielodniową samowystarczalnością i jak najlżejszym plecakiem. Dostarcza to pewności siebie, wędrowcy mogą odważyć się na podróż nawet do odległych krajów, dokąd ciężar i wygoda, łakomstwo i ostrożność innych turystów nie puszczają. Ale kłopot polega na tym aby pogodzić samowystarczalność z lekkością, tego trzeba uczyć się bardzo długo! To jest nieodzowne, ponieważ tylko przy lekkim plecaku dusza może upuścić ciało i fruwać nad nim w wietrze i w radości, która jest sensem dalekich, lekkich podróży.

Komu nie jest dane, nadmiernie włóczy się po górskich lasach! Duch najlepiej lata po górach, kiedy plecak jest tak lekki, że uniesiesz go na jednym ramieniu. Trudno to osiągnąć. Góry są wysokie, lasy głębokie, do ludzi jest daleko i ciało jest wymagające: w ciągu dnia musi jeść a w nocy chce się zagrzać.

Takie letnie wyprawy doskonalą i wysubtelniają wiele pożytecznych właściwości. Skromność, niezależność, wytrzymałość, przezwyciężenie strachu, przygnębienie ciała i ducha. Szacunek dla ziemi i tubylców. Poznanie kraju tak szczególne, jakby mrówka dotykała go swoimi nóżkami. Podczas wędrówki we wspaniały sposób czas upływa wolniej, rozłoży się na okamgnienia, przez ten czas żyjesz w innych wymiarach. Z jedenastu miesięcy nie zapamiętasz ani jednej dziesiątej tego, co przeżyłeś w ciągu jedynego miesiąca letniej podróży. Całoroczne płytkości i powierzchowności i ich lilipucie dni zapadają w studnię niepamięci, ale studnia czasu kilku letnich tygodni wędrówki pozostaje i przez całe lata promieniuje z ciebie. Owych jedenaście maleńkich miesięcy nie jest zupełnie zmarnowane, można je przeżywać nad mapami. Jak z czarodziejskich orzechów wysypują się z nich krainy, do których skierujesz swe kroki w przyszłych latach.

Moja twarz ciągle płonie. Ciągle wydaje mi się, iż piękno lekkiego wędrowania opisuję zbyt mglisto, obojętnie, że nie zachwyci cię błogie wyobrażenie takiej podróży. Zostaje ostatnia, najwyższa karta. Czy wiesz, co jest w takich wędrówkach najbardziej upajające, braciszku? Wolność! Porywający prąd swobody od słodkiego porannego łyku powietrza, głębokiego, aż do wieczornego zasypiania, które ogarnie zmęczone ciało jak ciepłe, kudłate zwierze. Tylko podróż daje ci wolność, lekkonoga ptaszyno!

Nieznany łańcuch górski. Siedzisz na gołym górskim grzbiecie, wiatr dmucha srebrnymi falami. Krokiem tchórza przychodzi wieczór. Ciemno i niepostrzeżenie. Cicho, po cichu. Koło ciebie tylko lasy, oko nigdzie nie zatrzymuje się. Z gór ściekają zielone prądy wysokich grzbietów i małych odnóg, samotność jest zupełna i doskonała. Są takie pasma górskie. Dokąd się wybierzesz? Nigdzie nie ma dla ciebie przygotowanego łóżka, nie ma zamówionego jedzenia. A przecież zawsze wyśpisz się i nie umrzesz z głodu.

W którą stronę wybierzesz się? Możesz iść dokądkolwiek, jesteś wolny. Do północnych równin podlaskich i stąd dalej ku rzecznym prądom Bugu, Narwi i Biebrzy, lub do południowych stoków aż tam, gdzie Tatry przechodzą na słowacką stronę lub na wschodnie pastwiska Kotliny Podkarpackiej i na zachodnie bory sosnowe nizin środkowopolskich. Wszędzie gdzie pójdziesz, będzie bajecznie.

Obawiasz się nieznanego, ale masz kryształową pewność, że dom twój jest wszędzie. Nie możesz zabłądzić, wszystko nosisz ze sobą, dokądkolwiek idziesz, tam jest twój cel. Wiatr srebrzyście podmuchuje, oko nigdzie nie zatrzymuje się. Z lasów wieje chłód, gdzieś w nich jest twoje dzisiejsze łoże, jest tam także woda, której się napijesz. Wszędzie oczekuje nieznane. Długo siedziałbyś wśród wietrznych fal z kamieniem pod plecami, ale trzeba się zdecydować, wieczór ubiera się w ciemny kożuch. Wstajesz, chwytasz wiatr nozdrzami. Potem przyjdzie chwila swobody, której nie mona kupić, przyleci jak strzała. Nagle wiesz dokąd pójdziesz.

Nieznane przed tobą, naprzeciw ciebie biegną tylko tchórzliwe łapki nocy. Słodka, niebiańska chwila wolności.
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Witajcie leśne Siostry i Bracia!
Już od bardzo dawna nie zasiadałem do tego ognia aby snuć swoje opowieści. Wędrowałem po różnych krainach i terenach innych plemion. A i zasiadałem przy jednym ogniu z Dębem, Zdybim oraz Staszkiem. Miło ten czas wspominam kiedy to gwarzyłem z nimi chłonąc ich leśną wiedzę, którą to dzielili się po bratersku ze mną i innymi.
Tak więc zapraszam zasiadajcie do ogniska niech ktoś drew podrzuci do ognia bo noce już chłodne, a jeśli kto łaskaw niech mi poda czareczkę mocnego czaju bo tym nigdy nie pogardzę.
O już wszystcy siedzą ogień płonie tak więc słuchajcie...

Cicha syberyjska jesienna noc otuliła kraj mrokiem kołysząc go do snu. Dzika prastara tajga spała. Lekki wiatr kołysał majestatycznymi świerkami a księżyc swym blaskiem rozświetlał jej mroki. Wielki puchacz przeleciał bezszelestnym lotem na tabunem pasących się koni i zatoczył krąg nad sylwetką konia i jeźdźca. Jeździec otulony wilczą opończą spał w siodle, Koń spokojnie drzemał zwiesiwszy głowę. Wiatr delikatnymi muśnięciami rozczesywał ogon i grzywę rumaka. Tabun ciasno zbity też spał. Cisza nocy spowiła także niedaleki ułus ukryty gdzieś między tajgą a stepem Syberii. Wąskie szare wstęgi dymów unosiły się z dogasających w gerach ognisk. Ludzie zmęczeni walką o przetrwanie spokojnie spali w swych prymitywnych a jakże bezpiecznych i przystosowanych do takiej aury domach.


Jednak uważny obserwator zauważył by, że dym unoszący się z jednego domostwa jest mocniejszy. To znak, że mieszkańcy tego domostwa jeszcze coś robią mimo bardzo późnej pory.

Tak, to był ger rodu Abba- Abcziaka. W szałasie spało niewielu domowników. Czimur czuwała nad posłaniem syna. Ude opatrzony przez ojca spał snem niespokojnym mimo, że ojciec doświadczony znachor i szaman dobrze opatrzył jego obrażenia odniesione w walce z niedźwiedziem. Bold poskładał jego strzaskane ramię i odpowiednio opatrzył łupkami całość zwinął szerokimi pasami skóry marala nasączonej w wywarze z żywokostu, podobnie postąpił z żebrami swojego starszego syna. Taki opatrunek schnąc pod wpływem ciepła kurczył się co powodowało dobre usztywnienie połamanych miejsc. Ale wymagało dużo wprawy aby wilgotnego opatrunku za mocno nie ściągnąć. Bold najpierw syna napoił wywarem z kory i korzeni wierzby. Taki wywar ma działanie przeciw zapalne i przeciw gorączkowe a następnie podał Ude wywar z maku aby chłopcu uśmierzyć ból i ułatwić zaśnięcie po dniu pełnym wrażeń, lęku, bohaterstwa i odpowiedzialności za życie istotki małej a jakże kochanej- braciszka.


Ude spał cicho jęcząc, pot kroplił mu się na czole i skroniach. Czuła matka co chwila maczała pęk mchu w wodzie znajdującej się w miedzianym kociołku i przykładała taki kompres do czoła swego pierworodnego. Twarz Czimur była ściągnięta bólem matczynego serca. Ude jej pierworodny otarł się o straszną śmierć, zanim wzrósł i stał się mężczyzna mógł zginąć. Czimur milczała.


Bold spokojnie siedział przy ogniu oparty plecami o siodło. Na jego kolanach spał jego najmłodszy synek Bahdur. Malec wtulony w skórzany kaftan ojca spal snem niespokojnym. Chlipał przez sen, mówił coś bez sensu a czasami kopał i rzucał się jak by w geście ucieczki. W takim momencie dłoń ojca wędrowała na główkę chłopca i gładziła jego włosy a druga ręka mocniej przytulała malca do szerokiej ojcowskiej piersi. Bold cały czas cichuteńko śpiewał pieśni przodków. Odpędzał złe duchy roztaczał krąg ochronny w około swojej rodziny.

Czimur starała się wsłuchać w słowa pieśni i trzask płonącego ognia. Jej zaczerwienione od płaczu oczy patrzyły na męża z miłością i czułością. Bold jej mąż, ostoja, mężczyzna jej życia. Po tym co się stało serce mówiło jej , że kocha go jeszcze bardziej. Kocha go za to, że bez wahania stanął po między jej synami a niedźwiedziem i był gotów zginąć za nich. A później tak czule opatrywał Ude, uspakajał Bahdura. Wlewał spokój i nadzieję w jej matczyne serce. Jego spokój udzielił się i jej. Minęła rozpacz i strach z powodu ostatnich zdarzeń a nastał spokój. Ude opatrzony, Bahdur bezpieczny. Tak, Czimur pozwoliła sobie na pierwszy delikatny uśmiech tej nocy. Kochała swoich mężczyzn i drżała o nich kiedy ruszali na łowy. Znała tyle opowieści opowiadanych przez łowców i wojowników plemienia, które dotyczyły jej męża a ostatnio i jej pierworodnego.

Wzrok Czimur przeniósł się z sylwetki męża oświetlonej ogniem na ciemny kąt schronienia. Tam spała jej córka Sajbej. Ta mała przysparzała swojej matce wiele trosk, ciągle zbuntowana nie mogąca pogodzić się z byciem dziewczynkom. Wdawała się w bijatyki z chłopcami z ułusu, nie za chętnie pomagała matce. Sajbej ciągle miała pretensje do Bolda, że nie zabiera jej na łowy ani na szlak. Teraz ta mała obrócona twarzą do skórzanej ściany geru udawała, że śpi jednak tak naprawdę płakała cicho drżąc o życie i zdrowie brata.

Bold cicho nucił głaszcząc głowę swojego małego synka.
Tam gdzie noc wstaje, tam gdzie dzień wstaje
Tam gdzie noc się kładzie, tam gdzie dzień się kładzie
Tam jest miejsce bohaterów, tam zasiądą szlachetni w radzie swego rodu.
Gdy nadejdzie ich czas.
Tam nie skoczysz rumakiem, tam nie dotrzesz czółnem
Tam nogi cię nie doniosą. Tego miejsca nie sięgnie strzała z najlepszego łuku.
Teraz na razie śpij syneczku i śnij o świecie szerokim.
Jeszcze nie twój czas.
Śnij o wielu wiosnach, śnij o wielu zimach, śnij o łowach i zabawie.
Śpi mój maleńki śpij …

Czimur słuchała, z zadumy wyrwał ją głośniejszy jęk Ude. Czimur położyła rękę na głowie syna, pochyliła się i czule delikatnie ucałowała czoło młodzieńca. Bold też przerwał pieśń i spojrzał w stronę posłania. Jego twarz była kamienna jednak oczy wyrażały, troskę i podziw dla swojego syna. Ude stał się mężczyzną. Postąpił jak dorosły stając w obronie młodszego brata wielu jego rówieśników uciekło by z wrzaskiem na widok starego samca niedźwiedzia. Ude zasłonił sobą młodszego brata, nie stracił zimnej krwi, nie okazał lęku stanął do śmiertelnej walki i gdyby Bold nie dotarł na czas Ude zapłacił by najwyższą cenę.
W szałasie panowała kompletna cisza, tylko cicho trzaskały płomienie pożerając łapczywie podane gałązki. Noc zaglądała przez dymnik gwiazdami do wewnątrz geru jak by sama chciała popatrzeć na młodego śmiałka. Gdzieś w oddali ryczały marale, cicho pohukiwały nocne ptaki. Życie toczyło się dalej swym nieprzerwanym kręgiem zawartym na tarczy szamańskiego bębna zwanego światem.


Nagle tą ciszę przerwał odległy ryk niedźwiedzia. Ryk pełen bólu a zarazem dostojeństwa. Stało się to tak nagle, że Czimur aż podskoczyła na swoim miejscu a mały Bahdur mocniej wczepił się przez sen w ojca. Bold wsłuchał się w noc. Ten łowca wiedział do kogo należał ten głos. Nic nie powiedział. Rykowi zawtórował jazgot psi. Psy z ułusu podniosły alarm. Jednak zganione głosami swych panów zamilkły wkrótce. Tylko Czung stał na sztywnych łapach jeżąc bure kudły na karku i szczerząc olbrzymie kły. Był gotów do walki o życie swojego pana tak jak wczorajszego dnia. Tak i teraz by nie ustąpił. Isza uniosła łeb zastrzygła uszami po czym ułożyła się do snu. Wiele lat życia na łowieckiej ścieżce wraz z Boldem nauczyło ją spokoju i rozpoznawania rzeczywistego zagrożenia.
Bold słuchał nocy, słuchał wezwania syna tajgi mocarnego niedźwiedzia. Wiedział, że to wyzwanie dla niego, wezwanie do pojedynku.


Blady świt wstawał na wschodzie bladą jesienną tarczą słońca otuloną w mgły niczym chałat. Ułus powoli budził się ze snu. Gdzieś brzęknął miedziany kocioł, gdzieś indziej stuknęła siekiera. W drugim końcu ułusu słychać było oddalający się tętent koni, to zmieniała się warta przy pasącym się tabunie. Ude nadal spał oszołomiony wywarem z maku i gorączką. Mały Bahdur wstał. I światło dnia rozwiało wszystkie jego nocne lęki i wspomnienia wczorajszego dnia. To co było wczoraj przerażające dzisiaj stało się scenariuszem zabawy.

Malec rezolutnie ubrał się wziął swój mały zabawkowy oszczep i swojego misia i ruszył za ułus bawić się w ratowanie brata. On Bahdur teraz był Ude a jego miś był Bahdurem, za niedźwiedzia robił stojący spróchniały pień cedru. Malec krzycząc rzucał się z oszczepem na pień dźgając go zapamiętale. Na tej zabawie zastał go stary łowca Togudej, który właśnie zmierzał do geru Bolda aby odbyć z gospodarzem rozmowę i naradzić się co począć z poranionym starym niedźwiedziem, który zagrażał wiosce.

Bahdur był tak zapamiętale zajęty zabawą, że nie zauważył starca. Ten cicho podkradł się do Bahdura i obserwował uważnie zabawę malca. Nagle malec obrócił się i zobaczył starca. W pierwszym momencie krzyknął z przerażenia a już mgnienie oka później, uśmiechnął się szeroko i bez cienia strachu zaczął szczebiotać – Wujaszku pokarz mi jak należy kłuć niedźwiedzia. Proszę pokarz…
Stary Togudej pogładził głowę chłopca i posadziwszy go sobie na kolanach zaczął mu tłumaczyć technikę kłucia niedźwiedzia oszczepem.


I tak zastał ich Bold. Kiedy Bold zobaczył starca pokłonił mu się misko z szacunku do siwej głowy i doświadczenia. Starzec oddał mu pokłon i przemówił uśmiechając się- Witaj Boldzie, masz wspaniałego syna i kiedy nadejdzie czas ten malec może nawet ciebie przerośnie swoją sławą łowiecką. W jego ruchach widać zwinność i siłę rosomaka. Na te słowa Bahdur zmarszczył śmiesznie nosek w grymasie niezadowolenia i z oburzeniem poprawił starca- Nie rosomaka, a niedźwiedzia wujaszku! Przy tym uderzył się małą piąstką w pierś aby podkreślić siłę i waleczność serca.


Ten gest rozbawił obydwóch starych łowców. Dwaj mężczyźni roześmiali się serdecznie. Śmiech i pogoda ducha była i jest osłodą trudnego i niebezpiecznego życia w tej niegościnnej dla innastrańców krainie.


Bold podał Togudejowi dłoń i pomógł mu się podnieść z pieńka na którym starzec siedział trzymając na kolanach Bahdura. Kiedy starzec już wstał obaj łowcy szczerze się uściskali na znak braterstwa i przyjaźni. Bold chwycił syneczka pod ramiona i lekko posadził sobie na karku – Chodź coś zjeść Bahdur. A ciebie zapraszam na posiłek druhu mój Togudeju. Skoro przybyłeś do mojego geru to znaczy, że coś pilnego masz do rady lub opowieści. Starzec skinął głową na znak zgody i zrozumienia. Poszli razem w stronę geru boldowego.


Dwaj starzy łowcy radzili długo nad dniem wczorajszym i nad tym co należy począć z poranionym, starym niedźwiedziem. Posilali się przy tym gotowanym mięsem marala i popijali dobry kumys.
Ude już nie spał, oparty na siodle w pozycji półsiedzącej zdrową ręką głaskał po głowie Bahdura, który jak tylko zobaczył, że brat już nie śpi zaraz się do niego przykleił i swym szczebiotliwym, natrętnym gadaniem nie dawał choremu spokoju. Bahdur mówił o wszystkim, o wczorajszym dniu i dzisiejszej przygodzie. Ude nadzwyczaj spokojnie znosił ten dziecięcy szczebiot bez cienia złości czy zdenerwowania odpowiadał na wszystkie pytania Bahdura. Jedynie oczy Ude patrzyły lekko w dal jak by oderwane od rzeczywistości jego własnymi myślami.


Sajbej, która pomagała matce skomentowała to z humorem – Mamo, chyba częściej będę dawać do picia Ude ten wywar z maku. Zobacz jak spokojnie słucha Bahdura. I złośliwie zaczęła zaczepiać brata, który zawsze nerwowo reagował na jej zaczepki. Teraz siostra używała sobie do woli na po kontuzjowanym bracie.


Bold i Toguedj nie zwracali uwagi na dziecięce zaczepki i swary, byli zajęci planowaniem łowów. A miały to być łowy trudne. Stary, pokaleczony niedźwiedź nie był łatwym przeciwnikiem. Walczył o przetrwanie kolejnej zimy. Naturalny instynkt nie pozwalał mu ustąpić, odwrót oznaczał śmierć. Hakascy łowcy dobrze wiedzieli, że atak niedźwiedzia na ludzi czy konie to tylko kwestia czasu.
Bold wiedział, ze to on powinien stoczyć tą walkę ponieważ to on jej wczorajszego dnia nie skończył.


Tak więc spokojnie przemawiał do Toguedja – To ja wczorajszego dnia pokaleczyłem tego niedźwiedzia i to ja powinienem stawić mu czoła, ratując wczoraj syna zaniedbałem swój łowiecki obowiązek wobec duchów łowów i tajgi, pokaleczyłem totemicznego brata czyniąc go niezdolnym do łowów. Trzeba zawsze kończyć to co się zaczyna druhu mój Toguedju. Starzec lekko kiwnął głową na znak zrozumienia, wypił łyk herbaty z czarki i przemówił – Dobrze prawisz, mądrość twoja jest wielka a duch i honor goszczą w twoim sercu tak jak gościły w sercu twego ojca, z którym to dzieliłem wiele, wiele zim temu tereny łowieckie, był on mi druhem takim jakim ty Boldzie jesteś dla mnie. Ciebie pamiętam jak dopiero co wstępowałeś na łowiecką ścieżkę i po raz pierwszy stawałeś do walki z Sojotami. Wy wszyscy z rodu Abba – Abcziaka jesteście do siebie podobnie, cenicie wyżej honor nad życie. Wiedziałem, że podejmiesz taką decyzję i przyszedłem oferować ci swoją pomoc.
Bold uśmiechnął się życzliwie w stronę starca i odpowiedział – Druhu serdeczny Toguedaju wiedziałem, że na ciebie zawsze można liczyć i nie zawiodłem się. Proszę cię abyś moimi śladami ruszył dzień po mnie z końmi. Na swojej drodze pozostawię zaciosy na pniach drzew abyś mógł łatwiej mnie odnaleźć. I albo zbierzesz to co ze mnie zostanie albo pomożesz mi zabrać mięso i skórę niedźwiedzia. Starzec spojrzał w oczy łowcy i już wszystko wiedział, Bold chciał stanąć do honorowego pojedynku ze starym niedźwiedziem. Jedyną bronią hakaskiego łowcy miał być tylko długi, ciężki nóż , którym to wytrawni syberyjscy łowcy przebijają serca niedźwiedzi.


Kiedy wypowiedź swojego męża usłyszała Czimur zbladła i bezwiednie wypuściła z rąk wiadro z którym właśnie miała się udać po wodę. Kobieta stała tak niczym kamienny posag, pobladła, słaba, przerażona. Wiedziała, że jej mąż tylko tak poluje na niedźwiedzie ale od zawsze bała się o niego kiedy ruszał na łowy. To nic, że wiedziała o jego sile i zręczności. Była dumna ze swojego męża jednak lęk zawsze zatruwał jej duszę kiedy Bold ruszał na takie polowanie. A teraz bała się podwójnie. Pielęgnując syna i widząc przerażenie młodszego synka po raz pierwszy dotknęła strachu. Tak ginęli inni łowcy rozdarci przez niedźwiedzie ale jej mąż zawsze wracał cały, nawet nie draśnięty niedźwiedzim pazurem. A wczoraj, wczoraj dotknęła ran syna spowodowanych niedźwiedzimi pazurami. Były to realne rany, a nie zagojone rany starych łowców, które widywało się w upalne dni na torsach mężczyzn, którzy przed swoimi gerami grzali się w słońcu lub rozebrani do pasa dla zabawy mocowali się ze sobą. Strach zasiał swoje ziarno. Czimur zawsze odsuwała od siebie myśl, że kiedyś to się stanie i jej mąż albo synowie nie wrócą z łowieckiej lub wojennej ścieżki. I stało się, wczorajszego dnia jej pierworodny otarł się o śmierć. Czimur stała i patrzyła na męża. Bold spojrzał jej prosto w oczy. Po czym spokojnie podniósł się z miejsca przy ogniu, podszedł do swojej żony i obejmując ja ramionami pocałował w czoło. Czimur nie wytrzymała, jej piersią wstrząsnął szloch, nie powstrzymała łez, strach znalazł ujście we łzach. Kobieta na co dzień sprawiająca wrażenie silnej i surowej teraz pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nie krępowała się obecności starego Toguedaja, po prostu bardzo bała się o męża. Płacząc mówiła – Co będzie z nami kiedy ty zginiesz? kto nas nakarmi, obroni, pocieszy? Czy nie możesz polować jak inni z oszczepem i nie samotnie? Boję się, bo cię kocham.


Nagle w jej szloch wkradł się inny głos, który starał się być mocny choć słychać było, że każde słowo jest wypowiadane z wysiłkiem to Ude przemówił - Matko jeśli coś się stanie Ojcu ja Was obronię i nakarmię, ja się wami zaopiekuję.
Bold nie przestając tulić do siebie żony, odwrócił głowę w stronę posłania na którym spoczywał Ude. Nic nie powiedział, jego oczy mówiły wszystko, był dumny z syna.


Toguedj milczał bo znał życie i nie raz w swym długim życiu widział jak żony, matki żegnały synów i mężów, którzy już nigdy żywi nie wracali. Kiedyś i on miał żonę, która go żegnała tyle tylko, że on wrócił ale ułus był spalony a zwłoki swojej żony i córeczki znalazł dwa strzelenia z łuku od zgliszcz. Z pleców Urbej wystawało pierzysko strzały. Strzała ta przeszyła serce kobiety i dzieciątko trzymane przez nią w objęciach, z którym uciekała aby skryć się w ciemnych ostępach tajgi. Nie zdążyła, sojocka strzała była szybsza.


Teraz Toguedj cicho wstał i nie przeszkadzając usunął się z geru nie przeszkadzając domownikom. Wiedział co miał robić. Ruszyć dzień po Boldzie, jego szlakiem.


Bold uspokoił, żonę i spokojnie zabrał się za przygotowania do wyprawy. Naostrzył swój ciężki nóż do kłucia niedźwiedzi i przytroczył go do pasa. Do podróżnego worka schował siekierę, swój miedziany kociołek, pęcherz marala wypełniony suszonym mięsem i cieplejszą skórzana kurtkę bowiem noce były już bardzo chłodne a Bold nie wiedział ile czasu przyjdzie mu tropić starego niedźwiedzia. Do sakiewki przytroczonej do pasa schował dodatkowy kawałek dobrze wysuszonej czagi czyli grzyba rosnącego na brzozach. Ludy Syberii używały go do rozpalania ognia jako hubki. Do swojego podręcznego bagażu włożył także drewnianą czarkę i woreczek z herbatą oraz przytroczył do worka derkę wykonaną z dwóch wilczych skór. Derka ta służyła do okrycia się w nocy a w czasie łowów miała jak zawsze odegrać ważną rolę.


Kiedy słońce sięgało prawie zenitu Bold wstał ze swojego miejsca przy ogniu i nie żegnając się ruszył na łowy. Według wierzeń hakaskich pożegnania były złą wróżbą. Wychodząc z geru jeszcze spojrzał na swój oszczep, mocniej westchnął i wyszedł.
Na zewnątrz cicho zagwizdał, za geru wybiegła Isza i od razu obiegając łowcę zajęła miejsce przy lewej nodze. Stara suka wiedziała, ze rusza na łowy może ostatnie w jej życiu. Bold szedł przez wieś milcząc nikt go nie żegnał, ludzie wiedzieli do kąt zmierza ten hakaski łowca. Bold szedł powoli w stronę bliskiej tajgi, szedł ku przeznaczeniu. Kiedy jego sylwetkę skryły drzewa Bold odetchnął głęboko. Tak Matka Tajga witała go przyjemnym jesiennym zapachem wilgoci, grzybów i lekko zwarzonych pierwszymi dotknięciami mrozu liści. Bold udał się w stronę swojego obo czyli świętego drzewa. Rozłożyste konary i pień tego świętego drzewa ozdobione były czaszkami i fragmentami skór zwierząt a także kitami końskiego włosia. Bold pokłonił się drzewu a dokładnie duchom, które to drzewo zamieszkiwały. Do drewnianej czarki stojącej w dziupli nalał kumysu a na płacie brzozowej kory złożył spory kawałek sprasowanej herbaty. Po złożeniu ofiary dla duchów Bold ukląkł i zaczął się modlić
– O Duchy Opiekuńcze mojego rodu, łowiska i świata. Abba niedźwiedziu, ojcze rodu wybacz mi, że idę zabić twojego syna. Daj mi siłę abym go pokonał, spraw abym wrócił do geru i zasiadł przy ogniu wraz ze swoją rodziną. Nie lękam się i jestem gotów ruszyć do krainy przodków na wieczne łowy. O Abba powiedz swojemu synowi, że idzie po niego Bold jego brat, niech mój leśny brat odsłoni przede mną swe serce abym mógł celnie ugodzić je nożem.


Po tej modlitwie Bold zapadł w coś podobnego do medytacji, jego duch uleciał do krainy duchów. Wiatr ustał i najmniejszy nawet podmuch czy też szelest nie zakłócał ciszy Bold wędrował po krainach duchów. Po długiej chwili łowca spokojnie uniósł się z klęczek głęboko w płuca wciągnął czyste jesienne powietrze tajgi był gotów ruszył na łowy.


Głęboko w tajdze o pół dnia drogi od ułusu hakasów stary pokaleczony niedźwiedź właśnie zdobył coś do jedzenia. Znalazł młodą łańkę marala na wpół zjedzoną przez watahę wilków, jednak nie dane mu było posilić się w spokoju. Woń Świerzego mięsa przyciągnęła jeszcze jednego amatora łatwego posiłku, rosomaka. Demon tajgi warcząc podchodził z najeżoną sierścią do posilającego się niedźwiedzia. Stary niedźwiedź pokaleczony wczorajsza walka teraz łapczywie pożerał mięso. W żerowaniu przeszkadzał mu rozbity uderzeniami ościenia nos i wybite oko. W karku starego mocarza tajgi tkwił oścień ze złamanym drzewcem, przykra pamiątka po wczorajszej walce.
Leśny zbój zaszedł niedźwiedzia od tyłu i boleśnie ukąsił w zad. Potężny drapieżnik błyskawicznie obrócił się w stronę napastnika jednocześnie starając się go przestraszyć rykiem. Nie miał zamiaru ustąpić. Zima, surowa i bezwzględna pani Syberii nadchodziła aby na długi czas wziąć tą krainę w swoje surowe rządy.
Rosomak pozornie odskoczył i ustąpił aby po chwili zacząć znów nękać olbrzyma w celu obrzydzenia mu posiłku. Zaczął znów zachodzić leśnego starca od tyłu aby przepuścić zdradziecki atak. Gdy niedźwiedź zatopił zęby w mięsiwie, rosomak uderzył ponownie. Tym razem jednak stary niedźwiedź nie zaprzestał na odpędzeniu przeciwnika rykiem. Ruszył na niego. Rosomak odskoczył, myśląc, że szarża będzie krótka. Jednak mylił się zdesperowany zwierz nie zaprzestał ataku, natarł mocno na leśnego zbuja i przyparł go do wykrotu. Przyparty do wykrotu rosomak ciął kłami boleśnie pysk niedźwiedzia a mimo to stary mocarz nie ustępował. Potężny cios niedźwiedzia wyrzucił leśnego zbuja w powietrze, gałęzie młodych cedrów zamortyzowały upadek. Rosomak choć nie ustępliwy zrozumiał, że tym razem niedźwiedź się nie podda i lepiej będzie gdy to on ustąpi stary mocarz tajgi walczył o przetrwanie może ostatniej zimy. Gdy zapadnie w zimowy letarg być może już nigdy nie wyjdzie ze swojej gawry zaszytej gdzieś na suchym ostrowiu pod starym cedrem na rozległych moczarach w głuchych ostępach tajgi.



