Opowiadania

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Cieszę się, że zamieściłeś ten tekst. Nie mam zamiaru przesadnie pouczać, bo sam pracuję nad stylem. Tylko jedna uwaga: nie wybrałeś głównego wątku, który prowadziłby akcję opowiadania. Wątków jest kilka i są one równoważne, czytelnik przechodzi od jednego do następnego i trudno ocenić, który jest tym najważniejszym.
Chyba, że jestem trochę rozkojarzony. Niech się jeszcze ktoś wypowie.

Pisałeś baz planu? U mnie to wygląda tak: 1. Pomysł 2. Plan 3. Pisanie 4. Poprawki 5. Poprawki
Czasami dodaję jeszcze jeden etap: 6. Poprawki ;-)
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

Pomysłów mam wiele, wyobraźnie mam ogromną, tylko ubranie jej w słowa jest o wiele trudniejsze. Tak pisałem bez planu, ogólnie chciałem nieco przedstawić głównego bohatera,otoczenie, jego rodzinę. Główny wątek to wyprawa, o której dowiadujemy się pod koniec pierwszej części. Zastosuje się skrupulatnie do punktów 4,5,6


Pozdrawiam
Treasure Hunter
Posty: 722
Rejestracja: 01 lut 2008, 02:11
Lokalizacja: Górny Śląsk
Tytuł użytkownika: DD Hammocks
Kontakt:

Post autor: Treasure Hunter »

Wątek naprawdę robi się ciekawy ;-)

Również nie chcę za bardzo pouczać - nie mam do tego prawa. Coś tam czasem napiszę do szuflady i tyle. U mnie wygląda to mniej więcej tak jak napisał Hillwalker. Zawsze jednak po napisania odkładam tekst i wracam do niego dopiero za jakiś miesiąc- błędy od razu rzucają się w oczy i łatwiej wprowadzać poprawki.

Cthulhu Daj swoim tekstom czas. Niektóre konstrukcje wychodzą dość ciężko, niespójnie tak jak w tym zdaniu:
CTHULHU pisze:Gęsty siwy dym tytoniowy unoszący się po sufit, opadał bezwładnie do niższych części i tak już małego, skromnego biura drażniąc dotkliwie przełyk drzemiącego na nędznym połatanym, i zniszczonym przez czas skórzanym fotelu detektywa.
Jak wątek będzie się rozwijał to może i ja wrzuce coś swojego :-P Choć ja raczej pisuję krótkie formy i nie do końca w tematyce forum :-P
Awatar użytkownika
zdybi
Posty: 435
Rejestracja: 01 lut 2009, 22:46
Lokalizacja: zachpom
Gadu Gadu: 9522989
Płeć:
Kontakt:

Post autor: zdybi »

Hillwalker pisze: Swoją drogą ciekawa rzecz: zacząłem pisać to opowiadanie kiedy na dworze było ciepło, wręcz wiosennie. Z każdym dniem piszę o coraz intensywniejszym opadzie (tekst zaplanowany był dużo wcześniej) i kończąc poranne pisanie widzę za oknem coraz więcej śniegu!

Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
Świetny tekst,jak zwykle zresztą :-) Ale teraz już wiem kto zaklina pogodę w kraju. Zacznij może pisać o wiośnie, przyjemnym ciepełku, tak +15 stopni, błękitne niebo itd, wiesz :mrgreen: ... :mrgreen:
http://lukaszzdyb.blogspot.com
http://mybushcraft.blogspot.com
"Bo życie przecież po to jest,żeby pożyć"
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

OK, Czekam na dalsze części Hillwalker :-P
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Zdybi, obiecuję poprawę.
Na razie jednak...

B I E L

część 2


Początek drogi zawsze wymaga pewnego wysiłku. Człowiek, szczególnie po dłuższym odpoczynku, potrzebuje chwili na dostosowanie się do nowej sytuacji, marszu, dźwigania plecaka. Co do plecaka, to są turyści którzy bez niego czują się nieswojo i nawet na krótką trasę zarzucają jakiś mały bagaż, choćby tylko po to, by mieć w nim coś przeciw- deszczowego, butelkę wody i mapę.

Na razie trasa nie sprawiała trudności, zgodnie z jej opisami w przewodnikach miało tak być prawie do samego końca. Zatrzymali się po dziesięciu minutach na rutynowe poprawki. Sposób ten poleca znany podróżnik Jacek Pałkiewicz, który uważa za rozsądne, by na początku wędrówki wyeliminować niedogodności, zanim spowodują one większe kłopoty. Poprawiali zatem plecaki, dociągali sznurowadła, Czesław zdjął nawet buta bo okazało się, że uwiera go jakiś maleńki kamyk. Natka założyła na głowę chustę.

Czesław do turystyki kwalifikowanej przekonał się we wczesnej młodości. Obejrzał film, oparty na powieści Jamesa Curwooda, sięgnął potem po jego książki i dał się wciągnąć w świat dzikiej kanadyjskiej przyrody, surowych zim, polowań na wilki, poszukiwania złota i mrocznych tajemnic, jakie czasem kryją ostępy krain dalekiej północy. Tą nietypową drogą trafił na szlaki większości karpackich pasm.

Miał rodziców będących katolikami, prawdziwymi katolikami, którzy nie mówią z przyzwyczajenia, że nimi są, ale na co dzień czytają Biblię i uczestniczą w życiu Kościoła.

Z czasem Czesław dostrzegł u nich cechy nie do końca pozytywne. Zamknęli się na inne poglądy, nie tolerowali odmiennych religii i mieli dość radykalne poglądy na kierunek współczesnej polityki. Nie akceptowali też na początku jego pasji, mając za złe nie dość częsty udział w nabożeństwach oraz swobodny, sportowo- turystyczny sposób ubierania się. Odparł, że papież Jan Paweł II wędrował po górach i powiadał, że w nich człowiek jest bliżej Boga. Ciężki argument wytoczył. Trafny, jak się okazało.

Natka zapytała, czy rodzice nie protestowali tym razem. Z całej trójki chłopców, z którymi teraz podążała na szczyt Gronia, Czesława widywała najczęściej, razem studiowali ten sam kierunek, tylko że on po dwóch latach przeniósł się na studia zaoczne i zaczął pracować.

- Nawet im nie mówiłem. Wiesz, od kiedy mieszkam w tej norce, nie widuję ich codziennie, chociaż staram się dzwonić regularnie.

Norką nazywał wynajmowaną przez siebie, rzeczywiście maleńką, kawalerkę. Mieszkał sam i czas wypełniała mu nauka, kiedy nie był w pracy.

- W górach jest bezpieczniej niż w mieście, zawsze to powtarzam – odezwał się małomówny Szymon, szedł jako ostatni ale jeszcze od grupy nie odstawał. Nie narzucili mocnego tempa, chociaż Gibon tradycyjnie wysforował się do przodu.

- Żółw, zgadzam się z tobą całkowicie – rzekł Czesław- Tutaj mogę odejść kawałek od szlaku, przygotować sobie posłanie i przespać całą noc. Nie wyobrażam sobie za to takiej sytuacji w dużym mieście.

- Tak. Można się obudzić z nożem w brzuchu – stwierdziła Natka.

- I bez Sakiewki – dodał Czesław i uśmiechnął się szelmowsko. Lubił się sprzeczać z Natką, zawsze jednak zachowywał umiar i od kilku lat pozostawali przyjaciółmi.
- Masz szczęście, że cię lubię – powiedziała groźnie.

