Spływ Wisłą z Dęblina do Nadbrzeży.
Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw
Spływ Wisłą z Dęblina do Nadbrzeży.
Wszystko zaczęło się przez Puchala - kusił, nęcił swoimi spływami, aż postanowiłem sam ruszyć nad Wislę.
Udało się w końcu zorganizować wolny weekend, więc udałem się do sklepu, celem zakupienia kamizelki - jedynej rzeczy której mi brakło. Zakupiłem również prowiant w postaci konserw i fasolki. Wodę zakupiłem na miejscu w Dęblinie.
Następnie przez tydzień ślęczałem nad mapami i ogarniałem, gdzie jakie licho może na mnie czyhać
W dzień wyjazdu pogoda, jak co weekend się przeistoczyła ze spokojnej w "alternatywną"
Typowe. Nie zważając jednak na takie drobne zawirowania wsiadłem w pociąg i wyruszyłem na spotkanie z Dęblinem.
Na miejscu byłem ok godz 17 z minutami. Cisza, spokój i krążące czarne helikoptery nad miastem - luzik.
Namierzywszy sklep dokonuję zakupu 6 litrów wody. Bagaż "deczko" mnie przygniótł do ziemi, ale twardo idę. W Dęblinie na tę okazję wyszło słońce i żar leje się z nieba. Typowe.
Szukając drogi nad rzekę, deczko się zakałapućkałem, wszak pierwszy raz jestem w Dęblinie. Obładowany, jak wielbłąd - wzbudzam sensację. Dostrzegam dwie młode dziewczyny, więc zagajam Dziewczęta z uśmiechem wskazują mi kierunek i zapewniają, że to już niedaleko. Nie oszukały mnie - dostrzegam wał, więc podjarany przyspieszam kroku, by po chwili ujrzeć Wisłę. Przełażę przez wał i okazuje się jestem w dość dobrym miejscu do wodowania się. Na drzewie wisi nawet tablica - 394 km rzeki.
Pompuję "dziunię" i płynę do najbliższej wyspy - cel pierwszy Wicher dmie w twarz, ale luzik.
Dopływam do wyspy i mijam ją w spokoju i tak już prawie do końca spływu
Przez cały wieczór towarzyszą mi helikoptery - trenują nabieranie wysokości - uznałem
Wznoszą się i opadają. Dęblin w końcu.
Słońce zachodzi, więc myślę o biwaku. Dość szybko znajduję odpowiednią wyspę.
Wyłażę i wyciągam na brzeg dmuchańca, następnie dokonuję rekonesansu.
Miło - ludzi brak - dzicz. Nazbierawszy drwa, rozpalam ognisko i stawiam weń fasolkę po bretońsku. Zjadam, kubek czyszczę i dzwonię do Jacka, celem go zdenerwowania
Chwilę posiedziałem jeszcze przy ogniu i polazłem spać.
Noc okazała się dość zimna - spałem na piasku. Stwierdzam, że jestem już za stary na cienką karimatę BW. Pożeram śniadanie i następnie zwijam obóz i płynę. Przepływam na drugi brzeg, by dojrzeć tablicę - 402 km. Czyli wczoraj przepłynąłem 8 km. Pogoda się zmieniła - pochmurno, wieje. Na szczęście w plecy Fajnie i szybko się płynie w takich warunkach. Po drodze mijam łódki, a na nich rybacy.
Mijam rozstawione sieci - zaznaczone tyczkami. Tyczki - właśnie, trzeba ich wypatrywać - wytyczają szlak i informują o mieliznach. Wielce pomocne bywają. Tymczasem zmienił się wiatr i spycha mnie dość ostro na drugi brzeg, ja zaś płynę w przeciwnym kierunku, by skryć się przed srogimi podmuchami. Takie tam mocowanie się z wiatrem Wygrałem, płynę po "cichej" stronie. Rzeka skręca i wpadam wprost na burzę. Moknę epicko i śpiewam se ochoczo - płynę w deszczu Zmoczony dopływam do pierwszej lepszej łachy i schnę. Szybko stwierdzam, że wicher jest paskudny, ale i bywa wielce pomocny - osusza dość szybko. Poncho schnie migiem, więc wsiadam i płynę dalej.
Na tę okazję nad głową przelatują mi 4 "Iskry" w zwartym szyku - dość nisko.
Fajnie. Płynę dość leniwie, czasem to nuży, więc wytyczam sobie cele. Do wyspy, do tego "czegoś" białego, do wędkarzy i tak płynę, aż wyłoniły się kominy Elektrowni Kozienice. Mapa ! Wrzeszczę sam do siebie. Co wy mi tu dajecie ? Pustynia Kalahari ? Zaczyna mi pomału odbijać z radochy, ale sprawdzam zaciekle - zgadza się, to już Kozienice.
Zastrzyk energii - łapię za wiosła i nabieram tempa, byle czym prędzej. Kominy coraz bliżej i bliżej. Przed samą elektrownią dobijam do łachy, celem porobienia zdjęć. Glebłem się na piasku, bo gorący i się "dosuszam" Obserwuję chmury - nadciąga burza. Postanawiam przeczekać. Burza mija mnie bokiem, więc wsiadam do "dziuni" i płynę. Przy samej elektrowni rzeka skręca, więc skręciłem wprost w burze Czym bliżej elektrowni tym bardziej leje. Wymijają mnie inni kajakarze. Wymiana uprzejmości i już ich nie ma
Szybki , smukły kajaczek i parka w canoe.
Dobrze, że się dosuszyłem - zaraz znowu byłem cały mokry
Wieje chłodny wiatr, ja mokry, więc trochu ziębi. Nagle wpływam w tropik, znowu zimno, znowu tropik. Co jest? Wkładam łapsko we wodę i olśnienie - zrzut gorącej wody. Smoku miał rację - zupa. Fajne doświadczenie. Za elektrownią dobijam do łachy i schnę
Dalsza droga spokojna, spływam dość blisko brzegu i podziwiam widoki - krowy na piasku.
Za Kozienicami zaczęły się "huki" nad rzeką. Strzelają, celem wypłoszenia szpaków, które pożerają czereśnie. Huki towarzyszą mi już prawie do samego końca spływu. Szpaki również. Na łachach ptactwo gnieździ się. Mewy i rybitwy co i rusz mnie atakują, gdy się nazbyt zbliżę. Latają nisko i próbują udziabać, no i dokonują "zrzutów"
Zbliża się wieczór, więc szukam dogodnej wyspy. Zaczynam grymasić - mijane wydają mi się kiepskie. Typowe. Po kolejny zakręcie, na horyzoncie wyłaniają się chmury. Już wiem co to oznacza. Namierzam wyspę i włączam telefon. Chloru dzwonił - 2 nieodobrane połączenia.
