Bieszczady w maju
: 12 maja 2012, 20:23
W dniach 9-11 maja 2012 roku byłem z kolegą Pawłem w Bieszczadach. Tak postanowiliśmy wykorzystać wolne z okazji matur w szkole. Pierwotny plan zakładaj wyjazd 7 maja, lecz prognozy pogody zapowiadały deszcz i burze, w związku z czym wypad przesunął się o kilka dni. Pakowaliśmy się w miarę na lekko, plecaki ok. 7,5kg, co wcale nie jest mało :/
Dnia pierwszego do Ustrzyk Górnych dotarliśmy o 12:20, lecz zanim wyszliśmy na szlak było już przed 13. Ruszamy na Szeroki Wierch, podejście strome, plecaki ciążą… W końcu orzeźwiający wiatr na szczycie. Dalej na Tarnicę, pamiątkowe zdjęcia, turystów mało, cały szczyt dla nas. I teraz kluczowy moment całej wycieczki: Schodzimy do Wołosatego, czy uderzamy na Halicz i Rozsypaniec? Chwila namysłu i było już przesądzone: My, nizinni tfardziele (sic!) nie damy rady?! Napieramy, po drodze widzimy małą żmiję, która zagradza nam szlak. Zdjęcie i hyc! omijamy ją dołem. Zmęczenia daje znać, pojawiają się pierwsze symptomy odcisków. Dalej Halicz, Rozsypaniec, robimy coraz mniej zdjęć, czujemy zmęczenie. Powoli schodzimy, mijamy linię drzew i pierwsza wiata, przycupnęliśmy, patrzymy na zegarek i wniosek- późno, trzeba się śpieszyć. Niekończącą się drogą schodzimy do Wołosatego, zmęczeni liczymy na PKS, który jak się okazało kursuje głównie w wakacje. No tak, 5 kilometrów asfaltem (przekleństwo!) do Ustrzyk Górnych. Nogi odmawiają posłuszeństwa, mało co już go nie odmawia, pęcherze na stopach nieustannie dają o sobie znać, jak na złość żadnego auta jadącego w zbieżnym kierunku. Zapadł zmrok, kiedy to dotarliśmy do Kremenarosa. Warunki nie odbiegają od standardów chatek PTTK (po spartańsku), ale klimat nadrabia wszystko. Wieczorne słuchanie pieśni i ballad pozwala zapomnieć o zmęczeniu. Dodatkowo o dobry nastrój przyprawia nas cena 20 zł, zniżka jako jedyni turyści w Kremenarosie
Pragnę napomnąć, że od trzech tygodni Kremenaros ma nowych właścicieli- jest to Rumianek (bieszczadzki Indianin) oraz jego żona, którzy wraz z ekipą chcą postawić schronisko na nogi- bardzo sympatyczna załoga. Polecam! Sen zmorzył nas szybko.
Dzień drugi zaczynamy z myślą: Damy radzę dzisiaj chodzić? Z trudem wstajemy, jakoś rozgrzewamy obolałe mięśnie, smarujemy odciski, śniadanie i trzeba ruszać- wszakże już 10! Dziś Połonina Caryńska, jakoś dajemy radę na podejściu, gorąco, za to przyjemny wiatr wieje na Połoninie. Po drodze Paweł oddala się za potrzebą, kiedy to trafił na żmiję, znacznie większą niż wczorajszą (niestety nie ma zdjęć). Schodzimy Przełęczą Wyżniańską do schroniska PTTK „Pod Małą Rawką”, bierzemy glebę i resztę dnia odpoczywamy, obserwujemy koty i owczarka podhalańskiego właścicieli. Kolacja i spać, bo pobudkę planujemy wcześnie. Nocleg nie był już tak komfortowy jak noc temu (gleba), lecz to bez znaczenia, nie będziemy spać długo.
Wstajemy, przed 5 wyruszamy na Małą i Dużą Rawkę. Podejście mordercze, ale widoki rekompensują wysiłek. Na szczycie spotykamy dwóch sympatycznych Słowaków, który tam spędzili noc
Trochę porozmawialiśmy, ale koniec dobrego, trzeba ruszać. Oprócz nich żadnych turystów o tej porze, idzie się dobrze, lekko po 8 jesteśmy w Ustrzykach, uzupełniamy zapasy wody, śniadanie i rozmowa z miłą Starszą Panią, mieszkanką tych okolic. Odjazd po 9. Podróż męczy mnie bardziej niż chodzenie po górach, przesiadki, czekanie, przejechanie 200 km zajęło 7 godzin. Jestem w domu, nigdy nie spało mi się tak dobrze…
LINK DO ALBUMU , zebrane zdjęcia moje i Pawła.
Kilka na zachętę:

