
Zachodnia Mongolia
Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
Hehe ja tek kiedyś wyglądałem jak się wybrałem na 3 dni do lasu jak Ty Rzez, na tym pierwszym zdjęciu. Teraz to jak mam więcej jak 5kg na plecach to już grymaszę. Głównie dzięki Tobie i PA. Dzięki 

"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com
- Rzez
- Posty: 667
- Rejestracja: 03 mar 2008, 23:16
- Lokalizacja: Mölndal
- Gadu Gadu: 2437677
- Tytuł użytkownika: F&L
- Płeć:
- Kontakt:
Wstępniak
Zgodnie z obietnicą w końcu postanowiłem coś naskrobać o wyjdździe. Mam nadzieję, że forma relacji wam przypasuje...
Jak wiadomo, wszystko zaczyna się od znalezienia źródła inspiracji. W moim przypadku były to głównie wyprawy, ktore organizuje Andrew Skurka oraz wyprawa Arctic 1000 w składzie: Ryan Jordan / Roman Dial / Jason Geck.
Poszukiwania stanęły na tym, że sporo fajnych rzek lodowcowych można zleźć na wschodzie. W grę wchodziły w pierwszej kolejności kraje azjatyckie, ze względu na stosunkowo łatwy transport oraz koszty... Tadżykistan/Kirgistan etc. - odpadły z jednego powodu posiadają wspaniałe rzeki, ktore jednakże zdecydowanie przekraczają moje umiejętności packraftowania (warto przy tym wspomnieć, że są one dosyć niskie).
Trasa
Olgij --> spływ Khovd Gol --> przejście pod Tsambagarav Uul do miejscowości Tolbo --> przejście przez góry w okolice jezior Dayan Nuur, Horgon Nuur oraz Hoton Nuur --> przejście do Altai Tavan Bogd --> spływ Tsaagan Gol do Khovd Gol i Olgij.
Przygotowania
Przygotowania (wraz z dokładnym sprawdzaniem map; weryfikacją zdjęć z Google Earth, kontakt z osobami, które w okolicach przybywały; weryfikowaniem listy szpeju; treningami; nabywaniem umiejętnosci packraftowania etc.) zajęły kilka miesięcy.
W przygotowaniach pomagała mi Luiza

Szycie zawieszenia do aparatu.

Jedzenie i szpej - przed pakowaniem.

Spakowane ubrania. Cały spis rzeczy na zdjęciu: 2 x bokserki (Nike/Kalenji), 1 x leginsy do biegania krótkie (Kalenji Deefuz Essential), 1 x leginsy do biegania długie (Kalenji Deefuz 4000), 1 x kurtka koszulka (Under Armour HeatGear), 1 x długa koszulka (Under Armour HeatGear), 2 x skarpety wełniane (Bridgedale Endurance Trail UL, Bridgedale X-Hale Trailhead Socks), 2 x mini-stuptuty (Inov8 debris gaiter), 1 x czapka welniana (Ibex Meru Hat), 1 x czapka z daszkiem (Salomon XA), 1 x buff, 1 x moskitiera, 1 x łapawice wodoszczelne (Extremities Tuff Bags), 1 x rękawice wiatroszczelne (Extremities Velo), 1 x spodnie przeciwwietrzne (Direct Alpine Walker, 1 x wiatrówka (Patagonia Houdini), 1 x kurtka z wypelnieniem syntetycznym (Mec Uplink Pullover), 1 x spodnie z wypelnieniem syntetycznym (Mont-bell Thermawrap), 1 x kurtka wodoodporna (OR Helium), 1 x telefon, 1 x nadajnik satelitarny (SPOT), 1 x nóż i pozostałe narzędzia (Leatherman Squirt PS4).
Z butów zabrałem ze sobą sprawdzony model Salomon XT Wings, który po wyjeździe był już do wyrzucenia (ale spisały się wspaniale).

Namiot i duperele
Trasa - zaznaczona na mapie. Korzystałem z map radzieckich ze strony loadmap.net.

Wydrukowałem w punkcie ksero, potem wspólnie z Lu je złamaliśmy. Zabrałem ze sobą tylko najpotrzebniejsze fragmenty (kilka fragmentów mapy w skali 1:200k oraz bodajże dwa kawałki 1:1mln).

Korzystając z patentu Svena Schellina z packrafting.de zmodyfikowalem worek wodoszczelny, dzięki czemu służy on zarówno (i) za główny worek do plecaka (100 procentowa wodoszczlność, można z nim pływać), (ii) pompkę do packrafta oraz (iii) podłogę w namiocie.

Dzięki zamówieniu grupowemu z KW Warszawa na wyjazd zabrałem ze sobą szyty na zamowienie śpiwór Cumulus X-lite 300 na nowym, leżejszym Pertexie Quantum (jestem z worka bardzo zadowolony; śpiwór waży 510 gram, ma 300 gram puchu, w porównaniu do oryginału został wydłużony o 11 cm; komfort powinien zapewniać w okolicach -3 stopni i na chwilę obecną sądzę, że jest to prawda:)).
Dojazd na miejsce - Rosja - Mongolia

Ostatni uścisk w domu, odwiezienie na lotnisko i pożegnanie z Luizą. Potem był juz tylko lot do Moskwy (Aeroflot --> Port lotniczy Moskwa-Szeremietiewo), a następnie do Barnauł (Aeroflot). W Barnauł ugościł mnie Alexander Kostyukhin, którego poznałem przez Couch Surfing. Alex pokazal mi trochę miasto, pogadalismy o Rosji, zjadłem u niego ostatni relatywnie normalny posiłek, powiedział jak dojechać do Gornoałtajsk etc. No i pozwolił pożyczyć łyżkę (tak, swojej zapomniałem spakować o czym przypomniałem sobie w trakcie lotu do Barnauł; to była jedyna rzecz jakiej nie zapakowałem:).
Dalej pozostało mi już tylko przejechanie ok. 700 km na stopa do granicy z Mongolią (przejście graniczne Tashanta) oraz około 100 km pomiędzy Tsagaannuur oraz Olgij (stolica ajmaku bajanolgijski).



Kierowca tej fury słuchał w kołko Rammsteina

Tiley i jego bratanek Rusłan. Rusłan akurat wracał z treningu - wujek woził go ok. 500 km na treningi kolarstwa górskiego
Tiley zawiózł mnie do Kosh Agach i ugościł. Na poźną kolację (ok 2 w nocy bodajże), jego żona przygotowala twaróg z rodzynkami i czaj (herbata z mlekiem i solą; przepyszna). W pamięci długo pozostanie mi widok w nocy na Ałtaj, rozgwieżdżone niebo nad półpustynią oraz wyścig łady Tileya oraz jego sąsiada - wprzedzanie zajęło ok. 5 minut, rozpędziliśmy się do prawie 120 km/h 

Fragment Traktu Czujskiego - w górach panowały pożary, spora część trasy była zasnuta dymem.

Kosh-Agach o świcie. Prawie całe miasto ma zabudowę drewnianą - materiał ten najlepiej sprawdza się na okolicznej półpustyni. Mieszkańcy zimą dogrzewają sie wysuszonymi odchodami bydła. Ponoć najsuchsze zamieszkane miejsce w Rosji.

Granica pomiędzy Rosją a Mongolią ma kilkanaście kilometrów szerokości. Wyjeżdżając z Rosji czułem, że opuszczam jakąs namiastkę znanej mi cywilizacji i kultury. Granicę wyznaczał tak na prawdę koniec asfaltowej drogi...

Jak się okazało, przyszło nawet spotkać rodaków z Kamaz Team Poland - chłopaki wybierali sie na motory
Trochę pogadaliśmy i przynajmniej coś w międzyczasie zjadłem - dzięki za kawę i zupę!:D

Potem już zaczęła się przygoda z pijaną ekipą, która wiózła mnie od przez góry, myląc przy tym drogę, do Olgij. Najbardziej zapamiętałem postoj na hamulcu nożnym na przełęczy i koleję wódki, którą między siebie rozlewali. Za kieliszek służyła obudowa od lampki. Dojazd Tashanta - Tsagaannuur (10 dolarów); Tsagaannuur - Olgij (15 dolarów).

Olgij przywitało mnie smrodem palonego plastiku, leżącymi do okoła śmieciami, namiastkami ulic oraz chodników.

Noc spędziłem w hostelu. Gery okazały się przytulne, a właściciele też całkiem ok. Oczywiście bieżącej wody / kanalizacji nie ma. Jest za to internet

Wstępny rekonesans rzeki Khovd Gol.




Wszyscy mieszkańcy się chyba na mnie patrzyli (właścicielka geru mówiła, że zazwyczaj ludzie nie widują osób ubranych w leginsy i koszulkę do biegania:). Dodatkowo, aprat powodował, że każdy pozował do zdjęć
Następnego dnia, 12 czerwca przed południem ruszyłem w drogę.
Ciąg dalszy nastąpi
Zgodnie z obietnicą w końcu postanowiłem coś naskrobać o wyjdździe. Mam nadzieję, że forma relacji wam przypasuje...
Jak wiadomo, wszystko zaczyna się od znalezienia źródła inspiracji. W moim przypadku były to głównie wyprawy, ktore organizuje Andrew Skurka oraz wyprawa Arctic 1000 w składzie: Ryan Jordan / Roman Dial / Jason Geck.
Poszukiwania stanęły na tym, że sporo fajnych rzek lodowcowych można zleźć na wschodzie. W grę wchodziły w pierwszej kolejności kraje azjatyckie, ze względu na stosunkowo łatwy transport oraz koszty... Tadżykistan/Kirgistan etc. - odpadły z jednego powodu posiadają wspaniałe rzeki, ktore jednakże zdecydowanie przekraczają moje umiejętności packraftowania (warto przy tym wspomnieć, że są one dosyć niskie).
Trasa
Olgij --> spływ Khovd Gol --> przejście pod Tsambagarav Uul do miejscowości Tolbo --> przejście przez góry w okolice jezior Dayan Nuur, Horgon Nuur oraz Hoton Nuur --> przejście do Altai Tavan Bogd --> spływ Tsaagan Gol do Khovd Gol i Olgij.
Przygotowania
Przygotowania (wraz z dokładnym sprawdzaniem map; weryfikacją zdjęć z Google Earth, kontakt z osobami, które w okolicach przybywały; weryfikowaniem listy szpeju; treningami; nabywaniem umiejętnosci packraftowania etc.) zajęły kilka miesięcy.
W przygotowaniach pomagała mi Luiza


Szycie zawieszenia do aparatu.

Jedzenie i szpej - przed pakowaniem.

Spakowane ubrania. Cały spis rzeczy na zdjęciu: 2 x bokserki (Nike/Kalenji), 1 x leginsy do biegania krótkie (Kalenji Deefuz Essential), 1 x leginsy do biegania długie (Kalenji Deefuz 4000), 1 x kurtka koszulka (Under Armour HeatGear), 1 x długa koszulka (Under Armour HeatGear), 2 x skarpety wełniane (Bridgedale Endurance Trail UL, Bridgedale X-Hale Trailhead Socks), 2 x mini-stuptuty (Inov8 debris gaiter), 1 x czapka welniana (Ibex Meru Hat), 1 x czapka z daszkiem (Salomon XA), 1 x buff, 1 x moskitiera, 1 x łapawice wodoszczelne (Extremities Tuff Bags), 1 x rękawice wiatroszczelne (Extremities Velo), 1 x spodnie przeciwwietrzne (Direct Alpine Walker, 1 x wiatrówka (Patagonia Houdini), 1 x kurtka z wypelnieniem syntetycznym (Mec Uplink Pullover), 1 x spodnie z wypelnieniem syntetycznym (Mont-bell Thermawrap), 1 x kurtka wodoodporna (OR Helium), 1 x telefon, 1 x nadajnik satelitarny (SPOT), 1 x nóż i pozostałe narzędzia (Leatherman Squirt PS4).
Z butów zabrałem ze sobą sprawdzony model Salomon XT Wings, który po wyjeździe był już do wyrzucenia (ale spisały się wspaniale).

Namiot i duperele


Trasa - zaznaczona na mapie. Korzystałem z map radzieckich ze strony loadmap.net.

Wydrukowałem w punkcie ksero, potem wspólnie z Lu je złamaliśmy. Zabrałem ze sobą tylko najpotrzebniejsze fragmenty (kilka fragmentów mapy w skali 1:200k oraz bodajże dwa kawałki 1:1mln).

Korzystając z patentu Svena Schellina z packrafting.de zmodyfikowalem worek wodoszczelny, dzięki czemu służy on zarówno (i) za główny worek do plecaka (100 procentowa wodoszczlność, można z nim pływać), (ii) pompkę do packrafta oraz (iii) podłogę w namiocie.