W tym samym czasie Bold dotarł na miejsce wczorajszej walki. Uważnie rozejrzał się po miejscu zdarzenia. Poszarpana i skotłowana darń wskazywała miejsce śmiertelnych zapasów o przetrwanie. Bold czytał z tego miejsca jak z otwartej księgi. Po chwili odnalazł w zdeptanej kępie borówek miedziany kociołek syna. Podniósł go, obejrzał i trzymając przedmiot w dłoni nadal dokładnie penetrował miejsce potyczki. Po chwili przystanął i lekko uśmiechnął się , znalazł to czego szukał z pod kępy wydartego mchu wystawał na wpół zagrzebany w niej nóż Ude. Podnosząc go Bold przemówił sam do siebie – Tak, teraz już mi się nie wywiniesz syneczku, będziesz musiał mi zapłacić okup za znalezione przedmioty. Bold tak jak i syn jego Ude uwielbiał łapać ryby, a nie było w ułusie lepszego mistrza w wyplataniu linki wędkarskiej niż Ude. Bold już zaplanował sobie, że za każdy znaleziony przedmiot zażyczy sobie po cztery siągi pięknie i równo splecionej linki. Stary łowca był bardzo kontent ze swojego pomysłu. Dalsze oględziny miejsca za owocowały odnalezieniem poczerniałej już niedźwiedziej farby. Czarne kropelki na zielonych liściach borówek, mchu i gałązkach pokazały Boldowi kierunek, w którym oddalił się niedźwiedź. Hakaski łowca cicho zagwizdał , na ten zew, cicho jak duch u jego boku zjawiła się Isza, która do tej pory buszowała po krzakach zajęta własnymi sprawami. Hakas pogładził psa po łbie i wskazując krople zaschniętej posoki cicho szepnął – szukaj Isza, szukaj.


Tak komenda wystarczyła aby doświadczona towarzyszka łowieckiego szlaku ruszyła śladem uchodzącego starego pana tajgi. Pościg a za razem i łowy zaczęły się na dobre, teraz już nic się nie liczyło oprócz łowów. Myśliwy i jego czworonożna przyjaciółka ruszyli tropem uchodzącego niedźwiedzia. Pościg trwał już wiele godzin, czas płynął a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Bold bez zmęczenia przebiegał dzikie ostępy tajgi tylko co chwila co sprwnym ruchem zostawiał zaciosy na pniach mijanych drzew. Był to ślad dla starego Togudeja.


Długie ciemna cienie zasnuwały dno tajgi. Bold zatrzymał się. Doświadczony łowca wiedział, że Isza nie zgubi tropu ale nocna tajga i duchy nocy będą sprzyjać staremu mocarzowi i w takich warunkach z łowcy łatwo przemienić się w ofiarę. A starzec tajgi jest jeszcze na tyle mocny aby bez trudu zabić myśliwego, który śmiał rzucić mu wyzwanie i teraz ścigać go w jego królestwie.


Bold cichym gwizdnięciem przywołał Isze. Suka słysząc znany sobie dobrze sygnał zatrzymała się i spojrzała za siebie, jednak nie zawróciła ze szlaku pościgu. Bold podszedł do Suki i pogłaskał ją po kanciastym, szarym łbie. Czule drapał za uszami i przemawiał – słońce zachodzi Isza, musimy się zatrzymać. Po tych słowach poklepał psa po łopatce. Bold uważnie zlustrował okolice i na powalonym pniu znalazł skrzeplinę posoki oraz niedźwiedzie kudły. W milczeniu pokiwał głową – Nie zgubią tropu.


Noc powoli obejmowała we władanie północną krainę. Kontury drzew powoli zlewały się w jednolitą czerń. Bold nie palił ognia aby dym nie ostrzegł ściganego zwierza i nie sprowokował go do ucieczki.
Hakaski łowca założył kurtkę i przykrył swoje plecy skórzaną derką. Rozsiadł się wygodnie pod wielkim cedrem wyciągnął suszone mięso i powoli zaczął przeżuwać kęs. Isza siedziała obok i strzygąc uszami wsłuchiwała się w noc.
Bold wydobył z sakwy następny kawałek suszonego mięsa i podał go psu. Isza szybko zjadła podany kawałek suszonego mięsa i teraz zaczęła żebrać o następny dosłownie zabierają go z ręki myśliwego. Bold dzielił się każdym kawałkiem ze swoją towarzyszką. Kiedy nasycił głód napił się wody z bukłaka a suce nalał wody do drewnianej małej miseczki. Po tak zakończonym posiłku oboje wsłuchali się w noc.


Gdzieś daleko pohukiwała sowa. A delikatny powiew wiatru przyniósł do uszu hakaskiego łowcy odległy sygnał odległej puszczańskiej tragedii, która to rozgrywała się na scenie życia w teatrze zwanym tajgą. Odległe kniazienie oznajmiło Boldowi, że właśnie jakiś leśny łowca upolował królika. Księżyc powoli unosił się na ciemnym niebie swym zimnym, blaskiem oświetlając mroki tajgi. Czyniąc ją jeszcze bardziej niesamowitą, mistyczną i dziką.


Bold drzemał. Isza spokojnie spała pod ręką pana tylko jej uszy strzygły łowiąc odległe odgłosy nocnego życia tajgi. Ich spokojny sen przerwał trzask łamanej gałązki. Isza podniosła głowę a Bold cały zamienił się w słuch próbując wzrokiem przebić mroki tajgi. Doświadczony łowca znał reakcje swojej czworonożnej przyjaciółki i wiedział od razu, że w pobliżu nie ma drapieżnika, Isza była spokojna. Był tylko ciekaw co to za zwierze lub zwierzęta zakłócają nocną ciszę w pobliżu ich miejsca wypoczynku. Delikatny nocny wiatr przyniósł rozwiązanie tej zagadki, ostra woń piżma uderzyła w nozdrza Bolda. Hakas uśmiechnął się do siebie. Obok nich przechodził byk marala otumaniony godami. Teraz był zajęty tylko zdobywaniem łani i walkami z rywalami. W tym zapamiętaniu potrafił być niebezpieczny i dla ludzi, którzy nieostrożnie wyszli by na niego. Ale ani Bold ani też Isza nie zamierzali zakłócać nierozsądnym zachowaniem ciszy tajożnej nocy.


Reszta nocy minęła spokojnie. Ledwo pierwszy ptak swym trelem powitał nowy dzień Bold już był na nogach pokłonił się słońcu, szybko zwinął obozowisko rzucił dwa kawałki mięsa suce sam szybko zjadła jeden kawałek popił wodą z bukłaka i już był gotów do drogi. Duchy tajgi sprzyjały łowcy ponieważ ani deszcz ani szron ani też mgła nawet na trochę nie zniszczyły tropu. Jednak hakaski myśliwy wiedział, że nie należy ociągać pościgu ponieważ trop stygnie. Hakas naprowadził Isze na trop i raźno ruszyli w dalszy pościg.


Kiedy słońce w pełni ukazało swoją jesienną moc nagle Isza zatrzymała się i zjeżyła grzbiet. To był znak, że ścigany zwierz jest już gdzieś blisko. Bold dobrze znał swoja czworonożną przyjaciółkę i wiedział, że nigdy nie gubi tropu ani też nie zmieni go w czasie pościgu.


Ileż to śmiechu było kiedy to kuzyn Bolda nabył podobno doskonałego psa tropiącego za dwie sobolowe skóry. Pies ten chodził każdym tropem tyle tylko, że nie tym co powinien. Kiedyś Taraj poszedł na marale i zranił dorodnego byka. Pies podjął trop i pognał nie czekając na pana. Taraj biegnąc za nim krzyknął tylko do Bolda, patrz jaki doskonały pies! Już ma trop!
Po chwili pies zaczął głosić dojście ranionego zwierza. Ależ jakie było zdziwienie myśliwych kiedy dobiegli a pies szczekał w miejscu skacząc do o koła drzewa głosząc wiewiórkę a nie marala. Kiedy łowcy wrócili na miejsce strzału i podjęli trop pies go podjął i za jakiś czas znów głosił ale tym razem mysią norę. Bold taczał się ze śmiechu. I dopiero kiedy z ułusu przyprowadził Isze ta bez problemu doszła rannego marala, który schronił się na moczarach.


Bold zrzucił plecak i odpiął od niego derkę, sprawdził, czy nóż lekko wychodzi z pochwy. Był gotów. Cicho podszedł do suki i spojrzał przed siebie. Doświadczenie powiedziało mu od razu, że jest to miejsce uczty niedźwiedzia. Resztki tuszy na wpół pożartego zwierzęcia przykryte były gałązkami i igliwiem. Niedźwiedź schował je na następny posiłek, teraz zmęczony i nażarty musi spać gdzieś w pobliżu. Isza i Bold stali wytężając wszystkie zmysły aby ułowić choć najmniejszy znak bytności ściganego zwierza.
Bold szepnął komendę
– na przód i Isza ruszyła.
Zanurkowała w kępie młodych cedrów i po chwili za głosiła. Tego zewu Bold nie pomylił by nigdy z żadnym innym. Polując z Iszą od wielu sezonów nauczył się rozpoznawać jej głos. Teraz Isza mówiła do niego niczym człowiek – Jest tu to gruby zwierz, uważaj jest tu to niedźwiedź. Psiemu jazgotowi zawtórował potężny ryk i hałas łamanych gałęzi. Zaskoczony niedźwiedź ruszył do ataku. Isza uchodząc jego furii cofała się wyprowadzając pana tajgi na otwarty teren. Ostatni akt polowania właśnie się rozpoczął.


Bold schronił się za drzewem aby potężny mocarz tajgi nie zauważył go od razu. Hakas czekał, był spokojny i gotowy do podjęcia wyzwania. Łoskot, szczekanie i ryki zbliżały się ku krawędzi cedrowego młodnika. Na wolną przestrzeń pierwsza wyskoczyła Isza a zaraz za nią wytoczył się potężny zwierz rycząc i wyrzucając łapami fontanny i innego leśnego poszycia. Isza sprawnie unikała niedźwiedzich łap i zębów. Bold chwilę przyglądał niedźwiedziowi, obserwował jego ruchy. Wytrawny myśliwy od razu zauważył, że z karku bestii wystaje złamany oścień i że niedźwiedź nie ma prawego oka.


Bold zebrał się w sobie i krzyknął z całych sił swoje zawołanie AAAAAAAAAAASSSSSAAAAAA…!! Jednocześnie opuścił kryjówkę unosząc nad głową wilczą derkę. Niedźwiedź na chwilę zamarł w szarzy na psa i zwrócił się w kierunku człowieka próbują swoimi okaleczonymi zmysłami zlokalizować nowego wroga. Rozbity nos nie łapał odwiatru a jedno oko nie pozwalała na znalezienie wroga. Słuch bombardowany psim szczekaniem i ludzkim krzykiem jeszcze bardziej dezorientował zwierza.


W końcu atakowany z każdej strony stary mocarz podniósł się na tylne łapy aby swym olbrzymim wzrostem zademonstrować swą potęgę i pogardę dla wroga. Na to tylko czekał Bold błyskawicznie skrócił dystans i zarzucił na łeb kosmacza derkę. Niedźwiedź wbił się w nią zębami i łapami myśląc, że dopadł człowieka w tym samym czasie Bold wydobył nóż i celnie wbił go po między żebra niedźwiedzia. Po czym biegiem odskoczył za drzewa. Kiedy Bold wbijał nóż stary mocarz tajgi zaryczał boleśnie opadł na cztery łapy i chciał ruszyć za wrogiem jednak potężny cios psich kłów odwrócił jego uwagę. Zwrócił się w stronę czworonożnego prześladowcy. Bold czekał. Isza nadal nieustępliwie atakowała niedźwiedzia. Ataki jego stawały się coraz bardziej powolne, w końcu stary mocarz tajgi przewrócił się.


Bold gwizdnięciem odwołał psa. Pozwolił aby stary niedźwiedź odszedł do Krainy Wiecznej Tajgi nie niepokojony przez psa. W tajdze zaległa cisza, nawet wiatr nie poruszył żadną gałązką. Tak jak by tą chwilą ciszy matka tajga chciała uczcić śmierć swego syna.
Hakaski łowca powoli podszedł do martwego zwierza i kiedy upewnił się, że ten na pewno nie żyje ukląkł obok jego głowy i przemówił
– Bracie nie miej do mnie żalu o swoją śmierć. Uczyniłem to aby chronić moich bliskich i nas dobytek. Zaatakowałeś me dzieci więc ich broniłem. Podążaj spokojnie do Krainy Wiecznej Tajgi i ciesz się obfitością ryb i jagód. A kiedy ja tam się znajdę jeszcze raz pozwól się z tobą zmierzyć. Wezmę od ciebie trzy pazury. Jeden dla siebie aby mi zawsze przypominał tą walkę , dwa dla synów aby każdy z nich pamiętał o spotkaniu z tobą. Dziękuję ci Bracie żeś swym atakiem nauczył moich synów aby byli bardziej ostrożni i cały czas poznawali życie tajgi. Dziękuję ci żeś pozwolił się wytropić i zabić.Pozwól Bracie abym wyszarpał z twej piersi nóż a z barku oścień aby nie przeszkadzały Ci w twej wędrówce do Wiecznej tajgi. Powiedz swemu Ojcu, który jest i moim Ojcem Wielkiemu Abba, że walczyłem uczciwie i pokonałem Cię jedynie nożem.


Po skończonej modlitwie Bold przed pyskiem niedźwiedzia położył suszone mięso i odszedł aby duch mocarza tajgi odszedł w spokoju do Krainy Wiecznych Łowów.
Bold dopiero o świcie następnego dnia zgodnie z obyczajem sprawił tuszę. Skórę i łeb niedźwiedzia zawiesił na swym świętym drzewie Obo aby duch zabitego Niedźwiedzia czuwał nad nim i jego rodem. Jak niesie opowieść rodu Abba Abcziaka o tym niedźwiedziu opowiadał jeszcze swoim pra prawnukom stary Ude a z koro ja wam to powiadam to znaczy, że i oni opowiadali to swoim wnukom. Aż pamięć o tych odległych czasach dotrwała do teraz.
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
Prowler
Posty: 782
Rejestracja: 28 wrz 2009, 18:38
Lokalizacja: Białystok
Tytuł użytkownika: motórzysta
Płeć:

Post autor: Prowler »

niesamowite
Podobno grzeczni chłopcy idą do nieba, a niegrzeczni idą ... tam gdzie chcą
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Piękna opowieść!
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
maly
Posty: 507
Rejestracja: 16 sie 2008, 21:08
Lokalizacja: Mazowsze Wschodnie
Płeć:

Post autor: maly »

Cóż mogę napisać Hakasie? Wiesz dobrze, że nie mogę się doczekać Twoich kolejnych powiadań... To jak zwykle było świetne. Zaraz je wydrukuję i dołączę do pozostałych które skrupulatnie zbieram w swej kolekcji :mrgreen:
Pozdrawiam!!!
I do zobaczenie na szlaku...
Jeśli jeden człowiek coś potrafi , to i ja mogę się tego nauczyć...!
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Dziękuję za słowa uznania dla moich opowiadań. Cieszę się, że i ta opowieść się podoba.
Wasza postawa mobilizuje mnie do dalszej pracy nad kolejnymi częściami tej opowieści.
Wszystkich serdecznie pozdrawiam.
Hakas
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
Młody
Posty: 893
Rejestracja: 01 sty 2009, 19:19
Lokalizacja: Tychy
Gadu Gadu: 9281692
Płeć:
Kontakt:

Post autor: Młody »

Świetne, brakowało mi tylko Toguedj'a który miał wyjść dzień po... cóż droga powrotna nie jest opisana. Kawał dobrej opowieści.
Forum to nie agencja towarzyska-NIE DOGODZIMY KAŻDEMU !

