Oj pięknie dzisiaj w lesie było, ciepło, bezwietrznie, tak dziwnie cicho, nieco magicznie.
Ranek pochmurny, lekka mgiełka wśród drzew, koło południa przyjaźnie wyjrzało słonko, zrobiło sie jeszcze bardziej sympatycznie
Ptactwa nie słychać, zwierzyny niewiele, gdzieś pochowała się w lesie.
Spacerek wiódł brzegiem lasu, sarnią ścieżką, natrafiłem na świeże ślady ''czochrania'' się kozła, dalej do nowej leśniczówki, obok niej jest piekny, stary owocowy sad i pasieka, coraz mniej takich widoków.
Starałem się wędrować starym drzewostanem, doszedłem do miejsca gdzie niegdyś była inna leśniczówka, pozostało tam tylko kilka jabłoni.
Niedaleko niej znalazłem ambonę i pletko obsadzone topinamburem. Niestety, dziki wszystko zjadły, przeorały dokładnie, nie znalazłem ani jednej, nawet najmniejszej bulwy.
Chciałem podkraść nieco i w domu usmażyć sobie frytek, a tu nic.
Normalnie chamstwo w lesie się szerzy.
Znów będę musiał jeść kiełbasę i ciasta, ale ile można ?
No cóż, kto pierwszy ten lepszy, odwieczne prawo natury. Zdenerwowany, poszedłem dalej.
Odbiłem bardziej na prawo, w młodniku dębowo-klonowym spostrzgłem martwą sarnę. Zasneła i się więcej nie obudziła, tak to wyglądało przynajmniej.
Na jej ciele nie zauważyłem żadnych uszkodzeń ciała, wokół też niczego podejrzanego. Padła jakieś 2 dni temu, jeszcze nic się do niej nie dobrało, zostawiam .
Kieruje wzrok w kierunku starego drzewostanu, w takich miejscach można znaleźć wiele ciekawych rzeczy, są ostoją zwierząt.
Na powalonym pniu brzozy dostrzegam ładny okaz hubiaka pospolitego, odcinam kilka plastrów by w domu spreparować hubkę do krzesiwa kowalskiego.
Obok znajduję kilka dorodnych czeczot brzozowych, nie odcinam, na razie mam przesyt w dłubaniu w tym materiale. Dalej widzę jeszcze kilka innych, jeszcze większych czeczot, większość dość wysoko nad ziemią.
Wędruję starym drzewostanem, mnóstwo wiatrołomów jesionu, olchy i brzozy, poruszam się ścieżkami zwierzyny, teren mocno zarośnięty i trudny do przejścia.
Po drodze widzę jeszcze kilka pni na których rosną grzyby, zimówka aksamitnotrzonowa i boczniak. Ten ostatni wyrósł na starym, połamanym pniu wierzby, a kilka owocników skryło się w jego spróchniałym wnętrzu.
Zrywam i pakuję do plecaka, w domu zrobię z nich falaczki. Może to dziwne, ale raczej nie wracam do domu z niczym, coś tam zawsze przytargam.
Nigdy nie zapomnę jak zaczęła się moja przygoda z dzikimi roślinami i grzybami.
Gdy wiedza wyniesiona z domu już nie wystarczała, głodny wiedzy sięgnąłem po atlasy. Znalazłem w okolicy klika nowych, bardzo ciekawych dla mnie gatunków.
W lesie nazbierałem kilkanaście jagód jałowca pospolitego które schowałem do kieszeni spodni, na bagnach jesienią pierwszy raz, na niewielkim i spróchniałym pniu wierzby znalazłem kilka kapeluszy boczniaka.
Na ognisku, w kolorowej, chińskiej miseczce zagotowałem wodę, wrzuciłem makaron oraz przyprawy z chińskiej zupki w torebce, gotowej w 3 minuty.
Dodałem kilka roztarytych w dłoniach jagód jałowca i pocięte w cienkie, podłużne paseczki boczniaki.
Spróbowałem, o jakże wspaniały, niezapomiany smak miała ta potrawa.
Od tego czasu jestem wielkim fanem potraw z wykorzystaniem dzikich roślin i grzybów, które moge znaleźć w terenie.
Dzień się kończył, słońce powoli zachodziło, a ja niespiesznie wracałem.
Przy drodze rosło kilka dorodnych świerków, ostatnia wichura ukręciła pnie przy samej ziemi, z roztrzaskanego pnia odłamuję kawałek na podkładkę do łuku ognoiowego.
Do kieszeni kurtki wpycham jeszcze gałązkę ze świerkowym igliwiem na wieczorną herbatkę oraz kilka żywicznych szczapek. Z ogniska i postoju rezygnuję, co prawda żarło zabrałem ze sobą ale jakoś nie mam apetytu.
Znów muszę wracać do domowych obowiązków.
Takie małe, oczywiste spostrzeżenie.
Ogromna przewaga w bioróżnorodności, ilości i wieku drzew oraz dbałości na korzyść Lasów Państwowych. Graniczące z nimi działki prywatnych właścicieli to nie las, a co najwyżej zarośla.
Szanujmy więc lasy, naszą przyrodę i najbliższe otoczenie. Byśmy my i ci po nas będą, mieli gdzie odpoczywać.
Edit: nie mogę wstawić ikonek emocji, przepraszam.