o 19:06 wsiadając do pociągu na stacji Poznań Główny. Byliśmy trochę rozdarci, bo w
tym czasie rozpoczynał się zlot w WAWie, ale głód pobycia w ciszy lasu i oderwania
się do towarzystwa ludzi, był silniejszy.
Kierując się trasą na Piłę ok godz. 23:30 wysiedliśmy w Chojnicach. Od samej stacji
praktycznie do wsi Powałki prowadzi droga rowerowa. Kierujemy się wzdłuż drogi 235 a następnie odbijamy w las, na trasę prowadzącą do Zapory Mylof, gdzie zamierzamy nocować. Do zrobienia 17km. Po drodze wychodzą niedoskonałości sprzętowe, np. brak hamulców w moim rowerze i duże obciążenie na bagażniku weissmanna.
Grubo po północy docieramy na miejsce noclegu, tuż przed deszczem, który zapowiadali na noc. Po drodze na Zaporę słyszymy zwierzaki buszujące w lesie (nie zaszczyciły nas swoim widokiem i nie wyszły na ścieżkę). Rozbijamy namiot, pakujemy rowery pod wiatkę, jemy kolacje w luksusowych warunkach i układamy się do spania.
Mylof to mała wioska, więc rano kiedy idziemy do sklepu (jedynego w okolicy) po wodę i piwo na śniadanie

Niestety od samego rana pada deszcz, a pogodynka nie zapowiada, że ten stan rzeczy ma się zmienić. Trochę zniechęceni przedłużamy śniadanie do 13:00, w międzyczasie zwiedzając zaporę i okolicę.
Wreszcie spakowani, najedzeni i mokrzy od siąpiącego deszczu ładujemy się na
rowery i odjeżdżamy leśną drogą w stronę Męcikału. Po kilku kilometrach robimy
postój na szorowanie. Okolica bezludna więc prysznic w Brdzie, mycie zębów i takie tam. Łazienka z pięknym widokiem. W międzyczasie przestaje padać i taka
bezdeszczowa pogoda utrzymuje się aż do końca wyprawy. Czyżbyśmy zasłużyli

Trasa w sobotę przebiegała następująco: Mylof - nocleg, Mała Klonia, Parowa,
Męcikał-Struga, Męcikał - obiad w barze tuż za mostem po lewej stronie - wyśmienita
wątróbka z jabłkiem i cebulką, Czernica - młyn wodny i hodowla dzików, lub jak kto
woli świniodzików, Asmus, Laska, Jezioro Czarne koło Zapcenia - nocleg.
Początkowo planowaliśmy rozbić się za Lipnicą ale koło godz. 18:30 zdecydowaliśmy, że poszukamy czegoś w okolicy, żeby rozbić się jeszcze za dnia i poleniuchować. Weissmann wynalazł na mapie odludne jeziorko bez dróg dojazdowych i udaliśmy się w tym kierunku. Zeszliśmy ze ścieżki i kierowaliśmy się na azymut, mijając dużo tropów kopytnych i nie tylko. Martwiliśmy się, że jeziorko okaże się bagienkiem ale to co zastaliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Urocze czyste jeziorko (do gotowania braliśmy z niego wodę) ukryte w środku lasu. Mnóstwo ptactwa i jeden wędkarz w łódce na środku jeziora, który po 30 minutach spakował się i odjechał. Byliśmy zupełnie sami w otoczeniu ptaków, wody, lasu i zapadającego zmierzchu.
Ulokowaliśmy się na wschodnim brzegu jeziora gdzie znaleźliśmy pomost i ławeczkę ze stołem przygotowaną zapewne przez wędkarzy. Po prostu lepiej być nie mogło. Przepiękny widok na zachodzące słońce, krzyczące żurawie i luksusy jak na polu namiotowym. Rozpaliliśmy małe ognisko blisko wody. Mimo porannego deszczu było bardzo sucho i ognisko rozpaliło się momentalnie. Zjedliśmy obiadokolację, rozbiliśmy dom, pomarudziliśmy siedząc na pomoście i trochę po zmierzchu załadowaliśmy się spać. Przebyta droga i niedospanie z poprzednich dni sprawiły, że szybko zasnęliśmy.
Po zmierzchu w lesie zrobiło się cicho jak w grobie. Nie zmieniły tego nawet
chwilowe trele słowika po zachodzie. Las zamarł. Temperatura spadła do ok 6 stopni. Spaliśmy jak kamienie. Dopiero nad ranem, koło godz. 6 śniło mi się, że coś strasznie buczy i buczy i buczy... otworzyłam oczy, przetarłam a tu coś buczy, a w zasadzie ktoś beczy i to bardzo donośnie. Z drugiego brzegu jeziora słychać było byka, który wydzierał się w niebogłosy. Niesamowity, trochę straszny dźwięk niosący się po wodzie. Las ponownie ożył. Po jakiś 30 minutach od koncertu coś przegalopowało koło naszego namiotu, żurawie zaczęły obwieszczać nowy dzień i to był praktycznie koniec spania w ciszy. Wcześnie trochę..

Po śniadaniu, kąpieli i wygrzewaniu się jeszcze trochę na słońcu ruszyliśmy w
stronę Zapcenia, mijając kapliczkę na rozstaju dróg. W samym Zapceniu znajduje się duży kościół z widoczną z daleka wieżą oraz przepiękny dom z rzeźbiona balustradą i ornamentami. Chcieliśmy dalej kierować się na północ ale skończyła się bitumiczna droga, a my zaopatrzeni w szosowe opony i dość obładowani bagażem zapadaliśmy się w piachu. Dlatego zdecydowaliśmy się odbić na Stoltmany.
Świetny (nowy) asfalt prowadził aż do wioski. Następnie skierowaliśmy się piaszczystą, ale dość ubitą drogą przez las do Peplina, znajdującego się między dwoma jeziorami Sominskim i Kruszynskim. Po drodze dużo chat w charakterystycznym kaszubskim stylu.
Dalej przez Przymuszewo dojechaliśmy do Leśna i odwiedziliśmy kamienne kręgi, miejsce pobytu
ludzi już ok. 8 tyś. lat p.n.e. Podotykaliśmy kamienną stele na środku kurchanu licząc, że odda nam mocy (szczególnie w pedałowaniu, bo do stacji kawałek, a mordewind silny), zwiedziliśmy całe cmentarzysko i pognaliśmy do Brus na pociąg.
Kilka fotek stacji w Brusach, Pizza w Chojnicach w niezmiennie od 22 lat rewelacyjnej pizzerii Laguna i do Poznania. W domu ok 22:30


link do zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1108480823 ... directlink