Dzięki zamówieniu grupowemu z KW Warszawa na wyjazd zabrałem ze sobą szyty na zamowienie śpiwór Cumulus X-lite 300 na nowym, leżejszym Pertexie Quantum (jestem z worka bardzo zadowolony; śpiwór waży 510 gram, ma 300 gram puchu, w porównaniu do oryginału został wydłużony o 11 cm; komfort powinien zapewniać w okolicach -3 stopni i na chwilę obecną sądzę, że jest to prawda:)).
Dojazd na miejsce - Rosja - Mongolia

Ostatni uścisk w domu, odwiezienie na lotnisko i pożegnanie z Luizą. Potem był juz tylko lot do Moskwy (Aeroflot --> Port lotniczy Moskwa-Szeremietiewo), a następnie do Barnauł (Aeroflot). W Barnauł ugościł mnie Alexander Kostyukhin, którego poznałem przez Couch Surfing. Alex pokazal mi trochę miasto, pogadalismy o Rosji, zjadłem u niego ostatni relatywnie normalny posiłek, powiedział jak dojechać do Gornoałtajsk etc. No i pozwolił pożyczyć łyżkę (tak, swojej zapomniałem spakować o czym przypomniałem sobie w trakcie lotu do Barnauł; to była jedyna rzecz jakiej nie zapakowałem:).
Dalej pozostało mi już tylko przejechanie ok. 700 km na stopa do granicy z Mongolią (przejście graniczne Tashanta) oraz około 100 km pomiędzy Tsagaannuur oraz Olgij (stolica ajmaku bajanolgijski).



Kierowca tej fury słuchał w kołko Rammsteina


Tiley i jego bratanek Rusłan. Rusłan akurat wracał z treningu - wujek woził go ok. 500 km na treningi kolarstwa górskiego



Fragment Traktu Czujskiego - w górach panowały pożary, spora część trasy była zasnuta dymem.

Kosh-Agach o świcie. Prawie całe miasto ma zabudowę drewnianą - materiał ten najlepiej sprawdza się na okolicznej półpustyni. Mieszkańcy zimą dogrzewają sie wysuszonymi odchodami bydła. Ponoć najsuchsze zamieszkane miejsce w Rosji.

Granica pomiędzy Rosją a Mongolią ma kilkanaście kilometrów szerokości. Wyjeżdżając z Rosji czułem, że opuszczam jakąs namiastkę znanej mi cywilizacji i kultury. Granicę wyznaczał tak na prawdę koniec asfaltowej drogi...

Jak się okazało, przyszło nawet spotkać rodaków z Kamaz Team Poland - chłopaki wybierali sie na motory


Potem już zaczęła się przygoda z pijaną ekipą, która wiózła mnie od przez góry, myląc przy tym drogę, do Olgij. Najbardziej zapamiętałem postoj na hamulcu nożnym na przełęczy i koleję wódki, którą między siebie rozlewali. Za kieliszek służyła obudowa od lampki. Dojazd Tashanta - Tsagaannuur (10 dolarów); Tsagaannuur - Olgij (15 dolarów).

Olgij przywitało mnie smrodem palonego plastiku, leżącymi do okoła śmieciami, namiastkami ulic oraz chodników.


Noc spędziłem w hostelu. Gery okazały się przytulne, a właściciele też całkiem ok. Oczywiście bieżącej wody / kanalizacji nie ma. Jest za to internet


Wstępny rekonesans rzeki Khovd Gol.





Wszyscy mieszkańcy się chyba na mnie patrzyli (właścicielka geru mówiła, że zazwyczaj ludzie nie widują osób ubranych w leginsy i koszulkę do biegania:). Dodatkowo, aprat powodował, że każdy pozował do zdjęć


Następnego dnia, 12 czerwca przed południem ruszyłem w drogę.
Ciąg dalszy nastąpi

