

Oto fotki z wyprawy. Fotki są zarówno moje jak i Michała. Własciwie każdy z nas coś tam pstrykał. Fotki umieszczam za zgoda Michała.
http://picasaweb.google.com/slaq24/Wypr ... 719042009R#
A to moja krótka wersja wydarzeń.
Wypad nad Pilicę 17. – 19.04.2009 r.
Tak jak uknuliśmy tak też pojechaliśmy. Na wspólny wypad nad Pilicę ugadałem się pierwej z Marcinem, który tak samo jak i ja był ciekaw terenów Puszczy Pilickiej jak i samej rzeki Pilicy.
Po jakimś czasie chęć wyjazdu obwieścił także Michał i jego zacny kumpel Łukasz zwany Stępniem. Celem naszej wyprawy miał być mały rekonesans po tych pięknych terenach.
Dzień wyjazdu .
Oczekiwany dzień W nadszedł w końcu a z nim na niebie pojawiły się chmury zapowiadające deszcz. Ucieszyłem się z tej sytuacji gdyż chciałem by nieco popadało. Od rana wspólnie dogadywaliśmy ostatnie niuanse związane z pakowaniem, dublowaniem sprzętu a także transportem by po burzliwej naradzie mieć wszystko ustalone i zapięte na ostatni guzik. Dzień miałem nieco napięty więc na umówiony z chłopakami PKS dotarłem dosłownie w ostatniej chwili.
Podniosłem tym samy ciśnienie Michałowi, który zakupiwszy dla mnie bilet oczekiwał w napięciu na moje nieco spóźnione przybycie. Gdy w końcu zasiedliśmy na tyłach wysłużonego autobusu okazało się, że czeka nas jeszcze przeprawa przez miejskie korki. Z planowanych dwóch godzin jazdy do Tomaszowa zrobiły się trzy.
Tymczasem Marcin dojechał zgodnie z planem i nie zastawszy nas na dworcu nieco się zaniepokoił. Sprawa naszej nieobecności szybko się wyjaśniła po krótkiej rozmowie telefonicznej. W Tomaszowie byliśmy ok. godziny 20.00 i po obrządkach powitalnych ruszyliśmy w drogę.
Postanowiliśmy iść w kierunku miejscowości Spała brzegiem rzeki Pilicy i gdzieś po drodze w jakiejś sensownej dziczy rozbić się na noc.
Trochę pochodziliśmy po mieście nim z niego zupełnie wyszliśmy ale w sumie przebiegło to w miarę szybko. Wchodząc w las obrałem kierunek południowo-wschodni by szybko dojść do rzeki. Reszta kompanów ruszyła w drogę z lekkim przekąsem.
Szliśmy na przełaj lasem sosnowym szczęśliwi, iż w końcu jesteśmy w dziczy a cywilizacja zostaje za nami . Po kilku chwilach las zmienił charakter na bagienny ku mej uciesze. Ruszyłem zadowolony przed siebie mocząc buty w grząskim. Długo ma radość nie trwała. Łukasz nie miał odpowiedniego obuwia a teren stawał się coraz bardziej mokry. Krótka narada, świecenie czołówkami i zapada decyzja o obejściu bagna. Dla mnie osobiście Hiobowa wieść. Jak to obejść tak zacne bagno ? No cóż bywa, odłożyłem na bok swą wewnętrzną zgryzotę i ruszyłem ścieżką pokonanych z żalem przyświecając latarką co jakiś czas w głąb bagna.
Ścieżka zaprowadziła nas do większej leśnej drogi a ta wyprowadziła nas z bagna. Wychodząc z lasu weszliśmy na pola i łąki gdzie po jakimś czasie natrafiliśmy na rzekę Pilicę.
Radość , doprowadziłem kompanów do celu.
Nie obyło się jednak bez zgryźliwych docinek a także podłych insynuacji co do mojej rzekomej nieudolnej nawigacji. W odpowiedzi zakląłem na nich szpetnie bo lubię mięsiste epitety. Tereny przy samej rzece nie nadawały się zbytnio na nocleg więc ruszyliśmy z powrotem w las. Chciałem spać w lesie olchowym, ale dla reszty kompanów było tam zbyt straszno i wilgotno.
