Doktorze - pozwolisz, że się nie do końca zgodzę ? Także czepię się deczko "praktyka" ?
Tak się składa, że sam używam pospolitego, rowerowego bidonu, kupionego za 9 zetów, onegdaj... Szeroki wlew (jak w nalgence), dodatkowo ustnik, możliwość zalania wrzątkiem, pałąk łączący pokrywkę z butelką pozwala łatwo zawiesić bidon na pasku nośnym plecaka a w przypadku wyprawy rowerowej działa oczywista specjalizacja. Służy mi to już kilka lat, stytłał się niesamowicie a pomimo to nie utracił żadnych walorów użytkowych. Moim zdaniem bije na łeb wiele rodzajów nalgenek pod względem funkcjonalności i ceny a jest co najmniej porównywalny pod względem trwałości.
Przy czym - podnoszone tu zalety takie, jak możliwość zalewania wrzątkiem są mocno naciagane. Nalgenka (bidon czy pet również) to nie termos, ersatz jakiś co najwyżej - jak długo będzie utrzymywać temperaturę ? Nawet w jakimś pokrowcu ? Jaki więc sens ma odporność na wrzątek ?
Oczywiście, zastosowanie do chwilowego podgrzania śpiwora to jakaś tam zaleta. Dosyć wątpliwa, bowiem od chwili zrównania się temperatury nalgenki z temperaturą otoczenia, ciepła do podtrzymania temperatury takiego "termoforka" dostarczać musi organizm. W sumie więc przez noc więcej ciepła nalgenka z wrzątkiem zabierze, niż da. Znów kłania się fizyka...
W kwestii praktyki - tę można odnieść do konkretnego sprzętu. Można mieć praktykę w stosowaniu nalgenki, również peta i innych patentów. Co nie daje jednak prawa do generalizowania w stylu: "nalgenka (pet) najlepszy jest i basta".
Zawsze istnieją rozwiązania, których nie znamy. Jeżeli tak - nie wolno ich odrzucać a priori...
A teraz z trochę innej beczki - bliżej tematu "zabawki" lecz ogólniej zarazem: osobiście - więc mocno subiektywnie - lubię rzeczy, które posiadają dokładnie taką funkcjonalność, jaka jest niezbędna. Unikam jak ognia "zalet, które mogą się objawić". Lubię rzeczy tanie, nawet nieco mniej trwałe od swoich drogich, markowych odpowiedników czy wzorców, ale rzeczy które w wypadku utraty łatwo mogę zastąpić kolejnym egzemplarzem. Każdy droższy sprzęt może stać się swego rodzaju fetyszem. Przykład ? Przemyślcie sobie ostatnią akcję zakupu nalgenek - dlaczego chcieliście, żeby wyszło taniej ? Bo cena nalgenki jest wyraźnie odczuwalna. A potem szkoda, kiedy zaczyna się rysować, trochę piasku w gwint wpadnie przy zakręcaniu a już jakby zginęła, nie daj Boże ?
To samo z markowym polarem, czy samopompą przy ognisku z którego wiatr posypie iskrami. I takich przykładów możemy mnożyć... Coś, co bezwarunkowo ma służyć nam w rezultacie staje się naszym panem - musimy chronić rzeczy, za które zapłaciliśmy niemałe pieniądze.
Mam bidon, który doskonale sprawdza się na rowerze czy zawieszony na piersi podczas pieszych wędrówek. Wytrzymał wiele lat, jest funkcjonalny i wygodny. Nie wygląda, żeby cokolwiek mu dolegało, ale nawet gdyby, gdyby zginął np. to zero żalu - idę do sklepu i za kilka zetów kupuję podobny. Nalgenka ten komfort odebrałaby mi samą swoją ceną.
Posłuże się innym przykładem - na indywidualne wędrówki zabieram markowy, drogi polar, ciepły a zarazem leciutki i mocno kompresowalny. Ale na tego rodzaju wyprawach nie palę ognisk nie muszę więc z powodu jego ceny szukać żadnych kompromisów. Na Zlot zabieram stary, zużyty do granic możliwości polar który też daje radę, ale nie żal mi, kiedy trochę iskierek się posypie w jego stronę. Mam pełen luz...
Myślę, że ta kwestia jest osią wszelkich sporów między zwolennikami tańszych rozwiązań a fanatykami marki.
