
01.05.2012, pogańska godzina 5 rano - dzwoni budzik. Olałam budzik. Dzwoni Johnson "Apo wstawaj!", no to wstaję. Kawopet i jazda na pociąg. Ok 11:30 pociąg zatrzymuje się na stacji Szczecin Główny. Johnson z Ozim i zimnym reedsem żurawinowym już na mnie czekają. Montujemy się w las. Jeszcze rzut okiem na mapę i stwierdzamy, że zmieniamy miejscówkę - ruszamy nad jez.Piaski. Auto zostawiamy w Dobierzczynie, bierzemy plecaki i drałujemy w nieznane. Po drodze mijamy piękne lasy do bólu przypominające moje kochane Bory Tucholskie. Mapa coś słabo nas prowadzi, Johnson wyjmuje kompas i ruszamy na azymut. W końcu udało nam się dotrzeć w okolice jeziora. Brzegi porośnięte w cholere tatarakiem czy innym sitowiem, ale dzielnie się przedzieramy do dojrzanego przez nas szybciej ładnego mostku. Po przybyciu okazuje się, iż jacyś wspaniali grillowicze już się tam urządzili. No nic. Rozkładamy karimaty i czekamy aż towarzystwo się oddali w cholere do domów. Długo czekać nie musieliśmy, gdyż przyjechała znana mi już (



Ognisko, kiełbadrony, rozkładanie szpeju no i info od Martyny: "GPS padł, mapy brak". Pięknie. Jak oni nas znajdą na tym zadupiu? I to jeszcze z rowerami? Summa summarum wysłaliśmy im mms'em mapki, dla dali radę bez. No tośmy się w końcu spotkali. Takie jeziorskie "trójmiasto"




Kolejny dzień z nieco ciężką głową dla niektórych powitał nas piękną pogodą. Poranna, jeziorna toaleta, wspólny posiłek (którego co niektórzy odmówili z racji dolegliwości żołądkowych







3 maja pyrki wstały szybciutko i zwijały się w drogę, gdyż chcieli coś w trasie jeszcze pozwiedzać (tutaj już opowieść snuć dalej mogą tylko Poznaniaki). Ja z Johnsonem pomarudzilismy jeszcze trochę na miejscówie i ruszyliśmy na drugą stronę jeziora celem wykąpania się totalnego. Niestety pomost, który upatrzyliśmy nie nadawał się do skoków do wody, jak i cała okolica skutecznie nas odstraszyła od kąpieli. Zawinięliśmy się więc w drogę powrotną do auta. Tym razem już wiedzieliśmy jak i gdzie iść, chociaż na końcowym odcinku z lasu wyprowadził nas Ozi. Siup do samochodu i ruszamy zwiedzać ruiny fabryki ukrytej w Policach. Piękna sukcesja roślinna i osmalone, porozwalane budynki dawały niesamowity, postapokaliptyczny klimat. Trza tam będzie wrócić ze specjalistycznym szpejem wspinaczkowym. Ok 19 zawinęlismy się do dom, kebab, Jeremy Johnson, Valhalla Rising i sen. Tak upłynął ranek, dzień i wieczór drugi. Kolejnego dnia rankiem pozostało już tylko wtranżolić śniadanie i ruszyć do Gdyni ciapągiem.

Wypad należy zaliczyć zdecydowanie do udanych, cieszę się niezmiernie, że Poznaniaki dotarły. Wspaniali ludzie

Reszta fot na picassie (niestety trochę nie pokolei, bo z 2 aparatów):
https://picasaweb.google.com/1162188725 ... Mbe3tPFhQE