Dnia pierwszego do Ustrzyk Górnych dotarliśmy o 12:20, lecz zanim wyszliśmy na szlak było już przed 13. Ruszamy na Szeroki Wierch, podejście strome, plecaki ciążą… W końcu orzeźwiający wiatr na szczycie. Dalej na Tarnicę, pamiątkowe zdjęcia, turystów mało, cały szczyt dla nas. I teraz kluczowy moment całej wycieczki: Schodzimy do Wołosatego, czy uderzamy na Halicz i Rozsypaniec? Chwila namysłu i było już przesądzone: My, nizinni tfardziele (sic!) nie damy rady?! Napieramy, po drodze widzimy małą żmiję, która zagradza nam szlak. Zdjęcie i hyc! omijamy ją dołem. Zmęczenia daje znać, pojawiają się pierwsze symptomy odcisków. Dalej Halicz, Rozsypaniec, robimy coraz mniej zdjęć, czujemy zmęczenie. Powoli schodzimy, mijamy linię drzew i pierwsza wiata, przycupnęliśmy, patrzymy na zegarek i wniosek- późno, trzeba się śpieszyć. Niekończącą się drogą schodzimy do Wołosatego, zmęczeni liczymy na PKS, który jak się okazało kursuje głównie w wakacje. No tak, 5 kilometrów asfaltem (przekleństwo!) do Ustrzyk Górnych. Nogi odmawiają posłuszeństwa, mało co już go nie odmawia, pęcherze na stopach nieustannie dają o sobie znać, jak na złość żadnego auta jadącego w zbieżnym kierunku. Zapadł zmrok, kiedy to dotarliśmy do Kremenarosa. Warunki nie odbiegają od standardów chatek PTTK (po spartańsku), ale klimat nadrabia wszystko. Wieczorne słuchanie pieśni i ballad pozwala zapomnieć o zmęczeniu. Dodatkowo o dobry nastrój przyprawia nas cena 20 zł, zniżka jako jedyni turyści w Kremenarosie

Dzień drugi zaczynamy z myślą: Damy radzę dzisiaj chodzić? Z trudem wstajemy, jakoś rozgrzewamy obolałe mięśnie, smarujemy odciski, śniadanie i trzeba ruszać- wszakże już 10! Dziś Połonina Caryńska, jakoś dajemy radę na podejściu, gorąco, za to przyjemny wiatr wieje na Połoninie. Po drodze Paweł oddala się za potrzebą, kiedy to trafił na żmiję, znacznie większą niż wczorajszą (niestety nie ma zdjęć). Schodzimy Przełęczą Wyżniańską do schroniska PTTK „Pod Małą Rawką”, bierzemy glebę i resztę dnia odpoczywamy, obserwujemy koty i owczarka podhalańskiego właścicieli. Kolacja i spać, bo pobudkę planujemy wcześnie. Nocleg nie był już tak komfortowy jak noc temu (gleba), lecz to bez znaczenia, nie będziemy spać długo.
Wstajemy, przed 5 wyruszamy na Małą i Dużą Rawkę. Podejście mordercze, ale widoki rekompensują wysiłek. Na szczycie spotykamy dwóch sympatycznych Słowaków, który tam spędzili noc

LINK DO ALBUMU , zebrane zdjęcia moje i Pawła.
Kilka na zachętę:

