Władysławowo - Świnoujście

Relacje, zaproszenia i pomysły na ...

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Władysławowo - Świnoujście

Post autor: Q_x »

Przeszedłem, zgodnie z zapowiedziami, z Władysławowa do Świnoujścia. Było całkiem fajnie, chociaż miałem ciężkie chwile. Popełniłem masę błędów, których konsekwencje musiałem później ponosić na trasie. Nie miałem po drodze ciepłego, suchego domu z wygodnym łóżkiem.
Dlaczego taka trasa, dlaczego nie cały szlak, dlaczego "od końca"? Tak się dziwnie porobiło. Planowałem przejście w innym terminie, w innych warunkach, ale dość nagle mi się wszystko pozmieniało. Postaram się opisać wszystko w miarę dokładnie, uwzględniając relację z wędrówki, stan i charakter trasy i sposoby radzenia sobie z problemami po drodze. Niestety, ze względu na dużą ilość pracy (pisanie, sklejanie panoram), muszę to podzielić na kilka kawałków. Wszystkie fotki w kupie wrzucę tu:
https://picasaweb.google.com/luke.jastr ... directlink

Całą przygodę zacząłem w środę, 20.06, o 5 rano. Do Władysławowa dojechałem pociągiem - dwie przesiadki, bez opóźnień. Po drodze w okolicach Pucka minąłem wielką elektrownię wiatrową, liczyłem wiatraki, ale po czterdziestym przestałem.

Władysławowo-Łeba
Obrazek
Plaża we Władysławowie przypomniała mi filmy o piratach, klify były raczej niskie, ale bardzo filmowo udekorowane pniami drzew, krzaczorami, mchem itp. Dało się też zauważyć ostatnie przygotowania do sezonu, ktoś coś montował przy barze, obok robotnicy stawiali wielką zjeżdżalnię. Szedłem spokojnie brzegiem morza, minąłem parę plażowych namiotów, kutry, parę rybich łbów, po dwóch godzinach przeszedłem betonowym wałem w okolicach Rozewia - jakoś wtedy też zaczęła się psuć pogoda. Przekroczyłem kilka płytkich rzeczek - woda sięgała najwyżej do kolana. Kiedy miałem wątpliwości - czekałem aż kto inny zdecyduje się na przejście i przyglądałem się uważnie jak sobie radzi.
Obrazek Obrazek
Początkowo dzikie wybrzeże umocniono na sporym odcinku kamieniami usypanymi w drucianych siatkach w wysokie stopnie - dla mnie to zbrodnia na krajobrazie, tyle w tym dobrego, że można było miejscami wygodnie posiedzieć. W kilku miejscach musiałem zakładać buty - tam gdzie ta konstrukcja sięgała do samego brzegu z piasku wystawały zardzewiałe druty, chodzenie po siatce z kamieniami też nie było przyjemne.

Obrazek

Obrazek

Na pierwszy nocleg wybrałem las przy ujściu rzeki między Białgórą a Lubiatowem. Posiedziałem chwilę na pustej plaży. Okazało się, że rozładowały się baterie w radiu (radio to ma tendencje do samodzielnego włączania się), więc zostałem bez prognozy pogody i bez "towarzystwa". Zmarzłem w nocy i przez to nie wyspałem się za bardzo - to niestety będzie się powtarzało przez następne dwie noce.
Obrazek

Poranek zacząłem od powrotu nad rzekę i uprania (właściwie to wypłukania) podkoszulka i majtek. Miałem też okazję zobaczyć latający dość nisko duży wojskowy samolot transportowy, prawdopodobnie były to ćwiczenia pilotów. Pranie suszyłem przytroczone do plecaka.

Z godziny na godzinę wiało coraz silniej. Postanowiłem się zdrzemnąć na plaży, miałem kupę zabawy z rozbijaniem poncha jako wiatrochronu, okazało się to praktycznie niewykonalne. w końcu udało mi się postawić coś a'la namiot z masztem sterczącym przez kaptur, zdrzemnąłem się godzinkę, spakowałem, pobawiłem kamykami i poszedłem dalej plażą. Minąłem wystający z morza kawałek betonu ze schodkami (pojęcia nie mam co to było) i udałem się na nocleg kawałek przed wrakiem West Star. Ugotowałem mało apetyczną zupę (żurek z kuskusem) i poszedłem spać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następnego dnia - w piątek rano - doszedłem do Łeby. Pokręciłem się po mieście, w końcu udałem się do lasku nieopodal ul. Turystycznej i tam przespałem kilka godzin.

Ogólnie, poza paroma miejscami (głównie chodzi o Rozewie i remontowane albo wymagające remontu kawałki brzegu z tym durnym schodkowym umocnieniem z kamieni i metalowej siatki) całą tą trasę da radę przejść brzegiem na bosaka. Tam, gdzie trzeba było brodzić przez rzeczki, woda sięgała najwyżej do połowy uda.

Łeba-Ustka
Wieczorem udało mi się złapać Przemka, z którym umówiłem się na wspólne przejście do Ustki. Przemaszerowaliśmy razem kawałek brzegiem, poszukaliśmy miejsca na nocleg.

Gdzieś w tym momencie musiały mi się zacząć rozklejać dość wysłużone buty, bo w połowie następnego dnia wymagały już reanimacji. Najpierw taśmą klejącą, później plastrem (okazał się o wiele lepszy), na końcu Kropelką. Buty wyrzuciłem za Kołobrzegiem, po tym, jak w Darłowie kupiłem sobie tenisówki i trochę w nich pochodziłem.

