Zimowa Szkielecczyzna.
: 23 sty 2012, 12:19
No i stało się, przylazło wreszcie demo zimy więc postanowiłem czem prędzej z tego faktu skorzystać. Od pierwszego śniegu musiałem czekać cały tydzień na to żeby wybrać się w las, więc istniała obawa, że w dodatnich temperaturach śnieg niestety się nie utrzyma i znów będę musiał chodzić po lesie jesienią w zimę. Ale nieee, nie w mojej puszczy niekłańskiej. Moje rodzinne okolice mają to do siebie, że jak śnieg spadnie to w lesie leży do maja
. Więc gdy tylko wjechałem na wyniosłość drogi oczom mym ukazał się las... ze śniegiem
Rozochocony tym jakże pięknym widokiem ruszyłem raźno ku przygodzie jaką miała być nocka spędzona nad rzeką. Krajobrazy zapierały dech w piersiach, (a może to jednak były papierochy.)
Spacer przebiegał dość spokojnie, po drodze mnóstwo niekiedy świeżutkich tropów zwierząt, rzadko zabieram aparat bo własnego nie posiadam, niestety zwykle gdy mam czym robić zdjęcia okazuje się, że nie ma czego fotografować. Ale ten las ma to do siebie, że jest bardzo cichy i zwierzęta dość czujne, słyszały mnie pewnie z 10km jak szedłem po tym śniegu. Nie to co w rembridge gdzie obok znajduje się strzelnica i las regularnie rozjeżdżany jest przez różnej maści quady i crossy, w takim hałasie odgłos idącego człowieka wydaje się być błogą ciszą.
Gdy wreszcie zboczyłem z drogi okazało się, że wyszło nawet słońce co dodatkowo dodawało walorów estetycznych całej wyprawie.
Z czasem las robi się coraz bardziej gęsty i dziki, taki prawdziwy bór gdzie zmrok zawsze zapada z pół godziny wcześniej niż gdzie indziej, w końcu sam czart tam siedzi bo nieopodal znajduje się rezerwat Skałki Piekło.
Coraz częściej można zauważyć majestatyczne świerki i jodły. Niestety zdjęcia nawet w 10% nie oddają tego co widać na żywo nad czym niezwykle ubolewam, albo po prostu dupa ze mnie, a nie fotograf.
Tak więc oto dotarłem nad rzekę i zabrałem się za organizację obozu. Godzina była ok. 13 więc jak w mordę szczelił miałem około 3h do ogarnięcia wszystkiego przed zmrokiem, a taki miałem plan bo nie lubię pracować gdy jest ciemno, wolę wtedy odpoczywać przy ognisku.
Ogarnąłem się, ze wszystkim, wypiłem rozgrzewającą herbatkę i przystąpiłem do odgrzewania fasolki po bretońsku zakupionej w biedronce, swoją drogą bardzo pyszna gorąco polecam.
Po sytej kolacji od razu zaczęło się to czego się obawiałem, ale byłem też w pełni świadomy, mianowicie ostre pierdzenie po zjedzeniu fasolki, dupa doskonale zastępowała mi harmonijkę na której z resztą i tak nie umiem grać. Przystąpiłem zatem do konsumpcji wina. Jako, że zwykłem zabierać toola na wycieczki postanowiłem nie zabierać dodatkowego otwieracza lecz poradzić sobie zwykłym wkrętem.
Wino udało się otworzyć bez najmniejszych problemów zatem umilałem sobie życie popijając i wsłuchując się w odgłosy biegnącej tuż obok rzeczki. Ciemność zapadła, wino się skończyło więc udałem się w końcu na spoczynek, godzina była ok 21. Temp ok. 0 może -1. Niestety nie zabrałem termometru tak jak wcześniej planowałem.