Wypływam na środek rzeki i dzwonię. Dziunia wpada w powolny ruch wirowy i tak spływam. Zagadałem się i w tym samy czasie co skończyłem rozmowę - wpadłem na mieliznę.
Ostre hamowanie, paranoja i telefon wpada mi do wody. Wyciągam go szybko i natychmiast wyjmuje baterię. Wskaźnik na baterii pokazuje totalne zalanie - klnę na Chlora siarczyście
icon_twisted
Nic mi się już nie podoba. Wyspa też. Wsiadam i wiosłuję, moknę, gdyż się rozpadało. Wieje srogo.
Ciemne chmury pędzą nisko. Zło. Nagle mijam tabliczkę - 444 km rzeki. Osłupienie.
Zrobiłem aż tyle kilometrów ? Radocha - dobijam do pierwszej lepszej wyspy i widzę, że obozują na niej kajakarze co mnie "wyścigli" pod Kozienicami. Wysiadam i wypakowuje się. Widzę zbliżającą się ku mnie delegację.
Rozmowa.
- Witamy No witam.
- Abo my mamy większe doświadczenie w spływach, to możemy pomóc przy obozie. Deczko osłupiałem, ale podziękowałem i stwierdziłem, że dam se radę.
Poszli.
Widać żem amator. Jestem wykończony, więc próby z rozpaleniem ogniska wypadają blado. Wszystko mokre dookoła.
Nie zabrałem rozpałki ni kory brzozowej. Po kolejnej nie udanej próbie, daję sobie sam w pysk i przeganiam dekoncentrację. Udało się - płonie dziarsko. Wrzucam telefon obok na kołek i niech schnie. Zupka, konserwa i w kimono. Błogość. Nagłe uderzenie bassu wybudza mnie dość prędko. Disco Polo party w pobliskiej wiosze - wodzirej rozgrzewa się na dobre i drze mordę do mikrofonu. Cudownie ku... :-/ Jestem zmęczony, ale nie mogę usnąć. Sprawdzam na mapie co to za miejscowość - Skurcza chyba.
Wodzirej śle pozdrowienia dla Bolka. I tak do 4 rana. Bolek i kamraci, potańczyli konkretnie.
Rankiem zaczęło padać i lało do ósmej. Po ulewie wstałem i zjadłem śniadanie. Umyłem mordę i płynę dalej. Ciepło i "huki" przywitały mnie. Z lubością rozmyślam o Bolkowym kacu, jak mu te huki radośnie potęgują ból łba. Uśmiecham się złośliwie i płynę.
Na razie tyle - jutro wrzucę część drugą
Oto fotki - https://picasaweb.google.com/1113382265 ... 819062011r
A to obiecana część druga.
Pogoda w niedzielę zmienną bywa. Rankiem lało.
Jak wypływałem, słońce grzało - teraz jest pochmurno. Rzeka, spokojna - leniwa. Potężne łachy ciągną się aż po horyzont.
Przypomniałem sobie o telefonie - wkładam baterię - działa !
Radość - mogę robić zdjęcia. Dzwonię do żony, celem sprawdzenia stanu głośniczka - działa. Elegancko.
Dziś lepiej "czyta" mi się rzekę. Zabawne, jak umysł się przestawia, nawet go to uspokaja - proste zajęcie - skupienie na wodzie. Słyszę warkot, i za chwilę na łachę wpadają 3 cossy. Gnają ile fabryka dała. Zatrzymali się w oddali nad samą wodą i gadają. Słysze ich dość dobrze - dźwięk po wodzie niesie się niesamowicie. Knują gdzie dalej jechać. Mijam ich - machają mi. Odmachuję i płynę dalej.
Kolejny zakręt i za nim widzę słupy wysokiego napięcia. Czyli, że to już Mniszew. Od tego miejsca rzeka jest mi w miarę "dobrze" znana. Przepływam pod linią, która buczy srogo. Wyłażę na plaże i odsypiam pół godziny. Po drzemce znowu w "dziunię" i do przodu. Kieruję się ku dobrze znanej główce na której łowimy sumy. Główki jednak nie widać. Pozostała z niej tylko mała wysepka w części czołowej. Rozmyło całą główkę. Olbrzymie głazy - nie ma nic. Ryzykuję i przepływam w miejscu gdzie zawsze siedziałem na kamiurach. Płynę dość szybko. Przepływam normalnie - nic nawet nie otarło o spód dmuchańca. Już wiem, że w tym roku tu nie połowię. Płynę dalej i wypatruję ujścia Pilicy. Przy samy ujściu - zlewa. Na szczęście krótka. Teraz płynę od miejscówki do miejscówki. Wiem, że za chwilę Wysoczyn i Sobienie Jeziory. Kolejne sumowe główki. Wiosłuję szybciej. Mijam je i stwierdzam, że nadal stoją. Mijam także przyczółki przeprawy promowej. Oba obstawione ludźmi. Wędki, grill i nawet skutery wodne.
Dobijam do kolejnej łachy. Rozprostować kości. Pstrykam kilka zdjęć i w drogę. Znowu pada, znowu śpiewam w deszczu. Widzę most - zatem Góra Kalwariia. Wyszło słońce. Przy moście drogowym włączam telefon i sprawdzam godzinę - 18.35. Poważnie rozważam zakończenie spływu już w Górze. Uknułem, że jak dopłynę do mostu kolejoweg do godz 19.00, to płynę dalej do Warszawy, a jak dopłynę do mostu i będzie po 19, to rezygnuję i kończę spływ. Dopływam do mostu, zegarek pokazuje - 18.55. Zatem po krótkim suszeniu pod mostem - płynę dalej.
Tymczasem przed sobą widzę konkretną burzę. Za plecami nadciąga druga. Płynę zrezygnowany. Naraz słyszę "grzmot" Odwracam się i widzę, że to tylko towarowy jedzie mostem. Słońce coraz niżej, więc macham szybciej wiosłami. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki.
