Opowieści ze starego plecaka - Góry Izerskie

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
Dźwiedź
Posty: 690
Rejestracja: 22 wrz 2013, 21:25
Lokalizacja: GoldenCity
Tytuł użytkownika: brat cebka
Płeć:

Opowieści ze starego plecaka - Góry Izerskie

Post autor: Dźwiedź »

Obrazek

IZERY

Przez wiele dawnych lat Brat Cebek był rezydentem w osadzie/schronisku Orle w górach Izerskich. Z racji tego, oraz faktu że jesteśmy członkami Towarzystwa Izerskiego, byłem tam stałym gościem, choć bardziej pomocnikiem weekendowym.

Ta opowieść trochę o Izerach a bardziej o przewijającym się w różnych wątkach tego forum temacie : „apteczki”.

Na początek same Izery – raj dla miłośników nart biegowych i cyklistów.
Często wiosną przed schroniskiem stały obok siebie narty ostatnich biegaczy i rowery pierwszych zapaleńców .
Zima potrafił trzymać w Izerach tak długo że pamiętam np. 1 maja na biegówkach.
Same góry to przepiękny płaskowyż i przyjeżdżając tu nie będziecie żałować ani chwili.
Zwłaszcza że ostatnio skorzystano z funduszu UE i zatrudnili Szwedów czy Finów, co postawili na rozdrożach schrony, w których można i sylwestrową imprezę zrobić.
Dotychczas zazdrościłem pasterskich szałasów kolegom z Beskidu – teraz już mam i ich gdzie ugościć.

Ale niech opowieść o się wije….

W Orlu był pracownik co nie bardzo umiał rozgraniczyć czasu pracy od czasu odpoczynku. Znaczyć non-stop chodził na „gazie” czym trochę nas „wkrewiał” ( aż nie mogę pojąć dla czego szef Orla go wcześniej nie wyj..ał ).
Pewnego pięknego dnia po obsłudze większej imprezy turystycznej zanosiliśmy ciężkie drewniane ławy na piętro leśniczówki.
Wyżej wspomniany „gamoń” jak zwykle był na bani więc nóżki mu się splątały i niosąc ławę wyrżnął o schody, ale tym razem nawet starożytny bóg Bachus co chroni pijaków miał go na tyle dosyć że nie ochronił i kolo dobił dłoń ławą do kantu schodów, po czym ława zsunęła się w dół przejeżdżając po ręce.
Pierwsza moja myśl :
– Ma na co zapracował – dam mu opatrunek osobisty i niech sobie ją zawinie.
Ale jak zobaczyłem rączkę wyglądającą jak pierwsze szkice Pablo Picassa to odezwała się we mnie ostatnia iskierka człowieczeństwa i błyskawicznie wziąłem się za opatrywanie, a właściwie zbieranie w całość tego trójwymiarowego puzzle, przy czym bardzo pomocna była asystentka Królewna ( córa naszego przyjaciela Króla ).
Wtedy kolejny raz dziękowałem „bozi” że mam w zwyczaju nosić w plecaku pół apteki. Ciężko uwierzyć ale na jedną dłoń poszło mi coś około : 5 bandaży różnych rozmiarów, 4 wyjałowione gazy ( poszło by więcej ale tylko tyle miałem ), 2 wody utlenione w żelu, woda utleniona w atomizerze, 2 pary gumowych rękawiczek, 7! zestawów plastrów steri-strip i pół rolki zwykłego i nieokreślona ilość pomniejszych plastrów opatrunkowych.
Środków znieczulających nie podałem bo i tak był „znieczulony” i bałem się by mu serducho nie pierdyknęło.
Uzupełnienie apteczki trochę mnie szarpnęło po kieszeni – myślicie że cham chociaż mi podziękował ?

Tu uwaga dla minimalistów – możecie wyszukiwać ultralekki sprzęt, ciąć szczoteczkę do zębów na pół by zyskać kolejne gramy wagi mniej ( już takich spotkałem – serio ), ale na apteczce nie oszczędzicie… cytat z ‘Chłopaki nie płaczą, : „… mamusię oszukasz, tatusia oszukasz ale życia nie oszukasz…”

Ale mistrzem apteczki i tak okazał się najmłodszy z braci – Patryk.

Inna zimowa impreza a właściwie dzień przed.

Wesoło się bawimy ale nie przesadzamy z trunkami wyskokowymi bo nazajutrz musimy być „na chodzie” przy obsłudze.
Zgadałem się z kolegą odnośnie technik dźwigni i ich różnic, pomiędzy aikido i judo, a że humorki już mieliśmy więc od teorii przeszliśmy do praktyki.
Tak wiem – durna zabawa.
Gdy tak od dłuższej chwili rzucaliśmy się nawzajem o kamienną posadzkę - nie wiem czy wcześniejszy trening, czy „rozluźniacze” mięśni tak działały że pomimo rzutów, żadnemu z nas nie przybyło nawet siniaka – ale „prawo murphiego” musiało zadziałać.
Po kolejnym rzuceniu o podłogę kolegi, wesoło się rechotałem, patrząc jak ten , też rechocząc, się zbiera z ziemi, kątem oka zobaczyłem zbliżającą się ze sporą prędkością do mej twarzy pięść !!!
Zareagowałem odruchowo ( trochę się wystraszyłem bo nie wiedziałem kto i co ) i tym razem inny kolega z zaprzyjaźnionego schroniska Bombaj, z całą siłą został rzucony o kamienne płytki.
Jak się szybko okazało chciał się przyłączyć do „zabawy” i pokazać mi jakiś cios karate, tyle że zapomniał nas uprzedzić że go zadaje.
Niestety nie miał tyle szczęścia ( albo tyle alkoholu we krwi ) i paskudnie wybił sobie bark, ale tak na dobre – kość ramienia poza panewką łopatki.
Nastawienie w tych warunkach możliwe tylko dla wytrawnego kręgarza…. transport skuterem … to można się przekręcić z bólu.
Co robić ?
W tym momencie Patryk wyciąga z plecaka swoją apteczkę a z niej zestaw do kroplówki !!!
Wkuł się w żyłę, założył wenflon i podłączył kroplówkę z kodafonem. ….
Po paru minutach kolo był na tyle znieczulony że założyliśmy opatrunek desaulta ( znowu 5 bandaży poszło ) i można było go posadzić na skuterze, i zawieźć do szpitala.
Wrócił jeszcze tego samego wieczoru.
Zastanawialiśmy się po jaką cholerę Patryk całe zestawy do kroplówki ze sobą wozi – ale tylko do czasu gdy miał kaca i zrobił sobie kroplówkę z glukozy – 10 minut i zdrów.
No prawie zdrów – bo pamięć zaszwankowała i jeździł cały dzień na skuterze z założonym wenflonem…
Dla mniej obytych z medycyną - wenflon to taki giętki kawałek cienkiego przewodu co się wprowadza do żyły, z wystającym „zaworkiem” na zewnątrz, do którego podłącza się kolejne kroplówki by nie trzeba było za każdym razem się wkłuwać - powszechnie stosowane w szpitalach.

No ale żeby nie było że w tych Izerach to same nieszczęścia – historia z zupełnie innej beczki.

