Beskid Niski
: 16 sie 2010, 22:24
Poniżej pokrótce przedstawiam relacje z dwudniowego wypadu w Beskid Niski.
Założenia wycieczki jak zwykle, uciec od cywilizacji, połazic sobie po możliwie
bezludnych terenach i pobytować w lesie.
Jako miejsce startowe wybraliśmy przełęcz Małastowską, skąd niebieskim szlakiem
podreptaliśmy przez Wierch Wirchne do pozostałości po wsi Banica (obecnie dwa zabudowania).

Docieramy do Banicy, oprócz wspomnianych dwóch zabudowań, jak okiem sięgnąć pusto, wiatr tylko słychać.




Obieramy szlak żółty, wzdłuż potoku Zawoja, w kierunku wsi Wołowiec.
Szlak wygląda na praktycznie zupełnie nie uczęszczany, miejscami scieżki prawie nie widać.

Dla urozmaicenia oraz ochłody część drogi pokonujemy potokiem, opuszczając szlak.



Nie napotykamy plastikowych butelek i innego śmiecia - prawie
niewiarygodne niestety w obecnych czasach. Widać że jest to mało popularny cel wycieczek, lub wogóle zapomniana kraina:)
Żaba prezentuje nam swoje kamo:)

Dochodzimy do brodu na rzeczce na drodze prowadzącej do wsi Wołowiec, biegną tędy dwa szlaki turystyczne
a mimo to przez jakąś godzinę jaką tu spędziliśmy nikt nie przeszedł, ani nic nie przejechało.


Kontynuujemy dalej częsciowo szlakiem, częsciowo potokiem.

Operatorzy sieci komórkowych też te tereny omijają, w pierwszy dzień zasięg miałem co jakiś czas ale słaby, w drugim dniu zasięgu nie miałem prawie cały czas:)

Mijamy przydrożne krzyże:

Do samego Wołowca nie skręcamy, idziemy dalej na wschód drogą. Taką oto:

Która nagle w pewnym momencie po prostu się kończy:)

Dalej nie ma nic:) Jest juz tylko las, nie ma drogi, nie ma szlaku, nie ma żadnych
oznak cywilizacji. Klimat jak na końcu świata

Wyznaczyliśmy na mapie miejsce na noc w okolicach strumienia od którego dzieliło nas około 2km lasu na przełaj. Droga była dość ciężka także nie ma niestety zdjęć.
W międzyczasie skończyła nam się butelkowa woda, a droga do strumienia zaczynała nam się dłużyć.
Na nasze szczęście mapa okazała się zgodna z rzeczywistością, i strumyk faktycznie był tam gdzie miał być lecz niestety nie był zbyt okazały.
Woda nie wzbudzała zbyt wielkiego zaufania, także stwierdziliśmy że lepiej ją przegotować.
W upatrzonym wcześniej miejscu rozbiliśmy obóz, i zaczęliśmy przegotowywać wodę. Długo to trwało,
lub takie było nasze wrażenie;) Generalnie zwykła woda nigdy tak dobrze nam nie smakowała, i nie
poprawiała tak humoru:)
Jest już ogień, jest już woda, jest już gdzie spać, czego chcieć więcej:)

Wieczorna medytacja przy ognisku

W nocy zwierzęta było słychać w zasadzie wszędzie dookoła.
O świcie obudziło mnie grzebanie przy butelkach pet zostawionych pod drzewem,
i niuchanie przy moim "namiocie"
A tu już śniadanko o poranku:)


Kumpel dla zgrywy włączył gps'a samochodowego, wziętego dla zabawy - nawigowaliśmy garmin'em vista. Pozycja jak widać zupełnie w środku niczego:)
Świerzowa Ruska to nasz najbliższy cel. Ok 3km na przełaj przez las.
Wsi tej już nie ma, pozostały zdziczałe sady, krzyże i fundamenty w lesie.
Ilość mieszkańców = 0


W oczekiwaniu na wodę którą mieliśmy wziąść na drogę.

