Pod koniec grudnia 2010 zostałem wysłany na bieg kończący stopień Harcerza Orlego.
Zadania, które mi przydzielono nie były specjalnie wyszukane: dostać się do Puszczy Noteckiej w ok.Sowiej Góry i przemierzyć ją pieszo aż do Skwierzyny.
Miałem ograniczony ekwipunek- nie mogłem korzystać z namiotu, zapałek, krzesiwa, łuku ogniowego, noża, kompasu.
Przydzielono mi też prowiant: kiełbasę, 4 snickersy, paczkę orzeszków.
W zasadzie jedynym wyzwaniem był mróz. A był to okres kiedy mróz był naprawdę srogi, -7/-10C w dzień, - 17/-20 w nocy.
Mam za sobą ...dziesiąt nocy na mrozie, także wysoko w górach, jednak wyprawa w Puszczę Notecką dała mi nowy pogląd na przetrwanie zimą.
Mogłem na własnej skórze doświadczyć, jak połączenie wychłodzenia związanego z nieustannym przebywaniem na silnym mrozie (3 dni), zmęczenia marszem, odwodnienia, niewyspania i niewielkiej ilości jedzenia wpływa na organizm.
Każde z powyższych samo w sobie nie stanowi wyzwania, ale połączenie tych czynników to już krok od katastrofy. Niewielką ilość ubrań (bielizna termo, polar, softshell) musiałem rekompensować szybszym marszem, by utrzymać ciepło. Zmęczenie marszem w głębokim śniegu regenerowałem jedzeniem i snem, a tego również było niewiele. Z każdym dniem było mi coraz chłodniej, mimo że temp. powietrza się nie zmieniała (być może to tylko psychika).
Wydawało mi się, że miałem spore doświadczenie z radzeniem sobie w podobnych warunkach, wielokrotnie odbywałem samotne zimowe wędrówki po górach i lasach.
Pozornie banalny bieg okazał się naprawdę dużym wyzwaniem. Bolesna nauczka za arogancję, z jaką do niego podszedłem.
Czego się nauczyłem? Zdecydowanie szacunku do matki natury.
Czy przy posiadanym ekwipunku i założeniach biegu mogłem lepiej sobie poradzić? Z pewnością tak. Aczkolwiek wydaje mi się, że różnica w komforcie nie byłaby kolosalna.
Miałem ze sobą: śpiwór Loap St. Laurent, matę samopomp. Termite, termos Termite, 2 pary rękawiczek, opaskę na głowę, softshell, polar, bieliznę termoaktywną, spodnie M65, amerykańską pałatkę, stuptuty, menażkę, papier toaletowy, apteczkę osobistą, mapę (drogową, co by za łatwo nie było).
Podczas biegu filmowałem moje poczynania. Miałem małą kamerę bez statywu, także ujęcia nie powalają. W zasadzie, to są wręcz nudne

Wolę uprzedzić niż później się tłumaczyć:
To nie jest w żadnej mierze tzw. film survivalowy/podręcznik przetrwania. To relacja z wyprawy, wzbogaconej o wnioski na gorąco, w pewnym tylko stopniu zaadaptowana na potrzeby edukacyjne dla mojej Drużyny

Jeśli mimo to, ktoś życzy sobie obejrzeć moje poczynania, to są pod tym linkiem:
bieg HO