Miała powody czuć sympatię do kolegi. Miał dobry charakter. Tutaj rodzice Czesława odegrali wielką rolę, bo choć ortodoksyjni w swojej wierze, to jednak przekazali synowi twarde zasady, przestrzegał ich bez trudu, po prostu stanowiły część jego charakteru i nie mógł się ich wyrzec. Nie przywiązywał przesadnej wagi do dóbr materialnych, choć nie uważał zarabiania pieniędzy za coś złego. Pamiętał o wartościach najważniejszych, chociaż powiedzieć, że pamiętał, nie odpowiadało do końca prawdzie. On po prostu nimi żył. Przez lata znajomości nawiązało się między nim a Natalią instynktowne niemal zrozumienie. Traktowała go jak brata.

- Wydłużmy krok – powiedział – Gibona jak zwykle nogi same niosą do przodu.
- Ma kondycję – stwierdził Żółw i przyspieszył. Na razie nie szedł nawet na połowę swoich możliwości. Natka i Czesław dopasowali krok do Szymona i wkrótce poczuli szybsze tętno. Gibon przestał się oddalać.

Imponująca była umiejętność Szymona trzymania jednakowego tempa. Po pół godzinie zaczęli od niego odstawać. Po kolejnym kwadransie dogonił prowadzącego kolegę. Gibon na ten widok dostał dodatkowej motywacji i popędził do przodu, lecz wkrótce musiał zrobić postój na porcję herbaty z termosu. Gdy ją dopijał, Żółw go minął, nie mając zamiaru odpoczywać. Chowając termos Gibon mruknął cicho:

- To nie człowiek tylko traktor. Jedzie aż mu się skończy paliwo.

Ale, idąc tropem tej analogii, Szymon musiał mieć niezwykle pojemny bak.

Kiedyś wymyślił sobie długą górską trasę. Szukał chętnych, ale nie potrafił znaleźć, każdy znajomy po przeanalizowaniu mapy uznawał plan wędrówki za zbyt ambitny. W końcu dwóch turystów przyjęło wyzwanie. Docelowe schronisko oddalone było od punktu startu o prawie dziewięćdziesiąt kilometrów. Dwaj koledzy, a jednym z nich był Gibon, przerwali drogę po prawie dwudziestu godzinach, zatrzymując się w starej bacówce. Szymon dotarł na koniec szlaku sam, po trzydziestu godzinach nieprzerwanej wędrówki, bez noclegu, z kilkoma zaledwie krótkimi postojami, koniecznymi, by coś zjeść.

Gibon do dzisiaj czuł na myśl o tamtej eskapadzie zazdrość i świadomość porażki. Nie lubił sytuacji, kiedy nie osiąga założonego celu.

Machnął ręką i zaczekał na Natkę i Czesława. Zwolnili. Szymon brnął do przodu kilkadziesiąt kroków przed nimi.

- Czytam ostatnio takie forum turystyczne, bardzo ciekawe zresztą i nie tylko dla amatorów chodzenia po górach – powiedział Czesław – Wielu piszących tam to prawdziwi entuzjaści nocowania pod gołym niebem. Wymieniają się doświadczeniami, sposobami na przetrwanie zimnej nocy, rozpalania ognia. Noc na odludziu wcale nie oznacza dla nich rozbijania namiotu, zadowalają się płachtą albo nawet klecą szałas lub budują jamę w śniegu.

- Pewnie mają z tego dobrą zabawę – stwierdziła Sakiewka bez przekonania.

- Zdarzało ci się sypiać w namiocie, prawda?

- Tak, Czesławie, ale nie było w pobliżu innego noclegu. Moim zdaniem jest to jednak zawsze niewygoda. W rejonach, gdzie pojawiają się niedźwiedzie, nie jest to też bezpieczne.

- Ja też spałem niejeden raz w moim namiocie, ale za dużo waży. Nie chce mi się dźwigać zbędnego bagażu i nadwerężać kolan – powiedział Gibon – Dałbym radę, ale skoro mamy niezłą bazę noclegową, przynajmniej w dużej części Beskidów, to wolę śmigać na lekko.

- No i przyjemnie po całodniowym wysiłku wziąć prysznic – dodała Natalia.

- Użytkownicy forum uważają ten bardziej dziki sposób nocowania za dobry pomysł i nie narzekają na brak wygód.

- Wiesz co, Czesiek? Może oni większą radość czerpią z bytowania z daleka od cywilizacji. Ja lubię chodzić, a to łatwiej robić mając mały bagaż, bez śpiworów, karimat, namiotów i płacht. Ale niech nocują po swojemu. Więcej miejsca w schroniskach. Dobrze mówię, Sakiewko?

- Każdy ma swój styl. Wielu w ogóle nie rozumie, po co wyjeżdżać poza miasto, dla takich i my jesteśmy co najmniej dziwni.

- Cóż z tego? Mieszczuchy mają siedzieć w miastach. Jakby wszyscy ruszyli na szlaki, to by je zniszczyli w jeden sezon.

- Gibon, jesteś radykałem – stwierdził Czesław z uśmiechem.

- Uważam tylko, że turystyka kwalifikowana nie jest dla wszystkich. Widziałem kiedyś w Tatrach gościa obciętego na łyso, w dresie i adidasach. Schodził na dół wąską ścieżką, a zaskoczone spojrzenia niektórych ludzi kwitował krótkim: „Masz jakiś problem?”. Kto go wpuścił na teren parku?

- Przecież nie wystawią tabliczek z napisem: Łysym wstęp na teren TPN wzbroniony. Przesadzasz – rzekła Natka.

- Łysym nie, ale łysym w dresach, to już niegłupi pomysł.

- Więc widzisz, że piszący na forum o którym wspomniałem to ludzie pasujący do terenów leśnych i gór. Nie porównasz ich do tego dresiarza.

- Oczywiście, że nie. Nic takiego nie powiedziałem.

- Podziwiam ich odwagę, szczególnie, że wielu wśród nich to młodzi ludzie, młodsi od nas, regularnie sypiający w lasach, w dodatku samotnie.

- Na to bym się nie zdecydowała – Natalia pokiwała głową z dezaprobatą – Trzeba być bardzo ufnym, by w pojedynkę sobie usnąć, mając nad głową na przykład tylko daszek z jakiegoś materiału. Musiałabym założyć, że nikt nieproszony, ani człowiek, ani zwierzę, nie podejdzie, kiedy będę spała. Niestety, to nie jest takie pewne.

Przerwali rozmowę, bo zbliżyli się do końca lasu. Oczekiwali wyjścia z półmroku na jasną przestrzeń, pozytywnie nastrajającą do wędrówki.

- Powiem szczerze, kiepsko to wygląda – powiedział Szymon, który zaczekał chwilę na pozostałych. O ile jeszcze niebo za nimi pozostawało przesłonięte zwiewnymi obłoczkami, to na wprost ponure, czarne pręgi przecinały nieboskłon w niezwykły, jakby agresywny sposób. Szczyt powinni widzieć, przesłaniała go jednak szara zasłona brudnej mgły.

- Ktoś tu kręci thriller? - zapytał Gibon – Przypomina to scenografię filmu, którego zakończenie wcale nie jest wesołe.

- Słońce zajdzie za niespełna dwie godziny, albo i wcześniej. Już jest prawie ciemno. Proponuję powrót, bądźmy rozsądni – stwierdziła Natalia.

- Żarty – zdenerwował się Gibon – To jest wykluczone. Tam daleko, widzisz? Jest trochę śniegu. Nie będzie zupełnie ciemno. Możliwe, że staniemy na wierzchołku jeszcze przed zachodem. Zejście jest łatwe. Nie ma zakrętów, nie jest stromo. Banalne. W Tatrach bym zawrócił, tutaj- nie.

Szymon i Czesław nie zabrali głosu. Po chwili milczenia Natka, by nie zostać posądzoną o tchórzostwo, ruszyła przed siebie.

Już nie rosły żadne drzewa. Prosta i rzeczywiście łatwa ścieżka prowadziła pośród mniejszych kamyków, kamieni wielkości piłki i sterczących tu i ówdzie skał, zazwyczaj płaskich. Światło słoneczne rozpraszało się, jakby nastąpiło zaćmienie, powodujące u wszystkich istot instynktowny niepokój. Stąpali przez teren, przypominający jedną z krain, opisywanych w prozie Tolkiena.
Mordor.

Po pół godzinie zaczął padać śnieg. Lekkie płatki leniwie zdążały ku powierzchni. Temperatura pozostawała znośna, zresztą marsz pod górę rozgrzewał. Szlak powoli zmieniał oblicze. Pewnie zrobiłoby się jaśniej, ale opad tak zgęstniał, że wkrótce idąc gęsiego widzieli tylko plecy idącego z przodu. Na czoło wysunął się Żółw, lecz pokonywał kolejne kroki miarowo i bez pośpiechu. Ufali mu, rzadko gubił drogę, więc stał się teraz, kiedy niemal nie widzieli ścieżki pod nogami, przewodnikiem.

W pewnej chwili, niczym wielka zjawa, zamajaczył po prawej stronie ciemniejszy kształt.
- No, wszystko w porządku – rzekł Szymon – Opuszczona chata. Mapa nie kłamie.

- Rozumiem, twardziele, że wchodzimy do środka i robimy przerwę, a potem schodzimy.

- Masz rację Sakiewko – przyznał Żółw

- Szymon dobrze gada – rzekł Czesław

- To wy sobie gadajcie, a ja podejdę na Groń i zaraz wrócę. Długo nie będziecie czekać. Ta rudera stoi niedaleko od końca szlaku.

- Daj spokój, Gibon. Przed wierzchołkiem jest pionowa ścianka, nie zauważysz jej i nabijesz sobie guza – stwierdził Czesław, zaniepokojony pomysłem kolegi.

- Nie martw się o starego wygę. Dwa razy przeszedłem Orlą Perć.

- Ale nie z opaską na oczach. A teraz nic nie widać.

- Już prawie wiosna. To przypadkowa śnieżyca. Idę. Zaraz pogoda się poprawi.

- Nie wejdziesz na chwilę do chaty?

- Za godzinę. Trzymanko. Grzejcie tyłki w domku, a ja się trochę rozerwę.
I poszedł. Po chwili jego postać zniknęła. Śnieżyca jeszcze przybierała na sile.

- To jest wariat – powiedziała Natka zdezorientowana.
- Pełnoletni wariat – Szymon zdecydował, że zostają i czekają na kolegę – Otwórzmy wrota.


cdn
Awatar użytkownika
SmileOn
Posty: 793
Rejestracja: 12 lut 2010, 20:32
Lokalizacja: Jaworzno
Tytuł użytkownika: the violinist
Płeć:

Post autor: SmileOn »

no, no... to teraz już naprawdę nie będę mógł się doczekać kolejnej części. Super!
SmileOn
"O to chodzi jedynie,
By naprzód wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej, niż się chciało."
Awatar użytkownika
thrackan
Posty: 911
Rejestracja: 16 cze 2009, 03:38
Lokalizacja: Warszawa
Gadu Gadu: 2123627
Tytuł użytkownika: Manufaktura strużyn
Płeć:
Kontakt:

Post autor: thrackan »

Hillwalker, nie każ, proszę, długo czekać na następny odcinek :)
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

B I E L

Część 3


Co jakiś czas strząsał śnieg z ramion, z plecaka, czapki. Niesamowite, jak szybko puch pokrywał ścieżkę. Już dawno nie było jej widać, z każdą minutą buty zapadały w miękkie podłoże głębiej i głębiej. Wielkie płaty wypełniały przestrzeń, miewał przykre wrażenie, że z trudem oddycha, by nie wciągnąć śniegu do płuc. Duszność. I przejmująca cisza. Tylko dźwięk kolejnych kroków i własnego płytkiego oddechu.

Gibon nie należał do ludzi lękliwych i nawet nie myślał o odwrocie. Zwiększył tylko czujność, by zachować kierunek.

Szlak początkowo znakowano tradycyjnie, paskami namalowanymi na większych głazach. Znaki rozmieszczono w dużych odległościach od siebie, ze względu na brak odpowiedniej ilości kamieni, jak i prostą drogę. Wyżej, na szczęście dla Gibona, należało trzymać się betonowych słupków, stojących znacznie gęściej. Wystawały jeszcze wyraźnie ponad śnieg i znacznie ułatwiały orientację. Kilka razy złapał się nad tym, że trochę zbacza z właściwego kierunku i koryguje go dzięki temu, że słupek pojawia się nie w tym miejscu, gdzie powinien.

Nie miał kompasu. Błąd, po prostu zapomniał wrzucić ten istotny składnik turystycznego wyposażenia do plecaka. Mógł pożyczyć od Żółwia, nie zrobił tego. Przemknęła mu myśl, że jednak nie jest rozsądny, ale zlekceważył ją. Wszystko dobrze szło, trzymał właściwą trasę i zamierzał niebawem stanąć na szczycie.

Miał przy sobie wiele przydatnych przedmiotów. Latarka czekała na użycie, wiedział, że przy zejściu już się bez niej nie obejdzie. Miał zapasowe skarpety, lekki polar, rękawice, termos z herbatą, częściowo opróżniony, ale również butelkę napoju izotonicznego i dwa batony, ponadto podstawową apteczkę. Dokumenty również. Mignął mu obraz własnej postaci leżącej w śniegu. Łatwo by go zidentyfikowali.

- Co za głupoty – powiedział do siebie i opanował niepokój.
Nagle przypomniał sobie poprzedni wyjazd i brnięcie w głębokim śniegu. Zapomniał wyjąć stuptuty! W samą porę na to wpadł. Zdjął plecak i przeszukał go dokładnie. Rzeczywiście, znalazł je na samym dnie. Przydadzą się bardzo, nie przemoczy butów.

Dobrych kilka minut stracił na wiązanie ich, palce zdrętwiały, zdaje się, że temperatura spadła. Wyprostował się i rozejrzał. Teraz nie wiedział, w którą stronę iść. Sypało jak diabli, chociaż śnieżynki opadały wolno, sennie. Na kilka kroków coś widział, dalej nieprzenikniona kurtyna. Stopniowo zapadał mrok, ale nie miało to znaczenia, tak jak nie jest istotne, czy idąc trzymasz przed sobą białą czy czarną kartkę. I tak nie rozpoznajesz drogi.

Delikatny podmuch rozwiał trochę gęsty opad i Gibon zobaczył słupek. To przy nim powinien grzebać w plecaku. Taki drobny szczegół a omal nie zbłądził.


*********************************************************************************************


Drzwi zaskrzypiały niczym wrota piekieł.

- Ma ktoś WD 40? – zapytał Czesław niezbyt mądrze.

- Nie wiedziałam, że sprzedają taką wódę – rzekła Sakiewka.

Żółw głosem z horroru, rozwlekając każde słowo, powiedział:
- Tym zawiasom nic już nie pomoże...

W środku panował głęboki półmrok. W niezbędniku Natalia sprawnie odszukała małą latarkę i zaświeciła. Miało się zrobić przytulnie, lecz atmosfera jednak nie uległa poprawie. W izbie właściwie nic nie stało, jeśli nie liczyć ławki z ciemnego drewna pod ścianą. W rogu zauważyli jeszcze kominek, ale biło od niego nienaturalne zimno. Mimo wszystko Żółw szukał pozytywów:

- Wstawili nowe okno.

