Pierwszy śnieg
: 02 gru 2010, 11:59
No i jestem, wróciłem coprawda wczoraj wieczorem, ale nie chciało mi się klepać w klawiaturę, przez jakiegoś cymbała, przez którego okazało się, że stracę parę stówek. I zaufaj tu człowiekowi
Dobra koniec offtopa, bo to i tak bez znaczenia.
W niedziele tzn. 28.11 spakowałem plecak i wyruszyłem pociągiem do Siechnic, jakieś 15km od Wrocławia. Tam w okolicznym lasku zamierzałem czekać na pierwszy śnieg w naszej okolicy.
Aparat, co prawda zabrałem, ale okazało się, że po kilku fotkach temperatura zabiła starą baterie, więc tylko kilka zdjęć z początku drogi i 'obozowe'.


Niedzielny poranek był nico chłodny, aczkolwiek wychodziłem oczekując gorszych warunków i z czasem zrzuciłem wierzchnią warstwę, żeby sie nie spocić.
Na miejscu byłem, koło godziny 12, tak więc miałem jakieś 4 godziny na przygotowanie się do nocy. Znalazłem odpowiednie drzewo, na którym oparłem pałatkową konstrukcję. Postawiłem na maksymalne wykorzystanie ogniska, więc pałatkę umocowałem jako pseudo-kopułę.

Z opałem nie było problemów, dookoła pełno tarniny, której drobne, suche gałązki świetnie pomagały rozpalać ogień, masywne dęby ze sporą ilością wysuszonych do rdzenia bocznych gałęzi, trochę leżaniny. Po godzinie mogłem już zabrać się za obiad. Nie przejmowałem się zbytnio wagą plecaka, dlatego wszystko, co potrzebne do jedzenia zabrałem z domu:
-4l wody
-1 kg mąki
-2 cebule
-czosnek
-1 marchew
-0,5kg ziemniaków
-1 kg wędzonego boczku
-1 pierś z kury
-kawałek imbiru i cytrynę
-garść suszonych owoców
-pół szklanki kandyzowanych skórek mandarynek.
Obiad zjadłem skromny, ale pożywny. Spory kubek rosołu, część piersi, poprostu upiekłem na kiju z kawałkiem tłustego boczku. Akurat skończyłem herbatę z termosu, którą przygotowałem sobie przed wyjściem, więc skroiłem część imbiru i zalałem wrzątkiem w termosie, po dodaniu cytryny powstał naprawdę pyszny i rozgrzewający napój. Kilka następnych godzin poświęciłem na spacer po okolicy, kilkaset metrów dalej znajduje się oznaczony gospodarczy drzewostan nasienny, a sporo na zachód od mojego legowiska jakaś leniwie płynąca przez las rzeczka. Zauważyłem lilie rosnące na brzegu, jednakże nie brałem się za pozyskiwanie, jako że jedzenia miałem wystarczająco.
Jak już wspominałem, były tam dęby... GTD Bk-Db, czyli dąb był gatunkiem panującym w tym drzewostanie. Czyli już wiedziałem, że będą mnie budzić w nocy dziki. Tak też było, koło godziny 2 zakręciło się pare sztuk nieopodal schronienia wesoło krocząc po zamarzających liściach, pogadałem trochę z nimi i poszedłem spać dalej.
Noc minęła szybko, zimna nie uraczyłem wcale, musiałem się wręcz nieco rozebrać i ostatecznie skończyłem w kalesonach i grubym podkoszulku, nie wiem nawet kiedy ognisko się wypaliło (spałem w niedawno zakupionym śpiworze exped 500 FN). Temperatura musiała być nieznacznie poniżej zera, gdyż nad ranem (koło godziny 6 kiedy to zaczął pruszyć śnieg) w jednej z butelek, specjalnie pozostawionej dalej od szałasu pojawiło się nieco lodu. Na śniadanie zjadłęm tylko kilka kawałków suszonych jabłek i śliwek, zapiłem herbatą. Postanowiłem na następną noc przygotować szałas. Śnieg padał cały dzień, ostatecznie warstwa była na jakieś 10cm gruba. Szałas powstał dwuspadowy z paleniskiem, przykryty gałęziami i grubą warstwą liści. W trakcie kolejnych spacerów zebrałęm trochę owoców róży pomarszczonej, które wieczorem sobie przegryzałem. Po powrocie rutynowo, obiad - boczek z ziamniaczkami i cebulką, zbiórka opału i dobranoc. Noc okazała się nieco chłodniejsza, co dwie godziny budziłem się jak tylko malał płomień i dorzucałem kilka polan. Nad ranem zdecydowałem się założyć spodnie i bluze, zaciągnąłem również ściągacz w kapturze, bo momentami nieco mroziło w nos. Na śniadanie zmajstrowałem podpłomyki na słodko ze skórkami mandarynek (specjalnie po to je brałem), zjadłem kilka, a reszte wrzuciłem do kieszeni na później, dorobiłem herbaty i do obiadu włóczyłem się za tropami dzików (znalazłem ślady całkiem sporego odyńca), próbowałem się podkradać do ptaków (udało mi się podejść gołębia na 2 metry, ale może był z miasta
). Na obiad zaszalełem, wytopiłem z boczku cały tłuszcz i w tym utopiłem resztę warzyw. Zwinąłem obóz, przepakowałem plecak i ruszyłem w drogę powrotną.

W niedziele tzn. 28.11 spakowałem plecak i wyruszyłem pociągiem do Siechnic, jakieś 15km od Wrocławia. Tam w okolicznym lasku zamierzałem czekać na pierwszy śnieg w naszej okolicy.
Aparat, co prawda zabrałem, ale okazało się, że po kilku fotkach temperatura zabiła starą baterie, więc tylko kilka zdjęć z początku drogi i 'obozowe'.
Niedzielny poranek był nico chłodny, aczkolwiek wychodziłem oczekując gorszych warunków i z czasem zrzuciłem wierzchnią warstwę, żeby sie nie spocić.
Na miejscu byłem, koło godziny 12, tak więc miałem jakieś 4 godziny na przygotowanie się do nocy. Znalazłem odpowiednie drzewo, na którym oparłem pałatkową konstrukcję. Postawiłem na maksymalne wykorzystanie ogniska, więc pałatkę umocowałem jako pseudo-kopułę.
Z opałem nie było problemów, dookoła pełno tarniny, której drobne, suche gałązki świetnie pomagały rozpalać ogień, masywne dęby ze sporą ilością wysuszonych do rdzenia bocznych gałęzi, trochę leżaniny. Po godzinie mogłem już zabrać się za obiad. Nie przejmowałem się zbytnio wagą plecaka, dlatego wszystko, co potrzebne do jedzenia zabrałem z domu:
-4l wody
-1 kg mąki
-2 cebule
-czosnek
-1 marchew
-0,5kg ziemniaków
-1 kg wędzonego boczku
-1 pierś z kury
-kawałek imbiru i cytrynę
-garść suszonych owoców
-pół szklanki kandyzowanych skórek mandarynek.
Obiad zjadłem skromny, ale pożywny. Spory kubek rosołu, część piersi, poprostu upiekłem na kiju z kawałkiem tłustego boczku. Akurat skończyłem herbatę z termosu, którą przygotowałem sobie przed wyjściem, więc skroiłem część imbiru i zalałem wrzątkiem w termosie, po dodaniu cytryny powstał naprawdę pyszny i rozgrzewający napój. Kilka następnych godzin poświęciłem na spacer po okolicy, kilkaset metrów dalej znajduje się oznaczony gospodarczy drzewostan nasienny, a sporo na zachód od mojego legowiska jakaś leniwie płynąca przez las rzeczka. Zauważyłem lilie rosnące na brzegu, jednakże nie brałem się za pozyskiwanie, jako że jedzenia miałem wystarczająco.
Jak już wspominałem, były tam dęby... GTD Bk-Db, czyli dąb był gatunkiem panującym w tym drzewostanie. Czyli już wiedziałem, że będą mnie budzić w nocy dziki. Tak też było, koło godziny 2 zakręciło się pare sztuk nieopodal schronienia wesoło krocząc po zamarzających liściach, pogadałem trochę z nimi i poszedłem spać dalej.
Noc minęła szybko, zimna nie uraczyłem wcale, musiałem się wręcz nieco rozebrać i ostatecznie skończyłem w kalesonach i grubym podkoszulku, nie wiem nawet kiedy ognisko się wypaliło (spałem w niedawno zakupionym śpiworze exped 500 FN). Temperatura musiała być nieznacznie poniżej zera, gdyż nad ranem (koło godziny 6 kiedy to zaczął pruszyć śnieg) w jednej z butelek, specjalnie pozostawionej dalej od szałasu pojawiło się nieco lodu. Na śniadanie zjadłęm tylko kilka kawałków suszonych jabłek i śliwek, zapiłem herbatą. Postanowiłem na następną noc przygotować szałas. Śnieg padał cały dzień, ostatecznie warstwa była na jakieś 10cm gruba. Szałas powstał dwuspadowy z paleniskiem, przykryty gałęziami i grubą warstwą liści. W trakcie kolejnych spacerów zebrałęm trochę owoców róży pomarszczonej, które wieczorem sobie przegryzałem. Po powrocie rutynowo, obiad - boczek z ziamniaczkami i cebulką, zbiórka opału i dobranoc. Noc okazała się nieco chłodniejsza, co dwie godziny budziłem się jak tylko malał płomień i dorzucałem kilka polan. Nad ranem zdecydowałem się założyć spodnie i bluze, zaciągnąłem również ściągacz w kapturze, bo momentami nieco mroziło w nos. Na śniadanie zmajstrowałem podpłomyki na słodko ze skórkami mandarynek (specjalnie po to je brałem), zjadłem kilka, a reszte wrzuciłem do kieszeni na później, dorobiłem herbaty i do obiadu włóczyłem się za tropami dzików (znalazłem ślady całkiem sporego odyńca), próbowałem się podkradać do ptaków (udało mi się podejść gołębia na 2 metry, ale może był z miasta
