Raz tak miałem.
To był styczeń zeszłego roku. Bieszczady, Dydiówka.
Doczu już smacznie chrapał w swoim śpiworze, a Wołoszanski czule szeptał mu do uszu tajemnice Twierdzy Szyfrów :->
Leżałem na skrzyni przy stole która stoi tuż przy wejściu, głową praktycznie przy framudze drzwi wejściowych. W pewnej chwili usłyszałem skrzypienie śniegu pod czyimiś butami. Myślę sobie; Straż Graniczna, a może jakiś spóźniony wędrowiec...
Kroki w miarę zbliżania się do wejścia stają się coraz wolniejsze i ostrożniejsze...
W pewnej chwili zamierają tuż pod drzwiami... Jednak nikt nie chwyta za klamkę, nie otrzepuje butów ze śniegu, tylko stoi w ciszy...
Teraz już nie jestem pewien czy to ktoś przyszedł w odwiedziny...
Raz po raz, co chwilę która wydaje się wiecznością słyszę tylko delikatne przestępowanie z nogi na nogę i ciężki oddech... Praktycznie przy moim uchu, z drugiej strony drewnianej ścianki...
"Nasłuchuje pewnie czy my już śpimy" - podpowiada mi wyobraźnia.
Ja chłop trzydziestoparoletni, zaczynam lekko wątpić w dobre intencje Nocnego Wędrowca, który czai się praktycznie na wyciągnięcie mojej ręki...
Zaczynam się zastanawiać gdzie jest mój nóż, i czy mam budzić
Docza...
Wtedy usłyszałem ten dźwięk... szeleszczenie plastikowej torby, i ... mlaskanie
Poprzedni lokatorzy Dydiówki wystawili przed chatkę torbę ze śmieciami, która zawierała jakieś resztki z ich posiłków. Okazało się że jakiegoś zwierza to zwabiło, i biedna rogacizna (rano widać było ślady kopyt) cała w strachu, zwabiona zapachem, lecz wystraszona naszą obecnością nie mogła powstrzymać się przed pomyszkowaniem w tej darmowej stołówce.
Kiedy wysupłałem się ze śpiwora żeby obejrzeć sobie tego śmiałka, szybko się oddalił słysząc moje odgłosy. Pewnie w większym strachu niż ja na początku.
Ot co, jakie figle wyobrażnie może spłatać dorosłemu facetowi
