Gory Slonne- moja pierwsza tygodniowa wyprawa
: 15 lis 2010, 22:55
Gdy zaczolem sie interesowac survivalem, postanowilem odrazu z kumplem zucic sie na gleboka wode. Zaczelismy myslec o jakiejs tygodniowej wyprawie... pomysly byly ruzne, bieszczady, tatry, mazury, puszcza knyszynska. Wkoncu przeczytalem artykol na jednej ze stron internetowych. Gory Slonne, wedlug autora jedne z najdzikszych w polsce, gdzie turysci praktycznie nie jezdza, wysiedlone ziemie w czesci i "tubylcy" ktorzy nie widuja ponoc turystow;p Taki byl opis. Entuzjazm byl duzy. Meska przygoda w srodku dziczy... zdani tylko na siebie.
Minol miesiac, przyszedl Sierpien. Do wyjazdu zostal tydzien. Entuzjazm mojego kolegi niestety ostygl i postanowil zrezygnowac. Przyznam ze bylem rozczarowany. Jednak szybko podjelem decyzje- ruszam sam:D Spakowalem podstawowe rzecz do plecaka: krzesiwko, noz, spiwor jakas kurtke, zylke i pare chaczykow. Menarzke i manierke.
Zaszedlem na PKP, kupilem bilet i ruszylem. Trasa Białystok-Krakow-Rzeszow-Sanok.
W pociagu trafilem jeszcze na fajne towarzystwo, urzadzilismy mala bibe.
Dodam tylko ze pieniedzy wzielem tyle ile na bilet, zadnej gotowki na czarna godzine nie mialem.
Po kilkunastu godzinach z przesiadkami wkoncu dojechalem;) Zobaczylem nieco inne gory niz te co ogladalem do tej pory. Nie ma skal, Tylko pagorki i lasy. Niewiele myslac spojrzalem na mape i ruszylem w teren na przelaj... bez szlakow zeby bylo ciekawie.
Zblirzal sie wieczor. Pogoda ktora wczesniej dopisywala zmienila swoje oblicze i po chmurach bylo widac ze zblirza sie nie mala buza. Zdarzylem zrobic jakis maly szalas jednospadowy, w miejscu gdzie bylo dosc geste listowie. Mialem szczescie poniewarz padalo jakies pol godziny, a potem przeszlo. Przyszla noc, zasnolem na kilka godzin.
Kolejny dzien uznalem ze musze przeniesc sie nieco dalej, poniewarz jestem zablisko jakis wiosek. Bylo slisko, mialem maly przejazd na lisciach. Potem pokonalem skarpe... zejscie w dol. Nie spodziewałem się ze w tych gorach takie sa. Zejście było strome. Miejscami schodziłem z praktycznie pionowych odcinkow. Po rosnących obok drzewach. Male poslizniecie moglo się skończyć naprawde zle. Wprawdzie dalo sie obejsc to jak potem zauwarzylem... ale mam wrodzona tendencje do ryzyka i zadurzo ogladam "ultimate survival";p Pyzatym taki bardziej ekstremalny styl bardziej mi odpowiada.
Wypróbowałem tez forsowanie rzeki wplaw na plecaku. Wypelniony był wyrodku foliowymi workami na smieci. Wprawdzie san nie jest jakas rwaca rzeka i miejscami jest plytki to jednak mi to ułatwiło nieco sprawe. Coc troche mnie zniosło.
Przyznam ze jesli chodzi o szukanie porzywienia i ogolnie o techniki przetrwania jestem raczej nowicjuszem. Przez ten tydzien probowalem lapania ryb, zbierania pojedynczych roslinek, lapania ruznego rodzaju zyjatek ktorych normalnie bym nie tknol. Choc przynam ze mam dosc odporny zaoladek bo nie cofalo;p
Nie najadalem sie, bylem glodny, zmeczony, po czesci niewyspany. Caly pogryziony przez komary. Bylo tez pare stluczen;p Wytrzymalem ten tydzien. Poznalem uczucie glodu, samotnosci i nabralem pokory do matki natury. Gory ktore wydawaly mi sie tak lagodne ostro mi dokopaly. Pierwsze mysli ktore mi towarzyszyly zeby ograniczyc sie tylko do normalnego trekkingu. Ze bycmoze to nie dla mnie.
Jednak gdy dojechalem do domu i zrobilem sobie "rachunek sumienia"... uswiadomilem sobie ze jednak cos osiagnelem. Ze pomimo ze jestem zwyklym swierzakiem dalem rade. Uswiadomilem se tez ze nie bylem jeszcze przygotowany i ze wiele musze sie nauczyc na krutrzych wyprawach.
Przez ostatnie 3 miesiace nie mialem jednak czasu na trening. Kapitalny remont domu. Teraz gdy juz sie skonczyl postanowilem sie za to wziasc na powarznie.
Uwarzam ze to byla jedna z ciekawszych przygod i doswiadczen jakie dane mi bylo przezyc... i napewno nie ostatnia;) Wlasnie po tej wyprawie dotarlo do mnie ze naprawde chcem uczyc sie sztuki przetrwania;)
Minol miesiac, przyszedl Sierpien. Do wyjazdu zostal tydzien. Entuzjazm mojego kolegi niestety ostygl i postanowil zrezygnowac. Przyznam ze bylem rozczarowany. Jednak szybko podjelem decyzje- ruszam sam:D Spakowalem podstawowe rzecz do plecaka: krzesiwko, noz, spiwor jakas kurtke, zylke i pare chaczykow. Menarzke i manierke.
Zaszedlem na PKP, kupilem bilet i ruszylem. Trasa Białystok-Krakow-Rzeszow-Sanok.
W pociagu trafilem jeszcze na fajne towarzystwo, urzadzilismy mala bibe.
Dodam tylko ze pieniedzy wzielem tyle ile na bilet, zadnej gotowki na czarna godzine nie mialem.
Po kilkunastu godzinach z przesiadkami wkoncu dojechalem;) Zobaczylem nieco inne gory niz te co ogladalem do tej pory. Nie ma skal, Tylko pagorki i lasy. Niewiele myslac spojrzalem na mape i ruszylem w teren na przelaj... bez szlakow zeby bylo ciekawie.
Zblirzal sie wieczor. Pogoda ktora wczesniej dopisywala zmienila swoje oblicze i po chmurach bylo widac ze zblirza sie nie mala buza. Zdarzylem zrobic jakis maly szalas jednospadowy, w miejscu gdzie bylo dosc geste listowie. Mialem szczescie poniewarz padalo jakies pol godziny, a potem przeszlo. Przyszla noc, zasnolem na kilka godzin.
Kolejny dzien uznalem ze musze przeniesc sie nieco dalej, poniewarz jestem zablisko jakis wiosek. Bylo slisko, mialem maly przejazd na lisciach. Potem pokonalem skarpe... zejscie w dol. Nie spodziewałem się ze w tych gorach takie sa. Zejście było strome. Miejscami schodziłem z praktycznie pionowych odcinkow. Po rosnących obok drzewach. Male poslizniecie moglo się skończyć naprawde zle. Wprawdzie dalo sie obejsc to jak potem zauwarzylem... ale mam wrodzona tendencje do ryzyka i zadurzo ogladam "ultimate survival";p Pyzatym taki bardziej ekstremalny styl bardziej mi odpowiada.
Wypróbowałem tez forsowanie rzeki wplaw na plecaku. Wypelniony był wyrodku foliowymi workami na smieci. Wprawdzie san nie jest jakas rwaca rzeka i miejscami jest plytki to jednak mi to ułatwiło nieco sprawe. Coc troche mnie zniosło.
Przyznam ze jesli chodzi o szukanie porzywienia i ogolnie o techniki przetrwania jestem raczej nowicjuszem. Przez ten tydzien probowalem lapania ryb, zbierania pojedynczych roslinek, lapania ruznego rodzaju zyjatek ktorych normalnie bym nie tknol. Choc przynam ze mam dosc odporny zaoladek bo nie cofalo;p
Nie najadalem sie, bylem glodny, zmeczony, po czesci niewyspany. Caly pogryziony przez komary. Bylo tez pare stluczen;p Wytrzymalem ten tydzien. Poznalem uczucie glodu, samotnosci i nabralem pokory do matki natury. Gory ktore wydawaly mi sie tak lagodne ostro mi dokopaly. Pierwsze mysli ktore mi towarzyszyly zeby ograniczyc sie tylko do normalnego trekkingu. Ze bycmoze to nie dla mnie.
Jednak gdy dojechalem do domu i zrobilem sobie "rachunek sumienia"... uswiadomilem sobie ze jednak cos osiagnelem. Ze pomimo ze jestem zwyklym swierzakiem dalem rade. Uswiadomilem se tez ze nie bylem jeszcze przygotowany i ze wiele musze sie nauczyc na krutrzych wyprawach.
Przez ostatnie 3 miesiace nie mialem jednak czasu na trening. Kapitalny remont domu. Teraz gdy juz sie skonczyl postanowilem sie za to wziasc na powarznie.
Uwarzam ze to byla jedna z ciekawszych przygod i doswiadczen jakie dane mi bylo przezyc... i napewno nie ostatnia;) Wlasnie po tej wyprawie dotarlo do mnie ze naprawde chcem uczyc sie sztuki przetrwania;)