Mam ochotę na czekoladę. Niestety nie mam. :-/
Odganiam tę myśl i zbliżam się do Nadbrzeży. Po drugiej stronie rzeki "ktoś" krzyczy. Głos podobny do głosu kumpla, ale uznaję, że to nie on - skupiam się na wiosłowaniu. Nie chce mi się drzeć - zmęczony jestem. Oślepiony słońcem nie dostrzegam twarzy. Okazało się, że to jednak znajomi byli na rybach. No bywa.
Słońce zaszło, a ja wypatruję swej ulubionej główki z myślą zakończenia spływu.
Nie wiem też ile przepłynąłem - nie mogłem odczytać cyfr z tabliczki. Były za daleko.
Nie poznaję okolicy - widzę swoją główkę zasypaną piachem. Czyli tu też już nie połowię.
Wyciągam dziunię na piach i przenoszę na beton główki.
Czyszczę ją i cieszę się, że mnie nie zawiodła. Dziwnie się czuję. Gdyby nie poranna ulewa, być może wyruszył bym ze dwie godziny wcześniej i dotarł bym do Warszawy. Tymczasem czeka mnie 7 km marszu do cywilizacji. I to dość szybko, bo jak ucieknie ostatni autobus, to czeka mnie kolejne 5 km do autobusu nocnego. Wypijam wodę i włażę na wał. Na wale tablica - 486 km. Zatem przepłynąłem dziś ok 41 km. Super. Widzę sady, więc złażę z wału i zrywam kilka kwaśnych jabłek. Wchodząc na wał widzę w ciemnościach trzech ludzi z bronią. Myśliwce - na dziki się zasadzili. Nie mam sił na uprzejmości, więc mijam ich bez słowa. Zaczyna mi uwierać wór - wrzyna się w ramię. Zmęczony konkretnie jestem. Nagle w niebo wylatują fajerwerki. Pewnie wesele.
Pokaz trwa dość długo. Popatrzył bym dłużej, ale wiem, że muszę iść. Tymczasem na wał wlazł dzik. Świece mu w ślepia a ten nic. Ze zmęczenia nie odczuwam strachu. Chyba to wyczuł. Gapi się na fajerwerki. Kuriozalna sytuacja. Mówię no idź w pizdu chcę przejść. Stoi. Zaczynam tupać i nogi zakrywam worem, jak by mu się zachciało mnie atakować. Drę mordę na dzika na wale. Kto mi w to uwierzy. W końcu dzik se chrząknął z oburzeniem i zlazł z drogi. Dalej idę nieco pobudzony. Myślę o stacji benzynowej, która zaraz się pokaże - kupię se czekoladę. Stacja zamknięta. Lipa. Idę na przystanek - autobus nawiał. Z łapania stopa rezygnuję - kto weźmie takiego obładowańca w nocy. No nic, idę dalej na nocny. Mijam kolejne przystanki i nagle widzę terenówkę z logiem TVN Turbo - hamującą z piskiem. Ktoś zawraca i staje. Koleś pyta czy może gdzieś podwieźć. Zgadzam się bezapelacyjnie. Okazuje się, że to jeden z myśliwych - poznał mnie po dobytku. Mówi, że różne rzeczy widział, ale jak im się wyłoniłem z trawska, to ich zatkało. Podziękowałem, że mnie nie odpalił. Stwierdził, że w gorącej wodzie kompany nie jest. Pyta ciekawie co tam dźwigam i co żem robił nad Wisłą. Opowiadam, więc co i jak.
Koleś na to, że skoro tak, to odwiezie mnie do samego Rembridż. Elegancko. Wysiadam dziękując serdecznie. Lezę do ulubionego monopolowego i kupuję "pawełka"
Do domu docieram w okolicach godziny drugiej w nocy.
Pozdrawiam ;D
Udało się w końcu zorganizować wolny weekend, więc udałem się do sklepu, celem zakupienia kamizelki - jedynej rzeczy której mi brakło. Zakupiłem również prowiant w postaci konserw i fasolki. Wodę zakupiłem na miejscu w Dęblinie.
Następnie przez tydzień ślęczałem nad mapami i ogarniałem, gdzie jakie licho może na mnie czyhać
W dzień wyjazdu pogoda, jak co weekend się przeistoczyła ze spokojnej w "alternatywną"
Typowe. Nie zważając jednak na takie drobne zawirowania wsiadłem w pociąg i wyruszyłem na spotkanie z Dęblinem.
Na miejscu byłem ok godz 17 z minutami. Cisza, spokój i krążące czarne helikoptery nad miastem - luzik.
Namierzywszy sklep dokonuję zakupu 6 litrów wody. Bagaż "deczko" mnie przygniótł do ziemi, ale twardo idę. W Dęblinie na tę okazję wyszło słońce i żar leje się z nieba. Typowe.
Szukając drogi nad rzekę, deczko się zakałapućkałem, wszak pierwszy raz jestem w Dęblinie. Obładowany, jak wielbłąd - wzbudzam sensację. Dostrzegam dwie młode dziewczyny, więc zagajam Dziewczęta z uśmiechem wskazują mi kierunek i zapewniają, że to już niedaleko. Nie oszukały mnie - dostrzegam wał, więc podjarany przyspieszam kroku, by po chwili ujrzeć Wisłę. Przełażę przez wał i okazuje się jestem w dość dobrym miejscu do wodowania się. Na drzewie wisi nawet tablica - 394 km rzeki.
Pompuję "dziunię" i płynę do najbliższej wyspy - cel pierwszy Wicher dmie w twarz, ale luzik.
Dopływam do wyspy i mijam ją w spokoju i tak już prawie do końca spływu
Przez cały wieczór towarzyszą mi helikoptery - trenują nabieranie wysokości - uznałem
Wznoszą się i opadają. Dęblin w końcu.
Słońce zachodzi, więc myślę o biwaku. Dość szybko znajduję odpowiednią wyspę.
Wyłażę i wyciągam na brzeg dmuchańca, następnie dokonuję rekonesansu.
Miło - ludzi brak - dzicz. Nazbierawszy drwa, rozpalam ognisko i stawiam weń fasolkę po bretońsku. Zjadam, kubek czyszczę i dzwonię do Jacka, celem go zdenerwowania
Chwilę posiedziałem jeszcze przy ogniu i polazłem spać.
Noc okazała się dość zimna - spałem na piasku. Stwierdzam, że jestem już za stary na cienką karimatę BW. Pożeram śniadanie i następnie zwijam obóz i płynę. Przepływam na drugi brzeg, by dojrzeć tablicę - 402 km. Czyli wczoraj przepłynąłem 8 km. Pogoda się zmieniła - pochmurno, wieje. Na szczęście w plecy Fajnie i szybko się płynie w takich warunkach. Po drodze mijam łódki, a na nich rybacy.
Mijam rozstawione sieci - zaznaczone tyczkami. Tyczki - właśnie, trzeba ich wypatrywać - wytyczają szlak i informują o mieliznach. Wielce pomocne bywają. Tymczasem zmienił się wiatr i spycha mnie dość ostro na drugi brzeg, ja zaś płynę w przeciwnym kierunku, by skryć się przed srogimi podmuchami. Takie tam mocowanie się z wiatrem Wygrałem, płynę po "cichej" stronie. Rzeka skręca i wpadam wprost na burzę. Moknę epicko i śpiewam se ochoczo - płynę w deszczu Zmoczony dopływam do pierwszej lepszej łachy i schnę. Szybko stwierdzam, że wicher jest paskudny, ale i bywa wielce pomocny - osusza dość szybko. Poncho schnie migiem, więc wsiadam i płynę dalej.
Na tę okazję nad głową przelatują mi 4 "Iskry" w zwartym szyku - dość nisko.
Fajnie. Płynę dość leniwie, czasem to nuży, więc wytyczam sobie cele. Do wyspy, do tego "czegoś" białego, do wędkarzy i tak płynę, aż wyłoniły się kominy Elektrowni Kozienice. Mapa ! Wrzeszczę sam do siebie. Co wy mi tu dajecie ? Pustynia Kalahari ? Zaczyna mi pomału odbijać z radochy, ale sprawdzam zaciekle - zgadza się, to już Kozienice.
Zastrzyk energii - łapię za wiosła i nabieram tempa, byle czym prędzej. Kominy coraz bliżej i bliżej. Przed samą elektrownią dobijam do łachy, celem porobienia zdjęć. Glebłem się na piasku, bo gorący i się "dosuszam" Obserwuję chmury - nadciąga burza. Postanawiam przeczekać. Burza mija mnie bokiem, więc wsiadam do "dziuni" i płynę. Przy samej elektrowni rzeka skręca, więc skręciłem wprost w burze Czym bliżej elektrowni tym bardziej leje. Wymijają mnie inni kajakarze. Wymiana uprzejmości i już ich nie ma
Szybki , smukły kajaczek i parka w canoe.
Dobrze, że się dosuszyłem - zaraz znowu byłem cały mokry
Wieje chłodny wiatr, ja mokry, więc trochu ziębi. Nagle wpływam w tropik, znowu zimno, znowu tropik. Co jest? Wkładam łapsko we wodę i olśnienie - zrzut gorącej wody. Smoku miał rację - zupa. Fajne doświadczenie. Za elektrownią dobijam do łachy i schnę
Dalsza droga spokojna, spływam dość blisko brzegu i podziwiam widoki - krowy na piasku.
Za Kozienicami zaczęły się "huki" nad rzeką. Strzelają, celem wypłoszenia szpaków, które pożerają czereśnie. Huki towarzyszą mi już prawie do samego końca spływu. Szpaki również. Na łachach ptactwo gnieździ się. Mewy i rybitwy co i rusz mnie atakują, gdy się nazbyt zbliżę. Latają nisko i próbują udziabać, no i dokonują "zrzutów"
Zbliża się wieczór, więc szukam dogodnej wyspy. Zaczynam grymasić - mijane wydają mi się kiepskie. Typowe. Po kolejny zakręcie, na horyzoncie wyłaniają się chmury. Już wiem co to oznacza. Namierzam wyspę i włączam telefon. Chloru dzwonił - 2 nieodobrane połączenia.
Wypływam na środek rzeki i dzwonię. Dziunia wpada w powolny ruch wirowy i tak spływam. Zagadałem się i w tym samy czasie co skończyłem rozmowę - wpadłem na mieliznę.
Ostre hamowanie, paranoja i telefon wpada mi do wody. Wyciągam go szybko i natychmiast wyjmuje baterię. Wskaźnik na baterii pokazuje totalne zalanie - klnę na Chlora siarczyście
icon_twisted
Nic mi się już nie podoba. Wyspa też. Wsiadam i wiosłuję, moknę, gdyż się rozpadało. Wieje srogo.
Ciemne chmury pędzą nisko. Zło. Nagle mijam tabliczkę - 444 km rzeki. Osłupienie.
Zrobiłem aż tyle kilometrów ? Radocha - dobijam do pierwszej lepszej wyspy i widzę, że obozują na niej kajakarze co mnie "wyścigli" pod Kozienicami. Wysiadam i wypakowuje się. Widzę zbliżającą się ku mnie delegację.
Rozmowa.
- Witamy No witam.
- Abo my mamy większe doświadczenie w spływach, to możemy pomóc przy obozie. Deczko osłupiałem, ale podziękowałem i stwierdziłem, że dam se radę.
Poszli.
Widać żem amator. Jestem wykończony, więc próby z rozpaleniem ogniska wypadają blado. Wszystko mokre dookoła.
Nie zabrałem rozpałki ni kory brzozowej. Po kolejnej nie udanej próbie, daję sobie sam w pysk i przeganiam dekoncentrację. Udało się - płonie dziarsko. Wrzucam telefon obok na kołek i niech schnie. Zupka, konserwa i w kimono. Błogość. Nagłe uderzenie bassu wybudza mnie dość prędko. Disco Polo party w pobliskiej wiosze - wodzirej rozgrzewa się na dobre i drze mordę do mikrofonu. Cudownie ku... :-/ Jestem zmęczony, ale nie mogę usnąć. Sprawdzam na mapie co to za miejscowość - Skurcza chyba.
Wodzirej śle pozdrowienia dla Bolka. I tak do 4 rana. Bolek i kamraci, potańczyli konkretnie.
Rankiem zaczęło padać i lało do ósmej. Po ulewie wstałem i zjadłem śniadanie. Umyłem mordę i płynę dalej. Ciepło i "huki" przywitały mnie. Z lubością rozmyślam o Bolkowym kacu, jak mu te huki radośnie potęgują ból łba. Uśmiecham się złośliwie i płynę.
Na razie tyle - jutro wrzucę część drugą
Oto fotki - https://picasaweb.google.com/1113382265 ... 819062011r
A to obiecana część druga.