Wdrapaliśmy się więc na skarpę gdzie rósł las sosnowy i tam po znalezieniu odpowiedniej polanki rozbiliśmy obozowisko. Michał zasiadł pod drzewem nieźle wymęczony, jednak szczęśliwy, że to już zaraz rozbłyśnie ognisko a wraz z nim luz, gawędy i bajania. Po sprawnym rozpaleniu ognia zasiedliśmy wspólnie i gawędziliśmy o tym naszym dziwnym upodobaniu do włóczęgostwa. Wszyscy gadaliśmy w podobnym tonie zupełnie wyzbywając się uczucia wstydu czy jakiejś obcości względem siebie. Miło.
Było miło aż tak, że zaczął padać deszcz i trzeba było porozkładać poncha i pomału zbierać się do snu.
Rankiem wstałem jako pierwszy i stwierdziwszy zanik ognia w ognisku rozpaliłem je jakże zacnym sposobem a mianowicie przy użyciu zapalniczki. Przygotowałem kawę i przystąpiłem do budzenia dziewczyn. Wstawały z oporami. Marcin testował spanie w lekkim śpiworze i sądząc po minie nieco zmarzł. Michał nie narzekał na zimno jednak ponoć mrówki mu uprzykrzały żywot. Łukasz zaś wstał jako ostatni choć buńczucznie zapowiadał, że wstanie jako pierwszy. Po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Spały. Szliśmy brzegiem rzeki sprawnie i szybko. Mijane bagienka penetrowałem skwapliwie zaś kompani omijając je dziwowali się mej dziwnej przypadłości.
Tereny piękne zarówno dla wędkarzy jak i innych łaziorów. Nieco ten nasz marsz utrudniały nam latające muszki, które atakowały zaciekle. Gdy zbliżaliśmy się do Spały ubrudziłem sobie gustownie obuwie by do miasta wejść z klasą. Spała ot miasteczko ładne jednak jakby wymarłe. Szybko ustaliliśmy, iż najważniejszym celem naszej wycieczki po Spale będzie znalezienie strategicznego punktu czyli sklepu monopolowego. Pokierowani przez miejscowych tubylców szybko odnajdujemy ów sklep gdzie dokonujemy zakupu wody i żywności. Odnajdujemy jeszcze pomnik żubra gdzie ładne dziewczę robi nam wspólne zdjęcie. Dziękujemy uśmiechając się zalotnie i schodząc po skarpie znowu włazimy w bagno.
Po kilkunastu metrach dochodzimy do mostu i przechodzimy na drugi brzeg rzeki. Mijamy zabudowania idąc tuż przy rzece. Rzeka zmieniła swoje oblicze na bardziej dzikie. Powalone drzewa, wykroty świetnie nadają się na letnią zasiadkę na suma. Las zaś nas otaczający był widny i piękny.
Uzgodniliśmy, że idziemy do Inowłodza a po drodze odnajdziemy strumień i sprawdzimy czy wody jakie niesie nadają się do picia. Tak też uczyniliśmy. Po dotarciu w pobliże strumienia zrobiliśmy mały odpoczynek (jeden z wielu). W pobliżu znajdował się wyśmienity piaszczysty teren idealnie nadający się na obozowisko Jednak młoda godzina wygoniła nas dalej w drogę. Michał zaczął mieć problemy z butami mianowicie odparzył sobie stopy i poruszał się wolniej. Stępnia zaś dopadł Szeryf.
Strumień okazał się małą rzeczka, która trzeba było pokonać przechodząc przez powalone drzewo. Udało się bez kąpieli. Ruszyliśmy w górę rzeczki by znaleźć miejsce na biwak. Po drodze znaleźliśmy bagna w które z dziką rozkoszą zaprosiłem kompanów.
Michał zrezygnował z racji bólu nogi zaś Stępień klął szpetnie na swe marne obuwie. Marcin najpierw nieśmiało lecz po chwili coraz pewniej szedł za mną nie spodziewając się niczego złego. Z kępki na kępkę z trzciny na pniak i tak nam to pomykanie po bagnach jakoś szło. Marcin ze zdumieniem stwierdził, że to fajna zabawa i że bagno wciąga podstępnie. Po chwili zrobił krok i zapadł się po kolana w bagiennej mazi. Wyskoczył szybciej niźli wpadał jednak chrzest przeszedł zacnie. Adrenalina wywołała uśmiech na jego posępnym obliczu zaś troska o buty przestała mieć znaczenie. Zerwał upragnione kwiecie bagienne w postaci pałki wodnej i zadowolony dalej skakał z kępki na kępkę z trzciny na pniak. W końcu nam się znudziło i wyszliśmy z bagna by dołączyć do Michała i Stępnia.
Dalej szukaliśmy miejsca na biwak jednak Michał coraz bardziej narzekał na ból. W pewnym momencie nie mógł już iść dalej więc postanowiłem wraz z Marcinem zobaczyć czy te bagna się kiedyś skończą. Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy dziarsko przed siebie.
Gdy bagno się skończyło zaczęły się zabudowania miejscowości Brzustów więc zmuszeni byliśmy do odwrotu. Przedstawiliśmy sprawę Michałowi, że wracamy do Pilicy do miejsca gdzie był piaszczysty brzeg i że tam się rozbijemy. Dla Michała ta wieść okazała się lekkim szokiem. Chciałem rozbić się nieco bliżej jednak Marcin (człowiek bez serca ) nie chciał spać przy bagnie. Michał jakoś to przełknął i po ”czułym” pocieszeniu Stępnia ruszył przed siebie.
Jednak jest twardzielem bo doszedł, choć widać było po nim, że cierpiał okrutnie.
Na miejscu Michał otworzył upragnionego i zasłużonego browarka i rozkoszował się myślą, że to już koniec wędrowania na dziś. Stępień zaś z wyzywał go jak tylko umiał bo chciał jeszcze pochodzić. Szybko rozstawiliśmy poncha i zaczęliśmy zabawę w rozpalanie ognia. Bawiłem się krzesiwkiem zaś Marcin pokazywał technikę rozpalania łukiem ogniowym. Ognia od tego nie rozpaliliśmy, ale dym się pokazał. Przygotowaliśmy jedzenie i siedząc przy ogniu rozprawialiśmy o dzikich kotach.
Godziny mijały i postanowiłem zadzwonić do Rzezia , który też tego dnia siedział samotnie w dziczy i coś tam knuł podstępnego. Rzez cichaczem skradał się do jakiś ludzi a ja w tym czasie zadzwoniłem, więc później nie omieszkał mnie nawyzywać od zdrajców i innych takich szkaradnych.
Tymczasem zrobiło się zimno i zaczął wiać wiatr więc udaliśmy się do śpiworów i poszliśmy spać.
Rankiem oczywiście wstałem pierwszy i tradycyjnie zacząłem budzić dziewczęta. Marcin zmarzł okrutnie i przeklinał sam siebie i swój pomysł, jednak z uśmiechem na twarzy. Stępień wstał drugi i wyciągnął Michała za nogi razem ze śpiworem na środek obozowiska gdyż ten miał opory ze wstawaniem.
Szanowni Panowie zrobili sobie śniadanko ja zaś męczyłem się nad konstrukcją filtra gdyż zużyłem wszystek zapas wody jaki miałem. Filtr zbudowałem i woda z Pilicy została oczyszczona. Filtr konstrukcyjnie zbliżony był do tego ze strony zacnego Pana Bogdana. Działał , wypiłem, żyje.
Po śniadaniu spakowaliśmy rzeczy i pożegnaliśmy Marcina, który postanowił wrócić do Tomaszowa gdyż miał jeszcze sporo czasu. My zaś ruszyliśmy do Inowłodza by złapać PKS do Warszawy. W Inowłodzu byliśmy na 40 minut przed odjazdem autobusu.
Wyprawę uznaję za bardzo udana choć nie pochodziłem tyle ile chciałem .
Tereny są piękne jednak nawet w środku dziczy słychać samochody. Na pewno chciałbym tam jeszcze wrócić w okresie jesienno – zimowym.
Pozdrawiam serdecznie ekipę :564:
