Pomyślałem, że tu się wypiszę, bez zaczynania nowego wątku.
Nową przygodę zacząłem w czwartek od podróży pociągiem do Szczytna. Tam zaprowiantowałem się w Biedronce i udałem się Szlakiem Tatarskim nad Jez. Wałpuskie. Po kilku kilometrach odbiłem ze szlaku w las, dotarłem do wsi Jerutki. Dalej szedłem lasem, żeby po kilku godzinach wyjść na drogę prowadzącą do Świętajna.
O ile Szczytno swoim charakterem kojarzy mi się z Brodnicą, to Świętajno to dla mnie miasteczko z Przystanku Alaska - poukładane, słoneczne, z fryzjerem... Zadbałem o kolację i poszedłem dalej. Dzień zakończyłem w pobliżu linii wysokiego napięcia w lesie za wsią Kolonia.
W piątek okazało się, że wzdłuż linii nie da się iść, każde kolejne bagno było coraz trudniejsze do przejścia lub obejścia. Przy jednym z takich bagien łaził sobie łoś - pierwszy raz widziałem łosia! Same trzęsawiska są bardzo malownicze i dzikie, do tego zamieszkuje tam cała masa ptaków, ciężko było się wyspać w tym hałasie, akustycznie zdecydowanie dominowały żurawie. Rano przeszedłem przez Spychów, wieczorem doszedłem do Nidy. W lesie trwała wycinka i zwózka, od 6 do 18 słychać było ciężki sprzęt.
W sobotę rano połączyliśmy siły - tą część wyprawy z radością pooglądam na zdjęciach Marshalla, poczytam też relację (mam nadzieję, że kapownik nie zaginął icon_twisted ). Dotarliśmy razem aż za Karwicę.
Co warto wspomnieć:
Marshall świetnie znał teren,
Pierwszy raz widziałem kleszcza-karimatożercę,
Trafiliśmy na miejscówkę dokładnie wg. wydumanego życzenia,
Mieliśmy trójnóg jak z marketu,
Coś nas w nocy obwąchało,
Jajecznica była super!!!
Wydarzył się też niewielki zonk - na trasie Ełk - Pisz - Szczytno - Olsztyn jeżdżą dwa pociągi dziennie tam i dwa nazad. Żeby jeszcze jeździły z sensem, ale nie... Do Olsztyna mogłem się dostać albo rano, albo wcale. Idąc dookoła Jez. Nidzkiego mógłbym nie zdążyć na poniedziałkowy pociąg. Odpowiedzialnie zdecydowałem się na zmianę planów, w niedzielę pożegnałem się i poszedłem przez Karwicę do Spychowa. Droga była dość monotonna i prosta, ale udało mi się pobłądzić na grób tych panów:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Marian_Maskuli%C5%84ski.
W nocy był przymrozek (a ja w hamaku, w śpiworku w ciężarówki...). Miejscówka za to była całkiem ciekawa - 20 minut spychowskiego od dworca , ale już w środku lasu:D
Bilans:
milion drzew, jeden łoś,
7 kleszczy,
4 dni, 101 km (wg. Google Earth)
2 dni słoneczne, 1 pochmurny i 1 w kratkę
zero pęcherzy na nogach
opalone jedno ucho
40 zdjęć czeka na wywołanie (poczeka jeszcze trochę, bo budżetu nima, podzielę się w swoim czasie)
w łapaniu kleszczy: karimata vs. Q_x 1:0 (mam nadzieję)
kleszcz, co zamieszkał w sweterku: nadal MIA (pewnie wiecie z czym mieliśmy największe problemy)
zagubiona jedna metalowa spinka do papieru, nie tęsknię
zużyta ostatnia para wełnianych skarpet
zapalenie oskrzeli i gorączka gratis (tak to jest, jak się porządnie przeziębi przeziębienie w sobotę i jeszcze poprawi w niedzielę).