Życie należy przeżyć tak, aby gołębie przelatujące nad Twoim grobem zesrały się z wrażenia.
https://www.fasttrans.com.pl/
Awatar użytkownika
Prowler
Posty: 782
Rejestracja: 28 wrz 2009, 18:38
Lokalizacja: Białystok
Tytuł użytkownika: motórzysta
Płeć:

Post autor: Prowler »

Hakas pisze:Wasza postawa mobilizuje mnie do dalszej pracy nad kolejnymi częściami tej opowieści.
mam nadzieje ,że na tyle cobyśmy nie musieli czekać na następne opowieści ogniskowe 10 miesięcy :-P
Podobno grzeczni chłopcy idą do nieba, a niegrzeczni idą ... tam gdzie chcą
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
Awatar użytkownika
yaktra
Posty: 823
Rejestracja: 05 kwie 2010, 18:57
Lokalizacja: z krainy szaraka
Tytuł użytkownika: tropiciel/ fotograf
Płeć:
Kontakt:

Post autor: yaktra »

Piękne Hakasie, piekne.
Czekam na więcej
Okiem naszych obiektywów http://yaktrafotografia.jimdo.com/
StaszeK
Posty: 349
Rejestracja: 30 paź 2008, 21:46
Lokalizacja: Kraków
Płeć:
Kontakt:

Post autor: StaszeK »

Bardzo fajne Hakasie, jak zwykle zresztą. Czekam na więcej i częściej. ;-)

A co do ogniska i całego pobytu, to raczej my słuchaliśmy Ciebie i przyswajali sobie twoją kapkańską wiedzę. :-)

Teraz czas na wizytę w górach. :)
Awatar użytkownika
maly
Posty: 507
Rejestracja: 16 sie 2008, 21:08
Lokalizacja: Mazowsze Wschodnie
Płeć:

Post autor: maly »


Tak mi się skojarzyło z opowiadaniami Hakasa...
Jeśli jeden człowiek coś potrafi , to i ja mogę się tego nauczyć...!
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Piękna ballada. Łza mi się w oku zakręciła. Wspomniałem swojego psa - sukę Astrę. Mam nadzieję, że po mojej śmierci znów razem ruszymy w głuche ostępy puszczy.
Hakas

[ Dodano: 2012-07-05, 22:13 ]
Witajcie leśne siostry i bracia, już długo nie zasiadałem przy ogniu aby opowiadać swoje baśnie. Dębie do rzuć do ognia proszę. Kto poda mi czarkę czaju abym mógł zacząć bajanie. O, dziękuję Zdybi. Tak czaj jest, ogień płonie czas zacząć bajanie.
A więc siadajcie i słuchajcie.




Od niemiłej przygody z niedźwiedziem minęło półtorej dnia. Po wyruszeniu Bolda na łowy w hakaskim ułusie gdzieś nad brzegami Jeniesieju życie toczyło się swoim rytmem. Wzeszło słońce niczym lico szamańskiego bębna wskazywało kierunek nieskończonego, wiecznego tańca życia. Swymi promieniami ogrzało ściany gerów, swym światłem wpadającym przez dymniki jurt budziło mieszkańców.


Z dymników wydobywały się wątłe smugi dymów, ktoś poszedł ze skórzanymi wiadrami po wodę, zaszczekał gdzieś pies. Grupka jeźdźców oddalała się od obozowiska w kierunku stad koni i bydła pasących się na stepie aby zmienić tych co czuwali w nocy.
W domostwie boldowym panował spokój, tylko niezmordowana Czimur cichutko kręciła się po wnętrzu geru. Nie musiała rozpalać ognia, ponieważ ta niezmordowana matka czuwała kolejną noc przy posłaniu syna. A dodatkowa troska o męża nie pozwalała jej zasnąć, dorzuciła do ognia suchych gałązek, nad ogniem powiesiła kociołek z wodą, cicho wyszła na zewnątrz domostwa. Rześkie powietrze uderzyło ją w twarz, Czimur odetchnęła pełną piersią i delikatnie uśmiechnęła się, następnie obróciła się w strona słońca i oddała mu pokłon. Jesienny dzień zapowiadał się słonecznym i ciepłym. Przyroda obdarowywała mieszkańców syberyjskiej krainy ostatnimi ciepłymi promieniami słońca, obfitością grzybów i innych darów tajgi. A za niedługo straszny siwobrody starzec mróz miał objąć władanie nad tą krainą. Skuć lodem rzeki i jeziora, siać grozę wilczą złają, wypuścić demony mrozu.



A jednocześnie rozświetlić ją kryształowym blaskiem śnieżnej bieli, podeprzeć nieboskłon kolumnami ośnieżonych cedrów, i świerków. Dla łowców napisać księgę śnieżnej ponowy znaczonej drobnymi rzędami tropów. Już za niedługo Bold znów miał zniknąć z geru na wiele księżyców. Taki już był los hakaskich kobiet, wieczne wojny, łowy i przenosiny ułusów na kolejne koczowiska wyznaczały bieg życia.


Czimur już miała wejść do wnętrza domostwa kiedy zauważyła idącego w jej stronę starego Togudeja, stary łowca szedł raźno mimo podeszłego już wieku nadal był bardzo sprawny i prosty niczym cedr stuletni. Starzec uśmiechnął się i ukłonił Czimur.
Kobieta odpowiedziała ukłonem i zaprosiła starego łowcę do wnętrza geru. Kiedy weszli do środka wskazała gościowi miejsce. Ten spokojnie usiadł przy ogniu, chwilę pomilczał i przemówił – Przyszedłem po siodło i ogłowie aby przyprowadzić boldowego konia z pastwiska, dzisiaj po południu ruszam zgodnie z umową po Bolda. Na to Czimur odpowiedziała – a czy też będziesz potrzebował rzędu na konia jucznego. Starzec zaprzeczył ruchem głowy i odpowiedział , że jucznego konia zabiera swojego.
W czasie tej rozmowy obudził się mały Bahdur i kiedy tylko rozeznał się w sytuacji zaraz zaczął prosić matkę aby puściła go razem z wujaszkiem Togudejem na wyprawę po ojca. Czimur kategorycznie zabraniała i po mimo całej uporczywości i natręctwu małego, który swoimi prośbami i argumentami napełnił powietrze geru niczym rój gzów latem bzyczeniem wypełnia powietrze nad tabunem koni, matka była nieugięta. Malec zaczynał gadać coraz głośniej budząc tym samym siostrę i brata. Rezolutny malec w końcu zwrócił się o pomoc do Togudeja – Wujaszku, proszę powiedz mamie mojej , że ja jestem już duży i przecież dzielnie walczyłem z niedźwiedziem i potrafię rozpalić ogień i umiem chodzić przy koniach i … tu się rozpłakał. Szlochając mówił dalej – Ja chcę do taty, boje się o niego… to wszystko przeze mnie, to ja nie zauważyłem niedźwiedzia… boje się o tatę…
Po tych słowach już tylko płakał. A w gerze panowała cisza. Starzec tylko kiwał głową a Czimur patrzyła bez słów na swojego synka.


Ciszę tą przerwał w końcu Togudej – Czimur śmiem prosić cię abyś puściła Bahdura ze mną, to duży już chłopiec. Ja pamiętam Bolda jak miał zaledwie sześć zim kiedy jego ojciec a mój druh serdeczny zabierał go w tajgę i zobacz kim teraz jest ten „mały” Bold. Najwyższa pora na pierwszą łowiecka wyprawę a nie tylko bieganie na ryby i grzyby.
Czimur surowo spojrzała na Togudeja jednak ten się nie uląkł wzroku kobiety , tylko spokojnie patrzył jej w oczy łagodnie się uśmiechając. Po chwili znów się odezwał – Czimur wiem , że ciężko ci jest przełamać strach przed surową matką tajgą i jak najdłużej chcesz chronić swoich synów przed objęciami tej surowej pani ale wiesz sama, że ten dzień już nadszedł i jak żurawie lecą gdzieś hen daleko każdej jesieni a wracają wiosną tak i twoi synowie ruszą w tajgę. Ude już od trzech zim towarzyszy ojcu teraz nadchodzi czas na Bahdura. Dzielnie się sprawił z tym niedźwiedziem i nie dał się pożreć, tak i teraz da sobie radę a mi też przyda się pomoc bom już stary. Przychyl się do mojej prośby proszę, miej wzgląd na moją siwą głowę i przyjaźń jaką darzę domowników tego geru. To ja byłem przy Boldzie kiedy cię w orszaku weselnym uprowadzał z twojego ułusu, razem z ojcem Bolda chroniliśmy ciebie i jego kiedy uchodził z tobą. Tu się uśmiechnął, przypominając sobie ile to dostał wtedy ciosów od braci i kuzynów Czimur. Bronili jej jak by to była prawdziwa bitwa, bardzo chcieli pokonać klan Abba Abcziaka w tym turnieju weselnym. – Tak teraz cię proszę puść tą małą iskierkę ze mną daj się mi staremu pocieszyć szczebiotem Bahdura.


Czimur jeszcze raz surowo popatrzyła na małego synka, który właśnie wycierał rękawem tołubu zasmarkany od łez nosek i patrzył pytającym wzrokiem. W oczach małego tliła się iskierka nadziei a za razem zwycięstwa. Bahdur wiedział, że matka w końcu się zgodzi.
Czimur na znak rezygnacji machnęła ręką i powiedziała – Dobrze niech jedzie ale, proszę cię Togudeju uważaj na niego to jest jeszcze dziecko a nie młodzieniec, zobacz w jakim stanie jest Ude.


Na te słowa Ude gwałtownie poderwał się z posłania i syknął z bólu ale zaraz się opanował i odpowiedział z młodzieńczą zwadą – Przecież żyję i niedługo siądę na konia, jeszcze tej zimy ruszę z ojcem na łowiska. A na Bahdura najwyższy czas przyszedł aby ruszył w ostępy tajgi, przynajmniej odpoczniemy od tego małego natrętnego gza.
Togudej zaczął się śmiać a Czimur tylko pokiwała głową jednocześnie mówiąc – Tak wy wszyscy mężczyźni jesteście tacy sami , wam tylko łowy, sława i próżność w głowie a my kobiety musimy się o was martwić i płakać jak was nie ma. Dobrze Bahdur, syneczku szykuj się do drogi bo wuj Togudej nie będzie na ciebie czekać.


Malec jak tylko to usłyszał zaraz zabrał się za pakowanie, chwycił swoją torbę podróżną spakował do niej misia, swoją łyżkę i czarkę, ze swojego posłania zwinął nakrycie z wilczych skór, założył buty i czapkę , na szyi powiesił swój nóż, do ręki wziął swój malutki oszczep i był gotowy do drogi.


Kiedy skończył te szybkie przygotowania uśmiechnął się i oznajmił- Wujaszku jestem gotowy , chodź nie ma czasu trzeba konie z pastwiska sprowadzić. Tata na nas czeka.
Togudej spojrzał na Czimur i oboje zaczęli się śmiać. Starzec nie przestając się śmiać i klepać dłońmi po udach, mówił – Ot, szybszy niż strzała prawdziwy ogień stepowy, ledwo musi się pochylić żeby pod końskim brzuchem przejść a już mną rozporządza, będzie kiedyś Bold miał z niego pociechę.


Togudej wstał, podniósł siodło i ruszył do wyjścia, Bahdur przerzucił pas torby przez pierś prawie w biegu zerwał ogłowie z haka i pobiegł za Togudejem. Czimur wyszła z geru i odprowadziła ich wzrokiem. Stał tak jeszcze tylko chwilę kiedy zniknęli za sąsiednimi gerami po czym wróciła do co dziennych obowiązków. Lęk, lękiem ale życie w tej surowej krainie ma swoje prawa i nie można nawet na chwilę o tym zapomnieć bo inaczej ono samo upomni się boleśnie o swoje prawa.


Starzec i mały chłopiec szli w stronę odległych smug dymu, białymi słupami strzelającymi ku niebu. Te dymy wyznaczały miejsce gdzie pasły się konie mieszkańców ułusu. Starzec dźwigał siodło i dwa ogłowia a mały Bahdur niósł ogłowie i arkan. Malec szczebiotał radośnie zadając wiele pytań dotyczących ich wyprawy. I tak był zajęty rozmową, że nie zauważył nawet kiedy wodze ześlizgnęły mu się z ramienia. Dopiero kiedy zaplątany w nie upadł jak długi rozejrzał się zdziwiony do o koła co przerwał jego wędrówkę. Ale nawet padają i leżąc nie zaprzestał swojego szczebiotu – Wujaszku daleko jest mój tata? A długo będziemy jechać? Długo będziemy szukać taty?


Starzec odpowiadał na każde pytanie cieszą się obecnością stepowego skowroneczka przy sobie, Togudej uwielbiał malca i nie mając własnych dzieci ani wnuków zawsze starał się dogodzić boldowemu synkowi jak własnemu. Droga minęła szybko w śród śmiechu i szczebiotu. Kiedy byli już blisko tabunu w ich stronę, kłusem ruszył jeden ze strażników. Podjechał do nich i zagadał – Witaj Togudeju , witaj Bahdurze, co was sprowadza? Zanim stary myśliwy zdążył odpowiedzieć Bahdur swym dziecięcym szczebiotem zaczął w podniecony, chaotyczny sposób wyjaśniać cel ich przybycia – Przybyliśmy, przybyliśmy po konie, jedziemy do tajgi szukać niedźwiedzia, to znaczy mojego taty który szuka niedźwiedzia, to znaczy znalazł niedźwiedzia, no zabił niedźwiedzia, jedziemy po niedźwiedzia… Bo tata jest duży… niedźwiedź jest duży. Więc idziemy po konie, bo konie musimy zabrać, bo wujaszek Togudej obiecał tacie, że po niego przyjedzie, bo niedźwiedź jest duży, ciężki, … Więc idziemy po konie dzielny Terenmaju.
Mężczyzna nazwany przez Bahdura Terenmajem spojrzał pytająco na Togudeja. Więc starzec uśmiechnął się i powiedział – to już wesz idziemy po konie, biorę swoje konie i boldwego Beszsza.


Terenmaj poprawił się w siodle i zapytał z niedowierzaniem w głosie- Zabieracie tego demona wcielonego, tego syna, tu splunął , syna Erlikowych demonów, ogiera boldowego Beszsza ?Po chwili mówił dalej przecież go żaden z koniuchów na arkan nie chwyci bo on zaraz się na takiego śmiałka rzuci. Jak chcecie go zabierać to my na pewno wam nie pomożemy.

Togudej zaczął się śmiać i mówił- Terenmaju ja sam go dla Bolda układałem, jest to przecież ogier po mojej klaczy, którą dwa lata temu wilki zagryzły. Znam go dobrze i wiem, że to prawdziwy demon w końskiej skórze. Ach szkoda gadać Terenmaju jaki pan taki koń.