Sen przebiegał spokojnie do momentu gdy spostrzegłem się iż ciągle śniegi leci mi na łeb wystający ze śpiwora. Początkowo myślałem, że to po prostu wiatr zdmuchuje śnieg, który ostał się na drzewach bo wyraźnie słychać było, że coś dmucha po koronach drzew. Jednak to sypanie ciągle się nasilało. Postanowiłem w końcu wychylić całkiem łeb i odpalić światło. Okazało się, że to nie tyle co śnieg nawiewany, ale prawdziwa śnieżyca, godzina była ok 23. Powstał w tym momencie straszny problem, bo zwykle gdy chodzę do lasu rozbijam tarpa tak, że jest przyszpilony z obu stron do ziemi, tym razem miałem inną koncepcję, żeby za dnia było wygodniej z niego korzystać. No ale nie, trzeba było wygrzebać się z ciepłego barłogu w kalesonach i koszulce i przystąpić do szybkiej reorganizacji dachu, co by więcej nie sypało. Wstałem i przyszpiliłem tarpa, ale nie obeszło się bez szkód bo chwilę mi to zajęło, a przy takiej śnieżycy plecy miałem już dość mokre. Śnieżyca ustąpiła ok. 2 w nocy. Potem w miarę zbliżania się do świtu wszystko to co zdążyło przez noc napadać, zaczęło podjudzane wiatrem skapywać z drzew niczym deszcz waląc o tarp robiąc tyle hałasu co para szkieletów tańcząca na blaszanym dachu. Przespałem tak spokojnie z przerwami do ok 9. Jeszcze w nocy słyszałem jakiegoś sporego zwierza, który przebiegał gdzieś nieopodal bo aż ziemia pode mną zadrżała. Pewnie był to jakiś okazały jeleń.
W niedzielę niestety nie mogłem zabawić zbyt długo więc skończyło się na tym, że napaliłem znów ognisko, zagotowałem wody na herbatkę i posiliłem się kanapkami ze smalcem po czym przystąpiłem do zwijania obozu.
Pod sam koniec dowaliło jeszcze śniegiem co nawet udało mi się uwiecznić na zdjęciach.
Przy wyjściu z lasu znajduje się takie oto źródełko ze zdrowotną ponoć wodą. Całe pielgrzymki samochodów tu przybywają po tą wodę, niektórzy ładują dosłownie po ok. 20 5l baniaków na samochód i odjeżdżają.
A na koniec miły akcent, nietoperze znów zawitały do mojej piwnicy
Znakiem tego chyba idzie zima. W zeszłym roku jak przyleciały to też zaczęły się mrozy.
Na koniec link do całej galerii z wypadu:
https://picasaweb.google.com/1044281287 ... eszcieZima

Rozochocony tym jakże pięknym widokiem ruszyłem raźno ku przygodzie jaką miała być nocka spędzona nad rzeką. Krajobrazy zapierały dech w piersiach, (a może to jednak były papierochy.)
Spacer przebiegał dość spokojnie, po drodze mnóstwo niekiedy świeżutkich tropów zwierząt, rzadko zabieram aparat bo własnego nie posiadam, niestety zwykle gdy mam czym robić zdjęcia okazuje się, że nie ma czego fotografować. Ale ten las ma to do siebie, że jest bardzo cichy i zwierzęta dość czujne, słyszały mnie pewnie z 10km jak szedłem po tym śniegu. Nie to co w rembridge gdzie obok znajduje się strzelnica i las regularnie rozjeżdżany jest przez różnej maści quady i crossy, w takim hałasie odgłos idącego człowieka wydaje się być błogą ciszą.
Gdy wreszcie zboczyłem z drogi okazało się, że wyszło nawet słońce co dodatkowo dodawało walorów estetycznych całej wyprawie.
Z czasem las robi się coraz bardziej gęsty i dziki, taki prawdziwy bór gdzie zmrok zawsze zapada z pół godziny wcześniej niż gdzie indziej, w końcu sam czart tam siedzi bo nieopodal znajduje się rezerwat Skałki Piekło.
Coraz częściej można zauważyć majestatyczne świerki i jodły. Niestety zdjęcia nawet w 10% nie oddają tego co widać na żywo nad czym niezwykle ubolewam, albo po prostu dupa ze mnie, a nie fotograf.
