Pierwszy zimowy biwak
: 16 sty 2018, 18:23
Cześć wszystkim!
Chciałbym się z Wami podzielić moimi przeżyciami z pierwszego zimowego biwaku, bo było naprawdę super, mimo wielu obaw, które początkowo sprawiały, że mocno się wahałem.
Jednak dzięki Waszym dobrym radom w temacie Zimowy nocleg udało się tych obaw skutecznie pozbyć za co bardzo dziękuję :->
Dobrze, więc zacznę od początku...
Wybrałem dogodny termin, czyli 13 stycznia (dobrze, że nie wierzę w pechowość tej liczby...) i rozpocząłem planowanie wyprawy oraz próby znalezienia towarzystwa,
które jak się później okazało nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i koniec końców poszedłem sam.
Pragnienie przeżycia swojego rodzaju przygody oraz sprawdzenie samego siebie pokusiły mnie o wyjście w nowy, kompletnie mi nieznany teren.
Poświęciłem kilka godzin i udało mi się wybrać w miarę duży i obiecujący obszar.
Z uwagi na to, że szedłem sam to stworzyłem sobie w głowie ramowy plan wyprawy:
1. Ok. 8 dotrzeć na miejsce i wejść w las.
2. Zrobić rozeznanie terenu i jednocześnie szukać dogodnego miejsca na rozbicie obozu.
3. Do ok. 11 znaleźć miejsce, żeby mieć dużo czasu na resztę prac.
4. Zgromadzić spory zapas w miarę suchego opału, bo zapowiadała się mroźna noc.
5. Przygotować ekran przy ognisku.
6. Rozbić zamknięte schronienie z użyciem tarpa.
7. Przygotować obiad.
8. Odpoczywać, relaksować się, jeszcze bardziej odpoczywać i relaksować się itd.
9. Wyspać się.
10. Wstać, posprzątać po sobie i tak najpóźniej do 11 wyruszyć z powrotem.
Jak pomyślałem - tak zrobiłem. Pobudka w sobotę jakoś przed 7, dopakowanie plecaka (waga całkowita wraz z jedzeniem oraz 2 litrami wody wyniosła równe 12 kg), porządne śniadanie (kanapka ze schabowym - szczerze polecam
) i szybko w drogę.
O 8 już byłem w lesie, z mapą w dłoni i bananem na twarzy
Rozpocząłem marsz, słońce nieśmiało wyłaniało się ponad drzewa - ogólnie zapowiadał się naprawdę piękny dzień.
Po drodze gromadziłem korę brzozy z powalonych drzew, aby trochę się osuszyła w kieszeni i później bez problemu przyjęła iskrę z krzesiwa.

Teren okazał się różnorodny i ciekawy - często napotykałem małe cieki wodne czy zamarznięte stawy.


Ok. 10:30 udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce na obóz.
Natura zadbała o idealne ułożenie potrzebnych mi elementów:
Wygodna ławeczka z powalonej sosny.

Wysoki pieniek ze złamanej brzozy.


Następnie, zabrałem się za szukanie połamanych gałęzi i konarów, które nie dotykały ziemi i były względnie suche.
Przyniosłem je, pociąłem piłą i ułożyłem na kupki. Zbudowałem ekran z leżących na ziemi świeżych gałęzi sosny.

Po przygotowaniu drewna rozbiłem z tarpa 4x4 w pełni zamknięte schronienie, co okazało się bardzo dobra decyzją - w środku było cieplej o ok. 5 stopni.
Centralny odciąg (wierzchołek tipi) zamocowałem do linki rozciągniętej między drzewami dzięki czemu nie traciłem wewnątrz miejsca ani swobody ruchów.
Przyszpiliłem moje tipi we wszystkich dostępnych punktach, aby jak najszczelniej je zamknąć.


Kiedy zrobiło się ciemno rozpaliłem ognisko i przygotowałem obiadek.
Z racji, że lubię dobrze zjeść to nie mogło się obejść bez jajecznicy na słoninie, cebuli i myśliwskiej kiełbasie. Istna wyżerka w środku lasu :diabel:

Zaraz po rozpaleniu ognia obłożyłem je dookoła większymi kawałkami drewna, aby mogły spokojnie podeschnąć
Potem już był tylko odpoczynek i relaks w cieple ogniska, z krótkimi przerwami na dokładanie, gorący rosołek i kolację.