Tą rozmowę przerwał nagle dziecięcy okrzyk , wołanie – Beszszaaaa! Beszszszaaaa! Beszszaaaa! Odpowiedział mu koński kwik, rżenie jak by odpowiedź na wołanie.
Obaj mężczyźni zwrócili głowy w stronę wołania, zajęci rozmową nawet nie zauważyli kiedy Bahdur poszedł dalej i nie czekając na dorosłych wszedł między konie, kiedy zobaczył pasącego się ojcowskiego ogiera zawołał na niego. A ten potężny kary koń, którego bali się pilnujący tabunu pastuchy a nawet sam Ude pilnując tabunu wolał omijać go szerokim łukiem mimo tego, że on znał Beszsza a Beszsza znał jego. Teraz ten koń odpowiedział na wołanie malca i miejsca z dzikim kwikiem, z podniesionym ogonem i nisko opuszczoną głową szczerząc zęby i tuląc uszy ruszył na Bahdura. Terenmaj zamarł inni koniuchy podnieśli się z miejsc przy ogniu obserwując scenę,. Ogier za szarżował na malca, tak jak by za chwilę chciał go stratować. Pędził niczym wicher stepowy morderczy Burian kiedy nagle wrył się w miejscu na krok przed malcem, stanął dęba, mielił powietrze przednimi kopytami, trząsł głową tuląc uszy i szczerząc zęby. Tańczył tak chwilę. I nagle się uspokoił, głośno prychając pochylił głowę i podszedł do Bahdura. Wielki koński łeb zwiesił się nisko i delikatnie przytulił czołem do piersi chłopca. Bahdur objął łeb i wtulił twarz w końską grzywę. Chwilę tak stali pan tabunu, syn stepowego wichru i mały chłopiec. Malec coś mówił koniowi na ucho czego nikt nie słyszał, po czym założył ogierowi ogłowie. Podszedł z boku i głaszcząc go po przednich nogach lekko w tył pociągnął wodze, koń lekko skulił uszy ale posłusznie przyklęknął. Bahdur sprawnie wskoczył na koński grzbiet i kiedy tylko dobrze usiadł cicho cmoknął przez zęby wydając ciche cycycycy….cycycycy… koń usłyszawszy znajomy odgłos cicho prychnął a następnie wstał powoli jak by nie chcąc gwałtownym ruchem strącić małego jeźdźca ze swojego szerokiego grzbietu. Gdy ogier już wstał malec lekko docisnął łydkami jego boki, Beszsza ruszył wykonując polecenie malca. Bahdur podjechał do mężczyzn i radośnie zaszczebiotał – Wujaszku ja już konia taty mam teraz musisz tylko swoje konie wziąć.


Togudej spojrzał na malca a następnie na Terenmaja, który nadal siedział na koniu niczym kamienny posąg patrząc to na malca to na starca, a jego wzrok wskazywał, że nadal nic nie rozumie. Togudej pokiwał głową i ruszył po konie w duchu śmiejąc się ze zdziwienia Terenmaja. Przecież on sam, Togudej układał boldowego ogiera i on pierwszy zauważył, że ten groźny ogier nie wiedzieć czemu uwielbiał małego Bahdura i kiedy malec miał zaledwie cztery wiosny i w zabawie zapędził się do koniowiązu przy którym stał Beszsza, ten ogier nic mu nie zrobił chociaż malec prześlizgiwał się między jego nogami niczym wiewiórka między konarami. Beszsza stał spokojnie nawet w tedy kiedy Bahdur łapał go za chrapy czy też łaskotał po brzuchu. To potwierdzało według Togudeja, jego domysły, że Bahdur jest inny i że tego malca dotknęły duchy istnienia.


W kłódce dwóch jeźdźców zmierzało do ułusu na końskich grzbietach, jechali powoli nie spiesząc się . Mały Bahdur jak zwykle nie przestawał mówić , opowiadać , śmiać się. A starzec tylko słuchał i odpowiadał ciesząc się obecnością małego towarzysza. Rozmawiali o tajdze i zwierzętach. Stary Tougudej opowiadał o starych czasach, wojnach i polowaniach. Kiedy dojechali do domostwa Tougudeja przywiązali konie do koniowiązu i zaczęli szykować się do drogi, starzec osiodłał Beszsza i założył juki na konia jucznego. Do swojego siodła przytroczył sajdak z łukiem i kołczan ze strzałami a obok koniowiązu wbił oszczep aby łatwiej go było sięgnąć z końskiego grzbietu. Następnie pomógł Bahdurowi usiąść w ojcowskim siodle. Kiedy malec był już na grzbiecie stary myśliwy roześmiał się głośno na widok wysiłków malca, który próbował dosięgnąć krótkimi nóżkami ojcowskich strzemion. Tougudej chwilę stał drapiąc się w głowę co z tym zrobić, w końcu wszedł do geru i po chwili wrócił z rzemieniem. Podszedł do malca na koniu i związał rzemieniem strzemiona na przednim łęku siodła kiedy to uczynił powiedział do Bahdura - Teraz syneczku powinno pasować. Spróbuj.


Bahdur wstawił stopy w pętle zrobione z puślisk i zafrasowany odpowiedział – Wujaszku jeszcze trochę za długie.
Starzec rozwiązał rzemień i ponownie związał dobierając długość. Kiedy z powrotem oparł stopy w pętlach jego mina mówiła wszystko. Długość była odpowiednia. Kiedy stary Tougedaj uporał się z tym problemem, dociągnął popręgi siodeł i dosiadł swojej klaczy. Wędrowcy ruszyli w tajgę. Obok koni podążały dwa psy starego łowcy.


Kiedy wyjechali za ułus na wzgórze za którym o sto strzeleń z dobrego łuku rozpościerała się tajga przystanęli. Tougudej obrócił konia i spojrzał w stronę ułusu i srebrnej szerokiej wstęgi Jeniesieju. Po czym spojrzał na Bahdura, uśmiechnął się i lekko nahajem musnął bok swojej klaczy. Ta od razu ruszyła raźnym kłusem w stronę czarnej ściany nieprzebytego północnego boru, zaraz za starcem dzielnie kłusował Bahdur ciekawie rozglądający się po okolicy. Był tak przejęty , że nawet nie wypowiedział jednego słowa. Wkraczał na ścieżkę swojej pierwszej wielkiej przygody.


Doświadczony stary łowca bez trudu odnalazł miejsce ostatniej przykrej przygody dwójki chłopców i nie zsiadając z konia rozejrzał się uważnie. Po chwili uśmiechnął się i skierował konia w stronę pierwszego bielejącego na pniu cedru zaciosu. Kiedy podjechał do pnia spojrzał na zacios i powiedział do Bahdura – Spójrz jak twój mądry ojciec ułatwił nam wędrówkę zaznaczył drogę którą podążał za niedźwiedziem. Tak czynią doświadczeni łowcy aby nie pobłądzić w tajdze kiedy ścigają zwierza.


Po tych słowach ruszyli w drogę. Jechali już pewien czas aż tajgę spowił półmrok, znak nadchodzącego zmierzchu i zimnej syberyjskiej nocy. Szlak wiódł niedaleko jeziorka. Jeden z psów Tougudeja nagle przystanął i kierując wietrznik i uszy w stronę jeziorka zamarł w bezruchu. Tougudej zatrzymał konie , Beszsza zatrzymał się sam. Mały Bahdur już chciał otworzyć usta aby zapytać o powód postoju kiedy starzec wyprzedzając szczebiot malca wystawił w jego stronę palec i cichutko szepnął cicicśśśśśśś… . Bahdur zamarł na siodle niczym posąg z kamienia cały zamieniony w słuch. Tylko szumiało sitowie i korony wiekowych drzew. Kiedy nagle z szuwarów dało się słyszeć ciche kwakanie kaczek. Tougudej cicho szepnął do Bahdura – pilnuj koni a ja zaraz przyniosę świeże mięsko.


Malec kiwnął głową jednocześnie wyciągając małą rączkę po wodze wierzchowca starego myśliwca. Tougudej cicho i powoli zsiadł z konia i wyjął łuk oraz trzy strzały. Jedną założył na cięciwę a dwie chwycił w rękę łuczną grotami do dołu. Skradał się powoli, bacząc na każdy krok, unikając najmniejszej gałązki na dywanie jagodzin i mchu. Tak powoli dotarł do brzegu jeziorka. Tam przystanął za kępą sitowia.


I spojrzał na otwartą taflę leśnego jeziorka. Jego uśmiech i cała twarz wyrażała zadowolenie, na tafli jeziorka pływały kaczki, było ich bardzo dużo. Starzec powoli na ciągnął łuk i ciszę tajgi przerwała melodia puszczonej cięciwy, zanim pierwsza strzała dosięgnę celu druga była już w powietrzu lecąc w największe skupisko ptaków , a kiedy ta dosięgała celu kolejna pierzasta wysłanniczka śmierci złowrogim świstem przecinała powietrze. Ta trzecia leciała trochę wyżej ponieważ ptaki uniosły się do lotu. Ale i ta strzała uderzyła w cel strącając z granatowo niebieskiego nieba kolejny mieniący się kolorami opalu żywy kwiat tajgi.


Kaczki zatoczyły koło nad wodą i miały wznieść się wyżej kiedy nagle lotem jednej z nich zachwiał się a w koło niej pojawiło się pierze. Stary Tougudej ze zdziwienia otworzył usta i skamieniał. Dopiero po chwili spojrzał za siebie. I jego twarz stała się pogodna. Nie daleko za nim stał mały Bahdur szczerząc swoje wilcze białe ząbki w uśmiechu z jego nadgarstka zwisała rzemienna proca. Starzec pokiwał z uznaniem głową mówiąc – Zuch chłopak z ciebie. Kto cię tak nauczył posługiwać się procą?


Rezolutny malec swoim odruchem wytarł nos w rękaw tołubu po czym poprawił niesforną grzywę włosów , która wyszła z pod czapki i odpowiedział – Brat Ude mnie nauczył tak rzucać kamieniami. Wujaszku wyślij psy żeby pozbierały kaczki.


Starzec zagwizdał na swoje psy , które tylko czekały na sygnał od swojego pana. Komenda - przynieś ! była tylko potwierdzeniem wcześniejszego rozkazu, psy szybko popłynęły przynosząc po chwili do stup pana zdobyte ptaki. Tougedaj kaczkę ubitą kamieniem oddał malcowi i powiedział – Ta jest twoja, to twój posiłek. Tu się zatrzymamy.
Kiedy słońce skryło się już na tyle, że las stał się mroczny obozowisko było gotowe, nad ogniem piekły się dwie kaczki a konie rozsiodłane pasły się nie opodal, dwóch wędrowców opartych o siodła piło herbatę, tajga odzywała się głosami nocy. Bahdur ich słuchał i pytał o każdy nowy odgłos mrocznej puszczy. Tougedej odpowiadał i cieszył się, że ta mała iskra mu towarzyszy.


Gdzieś w oddali zakwilił puszczyk, starzec chciał się zapytać Bahdura czy wie co to za ptak, ale usłyszał ciche westchnienie zasypiającego chłopczyka. Wstał ze swojego posłania, podszedł do śpiącego malca, wyjął mu z rączki czareczkę herbaty a następnie otulił szubą z wilczych skór. Bahdur nawet sam nie wiedział kiedy zasnął. Stary Tougedej czuwał nad śpiącym malcem. Starzec spojrzał w niebo, szukał ognia przy którym zasiadała teraz jego żona i córeczka gdzieś tam w krainie zielonych pastwisk i wiecznej tajgi. Tougedej spał tej nocy nie wiele, wstał wcześnie i przygotował konie do drogi, zagotował wody , zaparzył herbaty i podgrzał wczorajsze mięso. Dopiero w tedy obudził małego Bahdura. Malec ledwo otworzył oczy rozszczebiotał się niczym leśna ptaszyna witająca świt. Robił tysiąc rzeczy na raz ubierał buty i jadł jednocześnie próbując spakować posłanie, kiedy obaj się posilili i napili dobrej mocnej herbaty. Dosiedli koni, ruszyli w dalszą drogę. Dla małego Bahdura był to kolejny dzień tajożnej edukacji, stary łowca pokazywał mu tropy pozostawione przez zwierzynę, dwukrotnie zatrzymali się na postój. Raz aby zebrać czagę z brzozy a drugi raz kiedy znaleźli miejsce wilczej uczty. Tougedaj objaśniał cierpliwie wszystkie ślady pozostawione przez wilczych szarych braci. Objaśniał z kąt wiadomo, że to wilki, że świadczą o tym ślady wilczych kęsów na kościach młodego łoszaka i rozwleczone ścierwo, Tougedej odnalazł także trop rozbójnika tajgi rosomaka. Mały Bahdur mimo, że ta wiedza nie była mu obca słuchał z uwagą wszystkiego co mówił wujaszek Tougedej.


Wędrowcy jechali na spotkanie z Boldem a szlak ich wędrówki wyznaczały zaciosy na drzewach pozostawione przez rozsądnego łowcę. Pod koniec drugiego dnia wędrówki odnaleźli Bolda. Kiedy się przywitali w ciszy i skupieniu podeszli do niedźwiedzia, starzec położył na łbie pana tajgi rękę i ukłonił się oddając w ten sposób cześć temu mocarzowi. Obok niego przykucnął Bahdur, patrzył chwilę na martwego niedźwiedzia po czym pogłaskał wielki kosmaty łeb. Po chwili wstał i powiedział – Jak będę kiedyś wędrował po Krainie Wiecznej Tajgi to sam go upoluję. Niedźwiedź mi powiedział, że będzie na mnie czekać. Wujaszku nauczysz mnie dobrze polować na niedźwiedzie żebym tak jak mój tata potrafił je polować.


Kiedy nastał wieczór łowcy zasiedli przy ogniu, posilali się w ciszy, a porozumiewali się szeptem. Bo tak nakazywał obyczaj aby nie przeszkadzać duszy mocarza tajgi odejść w spokoju. Psy przy ogniu leżące niespokojnie strzygły uszami. Konie co chwilę podnosiły łby. Beszsz nie pasł się tylko stał wsłuchany w głosy nocnej tajgi. Coś się kryło w mroku. Ciszę nocy zakłócił trzask łamanej gałązki, psy poderwały się na równe nogi i wyszczerzyły kły, łowcy chwycili za oręż. Jednak nic nie zakłóciło ciszy. Bold wstał wyjął z sakwy kawałek mięsa i złożył przed niedźwiedzim pyskiem ze słowami – Bracie już czas na ciebie, nic tu po tobie idź na zimowiska w Wiecznej Tajdze znajdź sobie tam gawrę tam nikt cię nie będzie niepokoił, a ja zapoluję na ciebie w tamtym świecie kiedy przyjdzie czas.
Następnego dnia łowcy ruszyli w drogę powrotną wioząc zdobycz do ułusu. Nadchodziła syberyjska zima, już wkrótce znów trzeba będzie wędrować po ośnieżonej krainie.
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
maly
Posty: 507
Rejestracja: 16 sie 2008, 21:08
Lokalizacja: Mazowsze Wschodnie
Płeć:

Post autor: maly »

No wreszcie Hakasie!
Już miałem do ciebie dzwonić z zapytaniem co z następnym opowiadaniem... :mrgreen: A to psikus...
Opowiadanie już jest tylko podpięte pod twój popr4zedni post :-/ dlatego go nie widziałem...
Opowiadanie jak zwykle świetne... Czuje się klimat syberyjskiej tajgi...
Dziękuje! tera idę spać może przyśni mi się jakaś wspólna przygoda z Boldem...
Błękitne niebo!!!
Jeśli jeden człowiek coś potrafi , to i ja mogę się tego nauczyć...!
krukzg
Posty: 35
Rejestracja: 15 wrz 2008, 17:55
Lokalizacja: Zielona Góra
Tytuł użytkownika: KSF
Płeć:

Post autor: krukzg »

Świetne jak zawsze Hakasie ! Przeczytawszy jednym tchem czekam na więcej i więcej i więcej... :-)
"Mój anioł stróż bezradnie patrzy na to,
Jak jego podopieczny po pijaku sieje patos,
Jak matoł, po trzech dniach wracam na chatę,
Moi bliscy mi mówią, że mam zamiast mózgu krater.."
Awatar użytkownika
Valdi
Posty: 950
Rejestracja: 29 sie 2007, 23:43
Lokalizacja: Litwa-Vilnius
Płeć:
Kontakt:

Post autor: Valdi »

Pięknie! Od dawna czekałem na następną część!
StaszeK
Posty: 349
Rejestracja: 30 paź 2008, 21:46
Lokalizacja: Kraków
Płeć:
Kontakt:

Post autor: StaszeK »

Super !!!