Rano wyruszyliśmy przez Słowiński Park Narodowy. Można było iść albo plażą, albo szlakiem - lasem. Pogoda była znakomita - ciepło, słonecznie. Widzieliśmy ekipę zdjęciową, jeżdżącą jeepami po wydmach (mieli nawet podstawione własne toi-toie!). Krajobraz wydmowy przypominał mi Marsa albo inną Diunę - piach, piach, piach, w każdym możliwym momencie. Doszliśmy do plaży, po jakimś czasie Przemek zaproponował przejście lasem, więc wróciliśmy do lasu - tu, chcąc dojść do Czołpina wzorowo się pogubiliśmy. Miała być droga - była ginąca co jakiś czas licha ścieżynka. Nie chcąc iść ponad 5 km lasem po niepewnym i nierównym terenie, zarządziłem odwrót na plażę. W międzyczasie, zdejmując z siebie kleszcze, posiałem gdzieś kijki. Musiałem chyba je odłożyć, żeby otrzepać spodnie, i w pośpiechu zapomniałem zabrać. Nieduża to była strata (kijki bambusowe, warte może z 10 zł), więc za bardzo się nie przejąłem. Ugryzienia zamieszkujących SPN gzów wielkości szerszeni goją mi się do tej pory; turysta, który chce tam przeżyć, powinien założyć spodnie i koszulę z długim rękawem.

Obrazek

Obrazek

Po wyjściu na plażę, mocno przegrzany i lekko odwodniony, poprosiłem Przemka - ponieważ jest znakomitym piechurem i chodzi o wiele szybciej, żeby poszedł do Czołpina po wodę, a ja go dogonię, jak tylko ochłonę, odpocznę i sprawdzę, czy nie złapałem kleszczy - koniec końców złapałem trzy, z wyciągnięciem nie było problemów.

Obrazek

Obrazek

Droga z plaży do Czołpina prowadzi czerwonym szlakiem przez wydmy. Kiedy się spotkaliśmy, Przemek już czekał z zakupami, miał też ze sobą petetekoską mapę. On nie chciał wracać tą samą drogą (wcale mu się nie dziwię!), ja nie chciałem znów się wpakować w tarapaty, więc wypiliśmy po piwie i rozstaliśmy się na jakiś czas, umówiliśmy się na spotkanie kawałek dalej, w miejscu, w którym niebieski szlak wchodził na plażę (zależnie od kierunku podróży mógł też z plaży wychodzić ;) ).
Po dotarciu na plażę wypiłem 1,5l wody, zjadłem trochę czekolady i kompletnie odpadłem na jakąś godzinę. Kiedy się obudziłem - zacząłem dość żwawy spacer w kierunku miejsca zbiórki. Niestety - przy plaży, nawet na przeznaczonych do tego słupach, nie było jakichkolwiek oznaczeń, wiedziałem, że Przemek gdzieś tam już na mnie czeka, więc szedłem do przodu, uważnie się rozglądając. Spacer przerwałem 6 km od Rowów, daleko za miejscem, w którym się umówiliśmy. Dogadaliśmy się przez telefon i w końcu udało nam się złapać na plaży. Obaj byliśmy dość zmęczeni, więc szybko poszliśmy spać.
Następnego dnia rano (niedziela) ruszyliśmy dalej, w kierunku Rowów. W Rowach pożegnałem Przemka, zrobiłem zakupy i na obiad upichciłem sobie spaghetti z tuńczykiem - może bez fajerwerków, ale całkiem pożywne danie. Poza tymi dziwnymi daniami, menu składało się z czekolad, batonów itp. bomb kalorycznych (gorzka czekolada trudniej się topi ;) )

Obrazek

Obrazek

Ruszyłem leniwie w kierunku Ustki. Plaża na tym odcinku, pomimo dość licznych pielgrzymek kijkarzy, była naprawdę dzika, nieuporządkowana, nieuregulowana, szło się bardzo przyjemnie. Na nocleg wybrałem sobie las zaraz przed miastem.

Obrazek
Awatar użytkownika
Bastion
Posty: 392
Rejestracja: 05 maja 2010, 10:21
Lokalizacja: Gdansk
Tytuł użytkownika: nizinny taternik
Płeć:

Post autor: Bastion »

Dzieki za pierwsza czesc relacji. Z tego co piszesz, dla Ciebie najwiekszym problemem byl nie wysypianie sie w nocy, kleszcze, komary oraz gzy. Dla mnie najgorzej bylo z dzwiganiem 3-4 litrow wody, ktora szybko wyczerpywala sie na rozgrzanyej plazy.
Jak spisal sie Twoj hamak?
Pytam bo zastanawiam sie nad zakupem.
Cenna informacja to stwierdzenie ze taka trase mozna po plazy przejsc boso!
Co nas nie zabije to nas wzmocni...
Awatar użytkownika
johnson
Posty: 146
Rejestracja: 20 lut 2012, 12:32
Lokalizacja: NW
Gadu Gadu: 6318866
Tytuł użytkownika: Rebel Inside
Płeć:

Post autor: johnson »

No... Panowie.. Lubie to!
Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Post autor: Q_x »

Bastion, hamak nie jest optymalny - nie na tej trasie i nie w takiej pogodzie - wybrzeże to kraina wiatru i piasku, lepszy byłby mały, dyskretny namiot albo nieduża, przytulna płachta. Spanie w hamaku wymagało bardzo uważnego planowania trasy i wyboru miejsca do spania - często to było pół godziny błądzenia po wąskim pasie lasu w poszukiwaniu właściwej kępy krzaków, właściwej pary drzew. Ale hamak dał radę - czy raczej to ja dałem radę wygodnie spać w hamaku. Nad hamakiem wieszałem poncho, powinna to być duża sześciokątna albo romboidalna płachta, która sięga praktycznie do ziemi.
Hamak to jest leśny twór - daje radę na górkach, na bagnach. W przeciętnych warunkach hamak to opcja naziemna (karimata, płachta, śpiwór) plus gadżet (hamak, paski), więc to mała oszczędność wagi. Na długiej trasie trzeba się wysypiać - hamak zapewnia wygodę.

