Autorem pomysłu wypadu rekonstrukcyjnego był Treasure Hunter. Nie wiem jednak, czy na skutek restrykcyjnych zasad (czy aby na pewno takich restrykcyjnych?), czy może sezonu wakacyjnego, początkowa lista “zapaleńców” skurczyła się do 3 reconnetowców - ww. Autora wypadu, Parthagasa, i mojej skromnej osoby.
W takich okolicznościach, Autor powiedział, że on to ma gdzieś, i postanowił przenieść “duży” wypad na termin późniejszy
Tak to pozostał na placu boju Parthagas, i ja. Postanowiliśmy, więc że tak czy inaczej spotkamy się w weekend na jego terenie w pobliżu Jeziora Kiełpińskiego.
Plan był taki, że spotkamy się w piątek po południu, rozbijemy obóz, pobawimy się zabawkami, podjemy, a na drugi dzien. rande vouse po jeziorze na kanu. Na niedziele planowaliśmy zwinąć obóz z rana, i spłynąć Welem.
Podczas pobytu w obozie, mieliśmy trzymać się zasad Wypadu Rekonstrukcyjnego.
Załączone fotografie wiele nie pokazują, po za tym, że dobrze się bawiliśmy, podzielę się, więc z Wami moimi uwagami. Jestem pewien, że Parthagas dołoży jeszcze od siebie sporo fotografii, jaki i więcej cennych uwag.
1. Do tematu pakowania i sprzętu podszedłem raczej na poważnie:
- żadnej elektroniki, high-techu, etc. Jedyne elektroniczne urządzenia, jakie mieliśmy w obozie to nasze zegarki, komórki, i GPS, który służył na w sobotę do zapisu przepłyniętego szlaku (mapkę umieszczę później)
- żadnych tkanin oddychających Miałem na sobie spodnie M65, koszulkę bawełnianą. W odwodzie sweter wełniany (spałem w nim), bluza BDU (służyła jako poduszka)i dwa zapasy bielizny też w bawełnie, arafatka, mała bandama, kapelusz z rondem
- spanie: dwa koce wełniane US demobil, poncho helikona na glebę, tarp nad głową
- ogień: krzesiwo tradycyjne
- prowiant:1/2kg mąki, przyprawy naturalne, syrop z malin, herbata, cebula, ziemniaki, 1/2kg kaszy, 2 pomidory, jabłka, 3 ząbki czosnku, suszona kiełbasa, buteleczka oleju, puszka sucharów, proszek do pieczenia, “krzynka piwa” - niestety nie z epoki.... w miarę współczesna produkcja
- światło dwie lampy naftowe, zapas nafty (0,3litra), świeczka gruba
- osprzęt: nie mam plecaka brezentowego, więc tutaj niestety wystąpiła kordura
- narzędzie, toporek, nessmuk, mały custom z kanapki, szydło i dratwa
- pozostałe drobiazgi: linki z bawełnianego sznurka, żywność pakowana w pergamin owinięty sznurkiem. Żadnych plastikowych torebek. Materiały sypkie pakowane były w puszki metalowe, albo woreczki bawełniane, menażka nerka, czajniczek trangia
- higiena: mały zestaw z mydłem, szczoteczką DZ, pastą, bandamą, i apteczka.
Sprzęt Parthagasa nieco różnił się w konfiguracji od mojego, ale to jemu pozostawię do opisu....
Obserwacje:
- Ciężko było. Teraz widzę, że na 2 dni, mogłem podarować sobie te ziemniaki, i kaszę. Zapomnieć kawy, i cukru to była tragedia. Mimo wszystko, sposób pakowania, zabieranie nieprzetworzonych produktów, dwóch koców, lampy naftowej, spowodował, że plecak nie był najlżejszy. Nie ważyłem, ale oceniam go na 20-25 kilo
Co robiliśmy:
- dużo gotowania jak widzicie na załączonych obrazkach. Okazuje się, że z bardzo prostych składników, naprawdę można świetnie i smacznie gotować (placki z syropem były naprawdę smaczne)
- strugaliśmy łyżki, łopatki do smażenia, Parthagas zrobił świetną suszarkę na naczynia. Z łuku ogniowego udało nam się wykombinować fajną wiertarkę do drewna.
- generalnie, rąbanie opału, prace obozowe, gotowanie, i pływanie po jeziorze, zabrały nam sporo czasu. Wielu z planowanych zajęć (strzelanie z wiatrówki, rozpalanie ognia łukiem, i wiele jeszcze innych) nie udało się zrealizować ze względu na brak czasu. Ja jeszcze do późna w nocy w sobotę strugałem przy świetle lamp naftowych tomahawka drewnianego dla syna

Bogatszy o nowe doświadczenia mogę stwierdzić, że:
- prowiant: ziemniaki. Ciężkie i kłopotliwe. Dzisiaj bym ich nie zabrał. Jabłka podobnie. Raczej powinny zostać zamienione na suszone owoce.
- z mąki naprawdę wiele można! W połączeniu z proszkiem do pieczenia do świetny wypełniacz i bomba kaloryczna. Parthagas twierdzi, iż można proszek do pieczenia zastąpić popiołem z drewna liściastego. Pomysł warty wypróbowania na przyszłość.
- Mycie naczyń bez użycia płynu do naczyń było wyzwaniem, ale wrzątek potrafi cuda. Dodatkowo wiecheć trawy i naczynia lśniły czystością. Aha! Mrówki nie chciały czyścić naczyń pozostawionych na ognisku. Żenada!
- ponieważ obóz rozbijałem w pewnym pośpiechu, zaniechałem podłożenia wyściółki pod poncho (w pobliżu było dużo skoszonej trawy. To był błąd. Nie było mi zimno pod kocem,, jednak na pewno komfort spania znacznie by się zwiększył.
- w takich warunkach pogodowych (trochę rosy z rana i króciutki drobny deszczyk w piątek) mój tarp wypełni wystarczył za schronienie. Następnym razem rozłożę go bliżej ogniska z jedną ścianą otwartą.
- lipa rulez! miałem ze sobą mały widelec i łyżkę, ale ani razu ich nie wykorzystywałem. 30 min strugania i mieliśmy zestaw do jedzenia wprost z lipowej gałęzi.
- gotowanie ryżu w nerkówce, wcale nie wymagało dużej ilości ognia i długotrwałego procesu. Po 15 min (menażka była szczelnie zamknięta) Parthagas zawiną ją w koc i pozostawił na 30 min. Ryż był miękki i świetnie dogotowany.
- światło: lampy naftowe są świetne, ale nie potrzeba nam było aż 3 sztuk. Jedna w pełni by wystarczyła. Problemem jest fakt, że do transportu lampa musi być pusta. w przeciwnym razie nafta wyleje się przez bremer. Konstrukcja jest lekka i daje naprawdę sporo światła. Świeczka jej nie zastąpi.
- narzędzia: moja trójca nessmuka, świetnie się spisywała. Praktycznie żadne inne narzędzie nie było mi potrzebne do prac. Toporek kapitalnie spisywał się przy przygotowywaniu opału.
Nessmuk jako cięższy nóż do batonowania, wycinania, obrabiania. A mały nożyk jako strugacz, i pomocnik przy gotowaniu.
- wprawdzie drewno dosyć mokre było, ale rano udawało mi się rozpalić ogień z pozostałego żaru, tak, więc wiele się nie napracowałem krzesiwem... a wręcz wcale.
Wiele jeszcze się wydarzyło, ale, o czym zapomniałem pozostawię do omówienia PArthagasowi