OK. Wygląda na to, że Jaca, Sloth, i Armat wyczerpali temat relacji. Co więcej. Zostałem przedstawiony jako zgnuśniały libertyn, który wygrzewał się w swoim puchowym śpiworze, kiedy Koledzy ocierali się o śmierć od zamarznięcia.
Taaa.
Dla mnie ten wypad przyniósł następujące korzyści:
- wyspałem się

- zdobyłem kolejne (niewielkie) doświadczenie w biwakowaniu w warunkach zimowych
- nauczyłem się czegoś nowego o swoim organizmie, i jego reakcji na takie zimno
- zweryfikowałem mój pogląd na niektóre z elementów mojego wyposażenia.
Ale po kolei:
- „wyspałem się” – a cóż innego miałem robić. Siedzenie przy ogniu wiązało się z wychłodzeniem, więc pakowałem się d śpiwora, i słuchając pogaduszek kompanów, zasypiałem. W Ostatnią noc przespałem 14 godzin. Dobre to zwarzywszy na to, że w ciągu tego tygodnia znowu będę miał deficyt snu. Podobnie był podczas mojego zimowego biwaku pod Małą Rawką, gdzie oprócz dużej ilości snu, nadrobiłem zaległości w Sadze Pieśni Lodu i Ognia. Tam więc samotnym wędrowcom polecam zabezpieczenie się w dobra lekturę, aby nudę zamienić w ciekawie spędzony czas.
- wielu z Was pewnie zgodzi się z twierdzeniem, że to co na kartkach papieru, czy ekranach telewizorów wygląda na ciekawą przygodę, w warunkach zimowych (czy też w upale, ciągłym deszczu, zamieci) jest ciężkim kawałem chleba. Mi też siadała psycha, kiedy musiałem wyleźć z rozgrzanego śpiwora, ubrać się w wychłodzoną kurtkę, założyć lodowate buty.
Kilka uwag.
- maszeruje nas czwórka. Przy takim mrozie, i śniegu komunikacja w grupie jest cholernie utrudniona. Jak dla mnie, ciągły dźwięk skrzypiącego śniegu był tak ogłuszający, że nie chciało mi się gadać, ani dopytywać się, co ciekawego powiedział Jaca idący na przedzie? Głowa pękała mi, i nie miałem wcale ochoty na rozmowy.
- pieprzony wieczny problem z wodą. W lato musisz ją ze sobą nosić. W zimę, wodę masz teoretycznie wszędzie. Jeśli masz w plecaku, to przy niskich temperaturach zamarznie.. OK. Zaraz ktoś mądry powie, że należy nosić wodę blisko ciała. Tylko ze ja mam już przy ciele zapasowe baterie, lustrzankę, komórkę, i co tam jeszcze. No dobra to topimy wodę ze śniegu. Gaz zamarza (specjalnie zabrałem kartusz, żeby sprawdzić, czy uda mi się jeszcze coś z gazy wydusić przy tej temperaturze. W końcu to mi się udało, ale o poważnym gotowaniu zapomnijmy. Jakiś czas temu zabrałem multifuela w Bieszczady, i bluźniłem na smród benzyny, konieczność noszenia dodatkowej butelki, ryzyko (wręcz niebezpieczeństwo stosowania kuchenki paliwowej pod tarpem, czy nie daj Bóg w namiocie). Teraz żałuję, że nie zabrałem multifuela. Chłopaki mieli by cały czas ciepłych napojów pod dostatkiem, nie wspomnę o zupka.
Gotowanie nad ogniskiem jest fajne, ale kiedy uda Ci się rozpalić ognisko. Wy walczyliśmy w tęgim mrozie przez godzinę aby doprowadzić ogień do rozsądnej temperatury. Mieliśmy dookoła dużo drewna iglastego. Ja nie jestem jakimś ogniowym ekspertem, ale Armat, Jaca, Sloth (AP dołączył do nas w nocy) już z "niejednego pieca chleb jedli). Chłopaki wiedzą jak się to robi, na wiele sposobów

I co? Nie mogąc zaufać kartuszowi, będąc wychłodzeni, zmęczeni i głodni, walczyliśmy z ogniskiem przez jakąś godzinę. Pomny dopiero doświadczeń znad Wisły, kiedy z MichałemN, biwakując na wyspie, w ciągłym deszczy i zawiei, musieliśmy w końcu wydłubywać suche drewno z zamoczonych gałęzi, począłem batonować cały zapas drewna. Wtedy Armat w skupieniu podkładał szczapkę, za szczapką, aż ogień osiągnął właściwy rozmiar i temperaturę.
Jak już się nam to udało, każdy był głodny, obolały, zły. Nie wspomnę o ilości drewna jaką spaliliśmy. Ale IMHO poszło z 0,5kubika. Sam za pierwszym razem pociąłem dwa spore wiatrołomy grubości mojej łydki