Ostatnio zmieniony 20 sty 2013, 22:40 przez Rzez, łącznie zmieniany 1 raz.
,,I don't know what's wrong with me, but I love this shit.''
- yaktra
- Posty: 823
- Rejestracja: 05 kwie 2010, 18:57
- Lokalizacja: z krainy szaraka
- Tytuł użytkownika: tropiciel/ fotograf
- Płeć:
- Kontakt:
Fajnie było poczytać Kolego, czekam na cd.
Z racji zawodu - obudowa kierunkowskazu
na meczach - wydrążony kiszony ogórek, smak niczym z popitką
na wsi - skorupka od jajka, wydrążone jabłko...
Choć z alkoholem nie mam problemów to bywało pić w różnościach.Rzez pisze:Za kieliszek służyła obudowa od lampki.
Z racji zawodu - obudowa kierunkowskazu
na meczach - wydrążony kiszony ogórek, smak niczym z popitką
na wsi - skorupka od jajka, wydrążone jabłko...
Okiem naszych obiektywów http://yaktrafotografia.jimdo.com/
- earthtraveler
- Posty: 79
- Rejestracja: 04 cze 2010, 09:35
- Lokalizacja: Kozłowo
- Gadu Gadu: 6793090
- Tytuł użytkownika: Lubię sobie połazić
- Płeć:
- kamykus
- Posty: 700
- Rejestracja: 25 gru 2011, 19:47
- Lokalizacja: Bielsko-Biała
- Tytuł użytkownika: Leśny Dziad
- Płeć:
Zauważ ile trwała wyprawa Rzeza, a ile szedł Orety. Starając się opisać chyba każdy dzień.
I fajnie że Orety wrzuca swój tekst raz na te kilka dni, bo gdyby wrzucił cała relację zawierającą kilkadziesiąt stron, chyba nawet nie podjął bym się czytania, a tak po kawałeczku - i leci.
I fajnie że Orety wrzuca swój tekst raz na te kilka dni, bo gdyby wrzucił cała relację zawierającą kilkadziesiąt stron, chyba nawet nie podjął bym się czytania, a tak po kawałeczku - i leci.
"Nie cierpię mojego rozdwojenia jaźni, jest świetne"
Jasne, wiem o co chodzi i rozumiem, ale osobiście wolałbym przeczytać całą relację ot tak - szczególnie, że czytanie idzie mi lekko i przeczytanie kilkunasto/kilkudziesięciostostronowego tematu nie jest dla mnie problemem.
Poza tym, u Orety'ego jest za mało spójnego tekstu i za dużo zdjęć dzielących nawet zdania na części.
A Rzezowi pisanie idzie całkiem dobrze, i wolałbym przeczytać całą relację ot tak, jednym tchem.
No ale, dobrze, że w ogóle podjął się napisania tego.
[ Dodano: 2013-04-09, 16:01 ]
No i co?
Poza tym, u Orety'ego jest za mało spójnego tekstu i za dużo zdjęć dzielących nawet zdania na części.
A Rzezowi pisanie idzie całkiem dobrze, i wolałbym przeczytać całą relację ot tak, jednym tchem.
No ale, dobrze, że w ogóle podjął się napisania tego.
[ Dodano: 2013-04-09, 16:01 ]
No i co?
- Rzez
- Posty: 667
- Rejestracja: 03 mar 2008, 23:16
- Lokalizacja: Mölndal
- Gadu Gadu: 2437677
- Tytuł użytkownika: F&L
- Płeć:
- Kontakt:
Może w końcu się zabiorę za kolejną częśćLazau pisze:Jasne, wiem o co chodzi i rozumiem, ale osobiście wolałbym przeczytać całą relację ot tak - szczególnie, że czytanie idzie mi lekko i przeczytanie kilkunasto/kilkudziesięciostostronowego tematu nie jest dla mnie problemem.
Poza tym, u Orety'ego jest za mało spójnego tekstu i za dużo zdjęć dzielących nawet zdania na części.
A Rzezowi pisanie idzie całkiem dobrze, i wolałbym przeczytać całą relację ot tak, jednym tchem.
No ale, dobrze, że w ogóle podjął się napisania tego.
[ Dodano: 2013-04-09, 16:01 ]
No i co?

,,I don't know what's wrong with me, but I love this shit.''
- Rzez
- Posty: 667
- Rejestracja: 03 mar 2008, 23:16
- Lokalizacja: Mölndal
- Gadu Gadu: 2437677
- Tytuł użytkownika: F&L
- Płeć:
- Kontakt:
Przepraszam za opóźnienie...
Akurat byłem w trakcie przeprowadzki do Szwecji, myślałem że w ciągu 3 tygodni wolnego znajdę trochę czasu na pisanie. Jednakże, kwestie administracyjne i konieczność rehabilitacji zniweczyły te plany.
W skrócie - jak się okazało, na Hardangerviddzie doznałem urazu stawu barkowego. Dokładnie to zwichnąłem bark i go sobie nastawiłem (żeby nadać absurdu sytuacji akurat kilka dni wcześniej czytałem w namiocie wywiad z Andrzejem Bargielem, w którym wspomina o zwichnięciu barku przed zjazdem na nartach z Shishapangmy). Jednakże w wyniku zwichnięcia barku doszło też do złamania kompresyjnego Hilla-Sachs'a i porażenia dwóch nerwów. Nie byłem tego świadomy, dopiero badania 2-3 tygodnie po powrocie to wykryły.
W międzyczasie wraz z Lu przeprowadziliśmy się do Szwecji, mieszkamy pod Goteborgiem
Jest fajnie. Jeżeli rozpatrujecie podobny wariant - zdecydowanie polecamy.
Żeby uniknąć zbędnych pytań - od kilku lat zajmuję się zawodowo doradztwem podatkowym w zakresie cen transferowych. Ogólnie w branży jest tak, że pracę za granicą można znaleźć bez problemu. Co dokładnie robię? Tutaj znajdziecie odpowiedź - LinkedIn.
Dobra, tyle o prywacie. Czas kontynuować opowieść...
Część I
Początkowo spływ rzeką nie był zbyt fascynujący, głównie ze względu na powolny nurt (rzeka znacznie meandruje w okolicach Olgii). Tym niemniej, pozytywne nastawienie i chęć wyrwania się w teren pozwoliły mi już po kilku godzinach wiosłowania cieszyć się zupełną wolnością. W pewnym momencie nurt znacznie przyspieszył, jednakże trudność rzeki nie wychodziła ponad WW I. Jedynym "kłopotem" był wysoki stan wody oraz konieczność zwracania uwagi na podtopione drzewa. Jedno z takich miejsc widać na poniższym zdjęciu...

... jest to bowiem pierwsza i jedyna kabina w trakcie wyjazdu
Na szczęście dobre odruchy zadziałały - wiosło trzymane ciągle w dłoni, szybkie dopłynięcie do pontonu, wyciągnięcie go na brzeg. Przy okazji nabrałem pełnego zaufania do pokrowca na aparat. Szybkie sprawdzenie rzeczy i dalej w drogę, czas mija.

Po drodze widoki są przepiękne. Trudność rzeki wzrasta może minimalnie, jedynie ze względu na trochę większą ilość kamieni. Płynie się szybko i bezpiecznie. Pod koniec dnia płynę bardzo fajną rynną, staram się utrzymać w głównym nurcie. W oddali majaczy szczyt Cambgaraw uul.

Pierwszy biwak, spłynięte 50 km. Pełny spokój, szum rzeki, ciepło. W końcu jedzenie. Niestety, jeden z prezentów od Lu na spływ trochę się podtopił (był poza workiem wodoszczelnym).
Następne dwa dni to bardzo szybki spływ - w sumie ok 160 km, sumaryczny czas płynięcia 24,5 h (w tym przerwy). Rzadko się zatrzymuję, rzeka płynie wartko, stan jest wysoki. Po drodze mijam kilka gerów i zupełnie zaskoczonych ludzi. Widoki bardzo dziwne. Płynę rzeką po pustyniu wśród pozatapianych lasów. Czasami wiatr wali mocno w gębę, trudno się wiosłuje.



Końcówka trzeciego dnia na rzece jest bardzo spokojna. Woda praktycznie stoi w miejscu, od komarów aż się roi. Wysiadam tum przed kanionem, w którym rzeka nagle nabiera trudności WW4 i wyżej
Ponad 200 km na rzece z głowy, czas zacząć ruszać nogami. Dzień zaczyna się upalnie, cały płynę. Wzdłuż rzeki nie ma jak iść, pozostaje lawirowanie pomiędzy małymi skałkami. Słońce praży.

Przy przechodzeniu przez rzekę spotykam mieszkańców doliny. Zapraszają na czaj.

I tak już będzie często, staram się dzielić czym mam. Spotkania trwają 15-20 minut. Kto, dokąd, gdzie, po co. I tak często w trakcie wyjazdu... Czasami samolubność i egoizm wygrywa i tylko macham ręką dziękując za zaproszenie. Jeden z niewielu kontaktów ze światem zachodnim odchodzi w siną dal.


W uszach raz muzyka, raz wiatr, raz myśli. Góra dół, pod wiatr i z wiatrem. W deszczu i bez. Tak się spaceruje. 20-42 km dziennie. Po drodze lekka omyłka, wchodzę za wysoko, psycha klęka. Podchodzę pod tę przełęcz. Wściekły, po zauważeniu błędu dociskam z tempem.