Na tym etapie, poza zimnymi nocami i rozklejającymi się butami, nie miałem żadnych poważnych problemów: zmianę diety przeżyłem bezboleśnie, bąble na nogach były jako-tako pod kontrolą, gzy to raczej epizod, niż problem. Te zimne noce zresztą nie były jakoś bardzo zimne - budziłem się parę razy, wycierałem wodę z poncha, owijałem dokładnie kocem ratunkowym i spałem dalej. Później chyba mój organizm się przestawił, bo zawijając się w śpiwór byłem dosłownie gorący, a NRCta została na dobre w kieszeni śpiwora.

Buty trzeba zakładać wchodząc do miast (przez miasta portowe nie da rady przejść plażą), łażąc po lesie i w paru miejscach, gdzie coś niedobrego dzieje się na brzegu - tzn. trzeba je założyć tylko raptem kilka razy, ale nie da rady bezboleśnie przejść 100% tej trasy na bosaka.

[ Dodano: 2012-07-06, 15:15 ]
Ustka - Darłowo - Kołobrzeg
Z lasu przed Ustką wyszedłem wprost na Szlak Zerwanych Torów, którym doszedłem na ul. Grunwaldzką. Pokręciłem się trochę po mieście, przeczekałem deszcz pod drzewem, skoczyłem na pocztę (odesłałem do domu niesprawne radio), zrobiłem zakupy, w centrum miasta przeszedłem przez rzekę i przez las doszedłem na plażę. Próbowałem iść brzegiem, niestety wiatr był tak silny, że czasami traciłem równowagę. Dawałem radę iść do przodu, ale powoli i z wysiłkiem. Zdecydowałem się na skręcenie do lasu - tam niestety zaczynał się kompleks szkoleniowo-poligonowy i w przeciwieństwie do plaży wszystko było tam pozagradzane i poozdabiane zakazami wstępu. Pobłądziłem trochę po Lędowie-Osiedlu - miejscowości bezpośrednio przed Centrum Kształcenia Marynarki Wojennej - i zdecydowałem się w końcu na przejście tego odcinka czerwonym szlakiem. Szedłem przez Lędowo, Duninowo, Starkowo, Możdżanowo - jakoś w tym momencie, poza tym, że cały czas wiał porywisty wiatr, zaczęły się ulewy. Dalej było Marszewo i Królewo, za Królewem nie miałem już żadnych wątpliwości - nawet, jeżeli dojdę nocą do Jarosławca, nie będę miał gdzie spać. Przemokły mi buty i spodnie, zrobiło się ciemno - za ciemno na szukanie miejsca na nocleg w pierwszym lesie, który zobaczyłem odkąd wyszedłem z Lędowa. Postanowiłem przeczekać noc, siedząc w ambonie. Ambona niestety nie miała drzwi - wyłącznie dach i “przewiewne” ściany. Zrobiłem co się dało żeby wygodnie przesiedzieć parę godzin i podsuszyć stopy ze świeżymi bąblami, w międzyczasie zaniedbałem resztę spraw i zamokły mi ciuchy w plecaku. Po godzinie zerwała się wichura i zaczęło porządnie lać - cała konstrukcja się trzęsła, wiatr wpychał wodę przez ściany - taka aura utrzymała się przez całą noc i połowę następnego dnia.

Obrazek
Obrazek
Obrazek


Doczekałem do świtu i w wietrze i w deszczu starałem się iść naprzód. Zmarznięty, przemoknięty, z ciężkim od wilgoci plecakiem przeszedłem przez Łąck i Jezierzany. Warunki były tak ciężkie, że przed Jezierzanami przesiedziałem ponad godzinę na przystanku, gapiąc się tępo na drzewa i zastanawiając się czy spadnie jakiś duży konar, czy nie. Tego, że coś takiego gdzieś się działo byłem pewien, bo co jakiś czas widziałem przejeżdżający ciężki sprzęt odrobinę podobny do jakiejś fadromy. W końcu odrobinę się wypogodziło - nie, żeby przestało padać, po prostu padało rzadziej. W Jarosławcu (nigdy wcześniej nie widziałem tak oszpeconego przez stragany miejsca) kupiłem sobie śniadanie. Chciałem zdrzemnąć się i wysuszyć na piasku, ale akurat nie było plaży - wiało tak, że fale dosięgały wydm. Poszedłem więc kawałek lasem, rozwiesiłem hamak, zdrzemnąłem się (udało mi się podsuszyć przy okazji śpiwór) i poszedłem dalej. Pogoda powoli się poprawiała, przejaśniało się, więc na wysokości jez. Kopań szedłem już brzegiem, susząc buty na plecaku.