Tak więc oto dotarłem nad rzekę i zabrałem się za organizację obozu. Godzina była ok. 13 więc jak w mordę szczelił miałem około 3h do ogarnięcia wszystkiego przed zmrokiem, a taki miałem plan bo nie lubię pracować gdy jest ciemno, wolę wtedy odpoczywać przy ognisku.
Ogarnąłem się, ze wszystkim, wypiłem rozgrzewającą herbatkę i przystąpiłem do odgrzewania fasolki po bretońsku zakupionej w biedronce, swoją drogą bardzo pyszna gorąco polecam.
Po sytej kolacji od razu zaczęło się to czego się obawiałem, ale byłem też w pełni świadomy, mianowicie ostre pierdzenie po zjedzeniu fasolki, dupa doskonale zastępowała mi harmonijkę na której z resztą i tak nie umiem grać. Przystąpiłem zatem do konsumpcji wina. Jako, że zwykłem zabierać toola na wycieczki postanowiłem nie zabierać dodatkowego otwieracza lecz poradzić sobie zwykłym wkrętem.
Wino udało się otworzyć bez najmniejszych problemów zatem umilałem sobie życie popijając i wsłuchując się w odgłosy biegnącej tuż obok rzeczki. Ciemność zapadła, wino się skończyło więc udałem się w końcu na spoczynek, godzina była ok 21. Temp ok. 0 może -1. Niestety nie zabrałem termometru tak jak wcześniej planowałem.
Sen przebiegał spokojnie do momentu gdy spostrzegłem się iż ciągle śniegi leci mi na łeb wystający ze śpiwora. Początkowo myślałem, że to po prostu wiatr zdmuchuje śnieg, który ostał się na drzewach bo wyraźnie słychać było, że coś dmucha po koronach drzew. Jednak to sypanie ciągle się nasilało. Postanowiłem w końcu wychylić całkiem łeb i odpalić światło. Okazało się, że to nie tyle co śnieg nawiewany, ale prawdziwa śnieżyca, godzina była ok 23. Powstał w tym momencie straszny problem, bo zwykle gdy chodzę do lasu rozbijam tarpa tak, że jest przyszpilony z obu stron do ziemi, tym razem miałem inną koncepcję, żeby za dnia było wygodniej z niego korzystać. No ale nie, trzeba było wygrzebać się z ciepłego barłogu w kalesonach i koszulce i przystąpić do szybkiej reorganizacji dachu, co by więcej nie sypało. Wstałem i przyszpiliłem tarpa, ale nie obeszło się bez szkód bo chwilę mi to zajęło, a przy takiej śnieżycy plecy miałem już dość mokre. Śnieżyca ustąpiła ok. 2 w nocy. Potem w miarę zbliżania się do świtu wszystko to co zdążyło przez noc napadać, zaczęło podjudzane wiatrem skapywać z drzew niczym deszcz waląc o tarp robiąc tyle hałasu co para szkieletów tańcząca na blaszanym dachu. Przespałem tak spokojnie z przerwami do ok 9. Jeszcze w nocy słyszałem jakiegoś sporego zwierza, który przebiegał gdzieś nieopodal bo aż ziemia pode mną zadrżała. Pewnie był to jakiś okazały jeleń.
W niedzielę niestety nie mogłem zabawić zbyt długo więc skończyło się na tym, że napaliłem znów ognisko, zagotowałem wody na herbatkę i posiliłem się kanapkami ze smalcem po czym przystąpiłem do zwijania obozu.
Pod sam koniec dowaliło jeszcze śniegiem co nawet udało mi się uwiecznić na zdjęciach.
Przy wyjściu z lasu znajduje się takie oto źródełko ze zdrowotną ponoć wodą. Całe pielgrzymki samochodów tu przybywają po tą wodę, niektórzy ładują dosłownie po ok. 20 5l baniaków na samochód i odjeżdżają.
A na koniec miły akcent, nietoperze znów zawitały do mojej piwnicy

Znakiem tego chyba idzie zima. W zeszłym roku jak przyleciały to też zaczęły się mrozy.
Na koniec link do całej galerii z wypadu:
https://picasaweb.google.com/1044281287 ... eszcieZima