Pogoda w niedzielę zmienną bywa. Rankiem lało.
Jak wypływałem, słońce grzało - teraz jest pochmurno. Rzeka, spokojna - leniwa. Potężne łachy ciągną się aż po horyzont.
Przypomniałem sobie o telefonie - wkładam baterię - działa !
Radość - mogę robić zdjęcia. Dzwonię do żony, celem sprawdzenia stanu głośniczka - działa. Elegancko.
Dziś lepiej "czyta" mi się rzekę. Zabawne, jak umysł się przestawia, nawet go to uspokaja - proste zajęcie - skupienie na wodzie. Słyszę warkot, i za chwilę na łachę wpadają 3 cossy. Gnają ile fabryka dała. Zatrzymali się w oddali nad samą wodą i gadają. Słysze ich dość dobrze - dźwięk po wodzie niesie się niesamowicie. Knują gdzie dalej jechać. Mijam ich - machają mi. Odmachuję i płynę dalej.
Kolejny zakręt i za nim widzę słupy wysokiego napięcia. Czyli, że to już Mniszew. Od tego miejsca rzeka jest mi w miarę "dobrze" znana. Przepływam pod linią, która buczy srogo. Wyłażę na plaże i odsypiam pół godziny. Po drzemce znowu w "dziunię" i do przodu. Kieruję się ku dobrze znanej główce na której łowimy sumy. Główki jednak nie widać. Pozostała z niej tylko mała wysepka w części czołowej. Rozmyło całą główkę. Olbrzymie głazy - nie ma nic. Ryzykuję i przepływam w miejscu gdzie zawsze siedziałem na kamiurach. Płynę dość szybko. Przepływam normalnie - nic nawet nie otarło o spód dmuchańca. Już wiem, że w tym roku tu nie połowię. Płynę dalej i wypatruję ujścia Pilicy. Przy samy ujściu - zlewa. Na szczęście krótka. Teraz płynę od miejscówki do miejscówki. Wiem, że za chwilę Wysoczyn i Sobienie Jeziory. Kolejne sumowe główki. Wiosłuję szybciej. Mijam je i stwierdzam, że nadal stoją. Mijam także przyczółki przeprawy promowej. Oba obstawione ludźmi. Wędki, grill i nawet skutery wodne.
Dobijam do kolejnej łachy. Rozprostować kości. Pstrykam kilka zdjęć i w drogę. Znowu pada, znowu śpiewam w deszczu. Widzę most - zatem Góra Kalwariia. Wyszło słońce. Przy moście drogowym włączam telefon i sprawdzam godzinę - 18.35. Poważnie rozważam zakończenie spływu już w Górze. Uknułem, że jak dopłynę do mostu kolejoweg do godz 19.00, to płynę dalej do Warszawy, a jak dopłynę do mostu i będzie po 19, to rezygnuję i kończę spływ. Dopływam do mostu, zegarek pokazuje - 18.55. Zatem po krótkim suszeniu pod mostem - płynę dalej.
Tymczasem przed sobą widzę konkretną burzę. Za plecami nadciąga druga. Płynę zrezygnowany. Naraz słyszę "grzmot" Odwracam się i widzę, że to tylko towarowy jedzie mostem. Słońce coraz niżej, więc macham szybciej wiosłami. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki.
Mam ochotę na czekoladę. Niestety nie mam. :-/
Odganiam tę myśl i zbliżam się do Nadbrzeży. Po drugiej stronie rzeki "ktoś" krzyczy. Głos podobny do głosu kumpla, ale uznaję, że to nie on - skupiam się na wiosłowaniu. Nie chce mi się drzeć - zmęczony jestem. Oślepiony słońcem nie dostrzegam twarzy. Okazało się, że to jednak znajomi byli na rybach. No bywa.
Słońce zaszło, a ja wypatruję swej ulubionej główki z myślą zakończenia spływu.
Nie wiem też ile przepłynąłem - nie mogłem odczytać cyfr z tabliczki. Były za daleko.
Nie poznaję okolicy - widzę swoją główkę zasypaną piachem. Czyli tu też już nie połowię.
Wyciągam dziunię na piach i przenoszę na beton główki.
Czyszczę ją i cieszę się, że mnie nie zawiodła. Dziwnie się czuję. Gdyby nie poranna ulewa, być może wyruszył bym ze dwie godziny wcześniej i dotarł bym do Warszawy. Tymczasem czeka mnie 7 km marszu do cywilizacji. I to dość szybko, bo jak ucieknie ostatni autobus, to czeka mnie kolejne 5 km do autobusu nocnego. Wypijam wodę i włażę na wał. Na wale tablica - 486 km. Zatem przepłynąłem dziś ok 41 km. Super. Widzę sady, więc złażę z wału i zrywam kilka kwaśnych jabłek. Wchodząc na wał widzę w ciemnościach trzech ludzi z bronią. Myśliwce - na dziki się zasadzili. Nie mam sił na uprzejmości, więc mijam ich bez słowa. Zaczyna mi uwierać wór - wrzyna się w ramię. Zmęczony konkretnie jestem. Nagle w niebo wylatują fajerwerki. Pewnie wesele.
Pokaz trwa dość długo. Popatrzył bym dłużej, ale wiem, że muszę iść. Tymczasem na wał wlazł dzik. Świece mu w ślepia a ten nic. Ze zmęczenia nie odczuwam strachu. Chyba to wyczuł. Gapi się na fajerwerki. Kuriozalna sytuacja. Mówię no idź w pizdu chcę przejść. Stoi. Zaczynam tupać i nogi zakrywam worem, jak by mu się zachciało mnie atakować. Drę mordę na dzika na wale. Kto mi w to uwierzy. W końcu dzik se chrząknął z oburzeniem i zlazł z drogi. Dalej idę nieco pobudzony. Myślę o stacji benzynowej, która zaraz się pokaże - kupię se czekoladę. Stacja zamknięta. Lipa. Idę na przystanek - autobus nawiał. Z łapania stopa rezygnuję - kto weźmie takiego obładowańca w nocy. No nic, idę dalej na nocny. Mijam kolejne przystanki i nagle widzę terenówkę z logiem TVN Turbo - hamującą z piskiem. Ktoś zawraca i staje. Koleś pyta czy może gdzieś podwieźć. Zgadzam się bezapelacyjnie. Okazuje się, że to jeden z myśliwych - poznał mnie po dobytku. Mówi, że różne rzeczy widział, ale jak im się wyłoniłem z trawska, to ich zatkało. Podziękowałem, że mnie nie odpalił. Stwierdził, że w gorącej wodzie kompany nie jest. Pyta ciekawie co tam dźwigam i co żem robił nad Wisłą. Opowiadam, więc co i jak.