Opału zgodnie z przewidywaniem wystarczyło do ok. północy. Koniec ogniska = czas spać!
Ubrałem się do spania bardzo ciepło (3 pary wełnianych skarpet, 2 pary kalesonów+spodnie dresowe, 2 bluzki z długim rękawem+ciepły polar, 2 czapki+kominiarka i rękawice),
po czym wskoczyłem do uwaga!: letniego śpiwora (Mikołaj nie przyniósł zimowego...
).
Mrozek dał o sobie znać, bo wchodząc do tipi ok 00:30 termometr pokazywał -7...
W nocy temperatura spadła do -9 haha przez co ok. 3 się obudziłem, ale przewidziałem to i przed spaniem przygotowałem sobie cały termos gorącej herbaty z dużą ilością cukru, aby trochę energii dostarczyć. Wypiłem i nagle zrobiło się ciepło
Wybrałem spanie na glebie i moje plecy żałują tego do dziś... Niewygodnie, ale było ciepło.
Na ziemię położyłem grubą pomarańczową folię (worek przetrwania), na to cienką karimatę i na samą górę grubszą karimatę. Plecak położyłem na najzwyklejszą folię do pakowania ubrań w pralni.

Wniosek mam jeden: spanie na glebie nie jest dla wysokich...
Praktycznie wszystkie karimaty są długości 180 cm, a ja mam 194 przez co musiałem być skulony, aby nogi nie wystawały poza karimatę, bo mimo 3 par wełnianych skarpet czułem jak ciągnie od ziemi, gdy się wyprostowałem.
Jak tylko przyjdzie wiosna to natychmiast wracam do hamaka, no chyba, że uda mi się wcześniej zrobić underquilt.
Wyspany wstałem chwilę po 8, ogarnąłem miejsce obozu, spakowałem się i po 10 ruszyłem przez las w towarzystwie pięknej pogody zbierając po drodze znalezione śmieci.

Pozdr.
konradraku
Chciałbym się z Wami podzielić moimi przeżyciami z pierwszego zimowego biwaku, bo było naprawdę super, mimo wielu obaw, które początkowo sprawiały, że mocno się wahałem.
Jednak dzięki Waszym dobrym radom w temacie Zimowy nocleg udało się tych obaw skutecznie pozbyć za co bardzo dziękuję :->
Dobrze, więc zacznę od początku...

Wybrałem dogodny termin, czyli 13 stycznia (dobrze, że nie wierzę w pechowość tej liczby...) i rozpocząłem planowanie wyprawy oraz próby znalezienia towarzystwa,
które jak się później okazało nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i koniec końców poszedłem sam.
Pragnienie przeżycia swojego rodzaju przygody oraz sprawdzenie samego siebie pokusiły mnie o wyjście w nowy, kompletnie mi nieznany teren.
Poświęciłem kilka godzin i udało mi się wybrać w miarę duży i obiecujący obszar.
Z uwagi na to, że szedłem sam to stworzyłem sobie w głowie ramowy plan wyprawy:
1. Ok. 8 dotrzeć na miejsce i wejść w las.
2. Zrobić rozeznanie terenu i jednocześnie szukać dogodnego miejsca na rozbicie obozu.
3. Do ok. 11 znaleźć miejsce, żeby mieć dużo czasu na resztę prac.
4. Zgromadzić spory zapas w miarę suchego opału, bo zapowiadała się mroźna noc.
5. Przygotować ekran przy ognisku.
6. Rozbić zamknięte schronienie z użyciem tarpa.
7. Przygotować obiad.
8. Odpoczywać, relaksować się, jeszcze bardziej odpoczywać i relaksować się itd.

9. Wyspać się.
10. Wstać, posprzątać po sobie i tak najpóźniej do 11 wyruszyć z powrotem.
Jak pomyślałem - tak zrobiłem. Pobudka w sobotę jakoś przed 7, dopakowanie plecaka (waga całkowita wraz z jedzeniem oraz 2 litrami wody wyniosła równe 12 kg), porządne śniadanie (kanapka ze schabowym - szczerze polecam

O 8 już byłem w lesie, z mapą w dłoni i bananem na twarzy

Rozpocząłem marsz, słońce nieśmiało wyłaniało się ponad drzewa - ogólnie zapowiadał się naprawdę piękny dzień.
Po drodze gromadziłem korę brzozy z powalonych drzew, aby trochę się osuszyła w kieszeni i później bez problemu przyjęła iskrę z krzesiwa.

Teren okazał się różnorodny i ciekawy - często napotykałem małe cieki wodne czy zamarznięte stawy.


Ok. 10:30 udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce na obóz.
Natura zadbała o idealne ułożenie potrzebnych mi elementów:
Wygodna ławeczka z powalonej sosny.

Wysoki pieniek ze złamanej brzozy.


Następnie, zabrałem się za szukanie połamanych gałęzi i konarów, które nie dotykały ziemi i były względnie suche.
Przyniosłem je, pociąłem piłą i ułożyłem na kupki. Zbudowałem ekran z leżących na ziemi świeżych gałęzi sosny.

Po przygotowaniu drewna rozbiłem z tarpa 4x4 w pełni zamknięte schronienie, co okazało się bardzo dobra decyzją - w środku było cieplej o ok. 5 stopni.
Centralny odciąg (wierzchołek tipi) zamocowałem do linki rozciągniętej między drzewami dzięki czemu nie traciłem wewnątrz miejsca ani swobody ruchów.
Przyszpiliłem moje tipi we wszystkich dostępnych punktach, aby jak najszczelniej je zamknąć.


Kiedy zrobiło się ciemno rozpaliłem ognisko i przygotowałem obiadek.
Z racji, że lubię dobrze zjeść to nie mogło się obejść bez jajecznicy na słoninie, cebuli i myśliwskiej kiełbasie. Istna wyżerka w środku lasu :diabel:

Zaraz po rozpaleniu ognia obłożyłem je dookoła większymi kawałkami drewna, aby mogły spokojnie podeschnąć
Potem już był tylko odpoczynek i relaks w cieple ogniska, z krótkimi przerwami na dokładanie, gorący rosołek i kolację.

Opału zgodnie z przewidywaniem wystarczyło do ok. północy. Koniec ogniska = czas spać!
Ubrałem się do spania bardzo ciepło (3 pary wełnianych skarpet, 2 pary kalesonów+spodnie dresowe, 2 bluzki z długim rękawem+ciepły polar, 2 czapki+kominiarka i rękawice),
po czym wskoczyłem do uwaga!: letniego śpiwora (Mikołaj nie przyniósł zimowego...

Mrozek dał o sobie znać, bo wchodząc do tipi ok 00:30 termometr pokazywał -7...
W nocy temperatura spadła do -9 haha przez co ok. 3 się obudziłem, ale przewidziałem to i przed spaniem przygotowałem sobie cały termos gorącej herbaty z dużą ilością cukru, aby trochę energii dostarczyć. Wypiłem i nagle zrobiło się ciepło

Wybrałem spanie na glebie i moje plecy żałują tego do dziś... Niewygodnie, ale było ciepło.
Na ziemię położyłem grubą pomarańczową folię (worek przetrwania), na to cienką karimatę i na samą górę grubszą karimatę. Plecak położyłem na najzwyklejszą folię do pakowania ubrań w pralni.

Wniosek mam jeden: spanie na glebie nie jest dla wysokich...
Praktycznie wszystkie karimaty są długości 180 cm, a ja mam 194 przez co musiałem być skulony, aby nogi nie wystawały poza karimatę, bo mimo 3 par wełnianych skarpet czułem jak ciągnie od ziemi, gdy się wyprostowałem.
Jak tylko przyjdzie wiosna to natychmiast wracam do hamaka, no chyba, że uda mi się wcześniej zrobić underquilt.
Wyspany wstałem chwilę po 8, ogarnąłem miejsce obozu, spakowałem się i po 10 ruszyłem przez las w towarzystwie pięknej pogody zbierając po drodze znalezione śmieci.

Pozdr.
konradraku