Wieczór łapię pod samym Cambgaraw uul. W nocy pada śnieg.


W drodze do Tolbo różne przygody i perypetie, ale co tam, trzeba przeć do przodu. Góra, doł, błoto, kamienie. Deszcz, Słońce, wiatr, śnieg. I tak w kółko. Samo się nie przejdzie. Szybki telefon, ledwo jest zasięg, bateria pada, telefon sam się wlączył.

150 pieszych kilometrów dalej, kolejny spływ. Część w burzy, część w ładnej pogodzie. Po drodze mijam motocyklistę. On przemoczony jedzenie mostem i patrzy się na mnie ze zdziwieniem. Ja patrzę na niego, jak można w taką pogodę jechać? Jak można w taką pogodę pływać?

Chowam się za pomieszczeniem dla zwierząt, wszędzie gówno, ale przynajmniej wiatru przenikliwego nie ma.

Ałtaj. Rozklekotane miasto, ciekawe spojrzenia. Ale nikt nie podchodzi. Nikt nie pyta.
Dalej w drogę. Po drodze nad jeziora pomyłka, źle na mapie się zaznaczyło. Przełęczy nie ma. Popołudnie, obserwacje życia ludzi. 3 miesiące lata i 9 miesięcy zimy. Trzeba wyprodukować jedzenie na te 9 miesięcy. Kto tu jest większym napieraczem?


Akurat byłem w trakcie przeprowadzki do Szwecji, myślałem że w ciągu 3 tygodni wolnego znajdę trochę czasu na pisanie. Jednakże, kwestie administracyjne i konieczność rehabilitacji zniweczyły te plany.
W skrócie - jak się okazało, na Hardangerviddzie doznałem urazu stawu barkowego. Dokładnie to zwichnąłem bark i go sobie nastawiłem (żeby nadać absurdu sytuacji akurat kilka dni wcześniej czytałem w namiocie wywiad z Andrzejem Bargielem, w którym wspomina o zwichnięciu barku przed zjazdem na nartach z Shishapangmy). Jednakże w wyniku zwichnięcia barku doszło też do złamania kompresyjnego Hilla-Sachs'a i porażenia dwóch nerwów. Nie byłem tego świadomy, dopiero badania 2-3 tygodnie po powrocie to wykryły.
W międzyczasie wraz z Lu przeprowadziliśmy się do Szwecji, mieszkamy pod Goteborgiem

Żeby uniknąć zbędnych pytań - od kilku lat zajmuję się zawodowo doradztwem podatkowym w zakresie cen transferowych. Ogólnie w branży jest tak, że pracę za granicą można znaleźć bez problemu. Co dokładnie robię? Tutaj znajdziecie odpowiedź - LinkedIn.
Dobra, tyle o prywacie. Czas kontynuować opowieść...
Część I
Początkowo spływ rzeką nie był zbyt fascynujący, głównie ze względu na powolny nurt (rzeka znacznie meandruje w okolicach Olgii). Tym niemniej, pozytywne nastawienie i chęć wyrwania się w teren pozwoliły mi już po kilku godzinach wiosłowania cieszyć się zupełną wolnością. W pewnym momencie nurt znacznie przyspieszył, jednakże trudność rzeki nie wychodziła ponad WW I. Jedynym "kłopotem" był wysoki stan wody oraz konieczność zwracania uwagi na podtopione drzewa. Jedno z takich miejsc widać na poniższym zdjęciu...
... jest to bowiem pierwsza i jedyna kabina w trakcie wyjazdu


Po drodze widoki są przepiękne. Trudność rzeki wzrasta może minimalnie, jedynie ze względu na trochę większą ilość kamieni. Płynie się szybko i bezpiecznie. Pod koniec dnia płynę bardzo fajną rynną, staram się utrzymać w głównym nurcie. W oddali majaczy szczyt Cambgaraw uul.

Pierwszy biwak, spłynięte 50 km. Pełny spokój, szum rzeki, ciepło. W końcu jedzenie. Niestety, jeden z prezentów od Lu na spływ trochę się podtopił (był poza workiem wodoszczelnym).
Następne dwa dni to bardzo szybki spływ - w sumie ok 160 km, sumaryczny czas płynięcia 24,5 h (w tym przerwy). Rzadko się zatrzymuję, rzeka płynie wartko, stan jest wysoki. Po drodze mijam kilka gerów i zupełnie zaskoczonych ludzi. Widoki bardzo dziwne. Płynę rzeką po pustyniu wśród pozatapianych lasów. Czasami wiatr wali mocno w gębę, trudno się wiosłuje.



Końcówka trzeciego dnia na rzece jest bardzo spokojna. Woda praktycznie stoi w miejscu, od komarów aż się roi. Wysiadam tum przed kanionem, w którym rzeka nagle nabiera trudności WW4 i wyżej


Przy przechodzeniu przez rzekę spotykam mieszkańców doliny. Zapraszają na czaj.

I tak już będzie często, staram się dzielić czym mam. Spotkania trwają 15-20 minut. Kto, dokąd, gdzie, po co. I tak często w trakcie wyjazdu... Czasami samolubność i egoizm wygrywa i tylko macham ręką dziękując za zaproszenie. Jeden z niewielu kontaktów ze światem zachodnim odchodzi w siną dal.


W uszach raz muzyka, raz wiatr, raz myśli. Góra dół, pod wiatr i z wiatrem. W deszczu i bez. Tak się spaceruje. 20-42 km dziennie. Po drodze lekka omyłka, wchodzę za wysoko, psycha klęka. Podchodzę pod tę przełęcz. Wściekły, po zauważeniu błędu dociskam z tempem.

Wieczór łapię pod samym Cambgaraw uul. W nocy pada śnieg.


W drodze do Tolbo różne przygody i perypetie, ale co tam, trzeba przeć do przodu. Góra, doł, błoto, kamienie. Deszcz, Słońce, wiatr, śnieg. I tak w kółko. Samo się nie przejdzie. Szybki telefon, ledwo jest zasięg, bateria pada, telefon sam się wlączył.


150 pieszych kilometrów dalej, kolejny spływ. Część w burzy, część w ładnej pogodzie. Po drodze mijam motocyklistę. On przemoczony jedzenie mostem i patrzy się na mnie ze zdziwieniem. Ja patrzę na niego, jak można w taką pogodę jechać? Jak można w taką pogodę pływać?

Chowam się za pomieszczeniem dla zwierząt, wszędzie gówno, ale przynajmniej wiatru przenikliwego nie ma.

Ałtaj. Rozklekotane miasto, ciekawe spojrzenia. Ale nikt nie podchodzi. Nikt nie pyta.

Dalej w drogę. Po drodze nad jeziora pomyłka, źle na mapie się zaznaczyło. Przełęczy nie ma. Popołudnie, obserwacje życia ludzi. 3 miesiące lata i 9 miesięcy zimy. Trzeba wyprodukować jedzenie na te 9 miesięcy. Kto tu jest większym napieraczem?



,,I don't know what's wrong with me, but I love this shit.''
- Rzez
- Posty: 667
- Rejestracja: 03 mar 2008, 23:16
- Lokalizacja: Mölndal
- Gadu Gadu: 2437677
- Tytuł użytkownika: F&L
- Płeć:
- Kontakt:
Siema.ramol pisze:Marcel, miałeś pozwolenie na strefę przygraniczną , czy wchodziłeś na farta ?
Wchodziłeś na teren parku ( rezerwatu ) przy granicy ?
rc
ps
Harda przerosła moje wyobrażenia![]()
6 metrów śniegu i wszystko równo przysypane!
Miałem dwa pozwolenia na strefę przygraniczną - na południe od Tavan Bogd oraz na północ od Tsagaan Gol (wiem tylko, że są dwie placówki wojsk pogranicza i trzeba było na trasę dwa pozwolenia). Niestety dolina rzeki Tsagaan Salaagiin (Хара-Салагийн-Гол) i ta bardziej wysunięta na zachód były niedostępne do spacerowania - info zarówno od patroli wojskowych jak i od pośrednika, która załatwił dokumenty. Przekaz był taki, żeby się tam nie zapuszczać, bo niby granica idzie granią, ale widocznie jest to tylko umowny jej przebieg. Pozwolenie na park kupione przy wejściu.
Wejście do parku standardową drogą - szedłem najpierw przez przełęcz Dakilbai (~ 3500 m npm) od Tsagaan Gol.
Hardangervidda wymiata

Zdrówka!
,,I don't know what's wrong with me, but I love this shit.''