Kiedy następny odcinek? :-)
JanŚmiały
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2012, 20:43
Lokalizacja: Inowrocław
Płeć:

Post autor: JanŚmiały »

@Hakas właśnie zabieram się do lektury ostatniego z twoich opowiadań. Mają naprawdę niesamowity klimat...
Grunt to dzika frajda :D

http://salamandrabushcraft.blog.pl/

Wszyscy blogują, to ja nie bedę gorszy :D
Awatar użytkownika
Gryf
Posty: 1091
Rejestracja: 19 wrz 2007, 07:53
Lokalizacja: Wrocław
Płeć:
Kontakt:

Post autor: Gryf »

"Karpackie Gry" Miloslav Nevrly. Capatinii. Tłum. Gryf.

"Karpackie Gry" Miloslav Nevrly. Capatinii. Tłum. Gryf.
Góry ciągną się w nieskończoność. Wędrujesz a dni płyną. Na wschodzie w dorzeczu mętnego Oltu z ciepłymi łachami piachu i żwiru wraz z naniesionymi konarami i pniami drzew, który jeszcze długo płynąc nie zmiesza swych wód z czystą i bystrą Lotru, grabieżczą żeką z gór. Białe ściany nad rzeką są tak strome, że drzewa miast rosnąć w niebo skłaniają się ku skałom. Cygańska wieś w dolinie namiotów, do prawdy Braciszku jeszcze takiej nie widziałeś; ognie, wychudzone psy, gliniane chałupy, smród, błoto, czerwone suknie.
Nad doliną wielobarwne suche łąki, nad nimi pokrzywione wichrami buczyny, jeszcze wyżej dalekie wielkie świerczyny a nad nimi trawy. Daleka droga wiedzie na kapaczyńskie połoniny, które wynoszą się ponad dwa tysiące metrów. Wędrówka będzie trwać długo. Hale zmieniają się w kamieniste zbocza. Na przełęczach na płajach odkryjesz pięknie malowane krzyże. Wszystko musisz nieść ze sobą, a do domu przywieziesz znalezione podkowy. Ogromne, kwadratowe koliby przypominają twierdze. Jeśli nie potrafisz przełamać się do picia wody z końskich i owczych kałuży, wtedy nie powinieneś spacerować po kapaczyńskich grzbietach! Kapaczyny kończą się na przełęczy Małego Oltu, dalej ku zachodowi pielgrzymować będziesz gurami wysokiego Paringu.
Daleko na południowym zachodzie znajduje się piękna wapienna perć, stroma i niebotyczna. Niebezpiecznie jest po niej kroczyć. Vanturarita, królowa wichrów południowych Karpat. Postrzępione skały. Rozwścieczone psy, otoczy cię ze dwadzieścia takich bestii. Zanim dotrzesz na południowy skraj wapiennej perci musisz przejść Cheiou, najwęższy karpacki wąwóz, gdzie w trakcie burzy zionie grozą. Z pod białych ścian wąskich na wyciągnięcie ramion płynie głęboka, zielonoczysta woda , tak z gór wypływa Cheia. U źródeł Cheii znajduje się najpiękniejszy karpacki zakątek przyrodniczy. Ogromny skalny kocioł z pionowymi ścianami a na jego dnie znajdują się opuszczone popadające w ruinę domki myśliwskie. W chacie wiszą zioła związane w bukiety. Gorzki zapach, Cisza. Miętowa herbata i łoże z jodłowych gałęzi. Zupełna samotność. W lasach u ujścia Cheii znajduje się samotny klasztor otoczony kamiennym murem. Kiedy zastukałem w drzwi otworzyły cztery zakonnice. W wieczornym słońcu dostrzegłem białe lilie i płonące maki. W celi pokrytej freskami otrzymałem kukurydziany posiłek. Kołatania w dźwięczącą deskę nawoływały ku wieczornej modlitwie. Zapach roślin, słychać szmer tkania. Do tej pory nie przeżyłem przed snem takiego pokoju w sercu i nigdy bardziej nie wstydziłem się za swoją czarną i chciwą duszę.

"Karpackie Gry" Miloslav Nevrly. Surean. Tłum. Gryf.

Opuszczone góry. Wyludnione. Trawiaste błonia osiągnęły doskonałość - zupełnie jak w centralnej Mongolii. Samotny koń. W ciągu trzech dni nie spotkaliśmy żadnego wędrowca. Wychudzone kobyły, chaty na pastwiskach. Pasterze na koniach przypominają rozbójników, lecą z wiatrem, unoszą się. W trakcie jazdy grają obłędnie na piszczałkach. Jadą pędem mijając wznoszącą się ponad dwa tysiące metrów n.p.m. górę, nad jezioro szureańskie morze. Lodowcowe jezioro przepełnione jest ciszą, z jednej strony moczary, z drugiej kosówka, a ponad nimi głazowiska i skały.

Wszechogarniająca ospałość. Przypatrujemy się najwyższej górze lui Patru. Mam wrażenie, ze te bezludne góry przyglądają nam się z ciekawością. Wielki wieczorny ogień, iskry lecą pionowo, ku niebu. Noc jest bezwietrzna i jakże piękna. Zatrzymaliśmy się przed wzruszającym widokiem, dookoła z każdej strony piękne góry. Zabójcza wspinaczka na najwyższą górę. Wejście na szczyt składa się z czterech etapów, od dołu widzisz jedynie pierwszy, który mylnie sugeruje koniec mordęgi. W centralnej części Szureanu wznosi się Czarna góra, ciemne połacia kosodrzewiny kontrastują z połoninami przyciągając wzrok pielgrzyma, jak magnetyczna góra. Braciszku! Dobrze ci radzę, omiń tę górę ale nie skracaj drogi przez kosodrzewinę. Góry Szureańskie są przepiękne. Inne nazwy tych gór to góry Szebeskie, Orasztijskie. Na północnym wschodzie góry Szurean kończą się błyszczącą miką. Odtąd wszelkie zielone grzbiety małe i duże skłaniają się ku dolinom, których jest tu bardzo wiele.
Jeśli nie opuści cię szczęście i nie ominiesz grzbietu z prawej strony to znajdziesz w środku lasu nierzeczywistą twierdzę zarosłą lasem jak piramidy w puszczach Jukatanu. Przed dwoma tysiącami lat była tu już wtedy świątynia Daków, świątynia Sarmizegeteusa. Powiało czasem minionych epok. Wszystko jest opuszczone i zapomniane. Fragmenty rzeźb leżą porozrzucane po ziemi. Wiedzie w to miejsce wąska i stroma jedynie dla pieszych ścieżka. Największa dolina nawet dla nas nie była stąd dostępna. Wędrując bezdrożną doliną dotarliśmy do Gradistea de Munte - http://acin.weblog.ro/?p=825865#axzz2LXLGt5zc . We wsi pracowały młyny a dzieci uganiały się za łaciatymi prosiętami. Dno rzeki usłane głazami, zakurzone piołuny. Zapach krów. Ciepły wieczór przepełniony śpiewem owadów.

[ Dodano: Wto 26 Lut, 2013 ]
Karpackie Gry - Munţii Tarcău, Miloslav Nevry. Tłum. Gryf

Góry Jarów i wąwozów. Nigdzie indziej nie znajdziesz tylu białych wąwozów. Na mapie Trascauskie góry wyglądają jak wstęgi: wąskie wapienne skały biegną od północnego wschodu do południowego zachodu. Wszystkie wody tych gór spływają w tym właśnie kierunku., a każda z nich pogłębia swój wąwóz, biały i stromy. Samotna i niedostępna wieś Cheia spoczywa w głębokim kotle bez dróg i elektryczności w miejscu gdzie łączą się w połowie cztery wąwozy. Zgarbiona i mamrocząca staruszka rozgląda się za mostkiem, wąską i równą kładką, po której jedynie może przejść do domu. Domy są tu zupełnie niezwykłe. Czym bardziej zagłębiają się w góry tym wyższe słomiane strzechy mają chałupy o wiele wyższe niż sam dom, jakbyś ułożył stóg siana na niski strop. Z domku na palach - kurzych nóżkach wyglądają ludzie i krowy, przed domami stoją piece chlebowe a studnie mają malowane daszki. Wspaniałe słynne źródło znajduje się w wąwozie w rimieckim klasztorze. Aby się tam dostać musisz przejść głęboką wodę między skałami. Swoim wyglądem przypominamy pielgrzymów - żebraków a siostry zakonne staruszki wynoszą koszyki ciepłych pączków. Zajadamy z wdzięcznością otoczeni śródziemnomorską i średniowieczną atmosferą.. Białe skalne występy wznoszą się nad prastarym klasztorem niby na świętej górze Atos, kiedy słońce nuci im swoją gorącą pieśń. Wiele niezmiernie interesujących miejsc odkryjesz w tych górach, które niektórzy zaliczają do Rudaw - Munții Metaliferi, gdzie Rzymianie mieli swoje najbogatsze kopalnie złota. Braciszku, niech ci do głowy nie przychodzi wchodzić do jaskini Huda Lui Papara - http://www.hudaluipapara.com/ ponieważ niewiele więcej w niej zobaczysz niż początek i koniec. W ogromnym kotle spotykają się potoki, jeden z nich tworzy przejrzysty staw, a drugi opada z przepaści, w której latają jerzyki. Nad okolicą dominuje biała ściana, wody u jej podnóża przepadają: innej możliwości nie ma. W trakcie wiosennego topnienia śniegów cały staw napełnia się głęboką na 25 metrów wodą. Po drugiej stronie górskiego grzbietu ze szczeliny jaskini, wypływają wody, które musisz przepłynąć jeśli chcesz wejść do środka. Przed jaskinią znajduje się przepiękna dolina: opuszczone samotnie, zniszczone wezbraną wodą owcze płaje, słońce, łąki i cisza.
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Późny i pochmurny jesienny świt zastał Hakasów w drodze na zimowisko. Wędrówka trwała już trzy dni i kiedy słońce miało stanąć w zenicie zmęczeni koczownicy mieli osiągnąć swój cel. Czyli dolinę osłoniętą z trzech stron górami i tajgą a z jednej zalesionym brzegiem niedużej rzeczki wpadającej do Abakanu. Od wielu pokoleń co dwie, trzy zimy szczep w skład którego wchodził klan Aba- Abcziaka obierał to miejsce aby przetrwać okres surowej syberyjskiej zimy. Tak i teraz wędrował szczep w to miejsce prowadząc z sobą stada bydła i tabun koni. Cały swój dobytek wioząc na jucznych koniach i dwukolnych wozach zwanych arbami. Czas ten był bardzo dogodny na napad dla innych plemion, dlatego też mężczyźni i młodzieńcy szli w pełnym rynsztunku bitewnym, łuki miały założone cięciwy, szable wisiały przy pasach a przy siodłach przytroczone wisiały kałkany. Wojownicy gotowi byli w każdej chwili skoczyć na przeciwnika w obronie rodzin i stad. Co pewien czas do kolumny dobiegali młodzi wojownicy meldując o tym, że droga jest czysta i nie ma na niej zasadzek.
Ude jednak nie miał powodu do radości. Siedział markotny w siodle jadąc ze zwieszoną głową niedaleko arby na której jechał dobytek jego rodziny. Połamane niedawno w walce z niedźwiedziem ramię jeszcze dokuczało i ledwo co mógł napiąć swój łuk nawet popręg w siodle musiał pomagać mu dopinać Bold. Młodzieniec był markotny i smutny i nie odpowiadał nawet na zaczepki swojej siostry Sajbej a małemu Bahdurowi odmówił zabrania go na konia. Ten ponury nastrój wywołany był tym, że młodzieniec bardzo chciał wykazać się sprawnością tym bardziej , że do szczepu dołączyły jeszcze dwa klany aby wspólnie przetrwać zimę. Chłopiec patrzył na nowo przybyłych towarzyszy z pode łba. Nie mógł zaimponować dziewczętom swoją sprawnością jako jeźdźca czy łucznika a już zupełni jako zapaśnika. Powoli wracał do zdrowia. Dziewczęta z klanów, które dołączyły patrzyły ukradkiem na niego rozpytują swoje znajome klanu Aba-Abcziaka o niego właśnie. Szczególnie jedna piękno oka Tarabaczi od czasu do czasu posyłała na początku zalotne spojrzenia w stronę Ude ale kiedy koło niej zaczął kręcić się Kajmar z klanu Marala swoje uczucia przeniosła na tego równie silnego i przystojnego jak Ude młodzieńca. Ude od tej chwili chodził jak chmura gradowa. I gdyby miał zdrowe ramię to już na pewno doszło by do walki między nimi. Dwa razy między tych dwóch dorastających wojowników musieli wjeżdżać dorośli mężowi aby rozdzielić gorące głowy. Raz Bold sam smagnął Ude po plecach nahajem aby ostudzić zapędy syna a i pokazać innym, że w czasie drogi na nowe koczowiska wszyscy podlegają surowemu stepowemu prawu, które mówi o bezwzględnym porządku i posłuszeństwie wobec szczepowych chanów i starszych klanów.
Ude chciał by już aby wędrówka doszła do końca, miał nadzieję, że jak tylko ułus stanie a nad gerami rozkwitną pióropusze dymu jak co zimę ruszy z ojcem na łowiecki szlak w celu pozyskania cennych skór soboli, gronostajów oraz innych zwierząt futerkowych. W tym sezonie miał założyć swoją linię kapkanów i łabuszek. Jednak odniesiona kontuzja bardzo mu dokuczała. Kolumna wozów i jucznych zwierząt posuwała się powoli, kiedy od czoła przygalopował właśnie Kajmar ogłaszając, że na miejscu zimowiska rozłożone stoją namioty Ketów.
Krótkie, przenikliwe dźwięki kościanych gwizdków przeszyły powietrze. Spokojna atmosfera gdzieś zniknęła. Wojownicy sprawnie i szybko znaleźli się przy swoich dowódcach. Hakasi kipieli złością. Naruszono ich terytorium plemienne a za taką zniewagę była tylko jedna kara. Śmierć.
Bold, Togudej i Terenmaj naradzali się z członkami starszyzny dwóch klanów, które dołączyły do nich . Decyzja była jedna. Atakować.
Bold szybko podawał rozkazy – Ty Togudeju zabierzesz ze sobą dziesięciu zbrojnych i odetniesz drogę ucieczki Ketom od strony rzeki aby nie mogli uciec w swych łodziach. Ty Terenmaju zabierzesz sześciu naszych i dziewięciu z klanu Marala. Z nimi pojedzie Tapcziak. Odetniecie im drogę ucieczki do tajgi, ja z pozostałymi wojownikami uderzymy od stepu. Okrążymy ich i wyrżniemy w pień. Głuchy , groźny pomruk akceptacji zakończył krótką wojenną naradę. Grupy wojowników rozjechały się w kierunkach, które wytyczył im Bold. Ude mimo bólu ręki galopował obok ojca. Jego myśli zaprzątała teraz tylko walka. Miał skoczyć na prawdziwego wroga. To nic, że byli to tylko półdzicy Ketowie. Miał walczyć. To nie gonitwy weselne, w których brał udział do tej pory. Teraz miał walczyć na śmierć i życie. Dzisiaj miał stać się wojownikiem, stoczyć swoją pierwszą bitwę.
Słońce minęło już zenit kiedy do zaczajonych w dolinie wojowników na spienionym koniu przygalopował posłaniec od Terenmaja. Bold wysłuchał gońca i powiedział, że Terenmaj ma się ruszyć z ukrycia jako pierwszy. Jego atak będzie sygnałem dla pozostałych. Goniec szybko oddalił się. Stary Togudej ze swoimi ludźmi pogalopował chwilę później w stronę Jeniesieju. Bold ze swoimi wojownikami czekał. Doświadczony wojownik podczołgał się na szczyt wzniesienia i położył w pawie. Obserwował obóz Ketów. Obóz składał się z luźno ustawionych dziewięciu czumów. Przy szałasach płonęły ognie. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę spadnie niczym jastrząb śmierć na spokojnych Ketów . Dzieci bawiły się, kobiety gotowały a mężczyźni zajmowali się swoimi sprawami.
Bystre oczy Bolda zauważyły ruch od strony Tajgi. To wojownicy Terenmaja szykowali się do ataku. Bold wycofał się do swoich i dosiadł konia. Padła krótka komenda – Ruszamy. Ude założył strzałę na cięciwę. Ten młody łucznik wiedział jak zrobić z niej użytek. Potrafił trafiać w cel w pełnym galopie. Bold odczekał jeszcze chwilę i przyłożył do ust gwizdek. Powietrze zawibrowało od przenikliwego dźwięku aż konie przysiadły na zadzie. Nikt nie zachował ciszy . Ze wszystkich piersi niby z jednej wyrwał się dziki krzyk. Wojownicy pognali w stronę ketyjskiego obozowiska. Czarne punkty zbliżały się od strony tajgi i odcinały swymi sylwetkami drogę ucieczki do rzeki.
Ketowie najpierw w ucieczce skierowali się do rzeki. Aby unieść z jej nurtem to co najcenniejsze życie. Jednak szybko zawrócili w step kiedy zobaczyli wojowników hakaskich po między nimi a łodziami. Jednak i step nie okazał się schronieniem . Przerażeni ludzie zbili się w kłąb ciał. Kobiety i dzieci w środku a na zewnątrz mężczyźni i chłopcy. Hakasi pewni zwycięstwa nie uderzyli na Ketów od razu. Upojeni przerażeniem prymitywnych Ketów zaczęli objeżdżać ich do o koła krzycząc i grożąc. Czekali tylko na sygnał aby móc upoić się mordem. Przerażeni Ketowie stali ciasno milcząc tylko dzieci i kobiety płakały szepcząc z przerażeniem Chooraji !! Chooraji. Napięcie rosło jeden nie opaczny ruch , jeden gest jedna przedwcześnie puszczona strzała mogła iskrą zapalić bitewny stos. Na szczęście przez cały ten zgiełk przebił się znany i szanowany przez wszystkich głos. To stary Togudej zaczął nawoływać – Stać, nie róbcie im krzywdy to klan Chakam.! !
Stary Togudej pierwszy skierował konia w stronę przerażonych Ketów. Ci na ten widok a nie rozumiejąc o co chodzi zbili się ciasno jeszcze mocniej oczekując ataku od starego wojownika. Zrozumieli tylko swoją nazwę Chakam. Co jeszcze bardziej ich przeraziło. W nie jednym sercu zalęgło się ziarno przerażenia. Co teraz zrobią z nami. Może któryś z myśliwych ketyjskich wspomniał jak puścił strzałę między łopatki hakaskiego myśliwego. Lub zrabował konia, wołu czy też owcę które później zabito na mięso. Wiedzieli , że nie ma litości w chakaskich sercach. Nie raz płynąc rzekami widzieli na szczytach wzgórz słupy z nabitymi czaszkami ludzi, którzy tak jak oni teraz ośmielili się wejść w terytorium najpotężniejszego chanatu Syberii.
Jednak śmierć nie nadeszła. Nie rozumieli słów ale ze zdziwieniem zobaczyli, że Hakasi opuszczają oręż, zwalniają pęd swoich wierzchowców. A stary wojownik podjechał i stanął od nich na odległość pchnięcia oszczepem i łamaną ich mową przemówił – Niru ! Stary przyjacielu, jakie abbasy cię namówiły żebyś wprowadził swój klan na nasze ziemie!?
Wśród Ketów nastąpiło poruszenie i widać było na ich twarzach zdziwienie. Nie mniej zdziwieni byli niektórzy Hakasi.
Z kręgu Ketów wyszedł starzec i mrużąc jedyne oko, na które ledwo co widział, odpowiedział – To nie Abbasy a nasze dobre Ałły pokierowały nasze drogi. Witaj Togudeju. Wiele wody w Jeniesieju upłynęło i wiele zim minęło jak przemarzniętego i poturbowanego przez niedźwiedzia znalazłem cię w Tajdze. Cieszę się, że widzę cię w zdrowiu druhu mój Togudeju. Szczęśliwy to dzień, kiedy synowie tajgi nie mordują się między sobą.
Togudej zsiadł z konia i podszedł do starca, uścisnął go serdecznie. Na ten gest i Ketowie opuścili swój oręż i rozluźnili krąg. Do starców podjechał Bold i Terenmaj oraz inni przywódcy hakascy. Stary Togudej wyjaśnił tym co nie znali historii jak Niru uratował mu życie w tajdze. Bold znał tą opowieść i pokłonił się starcowi z szacunkiem. Inni Hakasi dalej patrzyli po sobie z niedowierzaniem. Jeszcze chwilę temu byli gotowi wymordować wszystkich a teraz spokojnie rozmawiają i śmieją się. Stary Togudej spędził dawno temu kiedy był leczony przez Niru całą zimę w obozie ketyjskim. Teraz służył za tłumacza. Hakasi zgodzili się na pobyt Ketów na ich miejscu zimowym jednak ci odmówili dłuższej gościny.
Gońcy ruszyli po resztę grupy koczowniczej.
Pod wieczór obok czumów stały gery. A dzieci, które najszybciej łamią bariery bawiły się wspólnie. Hakasi zarznęli parę owiec i jednego wołu na ucztę. Obozowisko było pełne gwaru. Z nastaniem nocy rozbrzmiewała na przemian muzyka i śpiewy ketyjskie i hakaskie tylko śmiech był taki sam. Stary Togudej siedział obok Niru i Bolda pośrednicząc w rozmowie tych dwóch mężów jako tłumacz. Niru myślał chwilę i przemówił- Słuchajcie przyjaciele, okrzyki bojowe nas różnią a śmiech i płacz dziecka wszędzie jest taki sam.
Kobiety też szybko znalazły nić porozumienia. Ketyjki podziwiały kolorowe szaty hakasek a te z kolei z podziwem oglądały hafty i drobny ścieg na odzieży ketyjskich kobiet.
Świt zastał obóz uśpionym, dogasały ogniska i tylko hakaskie psy włóczyły się w poszukiwaniu resztek. Jednak uważny obserwator zauważył by jeszcze jedną zmianę w wyglądzie obozowiska. Nie było szpiczastych sylwetek czumów a między gerami cicho niczym duchy przemieszczały się sylwetki odziane w skóry. To Ketowie po cichu zwinęli swój obóz aby nie przeszkadzać prawowitym właścicielom tego terenu. Jednak nie udało im się zwieść czujnego Bolda. Ten mąż wstał i wyszedł z geru. Nikogo nie budząc wrócił do swego domostwa i wśród nie do końca rozpakowanych rzeczy znalazł to czego szukał. Worka wykonanego z krowiego pęcherza. Worek ten był wypełniony solą, która w tajdze miała wartość większą niż złoto. Wyszedł z tym skarbem i udał się w stronę Jeniesieju. Tam zastał prawie już spakowanych i gotowych do odjazdu Ketów. Bold podszedł do Niru i położył mu rękę na ramieniu. Starzec odwzajemnił ten gest. Stali tak chwilę w milczeniu. Po czym Bold podał wór staremu Ketowi. Ten przyjął go i zajrzał do środka. Promienny uśmiech i błysk w oku starczyły za słowa. Starzec cofnął się i podszedł do jednej z łodzi. Szukał długo. W końcu znalazł pęk skór. Podszedł z nimi do Bolda. Wręczył mu te skóry. A był to prezent iście królewski . Pęk pięknie i miękko wyprawionych soboli. Wodzowie jeszcze raz uścisnęli sobie ręce.

Po opuszczeniu tego miejsca przez Ketów koczowisko klanu Aba- Abcziaka rozłożone w dolinie na pograniczu tajgi i stepu żyło swoimi normalnym życie Na wzgórzu górującym nad doliną stał samotny jeździec. Wiatr stepowy rozwiewał długi ogon i gęstą grzywę jego karego wierzchowca czyniąc go podobnym raczej do olbrzymiego kruka szybującego nad ziemią niż wierzchowca który w szalonym pędzie przemierza stepowe wzgórza. Jeździec otulony w wilczą szubę i ubrany w wilczą czapę z wyłogom opadającą szeroko na kark i barki, nieczuły na podmuchy zimnego stepowego wiatru był nieobecny myślami . Zamyślony patrzył w dal gdzieś daleko za linię horyzontu.

Razem z wierzchowcem tworzył jedność, obaj kochali wolność i walkę. Obaj dzicy i niezmordowani w polowaniu i gonitwie czy też bitwie. Obaj kochający walkę.

Czimur wyszła z geru, bezwiednym ruchem dłoni poprawiła kosmyk włosów, które poruszone stepowym wiatrem na chwilę przysłoniły jej widok. Piękna smukła kobieta rozejrzała się po okolicy. Jej bystre oczy wypatrzył sylwetkę jeźdźca stojącego na wzgórzu. Rozpoznała go od razu to był Bold, jej mąż i miłość jej życia. Jako kobieta hakaska miała dużo szczęścia. Tak jak inne została porwana z domu w dzikim weselnym korowodzie wiele lat temu. Ale w przeciwieństwie do wielu innych kobiet kochała tego mężczyznę, który ją porwał. Znali się od wczesnej młodości. Kiedy to Bold wraz z innymi wojownikami plemienia Hakasów odwiedzał jej rodzinny ułus. Sym chana klanowego, odważny do szaleństwa, wsławiony wieloma walkami, jeździec i myśliwy. Czimur patrzyła teraz na niego a jej twarz rozjaśnił lekki uśmiech.

Bold poczuł to spojrzenie instynktem dzikiego stworzenia od razu skierował swój wzrok w tym kierunku a chwilę później ruszył cwałem w dół wzgórza, gnał niczym wicher stepowy groźny Burian. Wiatr rozwiał poły szuby niczym skrzydła. Jeździec zdawał się lecieć nad stepem na swym karym ogierze. Czimur stała wpatrzona w ten widok tak jak wile lat temu jako młoda dziewczyna. Czekała na porwanie gotowa odejść z tym mężczyzną. W tedy Bold też gnał na złamanie karku w kierunku jej geru. Nikt nie był w stanie go w tedy zatrzymać. Obalał ludzi i konie, którzy zagradzali mu drogę do jego ukochanej. Czimur stała wpatrzona w ten widok jej dzika dusza była szczęśliwa. Jej mąż był zawsze przy niej szczęśliwie wracał z wojen i łowów. Dbał o bezpieczeństwo jej i dzieci. Przez swoją zapobiegliwość i kunszt łowiecki zapewniał dobrobyt. Nigdy nie cierpieli niedostatku. Bold był szanowanym wojownikiem i szamanem plemienia. Czimur czekała na niego. Jeździec na trzy kroki przed nią wrył konia w miejscu i zatańczył na nim kręcąc dzikie młyny jak podczas bitwy. Dobrze ułożony Besza wykonywał każde polecenie swojego pana. Już nie raz w bitwie obaj mordowali wrogów. Bold czekanem i szablą a Besza kopytami i zębami. A teraz tańczyli ten dziki taniec dla ukochanej Bolda tanie, którego piękno może zrozumieć tylko dzika tatarska dusza. Dusza zakochana w stepie i wolności, w dzikości krainy i życia. Czimur zasłoniła dłońmi oczy i śmiała się powtarzając w ciąż – jak młodzik, jak młodzik, Bold uspokój się co sąsiadki pomyślą.

W końcu wojownik osadził konia w miejscu zeskoczył z siodła i od razu chwycił swoją ukochaną w ramiona, uniósł niczym piórko w powietrze i całując w usta szeptał – Jesteś moją, tylko moją gołębicą, moją miłością i sercem. Jesteś życiem moim.

Kobieta oplotła ramionami szyję dzikiego wojownika i wtulona w niego pozwoliła wnieść się do geru. W jurcie Bold postawił na ziemi swoją żonę jeszcze raz ją ucałował i usiadł przy ogniu. Następnie zagarnął dłonią płomień ognia i przetarł twarz w symbolicznym geście oczyszczenia trzy razy w dół i raz do góry, przy ostatnim geście dłoń skierował do góry tak jak by coś z niej wypuszczał w stronę dymnika jurty.

Dopiero po dokonaniu tego obrzędu przemówił – Czimur zima coraz bliżej, jeszcze z dwie fazy księżyca i spadnie pierwszy śnieg. Chmury są już ciężkie i nisko szybują nad stepem. Wiatr już pachnie zimą. Czas się szykować na łowy. Tylko jeszcze zaopatrzę was w ryby i mięso oraz zapas drewna. A no i wiem, ze nie pozwolisz jeszcze zabrać mi w tajgę Bahdura. Czimur wiesz , że Ude już w tym roku samodzielnie ruszy na swój rewir, a mi by się przydał mój stepowy skowroneczek.

Czimur ciężko westchnęła i odpowiedziała- Mężu cieszę się, że we wszystkim co robisz szukasz mojej rady i zgody. Pozwól, że ja zadecyduję kiedy malec będzie gotów ruszyć z tobą w tajgę. Wydarzenia jesieni pokazał, że łatwo jest stracić tych, których kochamy.
Bold zaczerpnął gorącej herbaty z kociołka stojącego koło ognia. I pokiwał tylko głową na znak zgody. Wiedział, że z tą matką podobną do wilczycy jeśli chodzi o dzieci nigdy nie wygra. Czimur podobnie jak wilcze matki wolała by zginąć niż dać skrzywdzić swoje potomstwo.

Wejście do geru odsłoniło się i jak burza do środka jurty wpadła Sajbej i tak jak to ona z miejsca zaczęła – To już spokojnie nie można pójść po wodę, cały ułus gada, że mój ojciec zachowuje się jak młodzik, pędzi jak wicher stepowy przez wioskę. O mały włos nie stratowałeś starej Kabardej! A stratowałeś psa Churteja! Wstyd mi zachowujecie się jak dzieciaki. Cały ułus o tym gada, cały, mówię wam!
Kiedy Sajbej kończyła. Bold i Czimur spojrzeli na siebie i roześmiali się serdecznie. Bold śmiejąc się zaczął mówić – Oj, zaraz stratowałem starą Kabardej ta starucha już powinna dawno być stratowana. Oj chyba jak kolejny raz ją nakryję jak podsłuchuje przez ścianę geru co mówimy a później plotki po ułusie roznosi to jej grzbiet nahajem zaznaczę, a pies Chureja sam mi wlazł pod kopyta bo za Beszem skoczył a Besza jak to Besza dał mu coś od siebie.