Kolejny weekend w Orlu i spokojny zimowy wieczór.
Wchodzi Stachu ( szef Orla ) i zwraca się do mnie i Cebka – czy możemy się wybrać ratrakiem do Jakuszyc bo tam całe zaopatrzenie spożywcze czeka.
Celem wyjaśnienia – zimą do Jakuszyc można dojechać asfaltem ale do Orla to już tylko skutery, ratraki i narciarze.
Oczywiście żaden problem, wsiedliśmy do Lawiny i ruszyliśmy.
Ratrak Lawina to osobna historia, działał chyba tylko dla tego że Cebek spędzał całe godziny łatając go czym tylko się dało ( czasem myślę że klejem do papieru też ), nie rozsypał się tylko z przyzwyczajenia.
Nie każdy pamięta takie ratraki sterowane dokładnie na tej zasadzie co czołg Rudy102. Teraz kierownice, joysticki, a w Lawinie każda gąsienica ma własne sprzęgło i hamulec sterowany dźwignią.
Sama radość prowadzenia ….. i szaleństwo w oczach.
Nic to, droga do Jakuszyc zleciała na luźnych rozmowach i podziwianiu pięknych okoliczności przyrody w światłach ratraka przecinanych świeżo padającym śniegiem.
Dotarliśmy na miejsce i zaczęliśmy pakować zaopatrzenie, …. gdy dotarła grupka turystów wybierających się do Orla.
Zima, mróz, śniegu po pachy, a oni bez nart …. więc będzie krucho z dojściem.
Od słowa do słowa, oni pomogli zapakować towar a my ich zabraliśmy „na pakę”.
Jako że ciepło tylko w 2 osobowej kabinie a paka transportowa oddzielona blaszaną ścianą, więc odezwała się we mnie nutka dżentelmena i odstąpiłem swoje miejsce jakiejś sympatycznej turystce a sam wskoczyłem na tył z resztą ekipy.
Jak się okazało była to ze wszech miar słuszna decyzja bo nim zdążyliśmy ruszyć, już wdzięczni podróżnicy wyciągnęli co mieli najlepszego w plecakach i zaczęli częstować.
Po dwóch może trzech kolejkach, pomyślałem że Brat może ma ciepło i miło w kabinie ale nie godzi się by tak o suchej gębie jechał. Ale jak tu podać ?
Nie wiele myśląc ( tak to określenie najlepiej oddaje sedno sprawy ) wsadziłem flaszkę za pazuchę wdrapałem się od tyłu na pakę i po plandece przelazłem na dach kabiny.
Tu już było w miarę bezpiecznie bo dookoła dachu biegł reling do mocowania ładunku więc miałem się czego przytrzymać.

Oczywiście przez cały czas ratrak jechał przez ośnieżony las.
Śpiący zimowy las trwał w ciszy przerywanej miarowym burczeniem wiekowego silnika i stękaniem spracowanych gąsienic Lawiny, może jakiś leśny duszek czy skrzat widział jadący nocą ratrak z siedzącą na dachu mroczną postacią w kapeluszu raczącą się okowitą ale pewnie pomyślał że to zbyt mało realne by było prawdziwe.

Z racji hałasu ( to był naprawdę wiekowy ratrak ) nawet nie słyszeli jak wlazłem na dach kabiny.
Jako że z Cebkiem nie potrzebowaliśmy słów by się rozumieć, jak tylko delikatnie zastukałem w szybkę od strony kierowcy, to wysunęła się na zewnątrz ręka ułożona w pozycji „chwytakowej”.
Włożyłem do dłoni flaszeczkę, kilka minut posiedziałem na dachu podziwiając „niewątpliwe okoliczności przyrody”, po czym dłoń z flaszką się wysunęła, przechwyciłem butelczynę i tą samą drogą wróciłem na „pakę” do reszty podróżników.

Oczywiście ratrak cały czas jechał przez ten bajkowy zimowy las, nie przystanął ani nie zboczył z drogi...

Już słyszałem jak wyglądała mina turystki siedzącej w kabinie ….

– ale tą część historii najlepiej opowie sam Cebek.
Ostatnio zmieniony 14 gru 2014, 12:44 przez Dźwiedź, łącznie zmieniany 2 razy.
BUK, HUMOR i DZICZYZNA
Awatar użytkownika
Kopek
Posty: 1021
Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
Lokalizacja: Z największej dziury
Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
Płeć:

Post autor: Kopek »

Dźwiedź pisze:Już słyszałem jak wyglądała mina turystki siedzącej w kabinie ….
A jak miała wyglądać. Rogal od ucha do ucha od siedzenia Cebekowi na kolanach :)
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.

www.kopsegrob.blogspot.com
Awatar użytkownika
Dźwiedź
Posty: 690
Rejestracja: 22 wrz 2013, 21:25
Lokalizacja: GoldenCity
Tytuł użytkownika: brat cebka
Płeć:

Post autor: Dźwiedź »

Nie wiem jak w Twoich stronach, ale my "tego" nie nazywamy kolanem :mrgreen:
BUK, HUMOR i DZICZYZNA
Awatar użytkownika
Kopek
Posty: 1021
Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
Lokalizacja: Z największej dziury
Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
Płeć:

Post autor: Kopek »

Toż ja z Twoich stron jestem. Tylko wdepnąłem w największą dziurę w Polsce.
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.

www.kopsegrob.blogspot.com
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowieści ukryte w szumie drzew”