- Dawno tutaj byłeś? - zapytała Natka

- Nigdy, ale widzisz, to okno nie pasuje wyglądem do całości, przypomina te wzmacniane plastiki wprawiane w miejskich budynkach. Poza tym jest czyste, przynajmniej ramy są niezabrudzone. Na pewno jeszcze rok temu było tu inne, pewnie ładniejsze. Cóż, od tego przynajmniej nie wieje. No, dobra. Kładziemy plecaki pod ścianą i wyciągamy wszystkie źródła światła i ciepła, a potem prowiant. Musimy się tu na razie urządzić. Śnieg nie prószy na głowę, nie ma wiatru. Pora odpocząć.

Czesław też miał latarkę. Nie świeciła zbyt dobrze. Szymon nie miał nic podobnego, nie planował postoju w takim miejscu ani noclegów poza schroniskami, jako awaryjne światło służył mu telefon. Znaleźli też w plecakach dwa pudełka zapałek i zapalniczkę. Jedzenie, choć skromne, zapewni im zaspokojenie głodu przez najbliższe godziny.

- Hej, druhowie, w górę nosy, bo wyciągam kabanosy – zanucił Czesław.

- Weź się za prozę, bo do poezji nie masz talentu – sprowadziła go na ziemię Natalia.

Chata posiadała też piętro, właściwie stryszek pod pochyłym dachem, tak niski że raczej mógł służyć jedynie jako miejsce do spania. Prowadziła do niego drabina. Szymon wszedł na nią i zajrzał na górę lecz nic godnego uwagi nie zauważył.

Na szczeblach powiesili kurtki. Czesław uczynił to tym chętniej, że miał na sobie nowy polar, z którego był niezwykle dumny. Seledynowo granatowy, zupełnie nietypowy ale ładnie dopasowany i ciepły. Natka stwierdziła na początku wycieczki, że jej się nie podoba, jednak Czesław nie uwierzył.

- Siadamy i czekamy na tego osła – rzekła Sakiewka – Powinniśmy teraz wracać na dół, posiedzieć do dwudziestej pierwszej w ciepłej izbie, a potem iść spać jak ludzie. Zachciało mu się wrażeń. Brnie teraz pewnie przez śnieg i żałuje. Nie zawróci oczywiście, za dużo czyta czasopism podróżniczych, gdzie opisują naprawdę trudne wyprawy. Gibon odwrót w takich małych górach uznałby za porażkę nie do zniesienia.

- Masz rację – przyznał Żółw – Dlatego mamy sporo czasu. Nie wejdzie na szczyt tak prędko jak mu się wydaje.

- Ma chłopak ambitniejsze podejście do swojej pasji – przyznał Czesław - Mam nadzieję, że nie zrobi sobie krzywdy, to ja go w końcu zachęciłem do turystyki plecakowej. Niejeden raz pchał się w niebezpieczne miejsca i zawsze wychodził z tego bez szwanku.

Temperatura spadła. Brak ruchu też sprawił, że odczuwali dodatkowy chłód. Sakiewka pomyślała o założeniu kurtki.

- Spróbuję rozpalić ogień – powiedział Czesław i podszedł do kominka.

Po starym ognisku pozostało trochę nietkniętych przez żar kawałków drewna. Zebrał je i zapalił zapalniczką. Po kilkunastu sekundach zgasły. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę higieniczną, obłożył patykami i podjął kolejną próbę. Chusteczka nie paliła się tak, jak oczekiwał.

- Czekaj – rzekł Szymon – Mam dwie bułki owinięte papierem. Na pewno jest trochę tłusty, powinien się zapalić. Wyrwijcie też kartki z notatników, jeśli jakieś macie. Pod oknem widzę kilka grubszych kawałków, chyba pozostałości po poprzedniej ramie.

Przygotowali nowy stosik i Czesław z pomocą zapalniczki uzyskał całkiem pokaźny płomyk. Niestety, dym szedł na izbę.

- Udusimy się – stwierdziła Natka i zaczęła kaszleć.

- Nie ma ciągu – przyznał Czesław, lecz zauważył oparty o ścianę długi kij z metalowym hakiem na końcu – Poradzimy sobie z tym problemem.

Ugasił zaczątki ogniska. Jeszcze więcej dymu wypełniło pomieszczenie, na szczęście umykał przez niezbyt szczelne drzwi oraz na strych, czyli sypialnię. Czesław wepchnął kij do góry, by przeczyścić przewód kominowy. Energicznie nim ruszał. Nagle usłyszeli głuche fuknięcie, coś spadło na palenisko a Czesława otoczyła czarna chmura.

- Sadza – zauważył Żółw

- To mówisz, że jakiego koloru jest ten twój polar? - Natalia nie miała litości.

Inna osoba w sytuacji Czesława użyłaby najgorszych przekleństw, jednak wychował się w domu, gdzie nie używało się takich słów, rodzice nie akceptowali delikatnego O cholera, ani nawet niewinnej kurki wodnej, więc odpowiedział tylko:

- Nie śmiej się, dziewczyno. Próbuję podgrzać atmosferę.

- Zostaw lepiej ten kominek, Władco Ognia.

Żółw sięgnął do plecaka. Po chwili wyjął dwa niewielkie przedmioty.

- Rozgrzejemy się w alternatywny sposób. Wyjmijcie kubki.
Miał piersiówkę pełną rumu.

- Wziąłem to z myślą o dolewaniu do herbaty, ale jak się nie ma co się lubi... Na ławę położymy folię NRC, w taki sposób, żeby mieć ją też za plecami. Aha, i proponuję otworzyć na parę minut wejście, przewietrzymy izbę z dymu i sadzy. Ja obejdę chatę i może znajdę więcej drewna. Z ogniska nie zamierzam rezygnować.

Zarzucili kurtki i wszyscy wyszli na zewnątrz.

- Boże – wymknęło się Czesławowi – Inny świat.

Wokół widzieli zwały śniegu, z jednej strony wiatr nawiał go wyżej niż do połowy ściany. Dach też pokryła gruba warstwa świeżego puchu.

- Witaj Zimo – powiedziała głośno Natka i jednocześnie pomyślała, jak sobie radzi Gibon.

Żółw znalazł przy jednej ze ścian daszek. Odkrył pod nim nieco przemarzniętego drewna, zabrał je do chaty. Zamknęli za sobą drzwi.

- I nadal prószy. Jak długo jeszcze? - niepokoił się Czesław – Nie wiem, czy nie będziemy wzywać pomocy, jeśli Gibon nie wróci. Która jest godzina?

Sakiewka sięgnęła po telefon i zerknęła na wyświetlacz.

- Coś mi się zepsuło. Mam same zera. No i pomocy też nie wezwiemy bo nie ma zasięgu.

Czesław zaczął szukać swojego telefonu. Chwilę to trwało.

- Mam w innej sieci, więc może jednak ten zasięg będzie. Zerknę. Ręce mi zgrabiały – spojrzał na ekranik – Natka, jak mówiłaś? Zamiast godziny masz zera?

- Tak. Pierwszy raz padł mi zegar w tym telefonie.

- Ja też mam zera.

Spojrzeli na siebie zdziwieni. Ciekawy zbieg okoliczności.

- Może jest północ? - Czesław szukał wyjaśnienia.

- Co ty opowiadasz! - Natalia zaprotestowała – Na pewno nie ma jeszcze dziewiętnastej. Szymon, a jak tam u ciebie z komórką?

