Witam
Niestety, ale plan obejścia jeziora Femunden nie wypalił - w zamian za to wykonaliśmy małą rundkę w północno-wschodniej części parku + poszwędałem się trochę po okolicznych górkach.
Kilka próbnych zdjęć z imprezy sylwestrowej, za jakiś czas (pewnie kilka/kilkanascie dni) wrzucę trochę dodatkowych fot. Zaktualizuję też listę o komentarze powyjazdowe - co się sprawdziło, a co nie.
Poniżej kilka krótkich klipów: (i)
wschód Słońca nad Muggasjoen, (ii)
panorama parku narodowego z Gråvola, (iii)
spotkanie z reniferami, (iv)
powrót do cywilizacji.
W skórcie.
Wybraliśmy się razem z kolegą z Danii - Jesperem - poznanym w czasie
wyjazdu w lutym/marcu do Szwecji - do parku narodowego Femundsmarka. Plan był taki, żeby obejść jezioro od wschodniej strony. Jednakże, pogoda trochę pokrzyżowała szyki (najniższa temperatura zaledwie ok -19 st. C, rok temu o tej porze notowano -40 st. C) - śniegu bywało relatywnie mało, wiele strumyków i jezior nie zdąrzyło zamarznąć.
Wystartowaliśmy w mieście
Røros, które ze względu na swoją unikalną architekturę jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Początkowo mieliśmy zamiar dostać sie do miejscowości Synnervika autobusem, ale że funkcjonował on tylko w dni szkolne, więc poszliśmy tam na piechotę. Po drodze spotkaliśmy stado reniferów przechodzące przez drogę. Noc spędziliśmy w namiocie, leżąc, gapiąc się w rozgwieżdżone niebo i gadając.
Następnie przeszliśmy się szlakiem do wioseczki Nordvika, przy czym niestety okazało się, że jednego mostu nie ma, a lód na rzece nie wytrzyma obciążenia jednego piechura (sprawdzone empirycznie), przez co musieliśmy nadrobić trochę drogi, za to kimnęliśmy się w jakimś opuszczonym budynku.
Kolejnego dnia pogoda okazała się całkiem przyjemna (teren mniej). Po kilku godzinach wędrówki przez las odpoczęliśmy w chatce Muggsjøla. Warto tutaj wspomnieć, że wschód Słońca przypadał mniej więcej na godzinę 9:30, a zachód w okolice 15:30, więc czasu na wędrowanie nie było zbyt dużo.
Dalej nasza trasa wiodła na południe, przechodząc przez Gråvola. Niestety, śniegu było stosunkowo mało (często 5-10 cm, dużo kamieni), a następnie odczuliśmy wpływ orkanu z Atlantyku, który przyniósł silny wiatr, spore opady śniegu co w efekcie przełożyło się na znaczne pogorszenie widoczności (czasami do ok. 20 metrów). Konsystencja śniegu nie sprzyjała osadzaniu śledzi/kotew TAnchor, nawet po ubijaniu rakietami. Część odciągów wykonaliśmy więc z łopat/rakiet snieżnych. W nocy w miarę konkretnie wiało, na szczęście większość wiatru przechodziła na wysokości koron drzew, kilkanaście metrów ponad namiotem.
Ze względu na pogorszone warunki, kolejny dzień spędziliśmy nawigując wyłącznie na azymut w kierunku S/SW, tak aby trafić poniżej szczytu Røvla, co też się nam powiodło. Idąc w świetle czołówek w kierunku mostu spotkaliśmy 4 wilki, które miały zamiar przejść przez rzekę. Popatrzyliśmy się na siebie przez minutę, wilki zmieniły zdanie i zawróciły na brzeg z którego przyszły. Nocleg i następny dzien spędziliśmy w chatce, ze względu na pogarszajacy się stan zdrowia Jespera (najprawdopodobniej grypa). Postanowiliśmy też zawrócić na północ (idąc ściśle wzdłuż brzegu, tak aby na czas dotrzeć z powrotem do cywilizacji).
Następne 2 dni spędziłem samotnie w górach, w tym organizując sobie jednoosobową imprezę sylwestrową zakrapianą kawą i zagryzaną czekoladą. Potem przyszedł już czas na zejście do Røros.
To tyle, więcej za jakiś czas
