Jako, że zimowe biwakowanie bardzo mi się spodobało, postanowiłem, że będę chodził w teren tak często jak tylko będę mógł, no i padło na miniony weekend, czyli 17-18 lutego.
Tym razem udało się znaleźć kompana -> ArsonNDM, dzięki za wypadzik, było bardzo sympatycznie (%%%)

Ogólnie to miało być nas trzech, ale OldReb niestety nie dotarł, bo grypa go dopadła, lecz nic straconego - kuruj się chłopie i następnym razem się gdzieś wyskoczy

Po ostatnim pierwszym zimowym biwaku wyciągnąłem trochę wniosków, przekonałem się też jaki szpej de facto jest naprawdę potrzebny, a jaki kompletnie zbędny.
Poskutkowało to przepakowaniem plecaka i usunięciem rzeczy, które zupełnie się nie przydały.
Wziąłem mniej ciuchów, nie zabrałem toporka, dużej patelni i kilku innych szpargałów.
Dodałem natomiast kuchenkę gazową, zestaw mini garnków i śpiwór adekwatny do panującej pory roku (ostatnio było dość zimno...).

Dzięki tym zabiegom zrobiło się lżej na plecach i luźniej w plecaku.
Teraz trochę żałuję, że wcześniej nie biwakowałem zimą, bo wszystko co utrudnia leśne bytowanie w czasie zimy po prostu nie występuje, tzn. nie ma wszelkiego robactwa i owadów,
jedzenie się nie psuje, alkohol jest zawsze idealnie zimny, a jak leży śnieg to i wodę da się dość łatwo pozyskać.
Nawet zimno mi nie przeszkadza, bo w ciągu dnia jestem nieustannie w ruchu, a wieczorem pali się ognisko. Chciałoby się powiedzieć - zimo, trwaj!

Ale ok, do rzeczy - plan na weekend był mało skomplikowany:
1. Wstać rano i dotrzeć na miejscówkę.
2. Zgromadzić drewno na noc + drugie tyle na kolejny raz, żeby sobie trochę przeschło.
3. Zrobić trochę usprawnień na miejscówce (podstawki, deski do krojenia, wieszaki, ławeczka itd.).
4. Potestować nowe rzeczy.
5. Rozpalić ogień po zmroku, dobrze pojeść i posiedzieć przy butelce.
6. Rano zrobić śniadanie, napić się czegoś ciepłego, spakować się i wrócić do cywilizacji...
Oczywiście wszystko na pełnym luzie i bez zbędnego pośpiechu.
Pogoda nam dopisała i dała poczuć zimę, bo leżał śnieg, a potem kilka razy przelotnie zaczęło trochę sypać.
Zdecydowanie aura była zimowa.

Spotkaliśmy też żubra...


Smolna szczapka?

W ciągu dnia, żeby trochę pobudzić krążenie i przetestować nowy stolik, wypiliśmy piersiówkę whisky.

Tu efekty pracy - opał na całą noc i rano. Świerk, sosna i brzoza.

A tu opał przygotowany i ułożony do przeschnięcia na kolejny raz.

Po zakończeniu prac związanych z gromadzeniem drewna, przyszła pora, aby obóz nabrał końcowego kształtu.


Potem zostało już tylko poczekać, aż zacznie robić się ciemno, aby rozpalić ogień.

I zmontować szybką suszarnie, bo po opadach i częściowym roztopie drewno z wierzchu było kompletnie mokre.

Arek zrobił rożen, szkoda tylko, że jakiegoś całego świniaka nie mieliśmy do upieczenia...
Była natomiast karkóweczka


I pyszna słonina, która idealnie zastępowała nam popitkę.

Klasycznie rano, pogoda rozpieszczała



Świetny wypad, oby częściej! :diabel2: