Opowiadania - CTHULHU

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Opowiadania - CTHULHU

Post autor: CTHULHU »

Muszę przyznać drogi przyjacielu Treasure Hunter że masz świętą rację, wpierw coś naskrobie, później będę dopracowywał je do perfekcji.
Dzięki za poradę ;-)

Opowiadanie zamieszczę w kilku częściach.

Część 1.

Tytuł: "Podróż po śmierć"


Gęsty siwy dym tytoniowy unoszący się po sufit, opadał bezwładnie do niższych części i tak już małego, skromnego biura drażniąc dotkliwie przełyk drzemiącego na nędznym połatanym, i zniszczonym przez czas skórzanym fotelu detektywa. Jego zamknięte zmęczone powieki drżały domagając się tlenu, ale umysł był uśpiony, zachowywał spokój. Silny gwałtowny kaszel przerwał sen chudziny, otworzył z wolna powieki rozglądając się po pokoiku z nadzieją że ktoś go odwiedził. Lecz nikogo nie zobaczył, podparł się szczupłą bladą ręką skraju fotela aby poprawić się w nim. Zgasił dopalający się papieros w masywnej szklanej popielniczce, pamiątce po wuju który przywiózł mu ją z dalekich krain. Spojrzał leniwie na zegarek zapięty na ostatni możliwy otwór w czarnym skurzanym pasku. Była godzina 17:10 czas się chyba zbierać do domu, jak bym miał do czego wracać pomyślał zrezygnowany. Dym opadał z wolna na szarą pokrytą dość grubą warstwą kurzu drewnianą podłogę. Gdy nagle zadzwonił stojący na biurku telefon, spojrzawszy na niego z niedowierzaniem, myślał że jeszcze się nie obudził. Przetarł mizerną ręką bladą twarz, podrapał się po głowię zastanawiając się, kto to by mógł dzwonić do niego o tej porze, zaraz na myśl przyszedł mu właściciel kamienicy w której wynajmował małe biuro. I niezapłacony czynsz za trzy ostatnie miesiące. Brzęczący dzwonek ustał, odetchnął nabierając w płuca resztki powietrza które z trudem docierały do niego przez gęstą warstwę dymu krążącą po pokoju. Nagły ból głowy zmusił go do uchylenia starego okna z którego rozciągał się widok na główną ulicę. Odsłaniając szczelne zasłony spostrzegł że stary George wędrujący z małą latarnią sprawdzał duże żarzące się żarówki na solidnych odlewanych z brązu latarniach miejskich. Zrozumiał że zastał go już późny wieczór, i czas się zbierać do domu.
Zdejmując z wieszaka stary pocerowany płaszcz sięgnął do lewej kieszeni w poszukiwaniu kluczy od biura – gdzie znowu podziały się te cholerne klucze !
Powiedział na głos wiedząc że i tak go nikt nie usłyszy, było już późno. Tylko on zawsze spóźniony, szukał zaginionych kluczy. Jeszcze raz starannie przeszukał wszystkie kieszenie płaszcza, ale to na nic kluczy tam nie było. Może wypadły na podłogę gdy ściągałem rano płaszcz, może wpadły pod stojącą zaraz obok wieszaka komodę. Stojąc na środku małego biura zastanawiał się czy zabrał dziś klucze z domy. Jego intensywne myśli przerwał znajomy brzęk telefony stojącego na biurku, spojrzał na niego otępiałym wzrokiem przecierając pomarszczone czoło powiedział
– a co mi tam, odbiorę
- Halo, czy zastałam pana Jamesa Federlicka ?
Detektywa, Federlicka ? zapytał damski głos.
Stojąc obok biurka detektyw usiłował rozpoznać ów damski głos który brzmiał tak subtelnie, i delikatnie że mógł by go słuchać całymi godzinami. Ale nic mu do głowy nie przychodziło, nie znał nikogo z tak anielskim głosem.
- Tak przy telefonie, o co chodzi, kto mówi? odpowiedział zaciekawiony, a za razem nieco zaniepokojony. Mogła to być żona właściciela kamienicy która z rozkazu męża dzwoni do niesfornego wynajemcy.
- Z tej strony Emily Rawin odpowiedziała już nieco drącym głosem kobieta. Dzwonie do pana w sprawie mojego zaginionego brata, proszę pana o pomoc, błagam ! wykrzyknęła załamana. - Dobrze, dobrze proszę wszystko powoli mi powiedzieć. Po dość wyczerpującej rozmowie która przywlekła z powrotem Jamesa na zniszczony fotel, doszedł do wniosku że to może być banalna sprawa, chłopak zgubił się, to bardzo prawdopodobne, musiał zejść ze szlaku. Kobieta dość szczegółowo przedstawiła upodobania do samotnych wędrówek swojego brata. Siedzi pewnie gdzieś teraz w jakiejś mieścinie, bez grosza przy duszy, i nie może wrócić do domu. Tłumaczył sobie detektyw, Emily wysłała kilka dni wcześniej list w którym zawarte były wszystkie szczegóły, zdjęcia, zaliczka na podróż i wszystkie potrzebne wskazówki. Jak by przeczuwała wewnętrznie że detektyw przyjmie to zlecenie. Siedząc tak jeszcze krótką chwilę na fotelu dostrzegł swoje klucze obok przepełnionego kosza na śmieci. Błyszczały odbijając srebrzysty blask księżyca który wkradał się do pokoiku, niepostrzeżenie oświetlając zakurzoną komodę na której James przechowywał prace, książki swojego wuja.