Obrazek


Gdzieś w połowie mierzei spotkałem faceta, który od wiosny łaził po wybrzeżu - powiedział, że zrobił koło tysiąca kilometrów (i ja mu wierzę!). Pogadaliśmy chwilę, podzieliliśmy się opiniami nt. pogody w trakcie ostatniej nocy, dostałem też dużo dobrych rad - od lokalizacji Biedronki w Darłowie, po pomoc w zaplanowaniu dalszych etapów mojej podróży. Dowiedziałem się jednej bardzo ważnej rzeczy - za Darłowem jest jednostka wojskowa, ciągnąca się aż do Dąbek i nie można tam chodzić plażą (nie sprawdziłem tego empirycznie, po prostu przeszedłem ten kawałek szlakiem - drogą krajową 203 z Darłowa).
Noc z wtorku na środę przespałem cudownie, przy dzikim kempingu - zaraz za jeziorem, przy zejściu do wioski Kopań. Jest tam płaska polana, na której ludzie często się rozbijają, są ślady po ogniskach, trawa nie ma czasu odrosnąć. Nad ranem wziąłem kąpiel przy silnym wietrze w lodowatej wodzie, “uprałem” zatęchłą bieliznę i podsuszyłem ją na wietrze, wywietrzyłem też śpiwór i po jakimś czasie ruszyłem w stronę Darłówka. Spotkałem tego samego człowieka po drodze z Darłówka do Darłowa - pogadaliśmy, popatrzyliśmy na mapę, omówiliśmy pozostałą część trasy do Świnoujścia i pożegnaliśmy się.

Obrazek

W Darłowie zrobiłem zakupy w Biedronce, udało mi się też znaleźć tenisówki - zaplastrowane stare buty na wszelki wypadek doniosłem aż za Kołobrzeg. Ruszyłem dalej.
Szlaki piesze i drogi krajowe jakoś mi się nie łączą - ja stresuję kierowców, kierowcy mnie, często nie ma jak zejść z asfaltu, żeby zrobić miejsce szerokim albo mijającym się pojazdom. W każdym razie lazłem dość żwawo, mimo iż stopy miałem w nieciekawej kondycji, wymęczone wilgocią i kilometrażem przez ostatnie dni.
Dalsza droga prowadziła przez dziki, uroczy fragment wybrzeża między Dąbkami a Łazami - pod Łazami zdecydowałem się rozbić obóz i przenocować.

Obrazek

W czwartek nie było już co oglądać i szło się nieprzyjemnie - od Mielna kamienista plaża była pełna ludzi. Parłem do przodu, co jakiś czas odpoczywałem przez chwilę i parłem dalej. Wieczorem doszedłem do Kołobrzegu, skręciłem z plaży, przeszedłem przez pełen kaczek i gęsi park, przez ulicę i przez tory, aż znalazłem się chyba w najbardziej zakomarzonym lesie na świecie - postanowiłem tu się rozbić i na tym zakończyć dzień. Żeby nie było do końca wesoło, nie tylko miałem w nogach jakieś 45 km, nie tylko cięły komary, nie tylko miałem śmierdzący, zawilgocony plecak, ale też padła mi komórka - i to tak, że ładowarka na korbkę, pomimo ponad godziny kręcenia, nie dała rady jej zreanimować.

Obrazek

W Kołobrzegu miałem do załatwienia dwie rzeczy: kupić wałówkę (przede wszystkim tanią czekoladę w dużej ilości) i naładować gdzieś telefon. Z zakupami było raczej łatwo - znów Biedronka dała radę. Niestety, w “dostępnych” gniazdkach nie było prądu, nie znalazłem żadnej toalety, żadnego marketu z dostępnym WC, żadnego czynnego od rana salonu mojej sieci, więc zdesperowany wlazłem do jedynej smażalni po drodze, w której wypatrzyłem gniazdko przy stoliku. Zapytałem, czy jak zamówię piwo, będę mógł skorzystać z prądu - mogłem. Pani właścicielka była dość rozmowna, szybko wydało się co właściwie robię, skąd i dokąd idę. Dostałem “od firmy” smażonego dorsza z frytkami i jeszcze rabat na to jedno małe piwo. Minęło półtorej godziny, i ja, i telefon byliśmy nakarmieni, tematy do rozmów się pokończyły, więc ruszyłem dalej.

Podsumowując - pogoda sporo mi pokomplikowała ten fragment wędrówki. “Nocleg” za Królewem i późniejszy marsz do Jarosławca to zdecydowanie najtrudniejszy moment całej wyprawy: praktycznie nie spałem, całkowicie przemokłem, zmarzłem, nie miałem gdzie się schować przed deszczem, mimo wszystko lazłem do przodu - tylko po to, żeby się przekonać, że plaża została pochłonięta przez fale, że przestała być przyjaznym pasem suchego piachu, że znikła. Jeszcze ta wisienka na torcie - fragment szlaku z Ustki do Jarosławca jest słabo oznakowany, część biegnie po dość ruchliwej szosie. Lasów tam jest mało, kilometrów dużo. Chciałem iść brzegiem, przez poligon, ale gdyby wichura i ulewa złapały mnie tam na plaży, mógłbym mieć większe problemy, niż dokuczliwy chłód i mokre buty. Zimno zresztą nie dokuczało tak bardzo, jak wilgoć i wszechobecny smrodek kiszących się w plecaku brudnych betów, butów, potu i wędzonki.

[ Dodano: 2012-07-07, 16:26 ]
To będzie ostatni kawałek relacji.

Kołobrzeg - Świnoujście
Piątek zakończyłem za Mrzeżynem, mijając po drodze pierwszą plażę dla naturystów (koło Dźwirzyna) - druga jest tuż za Międzyzdrojami, trzecia - już w Niemczech, za Świnoujściem. Na nagie ciało patrzę raczej z zainteresowaniem, niż nieśmiałością. Nowe tenisówki przy przejściu przez Kołobrzeg niestety wygniotły mi dziury w piętach, więc następnego dnia szło mi się byle jak. Ibuprom pomógł - od tej pory 1-2 tabletki dziennie to stały składnik diety. Sobotę rozpocząłem wcześnie rano od przeniesienia się na plażę, uwiecznienia wschodu słońca i zjedzenia ciepłego śniadania - w tej roli puszkowany groszek z zabielaczem - wyszło to nawet jadalne.

