Wychowałem się obok łąk i lasów na skraju małego miasteczka. W tych jakże zamierzchłych czasach nie było internetu, a w TV były "na kablówce" wszystkie obydwa kanały. W szkole grało się wtedy w noża na przerwach (każdy szanujący się chłopak miał w kieszeni scyzoryk, co wcale nie skutkowało żadnymi rzeźniami, nie jest mi znana żadna sytuacja użycia noża do niecnych celów z tamtego okresu), w kwadrat piłką nożną, w kapsle, a gdy była kiepska pogoda grało się w kamienie (można było użwać dużch nakrętek)pod parapetami korytarzy szkolnych powodując palpitacje serca pani dyrektor z powodu porysowanych płytek PCV!!! a w kolejce po obiad grało się w karty w pokera, przeważnie o ten oczekiwany obiad, np. o skwarki, pieroga, itp, często niejeden delikwent któr nie miał szczęścia w kartach po odebraniu tależa w okienku zostawiał go pełnym na stole wygranego i obywał się tego dnia smakiem

Dziewczny wtedy miały w zasadzie tylko jedno zajęcie-grały w gumę. Znacie takie gry droga młodzieży??? W czasie wolnym od szkoły była obowiązkowa gra w piłkę, albo podchody(cała dzielnica była wymazana strzałkami na chodnikach i budynkach i każdy nosił w kieszeni (obok scyzoryka) kredę, Bliskość łąk i lasów powodowała że stały sie one naszym naturalnym placem zabaw, budowaliśm ziemianki, szałasy, forty, paliliśmy ogniska i ganialiśmy się z leśniczym (moczenie w wodzie tyłka po oberwaniu solą to nic przyjemnego

) na wiosnę na łąkach chodziło się na gintawy (pomiędzy wsokimi kępami trawy była warstwa lodu, a pod nią pustka, skakało się z kęp na kępę, gdy komuś się nie udało wpadał po kolana między kępy łamiąc lud, a nierzadko i nogi, skończło się to niestety gdy przeprowadzono meliorację, ale przeskakiwanie rowów także było emocjonujące (zwłaszcza gdy się komuś nie udało

) Mieszkanie nad dwiema rzekami siłą rzeczy wymusiło pasję wędkarską, i nie jedną noc jako 11-12 letni brzdąc spędziłem zaczajony na suma i brzanę rano grzejąc się przy ognisku (oczwiscie zawsze pod opieka, przeważnie starszego brata kumpla z ulicy) Jako syn kolejarza miałem darmowe przejazdy koleją, więc jako nastolatek zacząłem namietnie zwiedzać Polskę, całe wakacje w trasie z kumplami, także przeważnie synami kolejarzy (takie miasto) albo od takich mieli pożyczone legitmacje (rodzice mysleli że w jednym miejscu pod namiotem siedzieliśmy) w między czasie zrodziło się zamiłowanie do off-roadu (samochody, motockle, potem pojawiły się quady.
Z pojęciem survivalu zetknałem sie dużo później, dzięki TV. Zaczeli pokazwać szkolenia "survivalowe", selekcje, obozy. Wszystko w wojskowm drygu i szyku. Dla mnie to była jakaś abstrakcja, nie kręciło mnie to wogule. W wojsku dostawaliśm do czytania ŻP oraz PZ, tam też były opisy takich obozów, i wszechobecne słowo survival.
Po wyjściu z wojska zyskałem w domu dostęp do internetu, szukając info o rzeczach mnie interesujących zauważyłem, że podobne zainteresowania mają i inni, a niektórzy z nich nazwają to survivalem...
Czy jestem survivalowcem

Zdecydowanie NIE! Ucząc się niektórch aspektów sztuki przetrwania nie robię tego z myslą o jakichś katastrofach, sytuacjach extremalnych czy konfliktach zbrojnych, nie interesuje mnie całkowicie aspekt militarny survivalu mimo iż często chodzę w wojskowch łachach, lecz robię to ze względu na wygodę i praktyczność. Nabyta wiedza ma mi pomóc w miłym spędzaniu wolnego czasu, a ten lubię spędzać na łonie przrody, czy to z wędką nad rzeką, w czasie włóczęgi po lasach, polach, łąkach, spłwów kajakowch, górskiego trekkingu czy w kabinie auta terenowego. Nie głodzę się i nie wpieprzam korzonków dla jakiejś tam ideii survivalu jeżeli mam na swojej trasie co kilka/kilkanaście kilometrów jakaś wioskę gdzie jest sklep, uzupełnię wodę, wpić mogę piwko i pogadać z miejscowymi poznajac ich życie codzienne, swoisty folklor, w górskim schronisku pospiewać prz gitarze, nie wcinam codziennie pół hektara lasu do budowy szałasu bo mam pałatkę pod którą śpię, ewentualnie paśniki dla zwierząt, stodoły, ambony... lecz jeśliby zaszła potrzeba to taki szałas potrafię zbudować, jak i przyrządzić z tychże korzonków posiłek
Jeśli ktoś chce nazwać to co robi survivalem, turystką, trekkingiem, bushcraftem,....itp, itd, to jego sprawa, ważne by robić to, co się lubi nie przeszkadzając i nie wyszydzając przy tym innych, no i życzę wszystkim trochę luzu, nie bierzcie życia zbyt poważnie bo i tak nie wyjdziecie z niego żywi(mimo najlepiej przyswojonej wiedzy survivalowej

)