Żółw kucał przy kominku i układał znalezione na zewnątrz drewniane szczapki.

- Stała tu świeczka. Z jej pomocą może w końcu coś zapalimy. Pytasz o komórkę? Zaraz sprawdzę. Mam ją w kurtce.

Obserwowali kolegę z uwagą, jak szedł do drabinki na której wisiały kurtki. Wyjął telefon. Twarz oświetliła mu jasność wyświetlacza. Zobaczyli jego zaskoczenie.

- Szczerze mówiąc, nie rozumiem tego. U mnie ten sam problem.

Natalia siedziała na ławce i wpatrywała się w ścianę. Analizowała sytuację. Po chwili rzekła zrezygnowana:
- Daj no tego rumu. Zapomnijmy na razie o telefonach.

Przez chwilę popijali w ciszy rozgrzewający płyn. Pierwszy odezwał się Szymon.

- Na razie nie możemy zrobić nic innego, niż czekać. Od razu powiem, że moim zdaniem, jeśli pogoda się nie poprawi, czeka nas nocleg. Rano spokojnie zejdziemy do schroniska.

- Wcześniej mogą nas szukać, wiedzą przecież o naszym wyjściu – stwierdziła Natalia

- Możliwe – przyznał.

- Plany są ważne, ale tak naprawdę to nie wiemy, co się dzieje – rzekł Czesław – Załamanie pogody jeszcze rozumiem, brak zasięgu też, ale ta awaria...

- Przestań – przerwała Sakiewka.

- Wiecie co? - kontynuował Czesław – zakazany owoc smakuje najlepiej. U mnie w domu pewne poglądy i książki znajdowały się na czarnej liście, mama i tata nie chcieli, bym je czytał. Tym gorliwiej je pochłaniałem. Dowiedziałem się o teoriach, wedle których istnieją inne wymiary, zupełnie inne rzeczywistości. Blisko, jakby tuż obok nas, o jedno drgnięcie atomu. Może my przeskoczyliśmy do innego wymiaru? Dlatego zwariowały nam telefony. Siedzimy w tej chacie, a jutro zejdziemy na dół i wszystko będzie inne. Możliwe też, że Gibon pozostał i idzie sobie teraz wzdłuż stoku, ale nie TEGO stoku. Nigdy go już nie spotkamy.

- Akurat po tobie nie spodziewałam się bajkowych opowieści.

- Skoro mamy spędzić tu noc, to chociaż sobie porozmawiajmy na jakieś ciekawe tematy. Nie ma warunków do spania.

- Dobry pomysł – przyznał Szymon – Jak znasz jakieś ciekawostki, to mów. Natalia, nie przejmuj się. Nic nam nie będzie. Bardziej martwię się o Gibona, chociaż i on pewnie niebawem nadejdzie. To nie jest jakaś niebezpieczna okolica.

Natka wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że nie potrzebuje pocieszenia.

- Opowiem o tajemniczych zniknięciach – zaczął Czesław – To są prawdziwe historie, do dzisiaj nie wyjaśnione. Dawne to czasy, lata trzydzieste XX wieku. Pewien traper, znane jest nawet jego nazwisko, bodajże Labelle, zawiadomił słynną kanadyjską policję konną o swojej dziwnej przygodzie. Odwiedził on osadę Eskimosów. Znał ich i utrzymywał przyjazne stosunki. Przybył w te odległe i rzadko odwiedzane okolice samotnie. Kiedy znalazł się w pobliżu wioski, powitała go głucha cisza. Zawołał, lecz nikt mu nie odpowiedział. Nikt nie mógł tego zrobić, bowiem w osadzie nie było żadnego człowieka. Lodowaty wiatr szarpał skóry reniferów zawieszone w wejściach do chat. Traper przeraził się nie na żarty, kiedy odkrył przywiązane do pni drzew martwe psy. Pozostawiono również broń, coś zupełnie niebywałego, nikt w tej krainie nie wyruszał w drogę bez broni. Na brzegu jeziora kołysały się kajaki należące do plemienia. Poszukiwania objęły duży obszar, trwały kilka tygodni i nie przyniosły żadnego rezultatu.

- Pewnie ktoś zmyślił całą sprawę – nie dowierzała Natka.
- Raczej nie, pozostała w annałach kanadyjskiej policji. Co najwyżej przez lata trochę ją ubarwiono. Ale znam inny przykład, fakt którego nie sposób podważyć. Mistyfikacja byłaby skrajnie trudna w tym przypadku.

- Opowiadaj, czuję przyjemny dreszcz na plecach – rzekł Szymon i dopił rum.
- Nie wiem, czy taki przyjemny – powiedziała Natalia.

- Czas nam szybciej upłynie – stwierdził Czesław – Cofniemy się jeszcze dalej w przeszłość. W XIX wieku jeden z największych i najbardziej luksusowych statków rzecznych, „Mississipi Queen”, wyruszył w rejs do Nowego Orleanu. Kiedy ten statek płynął, na brzegach zbierały się tłumy ludzi, by go podziwiać. Miejsca na jednostce były zarezerwowane na wiele lat do przodu. W czasie ostatniego rejsu minął kilka miast, nigdzie nie miał nieprzewidzianego postoju, o czym powiadomiono armatorów za pomocą telegramów. „Mississipi Queen” zniknęła wraz z załogą. Nie odnaleziono nawet jednej deski. Poszukiwania przeprowadzono dokładnie, sprawdzono dno rzeki, chodziło przecież o niezwykle kosztowny statek i życie wielu ludzi. Wydarzenie to pozostaje zagadką do dzisiaj.

- Nie wierzę – Natalia pokręciła głową – Okręty mogą zaginąć na oceanie, jeśli zatoną, trudno odnaleźć nawet szczątki. Ale nie na rzece.

- Dlatego to takie niezwykłe. Świat jest pełen zagadek.

- Ciekawe, dlaczego w ostatnich latach nie słychać o tak spektakularnych zniknięciach.

- Masz rację Sakiewko, nie przypominam sobie takich informacji w prasie czy telewizji. Za to od czasu do czasu można dowiedzieć się o ludziach przyciągających metalowe przedmioty, i to bardzo mocno. Nawet w Polsce jest przynajmniej jedna taka osoba. To też zjawisko nie wyjaśnione. Podobnie jak wir w Oregonie, w którym z nieznanego powodu grawitacja jest silnie zaburzona. Każda osoba, która wejdzie w ten wir, odchyla się dziesięć stopni od pionu. Dym z papierosa unosi się do góry spiralnie, drzewa rosną pochylone a ptaki tracą zupełnie orientację i gwałtownie zmieniają kierunek lotu. Szkoda, że mnie nie stać, żeby tam jechać.

Opowieści Czesława wytworzyły nierzeczywistą atmosferę, szczególnie dla Natalii, jak każda kobieta bardziej wrażliwej na sugestię. Drewniany domek, który powitali z taką ulgą po wędrówce w śniegu, teraz odczuwała jako nieprzyjemny, a nawet wrogi. Marzyła już o tym, by go opuścić. Zaproponowała wyjście na zewnątrz.

- Racja – pomysł od razu podchwycił Żółw – Nie wiemy, ile czasu słuchamy Czesława. Trzeba poświecić wszystkim co mamy, stojąc obok chaty. Ułatwimy powrót koledze. Powinien już być niedaleko, zresztą nawet bym się nie zdziwił gdyby w tych warunkach minął chatę i zszedł aż do schroniska.

Ubrali wszystko, co mieli. Na dworze panowało zimno większe, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. Zaczęli machać latarkami, Szymon właściwie telefonem.

- Za słabe to nasze światło – rzekła Natka.

- Nawołujmy – zaproponował Czesław i wkrótce okolica rozbrzmiewała okrzykami. Głos nie niósł się dobrze, jakby śnieżyca go tłumiła.

- Wraca do nas każde słowo – powiedziała przestraszona Natalia.

- Nie poddajemy się, krzyczymy – zachęcał Żółw.

Przed każdym kolejnym zawołaniem Natalia miała w głowie zdanie: „Na pomoc”, zmieniała je w ostatniej chwili.
- Giboooooon! Tutaaaaaaj!
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

Bardzo klimatyczne opowiadanie ;-) Będzie ciąg dalszy :?:
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Jeszcze jedna część. Rozrosło się do sporych rozmiarów i nie chcę wrzucać za dużo tekstu naraz, coby forumowiczów nie zanudzić. Czwartą część wrzucę w środę albo czwartek, a potem długa przerwa w pisaniu opowiadań.
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
thrackan
Posty: 911
Rejestracja: 16 cze 2009, 03:38
Lokalizacja: Warszawa
Gadu Gadu: 2123627
Tytuł użytkownika: Manufaktura strużyn
Płeć:
Kontakt:

Post autor: thrackan »

Hillwalker pisze:oby forumowiczów nie zanudzić.
Noł łej. Nie dasz rady ;-)
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Witaj!
Pisz Bracie. W końcu mam co czytać ;-)
Super opowiadanie. Czytam je z zapartm tchem i martwię się o tego nie rozważnego młodego człowieka.
Czytając to opowiadanie całym sobą chciał bym towarzyszyć tym ludziom na szlaku. Oj jak mało są doświadczeni :-/
Hakas
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Dzięki Hakasie za miłe słowa. Oto ostatnia część "Bieli".
Czekam na Twoje opowieści.


B I E L

część 4

Szedł powoli, krok za krokiem. Wciąż padało. Zaczynał się obawiać, czy w czasie drogi powrotnej będzie jeszcze widział słupki. Gdyby nie stuptuty, prawdopodobnie zakończyłby wędrówkę, z mokrymi butami to żadna przyjemność. Nie jest wielkim bohaterstwem na nietrudnej trasie nabawić się odparzeń przez które cierpiałby kilka dni, niczym po powrocie z poważnej akcji wysokogórskiej. Na szczęście stopy miał suche, zmęczenie nie dokuczało. Potrzebował tylko czasu. Wiedział, że szczyt zdobędzie, byle tylko nie zgubił drogi.

Gibon nie pierwszy raz stwierdzał prawdziwość relacji wielu samotnych podróżników. Twierdzili, że w trudnych warunkach, przy złej widoczności, taka wędrówka zamienia się w podróż do własnego wnętrza. To jakby forma medytacji. W mniejszym stopniu dotyczy to alpinistów, którzy muszą zachowywać nieustanną ostrożność, poza tym wysiłek jest zbyt wielki. Polarnicy są bardziej podatni na nietypowe doznania. Monotonna droga, cisza, stały rytm marszu sprawiają, że umysł zaczyna funkcjonować inaczej, niż w naszym codziennym, miejskim, a w każdym razie wypełnionym medialnym szumem, świecie. Gibon doświadczał teraz namiastki podobnych wrażeń. Uwaga skupiała się na kilku rzeczach, czasem myślał, że tyle w zupełności wystarczy do szczęścia. Oddalił się od cywilizacji i czuł miły powiew wolności.

Zorientował się, że łatwiej znajduje kolejne słupki. Śnieg nieco zelżał, widoczność wzrosła wyraźnie, okolica pojaśniała. W tej chwili Słońce prawdopodobnie już schowało się pod horyzontem i niebawem zapadnie ciemność. Na razie Gibon cieszył się z poprawy warunków. Odzyskał dobry humor. Nie na długo jednak.

Po lewej dostrzegł klęczącą w śniegu postać. Pozostawała nieruchoma. Zatrzymał się i wytężył wzrok. Spadające pod niewielkim kątem płatki utrudniały zobaczenie szczegółów, jednak wszystko wskazywało na to, że tam naprawdę ktoś klęczy.

Czytał o himalaistach, mijających po drodze zamarznięte zwłoki, spoczywające przy szlaku na szczyt, często od lat. Niska temperatura oraz bardzo suche powietrze sprzyjają konserwacji ciała, więc wiele takich mumii powodowało u wspinaczy ciarki na plecach.

Gibon również czuł silny niepokój, lecz przemógł się i podszedł do postaci.

Jaką wielką ulgę poczuł, kiedy stwierdził, że to tylko szczelnie oblepiony śniegiem smukły krzew! Wyobraźnia zaczynała mu płatać figle. Zaczynały się skutki monotonnej wędrówki, a umysł, przynajmniej na początku, broni się przed monotonią i usiłuje ją wypełnić.

Pamiętał przykre wydarzenie jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Jeden z jego kolegów znalazł na strychu wisielca. To wydarzenie silnie zaburzyło osobowość chłopca i Gibon zauważył, a utrzymywał kontakt z kolegą jeszcze kilka lat, że zmienił się, stracił dużo optymizmu i stał się bardziej niespokojny i lękliwy.

Tym bardziej odetchnął, że postacią na stoku był tylko niepozorny krzak.

Pomyślał o trójce towarzyszy szlaku pozostawionej w chatce. Mogli jednak iść, warunki, choć kiepskie, nie uniemożliwiały wejścia na wierzchołek. Czas oczywiście wydłużał się znacznie.

- Pewnie myślą, czy nie zamarzłem – mruczał do siebie.

Całą trójkę znał ze szkoły średniej. Czesława z klasy, Natkę i Żółwia ze szkolnego klubu.

Szkoła posiadała duże pomieszczenie, potocznie nazywane klubem. Mogło pomieścić wiele osób, mnóstwo porozstawianych bezładnie stolików tworzyło miły dla młodego oka rozgardiasz. Uczniowie przychodzili tu, by odrobić lekcje, albo je po prostu od kogoś spisać, pouczyć się, lub po prostu posiedzieć przy herbacie. W sklepiku każdy mógł kupić ciepły napój, kawę, herbatę, cappuccino czy gorącą czekoladę. Latem czekały chłodne napoje.

Prowadzący klub preferowali zdecydowanie muzykę rockową i tylko taka płynęła energiczną kaskadą z głośników, więc choćby przez to towarzystwo było bardziej jednolite, niedorozwinięci amatorzy podwórkowego rapu oraz fani dźwięków rodem z wiejskich dyskotek rzadko tu zaglądali.

Gibon brylował wśród młodzieży i poznał Natalię, która często przebywała w męskim towarzystwie. Jej zainteresowania sprawiały, że wśród dziewcząt nie mogła znaleźć koleżanki o podobnych pasjach.

Szymon do klubu wpadał najczęściej po lekcjach, kiedy przebywało w nim mniej uczniów. Gibon zauważył go przeglądającego mapę, zagadnął, a był to czas, kiedy zaczynał wyjeżdżać w góry i skałki, i tak poznał kolejnego kolegę do wspólnych eskapad po górskich ścieżkach.

Tymczasem Gibon rozkojarzył się trochę, co zrozumiał dopiero wtedy, gdy stanął przed skalną przeszkodą. Ścianka miała nie więcej niż pięć metrów, lecz stała niemal pionowo i nie potrafiłby jej pokonać. Powinna być drabinka, tak mówiła Cecylia. Zszedł zatem ze szlaku. Zastanawiał się, z której strony ma jej teraz szukać.

Kontakty Łukasza ze wspinaczką ograniczyły się do nie więcej niż dziesięciu wyjazdów, licząc dwa kursy zorganizowane przez klub wysokogórski. W pewnym momencie stwierdził, że woli jednak chodzenie po górach, nie wymaga tyle sprzętu, pogoda też nie ma takiego znaczenia. Mile wspominał wypady w jurajskie skały i jaskinie, choć ich czas minął.

Skręcił w prawo. Pod skałą śnieg sięgał do pasa, więc odszedł parę metrów i posuwał się wzdłuż przeszkody. Już miał zawrócić, kiedy dostrzegł wynurzającą się ze śniegu wątłą drabinkę. Sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała odpaść, lecz Gibon nie miał zamiaru zrezygnować z wejścia na szczyt będąc parę metrów pod nim. Uważnie pokonał wszystkie szczeble i stanął na ubitym śniegu.

Jak się okazało, wierzchołek przypominał rozległą kopułę, porośniętą tu i ówdzie karłowatymi drzewkami. Na najwyższym punkcie miał znajdować się kamienny obelisk. Na razie go nie widział.

Śnieżyca straciła na intensywności, jednak prószyło cały czas i widoczność nadal nie pozwalała na objęcie wzrokiem całej okolicy. Obok trzech małych sosen zrobił krótki postój, wyjął z plecaka termos i dopił herbatę. Sięgnął też po latarkę. Ciemność już zapadła. Był o krok od celu, ten niestety jakby się oddalił. Nie miał ścieżki pod stopami, słupki nie wskazywały drogi. Zapewne w letni dzień każdy turysta z tego miejsca doskonale widzi już cel wędrówki.

Oświetlał drogę przed sobą i kluczył między sosenkami. Czuł, jakby przemierzał labirynt, niestety nie potrafił odnaleźć właściwej drogi.

Nagle zauważył, że wszedł w głęboki śnieg. W pobliżu nie rosło ani jedno drzewo.

Groń z jednej strony opadał stromym stokiem, dopiero teraz sobie o tym przypomniał.

- Rany boskie, stoję na nawisie – szepnął i najdelikatniej jak potrafił zaczął wracać, idąc niedaleko własnych śladów, lecz nie dokładnie po nich. Jeżeli pokrywa śniegu puści, będzie miał szczęście jeśli przeżyje. Odetchnął dopiero pomiędzy drzewkami.

Po kilku minutach ostrożnej wędrówki promień latarki dotknął smukłego kształtu. Wreszcie znalazł obelisk. Z jednej jego strony powinna znajdować się tabliczka z nazwą wierzchołka, wysokością i kilkoma podstawowymi informacjami. Nie szukał jej. Stanął obok z ulgą i radością. Upór się opłacił. Zdobył Gronia w niesprzyjających zimowych warunkach.

Nadszedł czas powrotu. Jakże przydałby się teraz kompas! Niestety, znowu musiał iść na wyczucie. Znalazł swoje ślady, kluczyły bardzo, lecz przynajmniej dawały jakieś pojęcie, którędy trafić do zejścia. Uważał tylko, by znowu nie stanąć na nawisie.

Odsunął od siebie małą radość z wejścia na wierzchołek i powoli zmierzał ku ściance. Wiedział doskonale, że większość wypadków w górach, szczególnie tych trudniejszych, następuje w czasie zejścia, kiedy wspinacz lub turysta są już nieco odprężeni i przez to- mniej czujni. Zwycięstwo trzeba donieść do bazy, mawiają himalaiści.

Dotarł do drobinki i, kontrolując każdy krok, by nie stracić równowagi na śliskich szczeblach, zszedł na dół. Tam odetchnął, znalazł pierwszy słupek i ruszył śmiało ku chatce, w której czekała pozostała część grupy.

Otaczała go pustka, tylko kolejne słupki wyłaniały się z zawiei, prowadząc do celu. Poruszał się teraz dwukrotnie szybciej, mimo głębokiego śniegu.

Z zadowoleniem powitał nawoływania.

- Oto przyjaciele, martwią się o mnie. Ciekawe, jak długo krzyczą? - rzekł, po czym odpowiedział gromkim: Idę!

Spotkali się wreszcie. Gibon dziwił się, że jest witany jakby ostatni raz widzieli go miesiące temu.

- Wrócił z innego wymiaru, Czesławie – śmiał się Szymon.

- Z innego wymiaru? - zdziwił się Gibon

- Nieważne. Wejdź do środka. Zjesz kabanosa, popijesz rumem, rozgrzejesz się.

Mały ogień, umiejętnie podtrzymywany przez skromne zapasy opału, płonął, dając na izbę odrobinę ciepła i światła. Doglądał go Żółw, który lepiej sobie radził niż Czesław.

- Mogliście spróbować, szlak oznaczono słupkami, prowadził prosto do celu, tylko w końcówce zbłądziłem. Razem szłoby się raźniej. Czasem miałem wrażenie, że przemierzam arktyczne pustkowia, wszędzie wokół śnieg, pod stopami, w powietrzu. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby jego pokrywa zwiększała się tak szybko. Na szczęście znalazłem w plecaku stuptuty.

Jadł spokojnie. Zerknął na piersiówkę.

- Trochę zmarzliście, prawda?

- Długo nie mogliśmy rozpalić ognia, a ta chata jest zimna jak lodownia – powiedziała Natalia – Jak odzyskasz siły, trzeba schodzić.

- Możemy zostać do rana, będzie jasno, może trochę cieplej – zaproponował Czesław.

Dla Natki myśl o pozostaniu tutaj była szczególnie niemiła.

- Wracamy. Jak będziesz spał? Bez śpiwora i porządnej karimaty? Rano będziemy dwa razy bardziej niechętni do wyjścia niż teraz.

- Nie muszę odzyskiwać sił – zaprotestował Gibon – Nie zmęczyłem się tak bardzo. Ja mogę schodzić w każdej chwili.

- Proponuję dojeść resztki prowiantu, potem zabierzemy co nasze i wrócimy do schroniska – zdecydował Żółw - Myślę, że nie obejdzie się bez przemoczenia butów, tylko Łukasz ma stuptuty. W miarę możliwości zawiążcie górną część buta mocno. Zresztą komu ja to tłumaczę. Zaawansowani turyści jesteśmy, nie?

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Natalia poczuła wyraźną ulgę. Pokonali kilkadziesiąt kroków, szła na końcu, obejrzała się po raz ostatni. Chata siedziała w głębokim śniegu, jakby przyczajona. Z dachu spływały fale białego puchu, pod nimi jedyne okno wpatrywało się w czwórkę młodych ludzi. Przypominało oko, wyłupiaste i złośliwe.

Przypomniała sobie o telefonie. Zostawiła go na ławie, od strony kominka.

- No nie... - szepnęła.

Koledzy oddalili się i znikali już z pola widzenia. Machnęła ręką i ruszyła za nimi, lecz po chwili znów stanęła. W telefonie miała mnóstwo nie wykasowanych wiadomości, wiele kontaktów, nie zapisanych w innym miejscu. Liczne zdjęcia. Nie wiadomo, w czyje ręce wpadnie telefon. Trzeba po niego wrócić.

Pokonując lęk ruszyła w stronę chaty. Nic nie mogło się przecież stać, nikogo obcego w pobliżu nie było, okolice też nie roiły się od dzikich zwierząt.

A jednak wyraźnie słyszała szept dobiegający ze starego budynku: „Wracasz jednak. To dobrze. Dobrze.” po czym następował dźwięk, jakby ktoś wydmuchiwał powietrze przez zaciśnięte zęby.

Tego już było za wiele. Stanęła.

Nagle omal nie krzyknęła, ktoś chwycił ją za ramię.

- Co jest grane? - zapytał Gibon – Zawróciłem, bo zniknęłaś z tyłu. Pozostali idą bardzo powoli. Źle się czujesz?

Serce Sakiewki stopniowo się uspokajało.

- Zapomniałam telefonu. Jest na ławie.

- Dobra, poczekaj chwilę – powiedział i dziarsko wszedł do chaty.

Najwyraźniej na Łukaszu chatka nie robiła negatywnego wrażenia.

- Wyobraźnia mnie zwodzi. Chyba za dużo nawdychałam się tego dymu.

Wrócił Gibon.

- Oto twoja komórka. W izbie zimniej niż na zewnątrz, a przecież przed chwilą płonął tam kominek. No, zmykamy. Trzeba wrócić do cywilizacji. Ty prowadź. Własnym tempem.

Nie musiał Natalii zachęcać. Nic jej już w tym miejscu nie trzymało. Sprawnie pomykała i niebawem dogonili pozostałą dwójkę.

Żółw zapamiętał tę wycieczkę jako jedną z co najmniej kilkunastu podobnych. Dla Czesława najciekawsze było niezwykłe załamanie pogody. Powrót zimy w pełnej krasie, w dodatku nastąpiło to w ciągu zaledwie kilku godzin. Żałował, że jednak nie zostali na noc, chociaż argumenty Natki brzmiały rozsądnie.

Gibon przeżył ciekawą przygodę. Nikt kto samotnie, w ciemnościach i śnieżnej zawiei nie wędrował w odludnej okolicy, nie zrozumie, jakie to uczucie. On już wiedział.

Natalia nigdy do końca nie wyjaśniła sobie swoich wrażeń. Co więcej, kilka lat później znowu odwiedziła te tereny, latem, w dzień. Wielu turystów zmierzało na szczyt. Dotarła do niego i ona, lecz do chaty nie weszła. Wciąż widziała w niej ledwo uchwytne zagrożenie, coś odpychającego.

Na szczęście za drugim razem nie słyszała już głosów.



* * *



Natalia (Sakiewka, Natka), Szymon (Żółw), Czesław i Gibon (Łukasz) jeszcze wielokrotnie wspólnie wyjeżdżali. Kto wie, czy kiedyś nie opiszę innej z ich przygód. Bowiem Przygoda lubi wędrowców i często im towarzyszy.

Hillwalker
marzec 2010
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
Prowler
Posty: 782
Rejestracja: 28 wrz 2009, 18:38
Lokalizacja: Białystok
Tytuł użytkownika: motórzysta
Płeć:

Post autor: Prowler »

czekałem na koniec ego opowiadania. Świetnie piszesz czyń to dalej :)
Podobno grzeczni chłopcy idą do nieba, a niegrzeczni idą ... tam gdzie chcą
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
Treasure Hunter
Posty: 722
Rejestracja: 01 lut 2008, 02:11
Lokalizacja: Górny Śląsk
Tytuł użytkownika: DD Hammocks
Kontakt:

Post autor: Treasure Hunter »

Umiesz Pan pisać Panie Hillwalker. Przyjemna lektura, gratuluję.
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

Fantastyczny tekst, super... :-P
Będzie więcej :?:
Awatar użytkownika
Fredi
Posty: 1015
Rejestracja: 07 kwie 2008, 09:42
Lokalizacja: Skierniewice
Tytuł użytkownika: Fredne Zło..
Płeć:

Post autor: Fredi »

ech, rozczarowałeś mnie :(
chociaż w każdej chwili spodziewałem się zwrotu akcji i jakichś bardziej ekstremalnych przeżyć :)
"Nie sztuką jest umrzeć, znacznie trudniej jest żyć."
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Fredi, spodziewałem się takiej reakcji. Nie ma w końcówce jakiejś detonacji :-)
Chciałem uniknąć taniego efekciarstwa. Opowiadanko po prostu dopłynęło sobie spokojnie do końca.
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
thrackan
Posty: 911
Rejestracja: 16 cze 2009, 03:38
Lokalizacja: Warszawa
Gadu Gadu: 2123627
Tytuł użytkownika: Manufaktura strużyn
Płeć:
Kontakt:

Post autor: thrackan »

Mi też czegoś brakuje. Ale nie taniego efekciarstwa, lecz większego niedopowiedzenia, zostawienia nieco większego napięcia...
Jednak całe opowiadanie bardzo mi się podobało. Zwłaszcza wrażenia z wędrowania przez zamieć.
Awatar użytkownika
Fredi
Posty: 1015
Rejestracja: 07 kwie 2008, 09:42
Lokalizacja: Skierniewice
Tytuł użytkownika: Fredne Zło..
Płeć:

Post autor: Fredi »

Hillwalker: raczej chodzilo mi o dramatyczne rozwiniecie akcji.....jakies poszukiwania, itp.. :)
Ostatnio zmieniony 27 sie 2010, 19:31 przez Fredi, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie sztuką jest umrzeć, znacznie trudniej jest żyć."
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Thrackan i Fredi, dzięki za uwagi. Może w wolnej chwili napiszę alternatywne zakończenie.
Kiedy daję żonce wydruk jakiegoś swojego tekstu, zawsze powtarzam: Przeczytaj i powiedz mi, co ci się nie podoba. Pochwały zaspokajają naszą próżność, a krytyka daje szansę na rozwój.
Ogólnie jestem z "Bieli" dość zadowolony i gdybym miał coś poprawić, to czwartą część. Na razie jednak znikam na dwa dni z forum. Puchal już śmiga z Warszawy, zgarnie mnie i Wolfshadow po drodze. Powitamy wiosnę w Pieninach.
Pozdrawiam.
Hillwalker.
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
Hakas
Posty: 209
Rejestracja: 03 lip 2008, 00:08
Lokalizacja: Pomorze Zachodnie
Tytuł użytkownika: KAPKANCZYK
Płeć:

Post autor: Hakas »

Super. Odetchnąłem z ulgą - chłopak wrócił i nic się nikomu nie stało. Czasami życie bywa jednak bardziej okrutne i pisze czarne scenariusze. Już io tym kiedyś pisałem. Na Zawracie rozmawiałem ze Słowakiem tyle o nim wiem a kiedy zszedłem w doliny to dowiedziałem się, że zginął może godzinę po rozmowie ze mną - spadł w przepaść. Tak to już bywa. W czasie Święta Zmarłych palę mu świecę tak jak i paru innym moim znajomym, których życie skończyło się gwałtownie. Cóż może teraz wspinają się gdzieś w niebiosach lub robią inne rzeczy a kiedy ja tam pójdę to pokażą mi szlaki nie odkryte.
Oj wzięło mnie na wspomnienia.
Hillwalker pisz dalej czekam na kolejne opowiadania.
Hakas
Wędruję poprzez świat polując, walcząc
i uzdrawiając

Przeklęty, kto miecz swój trzyma z dala od krwi - Bellicosa anima
Damnatus, qui gladio suo ab sanguem reservat - Bellicosa anima
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

Może jakaś powieść grozy, Na pewno kolega Hillwalker podołał by takiemu wyzwaniu, jak stworzenie doskonałej powieści otoczonej lękiem, i odorem śmierci 8-)

Co na to kolega Hillwalker
Ja trzymam kciuki :-P
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Dobra, następne opowiadanie będzie pełne grozy, przerazi czytelnika, wymęczy i wywoła zimne strużki potu. Sami tego chcieliście. icon_twisted
Za parę miesięcy.
Wcześniej niech inni trochę popiszą.
" YOU create your own reality "
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowieści ukryte w szumie drzew”