Obrazek

Chciałem podsuszyć graty, zamiast tego musiałem przeczekać małą mżawkę. Później wymyłem się, oprałem, spakowałem wszystko porządnie i ruszyłem w dalszą drogę. Szybko zleciał czas, kiedy szedłem kawałkiem dzikiej plaży obok jednostki wojskowej przed Pogorzelicą, ciurkiem poleciały pełne wczasowiczów Niechorze, Rewal i Trzęsacz, Pustkowo, Pobierowo i Łukęcin... Po tłocznych, żwirowo-kamienistych plażach nie szło się zbyt przyjemnie. Przed wieczorem za Pobierowem spotkałem Tomka, idącego szlakiem w przeciwną (normalną) stronę; Tomek powiedział, że nie będzie problemów miejscem na nocleg - i faktycznie do Dziwnówka (tj. przez jakieś 4 km) wybrzeże było raczej dzikie. Przed Dziwnówkiem jednak zaczął się płot, który chroni wydmy przed rozdeptaniem przez wczasowiczów - płot ten kończy się 10 km dalej, za Międzywodziem. Szukając miejsca na nocleg bezskutecznie mijałem zejście za zejściem, miejscowość za miejscowością. Po drodze straciłem trochę czasu w Dziwnowie - ciężko tam było połapać się, jak można wygodnie przejść do mostu i dalej na zachód. Koniec końców - lazłem i lazłem aż zrobiło się zupełnie ciemno. Przeczekałem tę noc na plaży w Międzywodziu, ze 200m od łupiącej głośno dyskoteki - o dziwo nikt mnie nie niepokoił.
Obrazek
Nad ranem okazało się, że do wyczekiwanego końca płotu brakowało mi jakichś 300m, a kawałek dalej zaczynał się Woliński Park Narodowy. Zerwała się burza, korzystając z gościnności właścicieli ośrodka, którzy nie zamknęli na noc bramy od strony plaży, schroniłem się przed deszczem i uzupełniłem zapasy wody, po ok. 2h (tj. przed 7 rano, na ośrodku jeszcze wszyscy chrapali) zaczęło się wypogadzać, więc zawinąłem się i ruszyłem dalej w stronę Międzyzdrojów. Klify, lasy i plaże po drodze były naprawdę magiczne. Zdarzały się problemy na trasie - momentami brzeg był kamienisty, plażę tarasowało powalone drzewo.
Obrazek
Po paru godzinach zobaczyłem Międzyzdroje. Plaża była nabita ludźmi, straszyła szpetna hotelowa architektura. Z niechęcią zostawiłem za sobą dziką przyrodę. Międzyzdroje to chyba najbardziej tandetna miejscowość po drodze - galeria handlowa sięga nad samo morze, promenada przypomina skrzyżowanie centrum handlowego z jarmarkiem - mimo wszystko szło się nią wygodniej, niż tłoczną plażą. Po jakimś czasie wróciłem nad morze. Kiedy wydawało mi się, że jestem blisko portu w Świnoujściu - odbiłem do lasu. Ze ścieżki przez wydmy wylazłem prosto na byłą jednostkę wojskową. Żadnych płotów, nic z tych rzeczy. Oszczekał mnie pies, stróż przytrzymał psa, ja poszedłem dalej prosto. Po jakiejś godzinie wyszedłem na drogę 6-7 km od promu, na prom doszedłem koło piątej po południu, stamtąd trafiłem do domu, do rodziny. Następnego dnia wyskoczyłem jeszcze zobaczyć plażę - i tu było widać ogromny kontrast: od Mielna do Międzyzdrojów plaże były zapchane i kamieniste, w Świnoujściu plaża jest piaszczysta, szeroka, płaska i było pełno wolnego miejsca.
Obrazek

Tu wskazówka - żeby nie zabłądzić na prom, trzeba kierować się w stronę dworca PKP Świnoujście. Przepraw, promów, terminali itp. miejsc w Świnoujściu jest cała masa. Przy dworcu jest ten właściwy, darmowy prom dla pieszych i samochodów.

Dobre rady:
Na 350 km jakieś 250 przeszedłem na bosaka. Na tej trasie nie potrzeba dobrych, ciężkich butów. Największy odcinek niemożliwy do przejścia plażą ma 30 km (obejście poligonu, trasa z Ustki do Jarosławca - większość asfaltem) - jeżeli pominąć ten kawałek (można tamtędy przejść brzegiem kiedy nie ma manewrów - noclegu jednak bym nie ryzykował) pozostają dwa kawałki po ok. 15 km: przejście przez Kołobrzeg i droga z Darłówka przez Darłowo do Dąbek, również asfaltowe. Poza tym trzeba przejść przez mniejsze mieściny i przejść po kilku zniszczonych, remontowanych albo kamienistych fragmentach plaży. Nie powiem, żeby na tą trasę wystarczyły klapki albo kroksy, ale dobre, wygodne (wododporne!) sandały albo buty sportowe marki adis abebe - już tak.
Dużo kilometrów dziennie wyrabia się wstając wcześnie, jedząc rzeczy wyciągane z kieszeni w trakcie marszu, kupując wodę w miasteczkach po drodze i idąc spać późno, bez ceregieli - rozbić się, umyć i w kimę.
Chodzenie po plaży praktycznie nie męczy nóg, piasek na plaży jest jak wielki dywan.
Na plaży można się zdrzemnąć i zregenerować siły, ochłodzić się mocząc nogi w wodzie, rozbić płachtę i przeczekać najgorszy upał w chłodnym cieniu, wysuszyć ciuchy na piasku albo na krzaku, w międzyczasie planując trasę albo jedząc obiad.
Pogoda nad morzem często się zmieniała, byłbym w dużo lepszej formie, gdybym zabrał cienki polar. Pomógłby również wodoodporny plecak. Doskonale sprawdziły się szybkoschnące ortalionowe spodnie i bluza.
Byłem się w stanie spakować do worka 35l, na zewnątrz na stałe troczyłem wyłącznie karimatę, nie na stałe - suszyłem pranie i wieszałem buty.
W sezonie letnim można sobie darować miskę/gar do gotowania. Kiełbachy czy boczek można zrobić nad ogniskiem, na ciamkanie w trasie najlepiej nadają się orzechy, gorzka czekolada, słonecznik, ciastka, itp. wynalazki, poza chłodnymi porankami po chłodnych nocach nie miałem ochoty na nic gorącego. Przypadków uzależnienia od kawy nie chcę komentować, mi ból głowy przechodzi po pierwszym dniu bez kofeiny. Warto jednak zabrać kubek i łyżeczkę - żeby rozlewać drinki i wyjadać do końca jogurt i lody.
Przy wioskach rozsypanych co 10, najdalej 15 km i 300 czy 400 km trasy nie ma sensu modne na forum survivalowe podejście do turystyki: na plaży nie rosną jadalne rośliny, nie ma ryb, małży, nie ma sensu uzdatnianie wody przy pomocy gotowania, filtrów albo tabletek (rzeki regularnie pojawiają się wyłącznie na odcinku z Władysławowa do Łeby, brzegi jezior są często zarośnięte trzcinami) - jak kogoś przeraża myśl o piciu wody z rzeki w sytuacji jakiegoś maksymalnego zakałapućkania, utraty płynów i związanego z tym dyskomfortu, niech weźmie tabletki do odkażania na 3l wody albo parę kryształków nadmanganianu (1 tabletka to dużo za dużo, wystarczy na wiadro albo dwa) - litr sterylnej wody prawdopodobnie pozwoli Wam wyjść cało z dowolnych kłopotów na tej trasie, dojść i doczekać do otwarcia wioskowej “oazy”. To nie góry, gdzie w środku lata może Was zaskoczyć śnieżyca, albo zostaniecie odcięci od świata na dwa dni po jakiejś nawałnicy, która zmyje drogę.

Ważne są kosmetyki i leki: krem z filtrem, ibuprofen, linomag, antyperspirant, pomadka do wysuszonych/popękanych ust, wodoodporne plastry, może coś łagodzącego ugryzienia. Koniecznie trzeba zabrać skuteczny repelent - w lasach jest sporo komarów i kleszczy.
Wysychanie i podrażnianie śluzówek (nos, gardło) przez gorąco i piasek może być problemem. Recepta (jedyna jaką znam) to pić coś w miarę często.
Kompas o dziwo czasami przydawał się w miastach. O użyteczności małego lusterka w poszukiwaniu kleszczy chyba nie trzeba Wam pisać

Kilka paskudnych sztuczek pozwoliło mi zbić wagę sprzętu do ok. 6 kg, dzięki temu plecak mogłem nosić non-stop i nie bolały i nie męczyły mi się plecy (mogłem też zabrać więcej wody albo jedzenia ze sklepu, albo spokojnie zbierać kamyki z plaży):
Zabrałem wyłącznie 2 zmiany odzieży - jedna na sobie, jedna w plecaku: 2 t-shirty, spodnie i spodenki, 2 pary majtek i skarpet, wiatrówkę (i byłby tu pasował polar do pary...). Nie brałem ręcznika, tylko malutką myjkę (szmatkę dosłownie wielkości dłoni) - w upale szybko schłem na plaży albo wycierałem się w starą bieliznę, którą później prałem, w deszczu i zimnie przecierałem krytyczne miejsca mokrą szmatką, mokrą szmatką z mydłem i jeszcze raz mokrą szmatką. Szmatkę zgubiłem jakoś przed Jarosławcem, ale miałem zapasową (większą - zmywak kuchenny).
Zabrałem obszerne poncho zamiast deszczaka i pokrwca na plecak, hamak zamiast namiotu. Poncho robiło za daszek nad hamakiem, przy wielkości 270x150 cm mogę też rozbijać je jak małą płachtę.
Najbrudniejsza sztuczka - mój pusty plecak waży 90g. To nieco powiększona kopia rosyjskiego mieszoka, wykonana z cienkiej tafty. Worek z szelkami i miejscem do troczenia innych rzeczy. Wsio. (tkanina nie zdała egzaminu - raz, że przemaka, dwa, że łatwo się niszczy w kontakcie z ostrymi albo twardymi przedmiotami, nawet jeżeli na trasie sprawowała się bezawaryjnie).
Lekki, letni śpiwór z moskitierą, osłonę na przednią szybę samochodu i koc NRC zabrałem zamiast cieplejszego śpiworka i osobnej moskitiery. Trochę pomarzłem przez pierwsze trzy noce, później kiedy tylko się dało, spałem jak dziecko.
Karimatę przyciąłem do 115 cm - od ramion za pośladki.
Używałem cienkiej reklamówki jako wodoszczelnego worka na śpiwór - ten wypełniał ciasno cały plecak, nic mnie nie uwierało, nic się nie przemieszczało.
Mógłbym zbić z kilogram więcej, gdybym nie zabrał sprzętu do gotowania, paliwa, ładowarki na korbkę, która nie zdała egzaminu, i czołówki; żarcie instant nie było jakoś super smaczne, paczkę puree ziemniaczanego bezsensownie przeniosłem przez całą trasę, nie było okazji tego zjeść. Na ciężkie chwile lepszy by był jakiś zapasowy baton. Na wypaśne gotowanie, rzeźbienie w drewnie itp. zajęcia znajduję czas na krótszych wypadach.
Sporo mojego sprzętu wyglądało jak ze sklepu dla dzieci - kosmetyki dla niemowląt w małych tubkach, plastikowa łyżeczka, hamak - po zwinięciu wielkości puszki browca. Leatherman Style służył mi jako jedyne ostrze. Chleb można kupić krojony, wędlinę też, serek topiony można posmarować łyżeczką albo wcale - będzie smakował podobnie do tego smarowanego nożem.

