Majowy spływ Drawą
30-04-2014
g. 15-ta
Nareszcie jedziemy, koniec z pracą. Jeszcze tylko trochę drogi nadłożymy bo Sikora odbieramy z wrocławskich Bielan i przy okazji w Juli są fajne karimaty za 14,99. Jedziemy busikiem Cebka więc mam luz, nie musze prowadzić. :564:
g. ok. 22
Jesteśmy na polanie nad jeziorem drawskim gdzie się zjeżdża cała ekipa. Powitalne uściski z Gagatką13 i Anią, kolacyjka, trochę żartów i spać.
01-05-2014
g. wcześnie rano o 10-tej
Zbieramy swój nocleg i podjeżdżamy do Alberda, który jak zwykle wita nas z otwartymi ramionami, przepakowujemy graty na jego busa, dobieramy kamizelki, pagaje i podczepiamy przyczepkę z kanusami po czym jazda do Drawska Pomorskiego.
g. Blisko południa
Drawsko Pomorskie, zasadniczo już jesteśmy zapakowani i przygotowani do zwodowania gdy Cebek rzuca że przecież jedną z podstawowych zasad survivalu jest umiejętne wykorzystanie wszelkich dostępnych zasobów – po drugiej stronie rzeki jest pizzeria

więc korzystamy z jej zasobów.
g. ok. 12
Pamiętając o toaście za ducha rzeki, najedzeni i napojeni ruszamy w trasę.
Drawa niesie nas radośnie, słonko przyświeca, kanusy świetnie przygotowane przez Alberta do spływu, same nas niosą, i z rzadka wiosłujemy dla nabrania sterowności.
g. ok. 14
Zapamiętałem ten odcinek z przed 3 lat, ale nie przypominam sobie by żyło tu aż tyle bobrów?
Okolice przepiękne, drzewa i krzewy kwitną, powietrze aż kręci w nosie od zapachu kwiatów. Co chwilę mijają nas pięknie ubarwione samce krzyżówek i skromniejsze choć równie ładne samiczki. Ktoś wie dla czego samce tych kaczek zawsze pływają parami ? Może na Drawie mają „bar pod różową ostrygą” ?
Ptaki robią symfonię nad głowami, jest sympatycznie, tylko skąd tu tyle poprzegryzanych drzew ? Te Bobry mogłyby trochę wyhamować bo na razie wyhamowują nas.
g. ok. 15
Wbrew zapowiedziom meteorologów mamy ciepło ( jak na maj ) i słonko. Wiosna wybujała roślinność i aż miło się wszystko ogląda. Trochę przeszkadza że nie ma jak się browara napić w kanusie, bo co chwila manewruje się pomiędzy naciętymi badylami. Chyba przestaję lubić bobry.
g. chwila po 15
Przed nami nasyp kolejowy, dookoła bagnisty teren a w rzece kilka zatorów z przegryzionych drzew, przygotowanych jak do robienia tam. Ani kanusów przenieść ( bo nasyp i tory ) ani normalnie przepłynąć.
Cóż młodzież i kobiety robią małe kółeczko brzegiem ( wzdłuż rzeki się nie da – bagniska ) a panowie ściągają łachy i do wody przepychać kanusy. Jak tylko Cebek wydobędzie swoje sandałki bo chciał wyjść na brzeg i się zapadł w bagnie. Dobrze że w miarę ciepło i słoneczko przyświeca.
g. 17
Nienawidzę tych przerośniętych szczurów żrących drewno. Jesteśmy 150 m dalej a łażąc po dnie rzeki usłanej zwalonymi kłodami, dodatkowo się poobijaliśmy i podrapaliśmy. Dodatkowo dla co niektórych wsiadanie do kanu okazało się bardzo mokre :->
Zna ktoś jakiś przepis na pieczyste z bobra – albo nie, nie trzeba, jak dorwę któregoś to go pożrę żywcem. icon_twisted
Dalej już jakoś płynęliśmy, ale po dotarciu do elektrowni gdzie jest tradycyjna przenoska postanowiliśmy zostać tu na nocleg, zwłaszcza że i łączka niewielka na namioty i po świeżej wycince, materiału na ognisko pod dostatkiem.
Wieczór
Oczywiście pieczone kaczki, wersja z pomarańczami i z jabłkiem, jak i tradycyjne ogniskowe przysmaki, jak to na biwaku. Chwilowo mi przeszła wściekłość na bobry.
Niedźwiadek założył się że zje łyżkę cynamonu, a że miał niezbędnik WP to łycha całkiem spora, nastawiliśmy się na niezły ubaw, już przygotowałem jakąś popitkę by się nie zadławił, a ten skurczybyk zrobił to bez mrugnięcia okiem. Dacie wiarę ?
02-05-2014
g. 10 - 11
Leniwa pobudka, śniadanko i wrzucenie gratów do kanusów. W międzyczasie na przenosce minęły nas dwie grupki bardziej ambitnych kajakarzy – tak tylko że oni na pusto bez bagaży.
Słonka już dzisiaj jakoś nie widać, ale temperatura znośna. Płynie się całkiem miło, choć pamiętam że za jakieś 5 km zacznie się odcinek zwany łoziny gdzie trzeba się często schylać pod gęsto rosnącymi wierzbami na obu brzegach rzeki.
Ale póki co nie psuję humoru ekipie pozostawiając ich w błogiej nieświadomości.
Płyniemy leniwie na przemian wiosłując lub racząc się zabranymi smakołykami ( tak stałymi jak i płynnymi ). Czasem jakiś postój na śikundę, czasem jakaś gałąź do ominięcia.
Dookoła zielono i kwitnąco. Drawa sama nas niesie - lajcik.
g. ok.14
No i się zaczęło….
Łoziny zamieniły się w sieć pajęczą do wyłapywania kajakarzy a to za sprawą bobrów, które wybitnie lubią ogryzać wierzbę. Gałęzie są wszędzie nad wodą, w wodzie, w kanusach, pod koszulą. Jak dorwę któregoś z tych przerośniętych szczurów żrących drewno to zagryzę.
Poważnie rozważam sens kontrolowanego odstrzału gryzoniów.
g. po.15
Nareszcie jakieś sensowne miejsce gdzie można dobić do brzegu na małe „co nie co” jak mawiał Kubuś Puchatek. Jakieś ciepłe zupki, tudzież gulasz madziarski znacznie nam poprawiły humor. Tym bardziej że wg nawigacji byliśmy tuż przed jeziorem Lubie, gdzie Drawa rozlewa się szerzej i te piekielne gryzonie nie są w stanie jej zagrodzić.
Po godzinie ruszyliśmy z pełnymi brzuchami i radosnymi nastrojami. Trochę zaczęło wiać więc wszyscy w sztormiakach, bądź czymś podobnym.
Faktycznie – wściekłe drewnożerne bydlęta już nam nie utrudniały życia. Drawa rozlewa się szerzej i oprócz towarzyszących nam dotychczas kaczek, pojawiły się perkozy a brzeg zaczęły porastać wysokie trzcinowiska. Ta chwila błogości sprawiła że Cebek stracił czujność, którą wymuszała na nim Dominika robiąc na trasie wszelkie możliwe ewolucje mające na celu wywrócić ich kanusa, i aparat z kompletem zdjęć jest tam gdzieś na dnie

. Aparat był szczelnie zapakowany ale miał za małą wyporność.
g. po 17
Jesteśmy już na jeziorze Lubie. Zapamiętana z przed lat miejscówka na cyplu nadal pięknie wygląda i zaprasza do biwakowania, więc się rozkładamy na nocleg. Trochę nas przewiało więc jak najszybciej ognisko, a że cypelek nas skutecznie osłania od wiatru więc miło się siedzi.
Dziś na kolację szaszłyki na bogato ( dużo dodatków i sosów – furorę zrobił sos duński ). Odpalamy gitarę i zabawa do 2 w nocy.
03-05-2014
Ciężki poranek gdzieś około południa. W głowie narastające dudnienie – no bez przesady, myślę, aż tak nie przesadzaliśmy z trunkami – dudnienie narasta i tuż nad drzewami przelatuje C17, wielkie transportowe bydle z jakimiś oznaczeniami na ogonie, których nie rozpoznaję. Po chwili kolejny i jeszcze dwa razy to samo. Parę osób odruchowo wyciąga telefony i sprawdza informacje na necie, ale na szczęście nic nowego na świecie, o którym nie mamy pojęcia od trzech dni, się nie dzieje, a że jesteśmy tuż obok dużego poligonu więc przeszliśmy nad incydentem do porządku i zajęliśmy się śniadankiem. Na śniadanko wszelkie odmiany tostów z jajkiem, różnymi gatunkami serów, szynką czy camemberem pieczonym w całości.
Na jeziorze wieje i słonka brak, upał też „trochę zelżał” więc zapada decyzja – dzień bazowy. Paru chętnych popłynęło kanusem na drugą stronę jeziora po zakupy, reszta ogarnęła biwak i dzień przeznaczyliśmy na śpiewogry, popijanie grzańca i leśne opowieści. Niedźwiadek z Tadzikiem doszkalali swoje umiejętności min w obsłudze maczet i szukaniu szurikena lub noża do rzutków w bukowych liściach. Sikor ujawnił swój talent do gitary choć trochę narzekał że widzi za dużo strun. I tak w błogości i lenistwie minęła sobota.
04-05-2014
Trzeba się podnieść, spakować i dopłynąć do jakiegoś miejsca gdzie Albert nas może zapakować. Pogoda taka sobie ale nie pada i wiatr traktuje nas litościwie, choć jesteśmy na całkiem sporym jeziorze Lubie. Około 13-tej siedzieliśmy już na jakimś ośrodku czekając na transport. Powrót minął nam na słuchaniu audiobooka z książką Wiedźmin.
Ekipa dopisała a pogoda wbrew zapowiedziom o deszczach też była raczej łaskawa.
Szukam przepisów na potrawy z bobra.