Czimur śmiała się aż jej łzy z oczu płynęły. Przez śmiech mówiła – Oj, oj Sajbej życzę ci oby twój mąż tak za tobą ganiał i się dla ciebie popisywał córeczko. A ludziska jak to ludziska gadali i gadać będą, a ty sikorko gadasz zupełnie jak stara Kabardej.
Z głębi jurty dał się słyszeć młodzieńczy głos Ude, który to obudzony gwarem geru słuchał rozmowy a znalazłszy możliwość docięcia siostrze nie omieszkał tego wykorzystać – Tak mamo za Sajbej to mąż będzie ganiał ale będzie się popisywał umiejętnością ćwiczenia jej nahajem a nie woltyżerką. Ja ci mówię Sajbej powinnaś nosić wodę w ustach żeby nauczyć się słuchać rodziców a nie ich uczyć , siostrzyczko!

Mała niczym prawdziwym batem podcięta skoczyła i rozejrzała się w koło, znalazła buty ojca suszące się przy ogniu, chwyciła je rzuciła w stronę posłania ude. Młodzieniec się uchylił a but trafił Bahdura, który to właśnie przebudzony usiadł na posłaniu. Malec do końca obudzony uderzeniem buta w głowę z dziecięcym oburzeniem rozszczebiotał się – Sajbej, ropucho ty jedna! Zobaczysz nie będę cię bronił jak po ciebie przyjedzie ktoś kogo nie będziesz chciała. Do posłania żab ci nawkładam, do butów końskich kup ci nawrzucam. To bolało!

Bahdur wykaraskał się z pod skór posłania i podszedł do ojca usiadł obok niego i oznajmił – Jestem głodny!

Czimur podała synkowi na desce bryłę twarogu. Malec sięgnął po nóż wiszący na szyi Bolda i dobywszy go z pochwy ukroił kawał białego jak śnieg sera. Po czym sięgnął do pojemnika z kory brzozowej w którym była sól. Obficie posolił ukrojony kawałek, ale zanim go zjadł resztki soli z palców strzepnął za siebie przez lewe ramie. Był to symboliczny gest , który miał za zadanie odstraszyć złe duchy Abbasy , które tylko czekają za plecami ludzi aby znaleźć okazję do dokuczenia im. Przez lewe ramię strzepana sól miała je z dezorientować i odstraszyć. Malec spałaszował dwa kawałki twarogu i kawaał mięsa z miski Bolda po czym napił się herbaty i robiąc słodkie oczy do ojca zapytał – Masz jeszcze konfietki Tatusiu?

Bold uśmiechnął się wstał od ognia i poszedł do swoich sakw , w których trzymał swoje rzeczy. Wydobył z nich brzozowe pudełko i otworzył wieko. Ręka malca zaraz powędrowała do tego skarbca a chwilę po małej rączce za pleców Bolda niczym pęd bluszczu pojawiło się mocne, żylaste przedramię Ude, który po mimo swojego wieku nadal był łasuchem na wszystko co słodkie. Miód, orzechy, konfietki, które to Bold nabywał dla swoich dzieci w faktorii kupieckiej za skóry soboli i złoto. Bold podał pudełko żonie i córce.
Bold zwrócił się do Ude- Dziś popłyniemy na alima, woda w jest już bardzo zimna w rzece powinna się już ryba ruszyć. Przygotuj smolnych szczap aby był zapas na nocne łowy.
Ude nie trzeba było dwa razy powtarzać, szybko zjadł śniadanie i ubrał się w kurtkę z wilczych skór, za pas zatknął siekierę i ruszył. Wychodząc z geru zagwizdał cicho. Zaraz pojawił się wielki bury pies, ziewnął i rozciągnąłswoje bure cielsko. Młodzieniec rzucił mu kawał suszonego mięsa. Pies chwycił je w locie i szybko pożarł . Po czym podszedł do swojego pana o otarł się o jego nogi merdając ogonem, Ude pogłaskał swojego towarzysza leśnej włóczęgi. Czung zadowolony ruszył za swoim panem. Ude szedł szybko w stronę tajgi, myśląc już o kolejnym sezonie, łowach i o słowach ojca, który mówił, że w tym roku Ude ma objąć swój rewir łowiecki. Było to kolejne świadectwo tego, że dorastał i w krótce będzie miał własny ger. Młodzieniec marzył o kolejnych przygodach. Kiedy dobiegł go znajomy głos. – Witaj! Ude. Gdzie idziesz, mogę iść z tobą?

To była piękna Tarabaczi. Ude skiną głową na znak zgody. Młodzi powoli zagłębiali się w tajgę, która stała cicha i tajemnicza, kryjąc w swych ostępach wiele tajemnic i zagadek codziennego życia. Ude szedł po niej tak jak by czytał książkę. Bez słowa wskazywał tylko dziewczynie tropy i ślady zwierząt. Na krzewie jagodziny znalazł parę owoców, zebrał je sprawnie i ująwszy dłoń dziewczyny przesypał je do tej delikatnej drobnej dłoni. Młodzi stali tak chwilę nic nie mówiąc. Ude spojrzał w oczy dziewczęcia a ta spłoszona niczym łania zabrała dłoń z jego dłoni i uciekła wzrokiem. Na jej policzkach rozkwitł rumieniec wstydu. Ude uśmiechnął się i ruszył w dalszą drogę. Powoli zaczął się rozgadywać.
- Spójrz Tarabaczi, widzisz te blizny na korze? To dzięcioł kaleczy na wiosnę drzewa żeby pić ich sok. O! a tu.- Pokazał frędzle suchego scypułu na pędach czeremchy.- Tu maral wycierał swoje poroże.

Dziewczyna chłonęła wiedzę. Jakże inną od kobiecych zajęć. Mężczyźni nie rozmawiają zwykle z kobietami o sprawach łowów i tajgi
.
Dziewczyna zapytała – A tak w ogóle to po co idziemy do lasu?
Ude spojrzał w piękne sarnie oczy i spokojnie wyjaśnił- Dzisiaj ruszam z ojcem na alima. Potrzebuję smolnych szczap do kosza na dziób łodzi. Będziemy kłuć je ościeniami. Ryba płynie do światła a my ją skłuwamy. Wy z klanu Kabaj nie pływacie za rybami i tylko je sporadycznie łowicie z brzegu. My nauczyliśmy się tej sztuki od Ketów, żyjemy bliżej wielkiej rzeki Jeniesiej. Gdy zostanie…..

Tu młody Hakas przerwał wypowiedź zawstydzony swoim gadulstwem i tym co chciał powiedzieć. Szybko zmienił kierunek marszu. Znalazł to czego szukał. Złamany pień starego świerku. Przesycony żywicą. Z za pasa wydobył siekierę i sprawnymi uderzeniami zaczął oddzielać duże kawałki żywicznego drewna. W pewnym momencie zamachnął się siekierą i nie trafił w pień, siekiera omsknęła się a Ude syknął z bólu. Siekiera wypadła mu z ręki. Ude zły podniósł ją ale stał chwilę i masował bark.

Tarabaczi podeszła do młodzieńca i delikatnie położyła mu dłoń na barku. Zapytała – Boli?
Ude zmieszał się. Ojciec zawsze mówił nie należy pokazywać uczucia bólu czy zmęczenia. Ude kiwnął przecząco głowa i już chciał wrócić do pracy ale Tarabaczi mocniej ujęła jego bark mówiąc- Jesteś bardzo odważny, dziewczyny z twojego klanu opowiedziały mi jak jesienią uzbrojony tylko w oścień broniłeś brata przed niedźwiedziem. I mówiły, że dwie zimy temu przetrwałeś purge. A twoja siostra Sajbej opowiadała, że kiedy twój braciszek miał cztery wiosny rzuciłeś się za nim w nurt Jeniesieju i uratowałeś go. Dziewczęta z klanu Marala opowiadały jak w czasie wesela gnałeś z dorosłymi wojownikami i obaliłeś jeźdźca razem z koniem i nie pozwoliłeś się zrzucić arkanem z siodła.

Ude spłoną rumieńcem młodzieńczego wstydu i odburknął – Tak broniłem brata ale żeby nie ojciec to niedźwiedź zabił by i mnie i brata. To ojciec jest wojownikiem ja na razie nie jestem nie brałem udziału w bitwie.

- Jak nie ! Krzyknęła dziewczyna a potyczka z Ketami trzy dni temu?
- Jaka potyczka , Tarabaczi, nie było walki. Odpowiedział Ude
- Ale była by gdyby stary Togudej nie rozpoznał wodza Ketów.

- Nie było i nie ma o czym mówić! Żachnął się Ude. Delikatnie uwolnił się z chwytu dziewczyny. Dokończył szybko robotę i zarzuciwszy pęk smolnych drzazg związanych rzemieniem na ramie skierował się w stronę wioski. Tarabaczi szła obok Ude i jak to dziewczyna ciągle o coś pytała i nie mogąc zwrócić uwagi młodzieńca na siebie zaczęła zaczepiać Czunga. Młodzi weszli w obręb koczowiska i spokojnie zmierzali w stronę geru Bolda kiedy drogę zajechał mi Kajmar. Natarł na spokojnie idącego Ude koniem. Ude nie odpowiedział na zaczepkę w tedy Kajmar znów wjechał w ude swoim wierzchowcem. Ude spokojnie odsunął się. Kajmar wściekły zaczął krzyczeć na Ude- Ty! Słuchaj mnie! Odczep się od Tarabaczi. Ona jest moja wyrostku! To ja po nią przyjadę!

Ude tylko wzruszył ramionami. I szedł dalej. Takie zignorowanie zabolało Kajmara znów zawrócił wierzchowca i natarł na Ude. Ude wykonał kolejny unik i szedł w stronę geru niosąc swój bagaż. Krzyki Kajmara i jego zachowanie zwróciły uwagę koczowników. Stawali zaciekawieni obrotem sprawy. Przy gerze Toranmaja siedział gawędząc z nim stary Togudej. Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę zamieszania. Na twarzy starca pojawił się uśmiech i ze śmiechem w głosie klepnął w ramię Terenmaja – Chodź zobaczymy jak nasz Ude się sprawi, już widzę, że nadciąga burza na jego oblicze. Ten młokos z klanu Marala nawet nie wie co mu się szykuje i w jakie gniazdo os stepowych wdepnął. Wojownicy podnieśli się i żywo dyskutując o przewagach Ude udali się w stronę zamieszania.
Ude spokojnie szedł dalej położywszy rękę na łbie zjerzonego już Czunga. Kajmar nie wytrzymał i chcąc sprowokować Ude do bójki smagnął go przez plecy nahajem. Tego było za wiele. Ude błyskawicznie puścił pęk szczap niesionych na plecach, obrócił się błyskawicznie i chwyciwszy Młodzieńca za rękę jednocześnie kopnął jego wierzchowca w brzuch. Spłoszony koń skoczył w bok a jeździec unieruchomiony w silnym uścisku Ude zwalił się z siodła. Zanim tamten wstał Ude. Zdążył krzyknąć tylko do czunga – zostaw! Bo bury przyjaciel już by rzucił się na obalonego młodzieńca. Mężczyźni obserwujący zdarzenie zaczęli się śmiać. Tylko paru z klanu Marala przegryzło przekleństwo w ustach i było gotowych ruszyć na Ude ale chmurne spojrzenia kuzynówi innych dalszych krewnych Ude z klanu Aba- Abcziaka usadziło ich na miejscu.

Ude spokojnie odrzucił siekierę i zdjął nóż z szyi. Po czym rozebrał się z kurtki i skórzanej koszuli. Kajmar czerwony ze złości podniósł się i skoczył na młodzika. Zwarli się. Ude spokojnie zrobił unik przed ciosem po czym mocnym kopnięciem po niżej kolana znów obalił wściekłego chłopaka na ziemię. Ten poderwał się i dziko rycząc niczym ranny niedźwiedź znów rzucił się na Ude.

Tym razem Ude nie zrobił uniku. Prawym hakiem uderzył w żołądek przeciwnika. Cios był tak silny, że w miejscu osadził Kajmara, następnie chwycił go za pas i podniósł chłopaka do góry, obrócił się z nim wokół własnej osi oi podbiwszy nogi przeciwnika rzucił nim o ziemię. Kajmar aż jęknął kiedy jego plecy spotkały ziemię. Nie miał jednak możliwości złapania oddechu bo Ude już na nim siedział i zaczął uderzać jego twarz z siłą kopiącego konia. Po drugim uderzeniu Kajmar stracił przytomność. Ude zostawił pokonanego przeciwnika i spokojnie podnosił się kiedy silne niespodziewane kopnięcie powaliło go na ziemię. To ojciec Kajmara wmieszał się do walki. Ude przeturlał się niczym rosomak przez grzbiet. I stanął na nogi. Jego twarz wyrażał wściekłość.
Całe to zamieszanie dotarło też do geru Bolda a dokładnie mały Bahdur przybiegł krzycząc, że Ude bije się z całym klanem Marala.

Bold wyleciał jak strzała z łuku i na szczęście dotarł na miejsce w tym czasie kiedy na Ude skoczyło już dwóch stryjów Kajmara i jego ojciec. Ze strony klanu Aba –Abcziaka do walki wmieszał się Terenmaj i stary ale sprawny i silny Togudej. Bold jak burza spadł na ojca Kajmara i jednym ciosem ogłuszył niedoszłego zdradzieckiego pogromcę Ude. Jednocześnie krzyknął – Spokój! Mamy razem obozować całą zimę! Teraz tworzymy wspólnotę. To że młodzicy się po biją i pokłócą o dziewczynę to rozumie ale, że dorośli mężowie zdradziecko napadają na walczących tego pojąć nie mogę.

Po tych słowach podszedł do Ude i klepnął go w ramię ze słowami – dobrze się sprawiłeś. Uśmiech na jego twarzy wyrażał wszystko. Bold był dumny.

Urażony klan Marala jeszcze tego wieczoru zaczął pakować swój dobytek aby opuścić wspólne koczowisko. Było to bardzo nierozsądne. Mrozy i śnieg mogły nadejść lada dzień.
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
maly
Posty: 507
Rejestracja: 16 sie 2008, 21:08
Lokalizacja: Mazowsze Wschodnie
Płeć:

Post autor: maly »

Opowiadanie jak zwykle świetne. Przeczytałem je zaraz po umieszczeniu a tu dodałeś kontynuację :-o
Oby tak dalej!
ps Na szczęście piszesz coraz dłuższe opowiadanie i dzięki temu dłużej można się delektować przygodami Bolda i jego rodziny...
Jeśli jeden człowiek coś potrafi , to i ja mogę się tego nauczyć...!
StaszeK
Posty: 349
Rejestracja: 30 paź 2008, 21:46
Lokalizacja: Kraków
Płeć:
Kontakt:

Post autor: StaszeK »

Super!!!
Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek. Oby tylko nie za długo. :-)
Bo na ten trochę trzeba było czekać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowieści ukryte w szumie drzew”