Fotka pamiątkowa na miejscu, i rozpoczynamy drugi dzień wędrówki.


Masa krzaków jeżyn, i pająków krzyżaków. Gdzie jeżyny tam te pająki jak w jakiejś symbiozie:)

Podmokłe tereny, masa małych dolinek i wąwozów po drodze.
Przejście 3km zajęło nam ponad 2h.

Docieramy do Świerzowej Ruskiej. Z drogi widać w lesie stare kapliczki.




Zatrzymujemy się przy rzeczce Świerzowa by się przemyć i ochłodzić.


Główny czerwony szlak beskidzki:) Myślałem że ceprostrada będzie a tu miłe zaskoczenie, słabo widoczna ścieżka i nadal zero turystów.

Czerwonym szlakiem dochodzimy do Bartnego, gdzie w schronisku posilamy się nieco przed dalszą drogą. W międzyczasie zaczyna zanosić się na burzę.

Ostatnie zdjęcie jakie zrobiłem. Mamy ok. 10km do samochodu, burza zbliża się nieuchronnie. Zapowiada się powrót po ciemku w strugach deszczu.
Na ostatnich kilometrach burza szalała już mocno, błyskawice trzaskały wkoło nas.
Gdy piorun uderza bardzo blisko nas adrenalina daje ostrego kopa - tempo zmienia się na mocny marszobieg, nogi z miejsca przestają boleć pomimo dwóch dni łażenia, a plecaki przestają ważyć cokolwiek. Ciemność, deszcz, błoto, wszystko nieważne byle dotrzeć do samochodu. Mieliśmy naprawdę ostrego stracha z tymi błyskawicami.
Track z gps'u:

Podsumowując teren jest naprawdę zacny. Nawet chodząc znakowanymi szlakami nie spotyka się "turystów" w klapkach, familii z rozwrzeszczanymi dzieciakami etc. W zasadzie to wogóle się nikogo po drodze nie spotyka:)
Borem Lasem
xGh0st
Założenia wycieczki jak zwykle, uciec od cywilizacji, połazic sobie po możliwie
bezludnych terenach i pobytować w lesie.
Jako miejsce startowe wybraliśmy przełęcz Małastowską, skąd niebieskim szlakiem
podreptaliśmy przez Wierch Wirchne do pozostałości po wsi Banica (obecnie dwa zabudowania).
Docieramy do Banicy, oprócz wspomnianych dwóch zabudowań, jak okiem sięgnąć pusto, wiatr tylko słychać.
Obieramy szlak żółty, wzdłuż potoku Zawoja, w kierunku wsi Wołowiec.
Szlak wygląda na praktycznie zupełnie nie uczęszczany, miejscami scieżki prawie nie widać.
Dla urozmaicenia oraz ochłody część drogi pokonujemy potokiem, opuszczając szlak.

Nie napotykamy plastikowych butelek i innego śmiecia - prawie
niewiarygodne niestety w obecnych czasach. Widać że jest to mało popularny cel wycieczek, lub wogóle zapomniana kraina:)
Żaba prezentuje nam swoje kamo:)
Dochodzimy do brodu na rzeczce na drodze prowadzącej do wsi Wołowiec, biegną tędy dwa szlaki turystyczne
a mimo to przez jakąś godzinę jaką tu spędziliśmy nikt nie przeszedł, ani nic nie przejechało.
Kontynuujemy dalej częsciowo szlakiem, częsciowo potokiem.
Operatorzy sieci komórkowych też te tereny omijają, w pierwszy dzień zasięg miałem co jakiś czas ale słaby, w drugim dniu zasięgu nie miałem prawie cały czas:)

Mijamy przydrożne krzyże:
Do samego Wołowca nie skręcamy, idziemy dalej na wschód drogą. Taką oto:

Która nagle w pewnym momencie po prostu się kończy:)
Dalej nie ma nic:) Jest juz tylko las, nie ma drogi, nie ma szlaku, nie ma żadnych
oznak cywilizacji. Klimat jak na końcu świata

Wyznaczyliśmy na mapie miejsce na noc w okolicach strumienia od którego dzieliło nas około 2km lasu na przełaj. Droga była dość ciężka także nie ma niestety zdjęć.
W międzyczasie skończyła nam się butelkowa woda, a droga do strumienia zaczynała nam się dłużyć.
Na nasze szczęście mapa okazała się zgodna z rzeczywistością, i strumyk faktycznie był tam gdzie miał być lecz niestety nie był zbyt okazały.
Woda nie wzbudzała zbyt wielkiego zaufania, także stwierdziliśmy że lepiej ją przegotować.
W upatrzonym wcześniej miejscu rozbiliśmy obóz, i zaczęliśmy przegotowywać wodę. Długo to trwało,
lub takie było nasze wrażenie;) Generalnie zwykła woda nigdy tak dobrze nam nie smakowała, i nie
poprawiała tak humoru:)
Jest już ogień, jest już woda, jest już gdzie spać, czego chcieć więcej:)
Wieczorna medytacja przy ognisku

W nocy zwierzęta było słychać w zasadzie wszędzie dookoła.
O świcie obudziło mnie grzebanie przy butelkach pet zostawionych pod drzewem,
i niuchanie przy moim "namiocie"

A tu już śniadanko o poranku:)
Kumpel dla zgrywy włączył gps'a samochodowego, wziętego dla zabawy - nawigowaliśmy garmin'em vista. Pozycja jak widać zupełnie w środku niczego:)
Świerzowa Ruska to nasz najbliższy cel. Ok 3km na przełaj przez las.
Wsi tej już nie ma, pozostały zdziczałe sady, krzyże i fundamenty w lesie.
Ilość mieszkańców = 0

W oczekiwaniu na wodę którą mieliśmy wziąść na drogę.
Fotka pamiątkowa na miejscu, i rozpoczynamy drugi dzień wędrówki.
Masa krzaków jeżyn, i pająków krzyżaków. Gdzie jeżyny tam te pająki jak w jakiejś symbiozie:)
Podmokłe tereny, masa małych dolinek i wąwozów po drodze.
Przejście 3km zajęło nam ponad 2h.
Docieramy do Świerzowej Ruskiej. Z drogi widać w lesie stare kapliczki.
Zatrzymujemy się przy rzeczce Świerzowa by się przemyć i ochłodzić.

Główny czerwony szlak beskidzki:) Myślałem że ceprostrada będzie a tu miłe zaskoczenie, słabo widoczna ścieżka i nadal zero turystów.
Czerwonym szlakiem dochodzimy do Bartnego, gdzie w schronisku posilamy się nieco przed dalszą drogą. W międzyczasie zaczyna zanosić się na burzę.
Ostatnie zdjęcie jakie zrobiłem. Mamy ok. 10km do samochodu, burza zbliża się nieuchronnie. Zapowiada się powrót po ciemku w strugach deszczu.
Na ostatnich kilometrach burza szalała już mocno, błyskawice trzaskały wkoło nas.
Gdy piorun uderza bardzo blisko nas adrenalina daje ostrego kopa - tempo zmienia się na mocny marszobieg, nogi z miejsca przestają boleć pomimo dwóch dni łażenia, a plecaki przestają ważyć cokolwiek. Ciemność, deszcz, błoto, wszystko nieważne byle dotrzeć do samochodu. Mieliśmy naprawdę ostrego stracha z tymi błyskawicami.
Track z gps'u:

Podsumowując teren jest naprawdę zacny. Nawet chodząc znakowanymi szlakami nie spotyka się "turystów" w klapkach, familii z rozwrzeszczanymi dzieciakami etc. W zasadzie to wogóle się nikogo po drodze nie spotyka:)
Borem Lasem
xGh0st