
W dniach 22- 26.08.2011r odbyliśmy z Redneckiem wędrówkę po Puszczy Drawskiej, Drawieńskim Parku Narodowym i okolicach. Z wędrówki tej jesteśmy dumni, gdyż był to nasz do tej pory najbardziej survivalowy i najtrudniejszy wyjazd. Trasa wędrówki zaczynała się w Wałczu na dworcu PKP, a kończyła w Słonicach, na stacji PKP, na trasie kolejowej Poznań - Szczecin.
Do Wałcza dojechaliśmy przed 11. Po krótkim obfoceniu stacji zaczęliśmy przedzierać się przez miasto. Po drodze wpadł nam do głowy świetny pomysł, że owocujący czarny bez, który widzieliśmy z pociągu, musi pojawić się na naszej drodze i warto uzupełnić nasz prowiant o odrobinę cukru. Tak też zrobiłem- wpadłem do Lewiatana i kupiłem kilo cukru, a następnie na oczach zszokowanej kasjerki przesypałem sobie z niego 100g do foliówki, a resztę wręczyłem sprzedawczyni z tekstem "weźmie sobie Pani do domu". Nie skończyliśmy się pakować przed sklepem, a tu kochana pani wylatuje z całą tacką czekoladek z jakiejś bomboniery i daje nam, łagodząc swoje, jak twierdzi, wyrzuty sumienia. Oczywiście słodycze zniknęły w mig

Na zachodnim skraju miasta postanowiliśmy, że dalej udamy się "nieczynną" linią kolejową. Chodzenie małymi kroczkami po podkładach było z początku niewygodne, ale potem się przyzwyczailiśmy. Trawy i pokrywy do pasa też wskazywały, że żaden pociąg nas nie spotka. Jednak na postoju czekały nas 2 niespodzianki- najpierw podeszliśmy na zaledwie parę metrów koziołka i kozę robiących coś podejrzanego w krzaczorach, a potem na horyzoncie dostrzegliśmy światła i usłyszeliśmy pisk. Okazało się, że jeżdżą tędy drezyny! Po jej przejechaniu ruszyliśmy dalej, pewni że już nic nas nie spotka.
Całą drogę napawaliśmy się krajobrazami wilgotnego, podmokłego lasu mieszanego, minęliśmy też jezioro Dybrzno, ale zmierzaliśmy na nocleg gdzie indziej- nad jezioro Nakielno. Tam też dotarliśmy już ok 16. Jezioro to mogę polecać na miejsce kąpieli i czerpania wody z całym sercem- woda krystaliczna, rośliny czystościo-lubne, jezioro całe otoczone lasem. Wtedy też zaczęła się nasza rutyna, którą opiszę raz i nie będę nią więcej zanudzał. A wyglądała ona tak:
Pływanie -> pobieranie wody do składanego wiadra -> namydlanie 20m od brzegu-> spłukiwanie -> ubieranie -> pranie gaci i/lub skarpet (też z poszanowaniem wolności jeziora od mydlin)->branie innego miejsca pełnego wiadra do obozowiska-> przedzieranie się z wiadrem w łapie z dala od brzegu -> znalezienie miejsca na obóz -> rozkładanie ponch -> gotowanie "kolacji" -> gotowanie wody na jutro -> spanie.
Warto wspomnieć o 2 rzeczach- naszych staraniach i rzeczywistości. Otóż zawsze na nocleg wybieraliśmy monokulturę, tak ubogą jak tylko się dało. Nie zmieniało to faktu, że komarów zawsze było pełno i jedynie śpiwór dawał przed nimi schronienie- nie stosowaliśmy repelentu. Dlatego też spędzaliśmy w śpiworach po 9-10h co noc, zwykle od 21 do 7 rano.
Drugi dzień był najgorszy. Znad jeziora Nakielno przebijaliśmy się już do samej Puszczy, nad rzekę Płociczną na północ od granicy DPN. Omijaliśmy też Tuczno o północy, aby nie psuć sobie klimatu. Nasza trasa obfitowała w ciekawe elementy- kompletne pomieszanie ścieżek tuż po opuszczeniu miejscówki, piękne pola pełne zadrzewień i zarośli wokół Prusinowa Wałeckiego, wielki las na wschód od Strzalin, Strzaliny, w których pobraliśmy wodę u gospodyni. Potem przełaj przez pola na północ od Tuczna, zahaczenie o "przedmieścia" od północy, długa droga przez step, a potem przez Puszczę i ogromną 10- osobową wieś Złotowo. Koniec końców dotarliśmy przed 19 nad Płociczną, a wyszliśmy o 9. Miejscówkę wybraliśmy w pobliżu ambony, która na pewno nie byłaby odwiedzona, gdyż na pobliskim nęcisku brakowało czegokolwiek jadalnego. Potem okazało się, że ambona uratowała nam dupy.
Zasypialiśmy pośród chmur i odległych grzmotów i w takiej też scenerii się obudziliśmy. Tuż po pospiesznym spakowaniu zaczęło kropić, więc zostawiwszy plecaki pod ponchem i poszliśmy na ambonę. Okazała się pięknie obita od środka czerwoną wykładziną, której kawały pełniły też funkcje okiennic. To uratowało nas od totalnego przemoczenia podczas 3-godzinnej burzy, która szalała dosłownie obok nas- błyski i pioruny były niemal jednoczesne. O 12, gdy już tylko kropiło, spokojnie zeszliśmy, umyliśmy zęby i ruszyliśmy w drogę do następnego noclegu- nad znaną wielu Korytnicę.
Trasa przebiegła w górę Płocicznej do wsi Krępy, a stamtąd różnymi duktami do domniemanego (był na mapie!) mostku na rzece Korytnicy. Z początku krajobrazy wilgotnych łąk i majestatyczny wiadukt kolejowy spowodowały, że trasa była niesamowicie ciekawa. Jednak za wsią przytłaczała monotonia Puszczy, a zadziwiała jedynie 100% wilgotność, nawet w suchych z zasady młodnikach sosnowych. Pięknym widokiem było też stado jeleni na pobliskiej wycince. W końcu dotarliśmy do "mostku" którego środek okazał się oczywiście rozebrany, zapewne dla wygody kajakarzy. Jednak my, po zwyczajowych ablucjach wzięliśmy plecaki na ramiona i przepławiliśmy się na zachodnią stronę. Woda sięgała do cyców, a każdy szedł z kijem w łapie i kolegą za plecami jako asekuracją. Z tego względu mamy foty tylko z przenoszenia... butów.
Kolejny sen w komarolandzie, a poranek przywitał nas mgłą i mżawką. Na szczęście przeszła szybko, ale w pośpiechu zdążyliśmy się spakować. Czekał nas najdłuższy marsz tej wyprawy- nad jezioro Smolary. Z początku było nudno i monotonnie, ale czekało nas kolejne miłe zaskoczenie. Zamiast iść przez DPN po asfalcie, natknęliśmy się na ścieżkę przyrodniczą! Bez wahania skorzystaliśmy z niej i podziwialiśmy dziewiczą dolinę Drawy i fotografowaliśmy na potęgę napotkane tablice. Zdziwił nas całkowity brak innych turystów przez 1,5h drogi ścieżką i zszokowały trzy napotkane miejsca po ogniskach w pobliżu ławeczek na zjedzenie kanapki. Doprawdy, żenujące, TURYŚCI...
Dalej droga prowadziła przez urokliwą wioskę Załom/ Zatom, gdzie życzliwa gospodyni po raz drugi i ostatni na wyjeździe dała nam wodę. Później był monotonny marsz Puszczą, z drobnymi atrakcjami - poniemiecka brukowana droga z kamieniami drogowskazowymi w tym pięknym języku, wioseczka Antonówko z mniej niż 10 mieszkańcami no i końcu jezioro Smolary. Okazało się brudniejsze niż 3 poprzednie źródła wody, ale ostrożnie nabierana woda bez naruszania fermentującego mułu była znośna. Tam też postanowiliśmy, że nie będzie 5 noclegu, tylko idziemy prosto na stację. Przytłoczyły nas komary, monotonia oraz palnik, który rano się rozszczelnił. Humor poprawił nam za to koziołek, który podlazł pod same prawie poncha około 22 i nagle spłoszył się z śmiesznym alarmowym "baaa, baa"

Ostatni dzień wędrówki ukazał nam piękne krajobrazy zrazu leśne, a potem zaoranych pól, nieużytków i mnóstwa zarośli i bagien. To były prawdziwie dzikie tereny, dużo bardziej niż sam las. Jednak straszny upał i komarownia odstraszała nas od zatrzymania się na dłużej. Objedliśmy się za to tego dnia kolejno: malinami, jeżynami, węgierkami i mirabelkami. Szliśmy po drodze, która była maksymalnie zarośnięta, ale opłaciło nam się to wspaniałymi wrażeniami. Na stację doszliśmy około 13, Redneck ruszył do domu, do Jarocina, a ja do dziewczyny, do Szczecina.
A teraz w pigułce:
Trasa: Wałcz ->jezioro Nakielno -> rzeka Płociczna na północ od granicy DPN -> rzeka Korytnica na północ od Sówki -> jezioro Smolary -> stacja Słonice
Dystanse: 1- 13km, 2- 23km, 3- 15km, 4- 24km, 5- 16km
Woda: Ze źródeł naturalnych i 2 razy od gospodarzy
Jedzenie: tylko na plecach- orzechy, suchary, kiełbasa, oliwa, kuskus, sosy w proszku, sól, cukier
Nawigacja: mapy z geoportalu i busola
Gotowanie: palnik na kartusze nabijane 190g
Spanie: poncho, śpiwór, karimata, moskitiera na kapelusz
Ubiór: koszula długi rękaw, kapelusz, spodnie ligtweight dpm, treki
Plecak: 13,5kg
Po co to wszystko? Otóż chciałem zarazić pasją dłuższych wypadów tych, którzy mogą się zarazić, tych co dysponują czasem i jaką taką kondycją. Jednocześnie chciałem ostrzec przed dwoma minusami tej wyprawy- komarami i monotonią. Oczywiście, chciałem też pochwalić się fajnym wypadem. No i polecić Puszcze Drawską poznańskiemu i szczecińskiemu reconowi.
Foty: https://picasaweb.google.com/1138805304 ... 11Selekcja#
opisy jutro, dziś już siły nie mam

Czołgiem!