Robiąc czasem zakupy w markecie, często spotykam się z sytuacją, że jakaś kobieta ogląda artykuły na regale. Nieistotne zresztą, co ogląda, ważne że wózek ustawia w poprzek, tarasując przejście. Mogłaby swój wózeczek ustawić tak, że pozostali klienci mijaliby ją bez trudu, ale ta myśl ani nie zaświta w jej głowie. Ja już nawet nie mam ochoty mówić w takich sytuacjach „przepraszam”, po prostu jadę dalej, choć nieco wolniej. Różnie się to kończy. Kiedyś zostałem surowo zrugany przez dwie starsze babiny, pomiędzy którymi przecisnąłem się, również nie mówiąc magicznego słowa. Stały z ciężkimi siatami na chodniku, po lewej stronie ulica, po prawej gęsty żywopłot, a one sobie plotkują i nie da się ich normalnie ominąć. Mojej odpowiedzi, że „Chodnik się tak nazywa, bo służy do CHODZENIA”, nie zrozumiały.
Dziury w drogach to temat w Polsce znany od niepamiętnych czasów. Sosnowiec, miasto przez które często przejeżdżam, znany jest ze sławnego śpiewaka Jana Kiepury oraz z licznych i czasami zaskakująco wyprofilowanych dziur. Są miejsca, w których one były, są i będą przez najbliższe lata. Można by jej nanieść na mapę bez obawy o szybką dezaktualizację. Na przykład na ulicy Naftowej nierówność była tak wielka, że samochody omijały ją zjeżdżając na lewy pas i jadąc przez chwilę pod prąd. Jakiś czas temu poprawiono ją, ale tylko poprawiono, nie zlikwidowano. Dlaczego? Może w trosce o to, by zbyt radykalnie nie naruszyć krajobrazu?
Optymiści twierdzą, że liczba dziur w polskich drogach maleje.
Bo się ze sobą łączą.
Oczywiście powodem do irytacji każdego przeciętnie inteligentnego człowieka są reklamy środków kosmetycznych, proszków, płynów do mycia naczyń itp. Są obraźliwie głupie. Na szczęście rada na to jest prosta, nie oglądać TV, nie słuchać radia.
Męczy też świadomość istnienia tzw. wesołych miejsc pracy, czyli stanowisk dla ludzi związanych z władzą, którzy pobierają duże pieniądze nie wykonując żadnej pożytecznej czynności. Można tu wymienić urzędników absurdalnie rozdętej w Polsce administracji wszystkich szczebli, pracowników NFZ, ZUS, KRUS i podobnych wyzyskiwaczy, na których każdy z nas łoży grubo ponad połowę wypracowanych pieniędzy, licząc wszystkie podatki, a jest ich sporo. Trudno nie traktować takiego państwa jak okupanta.
Denerwuje brak poszanowania przez wielu ludzi środowiska naturalnego, co może przejawiać się na przykład takim drobiazgiem, jak wyrzucanie plastikowych butelek do napojach – zakręconych. Nie wiem, czy odkręcenie koreczka to aż tak wielki wysiłek? Już nie mówię o zgnieceniu, bo na takie poświęcenie przeciętnego zjadacza chleba nie ma co liczyć. Zakręcony pet zajmuje na wysypisku kilka razy więcej miejsca.
Czy i was coś potrafi, nawet pogodnego dnia, wytrącić z równowagi?
Myślę, że dział „Wolna dyskusja” jest na tyle pojemny, że pomieści i taki może trochę niepoważny temat