Koleś na to, że skoro tak, to odwiezie mnie do samego Rembridż. Elegancko. Wysiadam dziękując serdecznie. Lezę do ulubionego monopolowego i kupuję "pawełka"
Do domu docieram w okolicach godziny drugiej w nocy.
Pozdrawiam ;D
Ostatnio zmieniony 22 cze 2011, 15:10 przez slaq, łącznie zmieniany 5 razy.
- Prowler
- Posty: 782
- Rejestracja: 28 wrz 2009, 18:38
- Lokalizacja: Białystok
- Tytuł użytkownika: motórzysta
- Płeć:
elegancko jednym słowem
[ Dodano: 2011-06-21, 18:09 ]
elegancko jednym słowem
edit. Armat Gwizdną mi komentarz. W myślach czyta czy jaki inny czort
[ Dodano: 2011-06-21, 18:09 ]
elegancko jednym słowem
edit. Armat Gwizdną mi komentarz. W myślach czyta czy jaki inny czort
Podobno grzeczni chłopcy idą do nieba, a niegrzeczni idą ... tam gdzie chcą
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
- Mr. Wilson
- Posty: 422
- Rejestracja: 27 paź 2010, 22:55
- Lokalizacja: xyz
- Płeć:
- Kontakt:
Piękne zdjęcia i opis fajnie się czyta, sam też chętnie bym Wisłą popływał.
Kumpel w najbliższy weekend wyrusza na mały spływ rzeką Wieprz tratwą, zrobił ją sam z 3 palet Euro i styropianu , wyposażenie pokładu to mały grill, klika butelek piwa i wędka , musicie przyznać że facet ma fantazję
Kumpel w najbliższy weekend wyrusza na mały spływ rzeką Wieprz tratwą, zrobił ją sam z 3 palet Euro i styropianu , wyposażenie pokładu to mały grill, klika butelek piwa i wędka , musicie przyznać że facet ma fantazję
Las moim domem i najlepszym przyjacielem
- Młody
- Posty: 895
- Rejestracja: 01 sty 2009, 19:19
- Lokalizacja: Tychy
- Gadu Gadu: 9281692
- Płeć:
- Kontakt:
Piknie panocku, widać się podobało, bo na każdym zdjęciu uchachany jak dzidzia
Mr. Wilson, no fantazję ma, zupełnie nie kumam po co te palety i styropian
Mr. Wilson, no fantazję ma, zupełnie nie kumam po co te palety i styropian
Forum to nie agencja towarzyska-NIE DOGODZIMY KAŻDEMU !
Życie należy przeżyć tak, aby gołębie przelatujące nad Twoim grobem zesrały się z wrażenia.
https://www.fasttrans.com.pl/
Życie należy przeżyć tak, aby gołębie przelatujące nad Twoim grobem zesrały się z wrażenia.
https://www.fasttrans.com.pl/
- puchalsw
- Posty: 1742
- Rejestracja: 07 lis 2009, 13:36
- Lokalizacja: Zielona Białołęka
- Tytuł użytkownika: Skandynawski Oprawca
- Płeć:
No właśnie... Dżenezis normalnie: I nastał Puchal... poetycko brzmi.slaq pisze:Wszystko zaczęło się przez Puchala
Ale to nic w porównaniu z opisem, no i samą wyprawą.
Ja nie wiem co ta obmierzła Wisła w sobie ma. Codziennie jak z roboty wracam, to się mało na Wisłostradzie nie zabiję, patrząc na jej wredne bystro-ślimacze nurty. Taka pociągająca franca.
Szczerze i nienawistnie zazdroszczę przeżyć i wrażeń. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jak Michas wreszcie uszyje ta kordurę, to się we trójkę wybierzemy
F..k it, I'll Do It Myself!
Dzięki Panowie za miłe słowa
nicco - dmuchaniec jest marki "no name" Chyba, że "adventure" i logo jaszczurki, to jakieś cudo z kosmosu
Tylko tyle jest na nim napisane
Wykonany z tworzywa PVC.
Kupiłem go na allegro za ok 270 pln. Znalazłem go pod hasłem - dmuchane canoe.
Mam go już 3 lata i daje radę.
[ Dodano: 2011-06-21, 23:55 ]
Zawsze się ożywiam na moście
nicco - dmuchaniec jest marki "no name" Chyba, że "adventure" i logo jaszczurki, to jakieś cudo z kosmosu
Tylko tyle jest na nim napisane
Wykonany z tworzywa PVC.
Kupiłem go na allegro za ok 270 pln. Znalazłem go pod hasłem - dmuchane canoe.
Mam go już 3 lata i daje radę.
[ Dodano: 2011-06-21, 23:55 ]
Dziś jadę se pociągiem do pracy i obok mnie stoi starsza pani. Widać pierwszy raz widzi budowlę szumnego stadionu narodowego. Duma nasza wznosi się dzielnie, robole jedzą śniadanie, a pani kreśli znak krzyża na szybie pociągu na widok stadionu. Pociąg wjeżdża na most, więc spoglądam na Wisłę, jak co dzień. Nachodzi mnie myśl - wiało, by mi dziś w plecypuchalsw pisze:Ja nie wiem co ta obmierzła Wisła w sobie ma. Codziennie jak z roboty wracam, to się mało na Wisłostradzie nie zabiję, patrząc na jej wredne bystro-ślimacze nurty.
Zawsze się ożywiam na moście
Ostatnio zmieniony 22 cze 2011, 09:16 przez slaq, łącznie zmieniany 1 raz.
Piasek nad Wisłą jest taki sam jak nad morzem.Ciek pisze:dużo piasku, prawie jak nad morzem i dzieciaki mają się gdzie bawić.