Jego stojące małe zdjęcie oprawione w mosiężną ramkę lśniło jak by podświetlane.
Spojrzał na nie z żalem, który ściskał jego serce, żałował wiele razy że nie dołączył do wuja w jego niesamowitych ekspedycjach w dalekie kraje. Ale studia były w tym czasie ważniejsze od jakiś głupich przygód nie wiadomo gdzie. Żałował tego jeszcze bardzie, bo po skończeniu studiów, jego wspaniały wuj zmarł na cholerę. Pozostała po nim ta wypełniona po brzegi szafa, pełna książek, map, drobnych pamiątek. Westchnął głośno, po tej tajemniczej sprawie, wybiorę się śladami wuja obiecywał sobie. Następnego dnia gdy słońce z trudem przeciskało się przez grube zasłony w sypialni Jamesa. Oświetlając ciemny pokój, zbudził go dzwonek do drzwi, natarczywe powtarzające się w kółko brzęczenie, doprowadzało go do szewskiej pasji. Leżąc na średniej wygody malutkim łóżku, przykryty na wpół małą potarganą kołderką krzyknął rozjuszony głośno
- kto tam do ciężkiej cholery !
- Pan Federlick, przesyłka do pana. Oznajmił miły głos listonosza stojącego za cienkimi drewnianymi drzwiami, na malutkim skromnym ganku.
Wstając leniwie z łóżka krzyknął
- Już idę !
Wkładając stary zabrudzony szlafrok zatrzymał się na chwilkę aby przejrzeć się w lustrze które wysiało nieopodal drzwi. Spojrzał na swoje odbicie przecierając mizerną ręką twarz. Jego sterczące kości policzkowe naciągały bladą skórę na zmarszczoną twarz. Oczy podkrążone krzyczały o litość, i odrobinę snu. Poprawił niezgrabnie rozczochraną czuprynę, znajdując parę siwych włosów. Otworzył malutkie usta sprawdzając czy nic nie utkwiło mu między zębami po wczorajszej kolacji. Jego życie nie było usłane różami, jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Według policji wina była kierowcy, jego ojca jadąc za szybko wpadł w poślizg i przebił się przez stalowe słupki, odgradzające jezdnię od krawędzi urwiska. Słupki pod naporem tak ogromnej rozpędzonej masy poddały się bez walki. Wypadli do ogromnego wąwozu mającego kilkaset metrów głębokości, nie mieli szans aby przeżyć. James obwiniał za to ojca, choć nie pamięta już jak wyglądał. Po śmierci rodziców David Kalman jego wuj zajął się nim jak tylko umiał. Zabierał go gdzie tylko mógł, kilku dniowe wycieczki wzbudziły w chłopaku pragnienie podróżowania. Chciał być jak jego wuj, naśladował go na każdym kroku, uczył się pilnie. Niechcący zawieść swego wuja, gdy skończył szkołę, wuj wysłał go na studia. James zamieszkał w akademiku, pamiętając słowa Davida aby skończył szkołę z wyróżnieniem, i był najlepszy we wszystkim co robi. Wuj mając troszkę wolnej chwili, zaczął znów podróżować, przemierzać niezbadane lądy, odkrywać w ciąż niezbadane miejsca.
Odgłos natarczywego dzwonka przerwał wspomnienia, otworzywszy drzwi jego oczą ukazał się listonosz z promieniującym uśmiechem na twarzy.
- Proszę oto paczka, powiedział
Proszę tu podpisać.
- Dziękuje, miłego dnia życzę dodał oddając przesyłkę powiedział listonosz. Wróciwszy do domu detektyw położył pakunek na stole kuchennym, i zabrał się do przyrządzania śniadania, zapalając pierwszego dziś papierosa. Rzeczywiście tak jak wspominała Emily we wczorajszej rozmowie, paczka zawierała wszystkie szczegóły, dość pokaźną zaliczkę, i zdjęcie zaginionego młodego chłopaka. Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu starego plecaka pamiętającego jeszcze długie wędrówki z wujem. Wyruszył na przystanek autobusowy, tam spostrzegł że jedyny autobus odjeżdżający do małego miasteczka Arkcham gdzie zaginął brat Emily, odjeżdża dopiero za trzy godziny. Postanowił ten czas wykorzystać w miejscowej położonej dwie przecznicę od przystanku bibliotece. Miał nadzieję że znajdzie jakieś materiały o małej miejscowości gdzie zaginął chłopak.
















Nie wiem, czy ktoś z szanownego grona zna mojego ulubionego pisarza jakiem jest
Howard Philips Lovecraft.
Postanowiłem ( jeśli to nie stanowi problemu ) wrzucić choć jedno króciutkie jego opowiadanie, na którym zresztą wzoruję swoje teksty.

Howard Philips Lovecraft
Bestia w jaskini
(The Beast in the Cave)

Straszliwe przypuszczenie, kołaczące się nieśmiało w moim niechętnym temu i oszołomionym umyśle, stało się upiorną rzeczywistością. Zgubiłem się i to na dobre w ogromnych, przypominających labirynt, korytarzach Jaskini Mamutów. Obracając się w obie strony i wytężając wzrok nie byłem w stanie dostrzec żadnego znaku, który pomógłby mi dotrzeć do drogi prowadzącej na zewnątrz, nie mogę już dłużej oszukiwać samego siebie, muszę pogodzić się z faktem, że być może już nigdy nie zobaczę światła dziennego, ani rozległych równin czy uroczych wzgórz zewnętrznego świata. Utraciłem nadzieję. Niemniej jednak, ponieważ życie moje indoktrynowały studia filozoficzne, obojętność jaką nieodmiennie zachowywałem nie przysporzyła mi nawet odrobiny satysfakcji - często bowiem czytałem, że ofiary podobnych zachowań popadały w dziki szał; ja jednak nie doświadczyłem niczego podobnego i od chwili, kiedy uświadomiłem sobie rozpaczliwość swej sytuacji, stałem spokojnie, pogrążony niemal w kompletnym bezruchu.

Myśl, że najprawdopodobniej dotarłem zbyt daleko, by mogła mnie odnaleźć grupa poszukiwawcza, również nie była w stanie wytrącić mnie z równowagi. Jeżeli już muszę tu umrzeć, stwierdziłem, miast na cmentarzu, kości moje spoczną w owej przerażającej, majestatycznej jaskini i bardziej niż rozpaczą myśl ta natchnęła mnie spokojem i obojętnością.

Najpierw poczuję pragnienie, pomyślałem. Wiedziałem, iż niektórzy w podobnej sytuacji potraciliby zmysły -ja jednak czułem, że taki koniec nie jest mi pisany. Nieszczęście jakie mi się przytrafiło było jedynie moją winą, jako że nie mówiąc ani słowa przewodnikowi oddaliłem się od grupy wycieczkowiczów i po ponad godzinnej wędrówce zakazanymi korytarzami jaskini stwierdziłem, że nie jestem w stanie odnaleźć powrotnej drogi wśród mrocznych zakamarków kamiennego labiryntu.

Moja latarka zaczęła już przygasać, niebawem otoczą mnie nieprzeniknione i niemal namacalne ciemności panujące w trzewiach ziemi. Stojąc tak, w słabym migoczącym świetle, zastanawiałem się leniwie nad konkretnymi okolicznościami mego zbliżającego się końca. Przypomniałem sobie zasłyszane opowieści o kolonii gruźlików, którzy zamieszkali w tej gigantycznej grocie Licząc na odzyskanie zdrowia w orzeźwiającym klimacie podziemnego świata z jego jednolitą temperaturą, czystym powietrzem, ciszą i spokojem, a miast tego znaleźli jedynie śmierć w osobliwej i upiornej postaci. Widziałem smętne szczątki ich źle skleconych chatynek, mijając je wraz z wycieczką, i zastanawiałem się, jaki naturalny wpływ mógł wywrzeć długi pobyt w tej ogromnej i milczącej jaskini na kogoś tak zdrowego i krzepkiego jak ja. Teraz, mówiłem sobie posępnie w duchu, miałem okazję się o tym przekonać, zakładając rzecz jasna, że brak wody nie skłoni mnie do szybszego rozstania się z życiem.

W końcu moja latarka zgasła zupełnie; w tej sytuacji postanowiłem wykorzystać każdą szansę, każdą nawet nąjwątpliwszą możliwość wydostania się z jaskini z życiem i nie szczędząc płuc, wydałem serię głośnych okrzyków, licząc, że tym hałasem zwrócę uwagę przewodnika mojej grupy.

Niemniej jednak, kiedy to uczyniłem, poczułem w głębi serca, że moje wysiłki poszły na marne, a mój głos, zwielokrotniony i odbity gromkim echem od niezliczonych wałów mrocznego labiryntu wokoło, dotarł jedynie do moich uszu.

Nagle, zgoła nieoczekiwanie, coś przykuło moją uwagę i momentalnie spiąłem się w sobie. Wydawało mi się bowiem, że słyszę łagodny odgłos zbliżających się stóp, kroczących po kamiennym podłożu jaskini.

Czyżby ratunek miał przybyć tak szybko? Czy wszystkie moje mrożące krew w żyłach lęki były próżne, gdyż przewodnik, zauważywszy, iż samowolnie oddaliłem się od grupy, podążył moim śladem i odnalazł mnie w korytarzu tego gigantycznego wapiennego labiryntu? Podczas gdy w moim umyśle kłębiły się owe radosne rozmyślania, moje usta otwarły się do kolejnego krzyku, aby pomoc mogła dotrzeć do mnie szybciej, lecz zaraz uczucie radości zmieniło się w czystą zgrozę. Nasłuchiwałem bowiem, a słuch miałem czujny i bardziej wyostrzony przez panującą w jaskini grobową ciszę, i z przerażeniem uświadomiłem sobie, że kroki, które się do mnie zbliżały, nie przypominały odgłosu kroków CZŁOWIEKA! W nieziemskiej ciszy dźwięk obutych stóp przewodnika powinien brzmieć niczym serie ostrych, donośnych uderzeń. Te zaś były cichsze i bardziej ukradkowe, jak stąpanie kocich łap. Poza tym, kiedy wytężyłem słuch, miałem wrażenie, że wychwytuję odgłos stąpania nie dwóch, a CZTERECH stóp.

Byłem teraz przekonany, że moje wołanie zaniepokoiło i przyciągnęło tu jakieś dzikie zwierzę, być może górskiego lwa, który przez przypadek zabłądził do jaskini. Kto wie, zastanawiałem się, może Wszechmocny przypisał mi szybszą i bardziej litościwą śmierć, niż długie konanie, niemniej jednak instynkt przetrwania, który w moim przypadku nigdy nie zasypiał, wyraźnie się teraz ożywił, i choć ucieczka przed nadciągającym zagrożeniem mogła w tej sytuacji jedynie równać się dłuższej i bardziej ponurej śmierci, postanowiłem bronić swego życia ze wszystkich sił, tak długo jak to tylko możliwe. Może się to wydawać dziwne, ale mój umysł ze strony tajemniczego gościa odczuwał jedynie wrogość. Znieruchomiałem zupełnie, usiłując zachowywać się możliwie bezszelestnie w nadziei, że nieznane zwierzę, z braku naprowadzających je dźwięków, straci orientację w ciemnościach, minie mnie i pójdzie dalej. Były to jednak płonne nadzieje, gdyż skradające się kroki nadal się zbliżały; najwyraźniej zwierzę zwietrzyło mój zapach, który wewnątrz jaskini, gdzie powietrze było czyste i nie skażone przez inne wonie, musiało bez wątpienia wyczuwać ze sporej odległości.

Nie pozostało mi zatem nic innego, jak uzbroić się i przygotować do obrony przed atakiem nieznanego, niewidocznego w ciemności przeciwnika, toteż zacząłem po omacku szukać możliwie największych odłamków skalnych, zaściełających podłoże jaskini. Ująłem po jednym w każdą rękę, aby mocje niezwłocznie wykorzystać i czekałem z rezygnacją na to, co było nieuniknione. Tymczasem przeraźliwy szelest stóp zbliżał się coraz bardziej. Bez wątpienia zachowanie zwierzęcia było skrajnie osobliwe. Przez większość czasu zdawało się iść na czworakach, przy czym słychać było wyraźny brak unisono pomiędzy przednimi a tylnymi łapami, niemniej w krótkich niezbyt częstych interwałach odnosiłem wrażenie jakby stworzenie poruszało się jedynie na dwóch nogach.

Zastanawiałem się, z jakim gatunkiem przyszło mi się spotkać; musiało ono, jak sądziłem, zapłacić za swoją ciekawość i pragnienie zbadania jednego z wejść do groty dożywotnim uwięzieniem w jego bezkresnych czeluściach. Żywiło się niewątpliwie bezokimi rybami, nietoperzami i szczurami żyjącymi w jaskini, jak również zwyczajnymi rybami przypływającymi z odmętów Green River, której odnogi w jakiś przedziwny sposób łączyły się z podziemnymi wodami.

Mrożące krew w żyłach wyczekiwanie skracałem sobie wymyślaniem groteskowych deformacji, jakie życie w jaskini musiało spowodować w fizycznej budowie zwierzęcia, przypominając sobie jednocześnie przerażający wygląd gruźlików, którzy według legendy zmarli po długim pobycie w jaskini, l nagle, z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nawet gdyby udało mi się pokonać przeciwnika, NIE ZDOŁAM GO ZOBACZYĆ. Napięcie ogarniające mój umysł było przerażające. Wyobraźnia, w której panował ogromny chaos, tworzyła upiorne i przerażające kształty, tkając je ze złowrogiej materii otaczającej mnie ciemności, która niemal namacalnie napierała na moje ciało. Kroki były coraz bliżej. Miałem wrażenie, że bezwarunkowo muszę wydać z siebie długi, przenikliwy krzyk, ale głos uwiązł mi w gardle, i nie byłem w stanie tego dokonać. Stałem jak skamieniały, miałem wrażenie, że stopy wrosły mi w ziemię. Wątpiłem, czy moja prawa ręka będzie w stanie w krytycznym momencie cisnąć pocisk w zbliżającą się ku mnie istotę.

Jednostajne tup, tup, tup kroków było bardzo blisko, przeraźliwie blisko.

Słyszałem dyszenie zwierzęcia i, pomimo iż zdjęty zgrozą, uświadomiłem sobie, że musiało ono przebyć znaczną odległość i było wyraźnie zmęczone. Magle czar prysnął. Moja prawa ręka, kierowana nieomylnym zmysłem słuchu, cisnęła dzierżony kawał wapienia, zaostrzony na jednym końcu, ku temu miejscu w ciemnościach, skąd dobiegał szelest stóp i głośne dyszenie i, co stwierdziłem z nieskrywanym zadowoleniem, trafiłem niemal w dziesiątkę, usłyszałem bowiem, jak istota odskoczyła w tył i przywarowała pod ścianą. Skorygowałem namiary celu i cisnąłem drugi pocisk. Tym razem miałem więcej szczęścia. Z przepełniającą me serce radością usłyszałem, jak stwór bezwładnie upadł na ziemię i - jak wszystko na to wskazywało - zupełnie znieruchomiał. Nadal było słychać ciężkie sapanie, co pozwoliło mi przypuszczać, że jedynie zraniłem stwora. Teraz jednak do reszty straciłem ochotę na przyjrzenie się tej istocie. Mój mózg zaatakował bezpodstawny, prymitywny lęk, pozostałość po pradawnych przesądach i wierzeniach – nie podszedłem zatem do ciała ani nie cisnąłem kolejnych kamieni, aby do reszty pozbawić życia niewidoczne w mroku zwierzę. Miast tego, wykrzesawszy z siebie resztkę sił, pognałem w -jak to oszacował mój ogarnięty chaosem umysł - stronę, z której przyszedłem. Nagle znów usłyszałem dźwięk, a raczej całą ich serię: rytmicznych i jednostajnych. W chwilę potem zmieniły się one w kakofonię ostrych, metalicznych szczęknięć. Tym razem nie miałem żadnych wątpliwości. TO BYŁ PRZEWODNIK. Zacząłem wołać, krzyczeć, wrzeszczeć i zawodzić z radości, kiedy słaba migocząca poświata będąca, jak wiedziałem, światłem latarki, ukazała moim oczom wilgotne ściany i łukowato sklepiony sufit jaskini. Pobiegłem w kierunku światła, i zanim zdołałem się zorientować co robię, padłem memu przewodnikowi do nóg, obejmując jego buty. Na przemian, dziękując za ocalenie bełkotałem jak oszalały, bez ładu i składu, próbując opowiedzieć mu swą przeżytą historię.

W końcu doszedłem do siebie. Przewodnik, jak się okazało, zauważył moją nieobecność, gdy grupa dotarła do wylotu jaskini, i kierowany intuicyjnym zmysłem kierunku podążył przez labirynt korytarzy do miejsca, w którym rozmawialiśmy po raz ostatni, aż w końcu, po czterech godzinach zdołał mnie odnaleźć. Zanim skończył mi o tym opowiadać, ja, któremu światło latarki i obecność drugiej osoby wyraźnie dodała odwagi, napomknąłem o dziwnym zwierzęciu, które zraniłem i które znajdowało się w pewnej odległości od nas, w spowitym w ciemnościach korytarzu, sugerując jednocześnie abyśmy tam poszli i w świetle latarki wspólnie mu się przyjrzeli. Byłem niezmiernie ciekaw jakiego gatunku stworzenie padło moją ofiarą. Zawróciliśmy wspólnie ku miejscu mej przerażającej przygody, tym razem jednak obecność przewodnika dodawała mi otuchy.

Niebawem dostrzegliśmy biały obiekt leżący na kamiennym podłożu, bielszy nawet od połyskujących wapiennych ścian. Zbliżając się ku niemu ostrożnie, nie próbowaliśmy powstrzymywać swego zdumienia, gdyż spośród rozmaitych osobliwych stworów, jakie mieliśmy okazję oglądać w swoim życiu, ten był bez wątpienia najdziwniejszy. Przypominał ogromną, antropoidalną małpę, która być może uciekła z jakiejś menażerii. Włosy miała śnieżnobiałe - niewątpliwie wyblakły one wskutek długiego przebywania w mrocznych, atramentowo-czarnych czeluściach jaskini. Były jednak zdumiewająco wątłe i rzadkie - porastały jedynie głowę zwierzęcia długimi, sięgającymi ramion kosmykami. Stworzenie było odwrócone, nie widzieliśmy jego twarzy, gdyż niemal na niej leżało. Osobliwy był również wygląd kończyn, ich nachylenie wyjaśniało jednakże zmiany w ich używaniu, gdyż już wcześniej zwróciłem uwagę, że zwierzę to poruszało się na przemian na dwóch albo na czterech łapach. Z końców palców, zarówno rąk jak i stóp, wyrastały długie, jakby szczurze szpony. Kończyny nie były chwytne, który to fakt składałem na karb długiego pobytu istoty w jaskini -o czym, jak wcześniej zauważyłem, świadczyła przenikliwa, nieziemska wręcz biel, tak charakterystyczna dla każdego z elementów jej anatomii.

Nie było widać ogona.

Oddech stwora był teraz bardzo słaby i przewodnik wyjął pistolet z wyraźnym zamiarem dobicia zwierzęcia, gdy wtem DŹWIĘK, jaki dobył się z jego ust sprawił, że towarzysz mój opuścił broń rezygnując z jej użycia. Trudno byłoby opisać ów dźwięk. Nie przypominał żadnego z odgłosów wydawanych przez małpy i zastanawiałem się, czy nienaturalność ta nie była wynikiem długotrwałego, ciągłego milczenia, ciszy przerwanej dopiero wrażeniami wywołanymi ujrzeniem światła oglądanego po raz pierwszy, odkąd stworzenie zapuściło się w mroczne czeluście groty. Dźwięk, który z pewnym wahaniem mógłbym określić jako swego rodzaju głęboki chichot, rozlegał się przez dłuższą chwilę.

Nagle całe ciało zwierzęcia przeszył ostry, gwałtowny spazm. Kończyny stwora zadrgały konwulsyjnie, po czym zesztywniały. Zwierzę raz jeszcze targnęło całym ciałem, po czym odwróciło się w naszą stronę i po raz pierwszy ujrzeliśmy jego twarz. Widok jego oczu przeraził mnie do tego stopnia, że przez chwilę nie byłem w stanie dostrzec niczego innego. Oczy te były czarne, atramentowo-czarne, i stanowiły upiorny kontrast w porównaniu ze śnieżną bielą włosów i reszty ciała. Podobnie jak u innych mieszkańców jaskiń, gałki oczne zwierzęcia znajdowały się głęboko w orbitach i pozbawione były tęczówek. Kiedy przyjrzałem się uważniej stwierdziłem, że szczęki i czoło stwora były mniej wysunięte niż u przeciętnych małp i dużo słabiej owłosione, nos zaś dużo bardziej wydatny. Kiedy w milczeniu przyglądaliśmy się tajemniczemu stworzeniu, jego grube mięsiste wargi rozchyliły się i spomiędzy nich wydobyło się kilka dźwięków, po czym istota pogrążyła się w spokoju śmierci.

Przewodnik schwycił mnie za rękaw i dygotał tak bardzo, że promień jego latarki przesuwał się nieustannie w górę i w dół rzucając dziwne, poruszające się cienie na bladych, wapiennych ścianach groty.

Nie poruszyłem się i stałem jak wrośnięty w ziemię, wpatrując się rozszerzonymi z przerażenia oczyma w kamieniste podłoże.

Groza minęła, a jej miejsce zajęły: zdumienie, niepokój, współczucie i szacunek, bowiem dźwięki jakie wydała konająca postać spoczywająca na ziemi, tuż przed nami, nieomylnie zdradziły nam okrutną prawdę.

Istota, którą zabiłem, owa dziwna bestia z mrocznych czeluści bezdennych jaskiń, dawno bo dawno, ale musiała być kiedyś CZŁOWIEKIEM.

Gotowe opowiadania w postaci PDF Lovecrafta możecie pobrać na tej oto stronie http://rlyeh.ms-net.info/index.php
Ostatnio zmieniony 08 mar 2010, 17:26 przez CTHULHU, łącznie zmieniany 3 razy.
Awatar użytkownika
Mazazel
Posty: 84
Rejestracja: 02 sty 2010, 20:36
Lokalizacja: Łódź
Gadu Gadu: 9008350
Płeć:
Kontakt:

Post autor: Mazazel »

Twój tekst, CTHULHU, krzyczy o PRZECINKI. Niedobrze też wygląda utykanie na siłę przed każdy rzeczownik wielkiej liczby przymiotników. Wystarczy mniej, a trafnie dodane i w odpowiednim momencie.
Ostatnio zmieniony 08 mar 2010, 08:59 przez Mazazel, łącznie zmieniany 1 raz.
zlotykon.pl
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Post powyżej dotyczy innego opowiadania. Do tekstu "Bestia w jaskini" trudno się przyczepić. Profesjonalna robota.
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

[ Dodano: 2010-03-08, 19:31 ]
Część 2.

Tytuł: "Podróż po śmierć"


Dotarłszy do olbrzymiej, bardzo starej, pamiętającej czasy pierwszych kolonistów biblioteki. Bardzo szybko znalazł, materiały dotyczące tajemniczych zniknięć w Arkcham. Bardzo często wymieniano tajemnicze zniknięcia miejscowych, jak i turystów nieopodal gór szaleństwa. Zastanawiając się nad losem chłopca odłożył na miejsce wszystkie zgromadzone materiały, i popędził pośpiesznie na przystanek. Miał mieszane uczucia co do wyprawy ratunkowej, lecz nie przestawał wierzyć w słuszność sprawy. I miał ogromną nadzieje odnaleźć zgubę pani Rawin.
Po półtora godzinnej wyczerpującej podróży, dotarł na miejsce. Jego oczom ukazała się skromna, a zarazem przerażająca mieścina.
Budynki na wpół zawalone, ulicę pokryte ogromną warstwą brudu. Niespokojny, co chwilę oglądał się za siebie, czując że ktoś go obserwuję. Jego oczy stały się bardziej czujne, wynajdowały najmniejszy ruch, pośród szarego otoczenia zgliszczy rozpadających się domostw. Idąc główną ulicą, jego oczom ukazał się stary hotel, w którym paliły się światła. Uradowany tym znaleziskiem, pośpiesznie wszedł do środka, gdyż zapadał już zmrok. A on był zmuszony do przenocowania gdziekolwiek. Środek hotelu był również zaniedbany co resztę miasteczka, szare od brudu zasłony, budziły w nim odrazę, a widok odpadającego tynku ze ściany. Przypominał mu starą piwnicę, zajęty recepcjonista nie zauważył nowego gościa. James wpatrywał się z niedowierzaniem w niezwykłą sylwetkę recepcjonisty, która przypominała kształtem zgarbioną małpę. Jego twarz była szara, a brak włosów odsłaniał niezwykłe niekształtną czaszkę. Wmawiając sobie że to jakiegoś rodzaju choroba, dopadła biednego kalekę. Podszedł z optymistycznym nastawieniem do zniszczonej lady. Jego początkowe zdziwienie, szybko przeistoczyło się w obawę, odczuwał że jest tu nieproszonym gościem. Stojąc tuż przed recepcjonistą nie sposób było go nie zauważyć, lecz powykręcany przez domniemaną chorobę, nie reagował na jego przybycie.
- Halo Powiedział z cicha detektyw próbując nie przeszkadzać starcowi.
- Witam w Arkcham, czym mogę służyć.
Odpowiedział, podnosząc wzrok na gościa.
James, stał wryty w czarną posadzkę, straszliwe dreszcze przeszyły jego ciało, nigdy nie widział tak złowieszczego spojrzenia, które kryło w sobie tyle odrazy do detektywa. Wziął potężny haust powietrza, i odpowiedział stanowczo.
- Czy macie może wolny pokój ? zapytał
Na jedną noc, dodając zaraz.
Awatar użytkownika
Hillwalker
Posty: 271
Rejestracja: 03 wrz 2009, 09:10
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza
Płeć:

Post autor: Hillwalker »

Jeszcze trochę poprawek, interpunkcja i składnia ;-)
" YOU create your own reality "
Awatar użytkownika
CTHULHU
Posty: 34
Rejestracja: 18 lut 2010, 20:30
Lokalizacja: Civitavecchia
Płeć:

Post autor: CTHULHU »

Dzięki za cenne podpowiedzi :-P
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowieści ukryte w szumie drzew”