.
- fizjologia. Zamarzająca woda, problemy z zagotowaniem na gazie, czy ogniskiem (IMHO ognisko dnia pierwszego, też nie było jakieś powalające) spowodowały, że byliśmy odwodnienie. Odwodnienie, równa się gęstsza krew, równa się słabe ukrwienie kończyn, równa się ciągły dyskomfort w stopach, i palcach dłoni.
- elektronika. To że mi zamarzała lustrzanka, to mogę przeżyć, ale żywotność baterii była fatalna. Bardzo żałowałem, że nie zabrałem swojej starej (ma już z 10 lat) Duo-Belt. Tam battery packa, podpięty jest do czołówki długim kablem. Battery pack można wpakować sobie pod spodnie (następna rzecz do trzymania przy ciele) i żywotność światła znacznie się wydłuża.
O tym jak mój outdoorowy smartphone się zachowywał, już pisałem w tym wątku:
viewtopic.php?p=75354&sid=531ba095fef2c ... 1c6e#75354
Co z tego, że jest odporny na wodę (robiłem nim zdjęcia pod wodą), skoro w takiej temperaturze ekran dotykowy nie działa? Znowu zatęskniłem za swoim starym dobrym SOLIDEm. Chłopaki, też raportowali problemy ze swoimi telefonami.
- ubrania: w ciągu dnia miałem na sobie: spodnie M65 (kontrakt), kalesony cienkie, dwie pary skarpet, koszulkę oddychającą, golf Kwarka elastyczny, przylegający Micropile, kurtkę EWCS Helokona. Podczas marszu było mi ciepło. Jednak na drugi dzień, prawdopodobnie z powodu odwodnienia (patrz: fizjologia) mimo wypasionych skarpet i butów, oraz grubych rękawic marzły mi palce!
Do snu: spodnie zwijałem jako poduszka pod głowę, kurtka dawała dodatkową izolację pod samopompę, na kalesony zakładałem obcisłe spodnie z tkaniny Micropile (jak golf)m na stopy jedną parę cienkich skarpetek, i botki puchowe YEti.
Nie marzłem w -23, mimo iż mój Cumulus ma komfort -17.
Jako backup nie miałem żadnego polaru. Zamiast tego w to miejsce zabrałem sweter puchowy. Po kompresji zabiera mniej miejsca niż zwinięty w kłębek polar, a komfort cieplny ma wielokrotnie wyższy. Rano, kiedy było najzimniej, wsuwałem go pod szyję, aby chronić się przed ucieczką ciepła ze śpiwora.
Przed wyjściem ze śpiwora, starałem się stopniowo wychładzać, aby zaraz po wyjściu założyć sweter puchowy. Inaczej wychodząc ze śpiwora całkowicie rozgrzanym, telepawka by mnie zniszczyła.
Mając taki zestaw oprócz ubrań ww. na sobie, w plecaku miałem tylko: zapas majtek x1, zapas skarpet x 1, sweter puchowy, botki. Według mojej oceny, puch rządzi.
- kordura - mój "plecak taktyczny jest cool". Szkoda tylko, że przy takich temperaturach kaleczy palce, zamki się zacinają, i ma elastyczność blachy aluminiowej. Żałowałem, że nie zabrałem plecaka z ripstpu ważącego poniżej 1kg, który na takim mrozie, nie zachowuje się jak element zbroi turniejowej.
- kondensacja - spałem pod chmurką. Nie było sensu się czymkolwiek przykrywać. Cały śpiwór ładnie oddychał, i nie było w nim ani krzty wilgoci. Ale mój oddech podczas snu, zamarzał na kapturze. W nocy sople zaczynały pękać, i spadać mi na twarz. Ostatniego dnia, podczas pakowania śpiwora, zauważyłem że pierze wokół otworu kaptura jest nieco zbite od wilgoci. Nie wiem, jak temu przeciwdziałać. Może futerko przyczepnie na napa, jak na kapturze anoraka?
- suche powietrze. Prawdziwi mężczyźni nie korzystają z kremów. No to ja w takim razie nie jestem prawdziwym facetem, bo następnym razem zabieram krem ochronny. Trochę wilgoci, i skóra na rękach wysycha i pękała. Rano budziłem się z ze spierzchniętymi ustami. Mając lekki katar, oddychałem przez sen ustami. Każdy teraz myśli, że mam anginę, tak zmienił mi się głos. A moja śluzówka w górnych drogach oddechowych po prostu zamieniła sie w popiół.
TO tyle. Nie chciałbym, abyście odebrali tego posta jako narzekanie. Nie, to są moje chłodno skalkulowane obserwacje. Ten biwak, nie był moim pierwszym biwakiem zimowym

. Ale z każdym następnym staję się po prostu coraz pokorniejszy, a jednocześnie bardziej świadomy własnych ograniczeń, i możliwości.
To był jeden z tych wypadów, który z uśmiechem będę wspominał przez miesiące. Tak jak do dziś pamiętam nasz wypad do Polskiej Tajgi, czy górskie malownicze wypady, tak ten na pewno zapadnie mi w pamięć na długo.
Moje zdjęcia, znajdziecie tutaj:
https://picasaweb.google.com/1158936345 ... iKamiennej