Łopień, Mogielica, Ćwilin i Śnieżnica - 27.06.23
: 03 lip 2023, 02:20
Rzuciłem pomysł, kumpel podłapał, a że kondycyjnie dajemy radę, to wybraliśmy się na taki treningowy wypad w Beskid Wyspowy. Plan był następujący: Zatoczyć pętlę, iść na lekko tylko z płynami i jedzeniem typu banan, mus, baton. Przewyższeń blisko 2000m na 30 km, tylko to nam grało w głowie. Chcieliśmy się wyrobić w 6h aczkolwiek przed wyjazdem dyskutowaliśmy czy da radę to machnąć w 5h. Stwierdziliśmy, że tak, ale po wcześniejszym przygotowaniu a to nasz debiut jeśli chodzi o elementy biegu w górach.
Już na pierwszym podejściu narzuciliśmy konkretne tempo, po wyjściu na górę zaczynamy truchtać i tak powoli w dół. Zejście a raczej zbieganie - mega szybko znajdujemy się na dole i cyk podejście na Mogielicę. Pogoda sprzyja, krótki rękaw tylko 12 stopni, wyżej mgła i kropelki wody z wilgotności, w szybkim ruchu jest ciepło ale wystarczy się zatrzymać i robi się chłodno. Na szczycie dosłownie kilku ludzi i zaczynamy długi zbieg w dół, tu już załączyło się lekkie 'adhd' i narzuciliśmy zbyt szybkie tempo, które w moim przypadku dało o o sobie znać przy dłużącym się podejściu na Ćwilin. Centralnie w połowie drogi mamy czas 2h30min na 15 kilometrze, więc czas mega dobry, co nas zaskakuje.
Kryzys zażegnany na Ćwilinie, spokojnie można zbiegać w dół a na Śnieżnice to jakoś już pójdzie. Zaczyna się przepogadzać, wychodzi lekkie słońce a my zadowoleni z wyjścia na Śnieżnicy zacieszamy że zostało 8 km z górki. Biegniemy, truchtamy a ostatni kilometr po asfalcie maszerujemy. Mogłoby się zdawać że problemem są bolące nogi - nic bardziej mylnego. Najbardziej bolały mnie górne mięśnie brzucha, zapewne od nierównego i niepoprawnego oddechu, moje płuca dawno nie przerobiły tyle powietrza więc ma to sens.
Finisz przy aucie, kładę się ze zmęczenia i daję chwilę aby organizm doszedł do siebie, czas uzupełnić zaległe płyny. Wnioski proste: Częściej i więcej pić i jeść, bo w pewnym momencie po kilku łykach izotonika poczułem moc.
Dlaczego nie miałem ze sobą praktycznie nic w plecaku, przecież to góry, zmienna i niepewna pogoda! Dlatego, że swoimi umiejętnościami a konkretniej kondycją w ciągu chwili byłbym w stanie z powrotem wrócić do cywilizacji.
Taki ponad zwyczajny wysiłek w porównaniu do zwyczajnego dnia dał mega bodziec dla ciała pod kątem wytrzymałości i wydolności, co czuję jadąc rowerem czy biegając teraz. Minął 5 dzień i nadal czuję lekkie zakwasy na udach od zbiegów. Pierwszy wypad w góry bez lustrzanki, ale cyknąłem kilka dokumentacyjnych fotek telefonem na szybko, więc nie oczekujcie niczego ambitnego :569:










Co jak co, ale fajnie się trochę zmęczyć. :568:
Już na pierwszym podejściu narzuciliśmy konkretne tempo, po wyjściu na górę zaczynamy truchtać i tak powoli w dół. Zejście a raczej zbieganie - mega szybko znajdujemy się na dole i cyk podejście na Mogielicę. Pogoda sprzyja, krótki rękaw tylko 12 stopni, wyżej mgła i kropelki wody z wilgotności, w szybkim ruchu jest ciepło ale wystarczy się zatrzymać i robi się chłodno. Na szczycie dosłownie kilku ludzi i zaczynamy długi zbieg w dół, tu już załączyło się lekkie 'adhd' i narzuciliśmy zbyt szybkie tempo, które w moim przypadku dało o o sobie znać przy dłużącym się podejściu na Ćwilin. Centralnie w połowie drogi mamy czas 2h30min na 15 kilometrze, więc czas mega dobry, co nas zaskakuje.
Kryzys zażegnany na Ćwilinie, spokojnie można zbiegać w dół a na Śnieżnice to jakoś już pójdzie. Zaczyna się przepogadzać, wychodzi lekkie słońce a my zadowoleni z wyjścia na Śnieżnicy zacieszamy że zostało 8 km z górki. Biegniemy, truchtamy a ostatni kilometr po asfalcie maszerujemy. Mogłoby się zdawać że problemem są bolące nogi - nic bardziej mylnego. Najbardziej bolały mnie górne mięśnie brzucha, zapewne od nierównego i niepoprawnego oddechu, moje płuca dawno nie przerobiły tyle powietrza więc ma to sens.
Finisz przy aucie, kładę się ze zmęczenia i daję chwilę aby organizm doszedł do siebie, czas uzupełnić zaległe płyny. Wnioski proste: Częściej i więcej pić i jeść, bo w pewnym momencie po kilku łykach izotonika poczułem moc.
Dlaczego nie miałem ze sobą praktycznie nic w plecaku, przecież to góry, zmienna i niepewna pogoda! Dlatego, że swoimi umiejętnościami a konkretniej kondycją w ciągu chwili byłbym w stanie z powrotem wrócić do cywilizacji.
Taki ponad zwyczajny wysiłek w porównaniu do zwyczajnego dnia dał mega bodziec dla ciała pod kątem wytrzymałości i wydolności, co czuję jadąc rowerem czy biegając teraz. Minął 5 dzień i nadal czuję lekkie zakwasy na udach od zbiegów. Pierwszy wypad w góry bez lustrzanki, ale cyknąłem kilka dokumentacyjnych fotek telefonem na szybko, więc nie oczekujcie niczego ambitnego :569:










Co jak co, ale fajnie się trochę zmęczyć. :568: