Zew natury
: 16 mar 2016, 21:10
Witam wszystkich szczerze serdecznie!
Po moim ostatnim noclegu w lesie, zrozumiałem że nie chcę żadnych karimat, namiotów, ani nawet manierek. Mam sprzęt, ale pragnę liści na policzku, bosych stóp, zapachu ściółki, i całej reszty. Po kilku seriach dylematów w uzupełnianiu sprzętu o komfortowe gadżety naszła mnie myśl - Po co? Przecież tam już wszystko jest.
Tak więc moi mili, mam wizję. Chcę stopniowo pozbywać się sprzętu, czyli wyjść z bushcraftu na surwiwal. Być może są tu protekcjonalni specjaliści, ale nie dbam o to, bo mimo że jestem umiarkowanym laikiem, nie wstyd mi się przyznać, że pokornie podchodzę do sprawy, świadomy zagrożeń. Ale mniejsza z tym jak to brzmi. Czuję w sercu, że moje doświadczenia z naturą, która już raz prawie zabrała mnie na tamten świat, po prostu ukształtowała charakter na tyle, by pokochać nawet dyskomfort.
Wizję tą mogę porównać do szkła. Nie mam zamiaru robić nic na siłę, ani na pokaz. Gdy gorący słoik włożymy do zimnej wody, pęknie. Podobnie jest z ciałem, umysłem i z duszą. Rozumiem, że sama teoria nic nie daje, choć najlepszą jest ta wynikła z praktyki. I na koniec, żeby wątek miał brzmienie sensu praktycznego, pragnę bezpiecznie pozbywać się sprzętu. Kiedy uznam, że robię już doskonałe schronienie, w każdą pogodę, odstawiam płachtę z ciepłym śpiworem. Kiedy będę pewien, że umiem rozpalić w każdą pogodę ognisko, odstawię krzesiwo. Gdy nauczę się obywać bez noża, zostawię go. I choćbym odstawiał to wszystko całe życie, mam cel. Pragnę pewnego dnia pójść w dzicz, i bez cienia wątpliwości poczuć się jak w domu.
Podsumowując, to wszystko ma dla mnie sens na tyle, na ile mam prawo powiedzieć, że przetrwanie zależy tylko od doświadczenia i wyobraźni. Dla mnie jednak głównym powodem jest chęć bym stał się nie tyle człowiekiem w naturze, ile natura stała się we mnie.
Może macie jakieś własne refleksje, albo cenne uwagi? Byłbym wdzięczny.
Pozdrawiam
Po moim ostatnim noclegu w lesie, zrozumiałem że nie chcę żadnych karimat, namiotów, ani nawet manierek. Mam sprzęt, ale pragnę liści na policzku, bosych stóp, zapachu ściółki, i całej reszty. Po kilku seriach dylematów w uzupełnianiu sprzętu o komfortowe gadżety naszła mnie myśl - Po co? Przecież tam już wszystko jest.
Tak więc moi mili, mam wizję. Chcę stopniowo pozbywać się sprzętu, czyli wyjść z bushcraftu na surwiwal. Być może są tu protekcjonalni specjaliści, ale nie dbam o to, bo mimo że jestem umiarkowanym laikiem, nie wstyd mi się przyznać, że pokornie podchodzę do sprawy, świadomy zagrożeń. Ale mniejsza z tym jak to brzmi. Czuję w sercu, że moje doświadczenia z naturą, która już raz prawie zabrała mnie na tamten świat, po prostu ukształtowała charakter na tyle, by pokochać nawet dyskomfort.
Wizję tą mogę porównać do szkła. Nie mam zamiaru robić nic na siłę, ani na pokaz. Gdy gorący słoik włożymy do zimnej wody, pęknie. Podobnie jest z ciałem, umysłem i z duszą. Rozumiem, że sama teoria nic nie daje, choć najlepszą jest ta wynikła z praktyki. I na koniec, żeby wątek miał brzmienie sensu praktycznego, pragnę bezpiecznie pozbywać się sprzętu. Kiedy uznam, że robię już doskonałe schronienie, w każdą pogodę, odstawiam płachtę z ciepłym śpiworem. Kiedy będę pewien, że umiem rozpalić w każdą pogodę ognisko, odstawię krzesiwo. Gdy nauczę się obywać bez noża, zostawię go. I choćbym odstawiał to wszystko całe życie, mam cel. Pragnę pewnego dnia pójść w dzicz, i bez cienia wątpliwości poczuć się jak w domu.
Podsumowując, to wszystko ma dla mnie sens na tyle, na ile mam prawo powiedzieć, że przetrwanie zależy tylko od doświadczenia i wyobraźni. Dla mnie jednak głównym powodem jest chęć bym stał się nie tyle człowiekiem w naturze, ile natura stała się we mnie.
Może macie jakieś własne refleksje, albo cenne uwagi? Byłbym wdzięczny.
Pozdrawiam