Na koniec jeszcze dygresja: Na forum dominują "leśne ludzie" - miłośnicy zapachu żywicy, dzikiego biwakowania, rozpalania ognia w możliwie najbardziej bolesny i pracochłonny sposób, spania pod drzewami, walki z hipotermią, skoków przez wartkie strumyki, łapania kleszczy i niszczenia lasów w poszukiwaniu czeczot i czag - nie byłoby mnie tu, gdybym sam tego nie lubił. Turystyka piesza, szczególnie długodystansowa, bez korzystania z bazy noclegowej, to kompletnie inny zwierz od turystyki z elementami survivalu - to co mają ze sobą wspólnego, to minimalizm (chociaż sprzęt jest zupełnie różny) i stan ducha - przekonanie, że człowiek, jeżeli będzie na siebie uważał, to da sobie radę. Idzie się do przodu i śpi krótko - i ma to być chodzenie skuteczne i wygodne, od wschodu do zachodu, wypoczynek - tak samo, skuteczny i wygodny. 100 czy 300 km szlaku robione cięgiem to nie jest leśna kuchnia, fajny biwak, "trail magic", hodowla rzeczy różnych, plac zabaw, szkółka muzyczna, obóz rzeźbiarski ani kemping rękodzielniczy. Albo idę tam gdzie trzeba, albo podziwiam przyrodę, ew. robię zdjęcia, albo odpoczywam. Nic przy łażeniu nad morzem nie usprawiedliwia zabierania ze sobą manierki, zapasowej kuchenki, 50m repsznura, miski do prania, książki, gitary, siekierki, drabinki sznurowej, rusztu do grillowania, karabińczyków do obróbki słonia, wielkiego kociołka do gotowania nad ogniskiem, minizestawu wędkarskiego, wnyków, "noża dla prawdziwego mężczyzny", piły do drewna, krzesiwa czy choćby gwizdka. Trzeba znać uniwersalne procedury ratunkowe: "zadzwonić na 112", "iść do najbliższego sklepu i kupić potrzebne rzeczy" i "jak się nie da iść, to można opatulić się dokładnie i przeczekać". Jest jeszcze ta, z której nie skorzystałem - w przypadku kompletnej klapy można iść na pekaes i tego samego albo następnego dnia wrócić do domu. Żeby nie było, lubię posiedzieć przy ognisku, powędzić kiełbę (gorzej jest z rozstrojoną gitarą w niewprawnych rękach, gromadnym wyciem "kto głośniej" i tolerowaniem ryzykownych wygłupów nawalonych współbiesiadników), ale w warunkach samotnej letniej wędrówki ognisko stanowi raczej ryzykowny luksus, nie życiową konieczność.

Z każdym dekiem za dużo na plecach, z każdym popełnionym błędem, z każdą pomyłką, awarią, wypaloną dziurą, kontuzją, rozklejonym szwem, ze sprzętem, który powinien działać, ale nie chce, z raną, z zagubionym tym czy tamtym, w niewygodnych albo mokrych butach musiałem przejść 300, 200, 100 km. Bez ciepłego domku z szafą i pralką po drodze. Posiałem kijki - szedłem bez, posiałem myjkę - używałem czego innego, zrobiłem sobie coś w stopę - musiałem na śniadanie żreć ibuprom aż mi przeszło. Dlatego kiedy tylko się dało, unikałem sytuacji ryzykownych, dbałem o to, żeby wszystko było na właściwym miejscu, poświęciłem masę czasu na przygotowanie i opracowanie trasy, na wyprodukowanie albo wybór wyłącznie najpotrzebniejszych rzeczy, dostosowanie wszystkiego do moich potrzeb. I koniec końców dałem radę. I tak, jak obiecywałem - dzielę się wrażeniami, opisem trasy, służę informacjami i wnioskami z podróży.
Awatar użytkownika
Hiskiasz
Posty: 272
Rejestracja: 29 gru 2010, 19:44
Lokalizacja: Poznań
Tytuł użytkownika: Rafał
Płeć:

Post autor: Hiskiasz »

Chyba widzieliśmy tę samą gumową rękawiczkę :-D Wczoraj wróciłem z wybrzeża. Szliśmy z Karwii do Łeby z dzieciakami. Ciekawa relacja. Sam też myślałem kiedyś aby przejść całe wybrzeże, ale dzieci to maks do 15-20 km dziennie pójdą, więc muszę jeszcze poczekać aż nieco podrosną.
Survival to sztuka przetrwania w przyrodzie, ale to czy przetrwamy ostatecznie zależy od Wszechmogącego Stwórcy i Pana tej przyrody (Psalm 121)
-------
www: http://rafaldlugosz.prv.pl/ZD/ZD.html
Awatar użytkownika
birken1
Posty: 827
Rejestracja: 11 sty 2010, 18:59
Lokalizacja: Świętokrzyskie
Płeć:

Post autor: birken1 »

Q_x,
Q_x pisze:poświęciłem masę czasu na przygotowanie i opracowanie trasy, na wyprodukowanie albo wybór wyłącznie najpotrzebniejszych rzeczy,
taaa i hamak nad morze wziąłeś :mrgreen:
Hiskiasz pisze:Chyba widzieliśmy tę samą gumową rękawiczkę
i który ją podniósł ? :roll:
Kurde fajnie tak. Sam bym chciał. Nad morzem to dwa razy byłem a właściwie żadnego z nich można by nie liczyć. Ile to w sumie dni szedłeś?
Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Post autor: Q_x »

Hamak sprawdził się cudownie! Lekki, duży i wygodny, można sobie w tym usiąść albo poleżeć, rozbija się na tyle szybko, że bez problemu robiłem sobie w nim odpoczynki w środku dnia.
Nie dało się w nim spać bezpośrednio na plaży i to był jedyny minus - za to pod samym ponchem już się dało. Hamak nad morzem jest bardziej problematyczny od namiotu, bo trzeba się naszukać tych właściwych drzew we właściwym miejscu, a namiot stawia się na dowolnej polance albo na plaży - i tyle. W lesie jest odwrotnie - sypiam właściwie byle gdzie, wybór miejsca ogranicza się do znalezienia jakiegoś w miarę bezwietrznego momentu, np. przy młodniku. Może być na zboczu 45 stopni, nad bagnem, w dołku, nad nierównym, wilgotnym mchem, w jakichś krzakach zupełnych albo dosłownie obok mrowiska.

Ludzie w ogóle dziwnie reagują na pacjentów śpiących w hamaku. Jakby namiot był jedyną możliwą odpowiedzią na nasz klimat, warunki terenowe albo stan prawny.

Odn. rękawiczki, to mam raczej gorzką refleksję: szkoda, że śmieci stanowią charakterystyczne punkty w krajobrazie. I tak, to pewnie ta rękawiczka, bo gdzieś właśnie tam była. Całą trasę Władysławowo - Ustka wspominam naprawdę przyjemnie - dopisywała pogoda, szło się wygodnie, sporo było dzikich miejsc. Ale jeżeli gdziekolwiek chciałbym wrócić, to do Wolińskiego Parku Narodowego.
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Ciekawa relacja, przeczytałem całą i czytałbym dalej, ale niestety autor zdążył dojść do celu ;-)
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Post autor: Q_x »

Tak samo było z całą tą wycieczką! Idę, idę, idę, bach! i koniec.

[ Dodano: 2012-07-08, 20:39 ]
Jeszcze wideło posklejałem - bardziej dla "zagranicznych", ale pewnie też chcecie rzucić okiem :)
Awatar użytkownika
GawroN
Posty: 649
Rejestracja: 18 kwie 2012, 20:11
Lokalizacja: Chorzów / Śląsk
Gadu Gadu: 1519631
Tytuł użytkownika: Szczupły blondyn
Płeć:

Post autor: GawroN »

Bardzo ciekawa i realistyczna relacja :)
Chociaż całość w moich oczach psuje buta własnych przemyśleń autora - chociaż ją rozumiem (czytaj : chciałem, dokonałem, jestem zadowolony)

gratuluję realizacji celów !
Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Post autor: Q_x »

Gawron, pewnie to dlatego, że nie mam zbyt wylewnego, płynnego pióra, nie napisałem o masie rzeczy, zdarzeń, nie podzieliłem się wszystkimi przemyśleniami i wrażeniami. Chciałem napisać jak mi się szło, jak w ogóle wygląda spacer wybrzeżem, z czym sobie trzeba jakoś poradzić - i z czym radzić sobie nie trzeba, jakie przeszkody są na trasie, jakie miejsca można pominąć. Z całym tym mądrzeniem się chodzi mi o to, że na forum rok w rok wpadają kosmici, którym takie "wielkie wyprawy" jakoś nie wychodzą, z różnych powodów. I ja sam do końca nie wiedziałem, czy nic mi się nie stanie - po powrocie do domu okazało się, że jednak się stało - nie wiem co to było/jest dokładnie, ale opuchlizna ze stóp zeszła mi dopiero wczoraj.

Co do buty - gdybym butnie parł do przodu odrobinę mocniej, to bym nie dał rady w Jarosławcu i musiałbym wracać do domu sporo wcześniej.

Zastnawiałem się przez jakiś czas, jakie błędy może popełnić forumowy nowicjusz - nastoletni czy dwudziestoparoletni "survivalista", w typie tych, którym rok w rok wpada do głowy pomysł na wielką wyprawę - rejestrują się, wybijamy im z głowy jakieś pomysły, i w końcu nigdzie nie idą.

Widziałem na trasie plecaki po 15 kg - raz jeden coś takiego niosłem, po 2 dniach miałem dosyć turystyki na rok. Widziałem, co ludzie potrafią zrobić z lasem, jakie ogniska się nieraz pali. Mistrzostwo to zabranie na dziki camping piły spalinowej do przygotowania opału, czego świadkiem byłem w Ostródzie.

Koniec końców już sam nie wiem jak się przygotować, żeby dać radę. Pewnie jak zwykle trzeba poprawnie zrobić dużo drobnych rzeczy i liczyć na brak wypadków losowych.
Awatar użytkownika
MrKyllyan
Posty: 14
Rejestracja: 07 lis 2012, 06:58
Lokalizacja: Gdańsk
Tytuł użytkownika: peregrino
Płeć:

Post autor: MrKyllyan »

No, ale chodząc boso i z kijkami to sobie można zrobić kuku. Wystarczy mocniejszy powiew wiatru.
Obrazek
Awatar użytkownika
Q_x
Posty: 589
Rejestracja: 19 lut 2011, 15:30
Lokalizacja: G-dz
Tytuł użytkownika: człowiek-samodział
Płeć:

Post autor: Q_x »

Kijki miały zaokrąglone końcówki ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Imprezy, wyprawy oraz spacery”