Przynajmniej tak mi się wydaje Wciska się wszędzie, więc zęby zgrzytają podczas szamania
Wędki się nie dają złożyć, a kołowrotki bez smarowania częstego, to przypominają betoniarki
No i zasypało mi miejscówkę - 1,5m warstwą piachu
Rozmyło mi też dwie główki - olbrzymie głazy - nie ma nic
-
- Posty: 722
- Rejestracja: 25 paź 2009, 10:06
- Lokalizacja: z kanapy przed TV
- Tytuł użytkownika: awski
- Płeć:
No własnie nie wiem czy jest taki sam, wygląda podobnie ale co w tym piasku siedzi przyniesione z wodą to ciężko powiedzieć. W ciągu ostatnich 2 miesięcy byłem 3 razy w szpitalu z dzieciakiem ze względu na infekcje bakteryjne, biegunki itp. Ostatni "turnus" mi wypadł w trakcie kilkudniowego maratonu egzaminacyjnego i się teraz zwyczajnie wszystkiego boję
Co do miejscówek to faktycznie masakra jest, pierwszy raz od 3 lat widzę tak niski stan wody. W weekend byłem nad wodą z myślą o szczupaku, zabrałem blaszki nr 4 i nie dało się łapać bo cały czas szorowały po dnie, musiałem szukać czegoś mniejszego w pudle z przynętami. Najlepiej u mnie wygląda ujście strumyka gdzie się czaiłem zawsze na okonki; w miejscu gdzie kiedyś było fajne łowisko jest teraz łacha piasku 10x 10 metrów z małym kanalikiem biegnącym przez środek. Kierując się tzw. instynktem poznaniaka chciałem chociaż pozyskać jakieś poobrywane wabiki z widocznych na brzegu konarów i innych cudów ale już mnie tubylcy ubiegli i nic nie było, całe zbiory ograniczyły się do jednego kopytka na skorodowanej główce, a w międzyczasie zgubiłem pod wodą effzetta black fury za 10 złotych
Co do miejscówek to faktycznie masakra jest, pierwszy raz od 3 lat widzę tak niski stan wody. W weekend byłem nad wodą z myślą o szczupaku, zabrałem blaszki nr 4 i nie dało się łapać bo cały czas szorowały po dnie, musiałem szukać czegoś mniejszego w pudle z przynętami. Najlepiej u mnie wygląda ujście strumyka gdzie się czaiłem zawsze na okonki; w miejscu gdzie kiedyś było fajne łowisko jest teraz łacha piasku 10x 10 metrów z małym kanalikiem biegnącym przez środek. Kierując się tzw. instynktem poznaniaka chciałem chociaż pozyskać jakieś poobrywane wabiki z widocznych na brzegu konarów i innych cudów ale już mnie tubylcy ubiegli i nic nie było, całe zbiory ograniczyły się do jednego kopytka na skorodowanej główce, a w międzyczasie zgubiłem pod wodą effzetta black fury za 10 złotych
A w Poznaniu też rzęsa płynie Wartą ? Czy to tylko tak w Gorzowie ino ?
Oglądałem kiedyś foty jakiegoś spływu pontonowego. Płynęli Odrą, następnie - Wartą, Notecią i wbili się w kanały w okolicach Bydgoszczy, celem by do Wisły dalej.
W tych kanałach było pełno rzęsy i ich tam śluzowali, ciekawe czy to tam jest źródło tej rzęsy ? Zawsze mi to nie dawało spokoju - skąd ta rzęsa
Tu też fajnie spływali -
Zdaje się, że autor jest nawet użytkownikiem naszego forum
W sumie to po obejrzeniu tego filmu się nakręciłem na kupno jakiegoś dmuchańca.
Oglądałem kiedyś foty jakiegoś spływu pontonowego. Płynęli Odrą, następnie - Wartą, Notecią i wbili się w kanały w okolicach Bydgoszczy, celem by do Wisły dalej.
W tych kanałach było pełno rzęsy i ich tam śluzowali, ciekawe czy to tam jest źródło tej rzęsy ? Zawsze mi to nie dawało spokoju - skąd ta rzęsa
Tu też fajnie spływali -
Zdaje się, że autor jest nawet użytkownikiem naszego forum
W sumie to po obejrzeniu tego filmu się nakręciłem na kupno jakiegoś dmuchańca.
-
- Posty: 722
- Rejestracja: 25 paź 2009, 10:06
- Lokalizacja: z kanapy przed TV
- Tytuł użytkownika: awski
- Płeć:
Rzęsy nie widziałem w Poznaniu, jest natomiast sporo czegoś, co można nazwać "glutem", jakiś wstrętnych, małych paprochów itp. im mniej wody tym bardziej to widoczne i lubi się czepiać krętlika. W Gorzowie natomiast faktycznie sporo tej rzęsy czasem pływa, nie wiem gdzie jest źródło ale pewnie dość wysoko w górę rzeki bo w czasach gdy trenowałem kajakarstwo robiliśmy dystanse w górę rzeki aż na rozlewiska w stronę Santoka i cały czas to płynęło. Wydaje mi się, że rzęsa może być też na Noteci. W weekend będę chyba w Gorzowie to sobie pospaceruję i zobaczę, to faktycznie ciekawe zjawisko, na kajakach urządzaliśmy sobie tym prawdziwe wojny jak trener nie patrzył, do dziś pamiętam jak smakuje
nicco - własnie znalazłem przed chwilą, gdyż z ciekawości wpisałem - http://allegro.pl/nowe-dmuchane-canoe-s ... 01864.html
Mam dokładnie takie same. Zatem czasem się pojawiają na allegro.
Pozdrawiam
Mam dokładnie takie same. Zatem czasem się pojawiają na allegro.
Pozdrawiam
- puchalsw
- Posty: 1742
- Rejestracja: 07 lis 2009, 13:36
- Lokalizacja: Zielona Białołęka
- Tytuł użytkownika: Skandynawski Oprawca
- Płeć:
Chciałem się właśnie dowiedzieć w Googlach, lecz odpowiedź któą otrzymałem wprawiła mnie w zakłopotanie:slaq pisze:skąd ta rzęsa
"Gdzie przedłużyć rzęsy w Warcie"...
Po moim oczku wodnym widzę, że kiedy mam wyłączony filtr wodny i lustro wody jest stojące, to rzęsa szybko zrasta całość.
Myślę że spowodowane to jest niskim stanem wód. W zatoczkach budują się obszary wody stojącej, i tam rozrasta się rzęsa. Rosnąc jest wyłapywana przez prąd rzeczny i tak się rozsiewa.
A glut wspomniany prze Cieka, to glony nitkowate, prawdziwa cholera. Kiedy woda jest słabo napowietrzona, wtedy okrzemek jest mało, i nie ma komu zżerać glonów.
F..k it, I'll Do It Myself!
- Dragonfly
- Posty: 313
- Rejestracja: 06 wrz 2010, 20:53
- Lokalizacja: Mazowsze
- Tytuł użytkownika: Sceptyk
- Płeć:
Gratuluję pomysłu a jeszcze bardziej gratuluję wykonania !
Ponoć w XXI w. więcej osób widziało Ziemię z kosmosu, niż Dolinę Środkowej Wisły z rzeki - zapisałeś się więc do elitarnego klubu !
I co dalej ? Wisły jeszcze trochę zostało. A ile jest innych rzek ? Bug, Narew, Biebrza, Warta... A może Pisą spłyniemy z Augustowa do Warszawy ?
Ponoć w XXI w. więcej osób widziało Ziemię z kosmosu, niż Dolinę Środkowej Wisły z rzeki - zapisałeś się więc do elitarnego klubu !
I co dalej ? Wisły jeszcze trochę zostało. A ile jest innych rzek ? Bug, Narew, Biebrza, Warta... A może Pisą spłyniemy z Augustowa do Warszawy ?
Odszedł Jon Lord, jeden z największych herosów rocka, mistrz organów Hammonda. Ku pamięci - http://tinyurl.com/yzbkwyk
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
- Dragonfly
- Posty: 313
- Rejestracja: 06 wrz 2010, 20:53
- Lokalizacja: Mazowsze
- Tytuł użytkownika: Sceptyk
- Płeć:
Najpiękniejsza część Wisły to odcinek od Zawichostu do Góry Kalwarii. Warszawski odcinek też ładny, ale to w końcu miasto i coś, czego Warszawa powinna się wstydzić - wylot kolektora na Bródnie. Jak ze trzy dni pada - rzeka cuchnie aż do Nowego Dworu.
Od N. D. Wisła to już mocno dostojna rzeka (tak w ogóle to Wisła jest rzeką górską).
Zalew Włocławski na dmuchańcu - to byłoby coś !
Postaram się kupić coś podobnego do Twojego "lotniskowca" i wówczas będę w dyspozycji. Kręci mnie Bug z Niemirowa, do Zalewu Zegrzyńskiego - zapakowałbym sobie graty w jeden wór, dojechał nad rzekę autobusem i finito... Powrót w podobnym stylu. To ok. 10 dni spływu. Ale to dopiero, kiedy "łódź dętą" kupię. Bo żeby zawieźć swojego Neptuna z Kutna do Niemirowa i zwieźć np. z Serocka, musiałbym słono zapłacić za wynajem auta z kierowcą.
Hm... Wartę najlepiej spłynąć od Działoszyna do Kamiona... Coś fantastycznego ! Z tym, że nie jestem do końca przekonany, że tani dmuchaniec dałby radę...
Z Poznania ? A fuj !
A może od Zbiornika Jeziorsko tak, do Konina ? Też ładnie ! W razie luzu można wykręcić na Gopło...
Wracając do kwestii dmuchańca, podobnego do Twojego, na Allegro jest wysyp jakichś tam "Speed Raftów" po 199 zetów. Osobiście zaryzykowałbym produkt Wehncke, kupiony w firmie, na fakturę (obowiązuje rękojmia i gwarancja) - koszt circa 250 zetów. To pływadełko z linka jest stanowczo za drogie...
Od N. D. Wisła to już mocno dostojna rzeka (tak w ogóle to Wisła jest rzeką górską).
Zalew Włocławski na dmuchańcu - to byłoby coś !
Postaram się kupić coś podobnego do Twojego "lotniskowca" i wówczas będę w dyspozycji. Kręci mnie Bug z Niemirowa, do Zalewu Zegrzyńskiego - zapakowałbym sobie graty w jeden wór, dojechał nad rzekę autobusem i finito... Powrót w podobnym stylu. To ok. 10 dni spływu. Ale to dopiero, kiedy "łódź dętą" kupię. Bo żeby zawieźć swojego Neptuna z Kutna do Niemirowa i zwieźć np. z Serocka, musiałbym słono zapłacić za wynajem auta z kierowcą.
Hm... Wartę najlepiej spłynąć od Działoszyna do Kamiona... Coś fantastycznego ! Z tym, że nie jestem do końca przekonany, że tani dmuchaniec dałby radę...
Z Poznania ? A fuj !
A może od Zbiornika Jeziorsko tak, do Konina ? Też ładnie ! W razie luzu można wykręcić na Gopło...
Wracając do kwestii dmuchańca, podobnego do Twojego, na Allegro jest wysyp jakichś tam "Speed Raftów" po 199 zetów. Osobiście zaryzykowałbym produkt Wehncke, kupiony w firmie, na fakturę (obowiązuje rękojmia i gwarancja) - koszt circa 250 zetów. To pływadełko z linka jest stanowczo za drogie...
Odszedł Jon Lord, jeden z największych herosów rocka, mistrz organów Hammonda. Ku pamięci - http://tinyurl.com/yzbkwyk
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
- puchalsw
- Posty: 1742
- Rejestracja: 07 lis 2009, 13:36
- Lokalizacja: Zielona Białołęka
- Tytuł użytkownika: Skandynawski Oprawca
- Płeć:
Jesteście wszyscy bardzo irytujący. Przez Was zamiast cieszyć się z możliwości miecia spokojnego weekendy, zaczynam kombinować jak i kiedy spłynąć.
Teraz będę negocjował z Małżowinką aby mnie na spływ z Dęblina puściła w przyszły weekend. Jak się uda to mogę kompana na pokład wziąć, albo we spółkę z inną łódka popłynąć. Dam znać do środy. Póki co nie brudzę już w tym epickim temacie.
slaq, to wszystko Twoja wina
EDYTA: w przyszły weekend jedziemy do Mikiego na obóz, ale temat jest aktualny.
Teraz będę negocjował z Małżowinką aby mnie na spływ z Dęblina puściła w przyszły weekend. Jak się uda to mogę kompana na pokład wziąć, albo we spółkę z inną łódka popłynąć. Dam znać do środy. Póki co nie brudzę już w tym epickim temacie.
slaq, to wszystko Twoja wina
EDYTA: w przyszły weekend jedziemy do Mikiego na obóz, ale temat jest aktualny.
F..k it, I'll Do It Myself!
- Hillwalker
- Posty: 271
- Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
- Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
- Płeć: