Hej,
Cała impreza była bardzo fajnie zorganizowana. Po przyjściu do jednostki 3go, można było się rozłożyć w namiotach i na własnej 'kanadyjce' (czy tam jak tam kto to nazywa) doczekać w spokoju do oficjalnego startu. Namioty dostępne były również po biegu, jeśli ktoś miał daleko do domu i chciał się przespać. Niedaleko był kontener z kiblami oraz prysznicami, więc jeśli ktoś się zaopatrzył w klapki ręczniki itp to mógł sobie skorzystać i wracać do domu na świeżocha.
Po wpisaniu się na listę, podpisaliśmy oświadczenie że na własną odpowiedzialność i dostaliśmy torby uczestnika, w nich były m in trzy lightstiki - dwa dla widoczności oraz jeden, duży, ratunkowo-awaryjny (ja z mojego nie musiałem korzystać). Poza tym dostaliśmy numery startowe, koszulkę pamiątkową, mapę... Przy namiotach można było zrobić sobie kawę albo herbatkę, była też woda i jakieś soki.
Następnie była zbiórka, przetoczenie się niby szykiem na plac apelowy, ktoś tam poszedł w złą stronę, ktoś tam na 'na prawo zwrot' obrócił się w lewo... taki tam folklor. Na placu odbyło się spotkanie z dowódcą jednostki, oraz mała odprawa techniczna. Uczestników było sporo, organizatorzy zapewnili 3 autobusy i jednego busa. Autobusy koniec końców jednak nie były pełne, ja oceniam liczbę uczestników na ok 140.
Po 1.5 godzinnej jeździe dotarliśmy na miejsce - Beskid wyspowy (jak się mylę, to niech mnie ktoś poprawi) okolice Mszany dolnej. Tu mieliśmy jeszcze ok godziny czasu dla siebie, czyli masowe oddawanie moczu przed startem

No i start - harpagany ruszyły biegiem, inni marszem wolniejszym czy szybszym. Początkowo było tłoczno, ale po pierwszym podejściu (dość mocnym) tempo się ustabilizowało i ludzie szli albo małymi grupkami, albo wyprzedzali się raz na jakiś czas, potem - od mniej więcej 1/3 trasy do końca szedłem sam, wyprzedziłem może ze 3 osoby.
Tak więc pierwsze podejście było hardkorowe - potem zejście do drogi asfaltowej, do rzeki, czyli znów do podnóża gór, odmeldowanie się w punkcie kontrolnym i... kolejne podejście - czarnym szlakiem pod Strzebel - kto podchodził to wie... są momenty, gdzie dosłownie wchodzi się na czworaka, tu zmęczenie było największe, a potem jeszcze zejście i mordęga dla kolan, po tej górze zacząłem przygotowywać się na plan B, czyli możliwość rezygnacji przed ukończeniem marszu. Kolejna droga asfaltowa w dolinie była błogosławieństwem, chwilą oddechu, choć wiadomo było, że zaraz za nią trzeba będzie zapłacić kolejnym podejściem. Już na nocnym niebie zaczynały się piętrzyć kolejne wyniesienia, pod które trzeba było się wdrapać - Kozielec, Kamionka, Kiczora... W okolicach północy miałem kryzys, podchodząc pod kolejne wzniesienie, co kilka minut musiałem robić kilkusekundowe przerwy - potworne zmęczenie, pot, pragnienie... szprycowałem się izotonikami i batonami

Duch rywalizacji sprawił, że szkoda było się zatrzymywać - na odpoczynek, na przelanie wody do podręcznej butelki, na 'siku w krzakach'. W sumie zrobiłem tą trasę z czterema 3minutowymi odpoczynkami. Potem organizm jakoś się przemógł i można było iść, choć ja odczuwałem zmęczenie serca, więc nie chciałem forsować się zbytnio. Po drodze znalazłem sobie kijek sosnowy i wspierałem się na nim, na takie marsze kijki są nieodzowne.
Na metę, z pewną taką nieśmiałością i niedowierzaniem, dotarłem o 3:40 nad ranem po ok 8 godzinach i 15 minutach bardzo intensywnego marszu. Tam każdy dostawał upominek, medal, ciepłą grochówkę. Ta chwila, gdy już było po wszystkim i można było siąść na ławce i ... siedzieć. Niezapomniana!
W sumie, chyba nigdy tak się nie zmęczyłem w życiu, a swego czasu uprawiałem sporty wytrzymałościowe. No cóż, 30stka na karku robi swoje.
Ogólnie do przejścia było ok 35 kilometrów, pierwszy harpagan przybiegł na metę już o 12:07 czy coś w tej okolicy. Cyborg jakiś

gratulację.
Było super i na pewno pojadę na tą imprezę za rok, jeśli będzie organizowana. Noc, klimatyczny las, walka z sobą... W ogóle, był ktoś jeszcze z forum?
Dobra, kończę już, bo rozpisałem się zbytnio.